Rozdział 6 - Bal

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

•Bill

Leżałem prawie do południa odsypiając wczorajszą rozmowę. Dziewczyny poszły na zakupy. Ja muszę udać się do Reverse Falls. Otworzyłem portal i żwawym krokiem przez niego przeszedłem. Moim oczom ukazała się olbrzymia willa stojącą na polanie. Ściany były błękitni białe. Zapukałem do drzwi. Po chwili otworzył je kamerdyner Gleefulów, ubrany w zielony frak. Nazywał się chyba Żak.

- Witam, przyszedłem do brata.

- Proszę wejść. Powiadomie panicza Williama.

Służący zaprowadził mnie do salonu, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Niewiele się zmieniło od naszego ostatniego spotkania. Pojawiło się więcej zdjęć Mabel i Willa. Na półkach było więcej granatowych ozdób. Pomieszczenie ożywiał ogień wesoło trzaskając w kominku.

- Bill!

Do salonu wszedł Will w niebieskim swetrze i czarnych dżinsach. Na nosie miał stare okulary do czytania, które dostał na urodziny, wieki temu.

- Cześć Will.

- Ci cię tu sprowadza?

- Jest pewna sprawa. Za tydzień odbędzie się zlot rodzinny, dla "wygnańców". W rezydencji Victora w piekle. Wpadniesz z Mabel i Dipperem?

- Pewnie. Żałuję, że Mabel teraz nie ma. Bo wiesz... to znaczy...

Wyglądał na zakłopotanego. Postanowiłem go zagadać. Może się czegoś dowiem.

- Nie uwierzysz, co się stało. Natalie i Lily mieszkają z nami. W Gravity Falls.

- Serio? Ale... jak?

- Victor załatwił to u ojca. Już czwarty dzień mieszkają u nas. Co więcej, znów możemy wracać do domu kiedy tylko chcemy.

- Może po zlocie wpadniemy spotkać mamę?

- Wolałbym nie wpaść na ojca, ale powinienem z nim coś załatwić. A co tam u ciebie?

- Pomagam trochę w "Namiocie telepatii". Mabel nie jest co prawda demonem, ale z magią świetnie sobie radzi.

Rozmawialiśmy tak z godzinę. Po pewnym czasie dołączył do nas Dipper z tym swoim wiecznie poważnym wyrazem twarzy. Niestety nie udało mi się dowiedzieć co ukrywa mój brat. Służba przyniosła herbatę, ciastka. Ogólnie była sympatyczna atmosfera.

*Time Skip*

Dziś zlot. Dziewczyny już kilka godzin temu zamknęły się w łazience i się przygotowują. Ja postanowiłem założyć żółty płaszcz z iluminati, czarne spodnie, buty i tradycyjnie muchę, cylinder i laskę. Nad sercem przypiąłem niewielką, złotą gwiazdkę, którą dostałem od Mabel na urodziny.

Dziewczyny w końcu postanowiły wyjść. Aż zaparło mi dech w piersiach. Natalie miała żółtą sukienkę do kolan przewiązaną w pasie czarną kokardą, zawiązaną lekko po prawej. Włosy przechodziły z zwykłych, prostych blond, do przypominających płynne złoto fal. Na szyi wisiał jej niewielki błękitny wisiorek w kształcie iluminati. Lily miała błękitną sukienkę, taką samą jak jej bliźniaczka. Różnice stanowiła kokarda zawiązana po lewej. Jej włosy przechodziły od granatowych, do lazurowych fal. Na jej szyi lśnił złoty wisiorek.
Natomiast Mabel...

Ach... ona tak pięknie wyglądała!

Jej sukienka była w kolorach ciemnego granatu i czystego złota. Na piersi lśniła przypinka z srebrnym iluminati. W pofalowanych, kasztanowych włosach pobłyskiwały kryształki brokatu. Za plecami miała zawiązaną kokardę. Stojąc tak obok siebie wyglądały jak siostry.

- Bill?

- Tak?

- Powiedz coś wreszcie, już od minuty się tak na nas patrzysz z otwartą jadaczką.

- Ja jestem po prostu pod wrażeniem.

- Idziemy tato?

- Tak. Lepiej, żeby ten stary osioł na nas nie czekał.

*Time Skip*

•Bill

Naszym oczom ukazał się wspaniały pałac. Wybielone ściany wspaniałej budowli, otoczonej krzewami wiecznie kwitnących róż.

- Natalie, kiedy będzie ten Toby?

- Mówił że chwilę się spóźni, musi załatwić sobie garnitur.

Powoli wspieliśmy się po schodach. Wielkie dębowe drzwi otworzyły się. Służba poprowadziła nas na salę o posadzce wyłożonej białymi marmurowymi płytami. Na ścianach płonęły świece w kandelabrach. W naszą stronę kierował się Victor.

- Witajcie moi drodzy! Drogie panie, pięknie wyglądacię!

- Witaj Victorze.

- Cześć dziadku!

Swój szybki chód zakończył efektywnym poślizgiem.

- Jesteście trochę za wcześnie. Zajmijcie miejsca. Reszta powinna za chwilę...

Jego wypowiedź przerwało zamieszanie w korytarzu z którego przyszliśmy.

Szły nim trzy osoby. Na przodzie Daria ubrana w nieco krótszą niż u dziewczyn, czarną sukienkę, z ciemno-zielonymi elementami. Chodź w jej przypadku ciężko było powiedzieć o chodzeniu. Unosiła się na swojej kosie, niby na latającej miotle. Ostrze wisiało zaledwie kilka centymetrów ponad cenną białą posadzką. Zawsze tak robiła. Jedynie ona miała na to odwagę. Tylko jej by to uszło na sucho gdyby coś się stało z płytkami, zawsze była ulubienicą Victora. Ciemnobrązowe włosy spływały jej kaskadą po ramionach. Zielone oczy lśniły jak u kota. Wyrażały zarówno jej wrodzoną łagodność, jak i również niepowtarzalny charakter.

Tuż za nią szła Veys w długiej do ziemi złotej sukni balowej. Na jej nadgarstku powoli, jakby w zwolnionym tempie kołysał się niewielki, kieszonkowy zegarek. Szeroko się do nas uśmiechała. Pod rękę z nią szedł wysoki brunet w czarno-białym stroju przynoszącym na myśl baśniowych książąt. Za pasem miał czarną szablę z wprawionym białym klejnotem. Twarz przesłaniała mu maska spod której lśniły pełne spokoju zielone oczy. Wyglądał znajomo, ale nie wiem skąd go znam.

- Daria, Veys, Łukasz!

Victor wyminął nas i pobiegł do nowo przybyłych.

- Hej Victor. Świetnie wyglądasz.

- Wy też! Nic się nie zmieniłyście!

- Demony już tak mają. Miło, że zorganizowała takie spotkanie.

- W końcu, jakby nie patrzeć, przyczynkiem się do waszego wygnania, byłem wam to winny.

- Panie.- Do Victora podeszła dziewczyna w stroju pokojówki.- Przepraszam, że zajmuje Panu czas, ale srebrna zastawa, którą kazał Pan przygotować znajduje się w Pańskim gabinecie.

- Już idę. Wybaczcie, zaraz wrócę. A chciałem właśnie zażartować, że pierwszy raz się nie spóźniłaś Veys.

- Uważaj Victor, z nią lepiej nie zadzierać, to się źle kończy.

Victor i ten... Łukasz(?) Zaśmiali się. Najwyraźniej dobrze się znają. Demon w bieli odszedł zostawiając nas w sali. Zaczęliśmy rozmawiać. Ten cały Łukasz to nawet spoko gość. Veys nic się nie zmieniła, a Daria... Ma trochę cięższy charakter, ale nadal jest miła.

Błysneło i w środku sali pojawił się trójkątny, błękitny portal. Wyszli z niego Will, Mabel i Dipper. Prawie padłem że śmiechu, Will był ubrany dokładnie tak samo jak ja. Jedyną różnice stanowiły kolory. On jak zwykle był ubrany na niebiesko. Rodzeństwo miało na sobie stroje w których występują. Gdy nas zobaczyli Mabel powiedziała mu coś na ucho. Ten spalił buraka i powoli do nas podeszli.

- Ymmm. B-b-Bill, mog-gę cię p-p-prosić na chwilę? Muszę z tobą p-porozmawiać.

- Pewnie o ile moja mała demonica nie zamęczy twojej żony.

Odeszliśmy kawałek.

- O czym chciałeś pogadać?

- B-bo wiesz... Mabel jest...

Will był czerwony jak pomidor. Spojrzałem na jego żonę. Rozmawiała z Mabel. Nic niezwykłego nie zauważyłem. Chociaż... Jakoś dziwnie trzymała się za brzuch...

- Chwila moment!- Powiedziałem szeptem do brata.- Czy ona jest...

- T-tak.

- Will, ty demonie! Z tej strony cię nie znałem.

Zrobił się jeszcze czerwieńszy, choć myślałem że to niemożliwe. Wytarłem się na całą salę.

- Zostanę Wujem!

Wszyscy się na mnie spojrzeli. Najbardziej zdziwiona była chyba Gwiazdeczka. Po chwili skojarzyło o co chodzi i powiedziała coś do Mabel. Tak kiwnęła głową i moja droga żona dołączyła do grona nienormalne szczęśliwych ludzi.

- Będę ciocią!

- Co wam tak wesoło.

Na salę wszedł Victor. Gdy zobaczył Willa na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech.

- Will!

- Dziadek Victor!

- Przez ciebie czuję się staro. Chodź tu do mnie.

Will podszedł do niego i uściskał starego demona. Bliźniaki nie były jednak aż tak uradowane.

- Chwila, to jest twój dziadek, ale przecież to... to...

- To człowiek który zdradził wam jak oszukać mój Kontrakt.

- Will, ty wiedziałeś?

- Od momentu kiedy mi o nim opowiedziałaś.

- I nie masz mu tego za złe?

- To byłoby tak, jakbym obwiniał ciebie. Gdyby nie on kto wie gdzie byśmy teraz byli.

Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi.

- To pewnie reszta!

Victor cieszył się jak dziecko. Podszedł do drzwi i teatralnym gestem szeroko je otworzył. Szkoda że stanął tak, że nic nie widzimy.

- Witam na zlocie rodziny Ciph... AGH!

On i te jego wygłupy.

- Hahaha. Co jest Victor, zobaczyłeś ducha?

Uśmiech powoli zaczął znikać z mojej twarzy, w miarę jak śnieżnobiały garnitur Victora przyjmował barwę głębokiego szkarłatu. Demon oparł się o skrzydło drzwi i powoli się po nim osunął, aż w końcu upadł ciężko na ziemię...

Z jego piersi wystawała czarna rękojeść...

***************************

Polsat!

Niestety ze względu na zbliżające się zakończenie roku, zagro z matmy i egzamin na technika zmuszony zostałem (przez moją drogą rodzicielkę) do chwilowego zawieszenia opowieści. Wrócę zaraz po egzaminach z krótkim maratonem.

Miłego dnia, lub nocy★

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro