Rozdział 4 - Toby
•Mabel
Jednak stało się najgorsze. Bill się przeziębił. I to moja wina. Całe popołudnie kichał. Położyliśmy się spać około 21.00. Przez sen słyszałam jeszcze parę razy jak dostał ataku kichania, a przed świtem zaczął się wiercić. Byłam tak zmęczona, że nawet nie zwracałam na to uwagi. Obudziłam się dopiero, gdy słońce było już wysoko. Sięgnęłam ręką w prawo, lecz napotkałam tylko pościel. Billa nie bylo. Coś jednak było pod kołdrą, leżało mi na brzuchu. Ciepłe i miękkie. Powoli podniosłam kołdrę i zobaczyłam...
Złotego kota?
Śpioch podniósł się, przeciągnął i ziewnał cienkim głosem. Na szyi miał ciemną plamę przypominającą muszkę.
- Ymmm. Bill?
- Witaj Gwiazdeczko. Jak się spało?
- Dobrze... Bill?
- Tak?
- Czemu jesteś kotem?
Kot, znaczy Bill, chwilę stał, spojrzał na swoje łapki, machnął kilka razy czarnym ogonem, po czym zerwał się z miejsca w strona lustra. Przejrzał się w nim i krzyknął.
- Kurwa!
Krzyk ten był wręcz uroczy. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Szybko odpowiedziałam.
- Proszę.
Do pokoju weszły dziewczynki, ubrane w koszulę nocne, w ich ulubionych kolorach.
- Słyszałyśmy jakiś krzyk, co się stało?
- A nie widać?
Bill był wyraźnie zdenerwowany stanem w jakim się znalazł.
- Hahaha. Czyli jest źle.
- Co mu się stało?
- Tata nie potrafi kontrolować swoich mocy, kiedy jest chory.
- Natalie, nie śmiej się że mnie!
Głos Billa był naprawdę słodki. Nie dało się zachować przy nim powagi.
- Ty też Mabel? Lily, powiedz mi, że chociaż ty jesteś po mojej stronie.
- Racja, tu nie ma miejsca na śmiech. To Powaźna spjawa.
We trójkę się roześmiałyśmy. Nie powiem, było mi żal Billa, ale świadomość, że ten mały uroczy kotek to jeden z najpotężniejszych demonów świata... nie mogłam się nie śmiać. Wystawiłem ręce, a on podbiegł do mnie i się we mnie wtulił.
- Ja tu się próbuje gniewać.
- Coś ci kochanie nie wychodzi.
- To koci instynkt. Nie mogę z tym walczyć.
- Wiecie jak to uleczyć?
- Pewnie. Wystarczy zaczekać, aż przeziębienie przejdzie.
- Jest też opcja ekspresowa.
- Nawet o nim nie wspominaj!
- O kim?
- O Victorze.
- Nawet się nie warz go sprowadzać!
Bill znowu kichnął. Wokół jego głowy pojawiły się chmurki, między którymi przeskoczyła tęcza. Z tej zaczęły się sypać gwiazdki. Przez chwilę patrzył na nas, na tęczę i z powrotem na nas.
- Córeczko, proszę sprowadź dziadka.
Natalie podeszła do okna, pstrykneła palcami i czekała. Po chwili tuż za oknem pojawił się oślepiająco jasny portal, z którego wyszedł Victor, w futrzanym płaszczu, oblepiony śniegiem.
- Dziadku, gdzie ty byłeś?
- Na Syberii, szukałem kogoś. Ale to nie ważne, czemu mnie wezwałaś?
- Tata się przeziębił.
Wskazała palcem na skulonego w moich ramionach Billa.
- Mam mu pomóc? Nie ma sprawy.
Victor pstryknął palcami, jego oko zalśniło na biało, i już po chwili obok mnie leżał Bill, już w swojej ludzkiej postaci.
- Ech. Dzięki.
- Nie ma za co. Czujesz się już dobrze?
- Tak, więc możesz sobie już iś-ś-ś-ciuu.
Znowu dostał ataku kichania.
- Dziwne. Efekt magiczny przeminął, ale przeziębienie pozostało.
Dziewczynki były wyraźnie zaniepokojone. Lepiej ode mnie wiedziały, że dla Victora nie ma rzeczy niemożliwych.
- Wcześniej nigdy tak nie było, na pewno wszystko w porządku tato?
- Tak. Na pewno zaraz przejdzie Aciuuu...
- Nie widzę innego wyjścia, jak żebym tu został i sie tobą zajął.
- Co? Nie! Wypad z domu! Wracaj do tych swoich poszukiwań.
- A jak ci się pogorszy? Nieważne co powiesz, ja tu zostaję. Dziewczynki, najlepiej znajdzie sobie jakieś zajęcie. Ja przy pilnuje waszego ojca.
- Dobrze. Mabel pomóc ci zrobić śniadanie?
- Byłoby miło Lily. A ty Natalie?
- Ymmm. Ja... miałam skoczyć do miasta, nie będzie mnie godzinkę lub dwie.
- Baw się dobrze.
•Bill
Mabel wzięła z szafy rzeczy i poszła się przebrać do łazienki. Dziewczynki też już poszły, więc zostałem sam z tym durniem.
- Bill.
- Czego!
- Mamy kłopot. Wybacz za to, ale uznałem to przeziębienie za idealną okazję.
Pstryknął palcami, a mnie nagle przestało kręcić w nosie.
- Wczoraj moi przyjaciele widzieli jak Natalie rozmawiała z pewną osobą. Nie wiem kto to był, ale mają się spotkać za kilka godzin w parku.
- To nie twoja sprawa, z kim ona się spotyka. Dziękuję, za informację, sam mogę się nią zająć.
- Ten człowiek miał trupio bladą cerę, czarne włosy i oczy. Wyglądał jakby był po ciężkiej chorobie. Wiesz czego to są objawy.
- Kontaktu z otchłanią...
- Pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć. Mam zamiar ich śledzić i dowiedzieć się o co chodzi.
- chociaż nie podoba mi się to, idę z tobą, ale co z Mabel?
- Przecież jesteś chory. Po śniadaniu urządzisz sobie drzemkę.
- To naprawdę mi się nie podoba.
*Time Skip*
Zaraz po śniadaniu poprosiłem żeby nikt nie wchodził do pokoju i wymkneliśmy się z Victorem przez okno. Otoczył nas polem dzięki któremu byliśmy niewidoczni, i niewyczuwalni. Powoli lecieliśmy ponad ścieżką, nie spuszczając Natalie z oka. Nie mogę uwierzyć, że ma jakieś kontakty z otchłanią. Gdy dolecieliśmy do miasta wylądowaliśmy na dachu i obserwowaliśmy ją stojącą po drugiej stronie ulicy. W pewnym momencie podszedł do niej chłopak wygladajacy jak sama śmierć, nie obrażając cioci Dirideath. Miał czarną kurtkę i krótkie czarne włosy. Jednak najbardziej w oczy rzucała się jego skóra, biała, w odcieniu kości.
- Toby.
- Co?
- To były chłopak Natalie. Rozstali sie jakiś rok temu. Należy do Straży.
- Strażnik z kontaktami w otchłani? I czekaj chwilę, jaki chłopak?
- Długo by opowiadać. Zerwali bo dla niego najważniejsza była służba, ale to dobry chłopak.
- Ale co on tu robi? I to jeszcze w takim stanie.
- Daj mi chwilę, spróbuję się dowiedzieć.
Tylko powiedział, i już go nie było. Siedziałem dalej na dachu, obserwując córkę i jej byłego, weszli do restauracji i coś zamówili. Chciałem podejść, wypytać ich o wszystko, ale jakaś niewidzialna siła trzymała mnie w miejscu. To pewnie sprawka Victora.
- Już jestem.
O wilku mowa, pojawił się równie szybko, co zniknął.
- Dowiedziałeś się czegoś?
- Tak, chyba niepotrzebnie się martwiłem. Jego stan spowodowany jest wypadkiem do jakiego doszło na służbie. Jest zwolniony do odwołania, dopuki nie wróci do formy. Na pewno chce odbudować relacje z Natalie.
- Idę z nimi pogadać.
- Gdzie!? Siadaj ty miałeś przecież być obłożnie chory. Zrobimy tak...
•Victor
Wróciliśmy do domu w ten sam sposób, w jaki go opuściliśmy, po czym wyszedłem z pokoju Billa i ruszyłem do Mabel.
- I jak Victorze, już mu lepiej?
- Tak, sen dobrze mu zrobił. Ja będę już znikać.
- Może zostań na obiedzie?
- Lepiej nie, Bill ma mnie dość. Ale kiedy indziej na pewno. Narazie.
- Narazie.
Opuściłem dom i udałem się do miasta. Nadal siedzieli w restauracji. Świetnie. Otworzyłem portal wprost do salonu Billa. Po drugiej stronie siedziała zaskoczona Mabel, jedząc lody na kanapie, i oglądając jakiś album.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale widzieliście że Natalie jest na randce?
- Że co?!
Bill zbiegł po schodach jak strzała. Lekko przesadzał, ale i tak był najlepszym aktorem w rodzinie.
- Świetnie, że już jesteś zdrowy, ale nie powinieneś się przemęczać.
- Co Mówiłeś o Natalie?
- Ymmm. Lepiej jeśli ona sama wam powie. Narazie.
Szybko wróciłem do portalu ścigany pytaniami Billa. Znów znalazłem się w pracowni.
- To ci ...eda. zn...de inny ...sposób.
- Tak jasne, a ja znajdę dziewczynę. Obaj wiemy, że to niemożliwe. Poddaj się wreszcie.
- To ...ę jesz... oka...
***************************
Trochę się rozpisałem.
Nieważne. Podobało się?
Przepraszam za wszelkie błędy, ale pisałem to do 3 rano.
Nie chcę mi się pisać opisu.
Miłego dnia, lub nocy★
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro