1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na górnej części piętrowego łóżku w pokoju dziewczynek i szkicowałam sobie. Dalej czułam siniaka na policzku po bójce, ale dzięki mojemu hobby nawet tego nie czułam. Siedziałam w ciszy, dlatego już wcześniej usłyszałam kroki w moim kierunku. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Do pomieszczenia weszła wychowawczyni naszego oddziału w domu dziecka.

- Hej Maise, tak myślałam, że Cię tu znajdę... - odezwała się.

- Coś się stało? Znowu mam jakieś kłopoty? - zapytałam. Niestety każdy musiał mi przyznać, że kłopoty się mnie często przyczepiały.

- Nie, nie - kobieta się zaśmiała. - Dostałam dzisiaj telefon w twojej sprawie. Okazało się, że dzwonił twój starszy, przyrodni brat. - zdziwiłam się, bo wątpiłam, że mam jakąkolwiek rodzinę. Moja matka zmarła przy porodzie, a ojca nie znałam. Szczerze obstawiałam, że jestem sama. - To dosyć ciekawe i nowe dla ciebie. Twój brat, Vincent jest już pełnoletni dlatego przejmie opiekę nad tobą. Wiem jeszcze, że jest tam również kilku twoich przyrodnich braci. - wychowawczyni się uśmiechnęła ciepło.

- A co z ojcem? Nie żyje, prawda? - zapytałam.

- Tak, niestety. Przykro mi. - powiedziała, ale mi w sumie nie było przykro. Od dawna byłam przyzwyczajona do faktu, że jestem sierotą. - Teraz muszę przejść do kwestii formalnych. Twoja rodzina mieszka w Ameryce.  - jeszcze bardziej się zdziwiłam, ale tak jak zawsze potrafiłam nie okazywać zbytnio emocji, więc wychowawczyni kontynuowała. - W Pensylwanii. Już dzisiaj tam pojedziesz. Twój brat przelał nam pieniądze na bilet na samolot, ale będziesz musiała sama polecieć.

Kiwnęłam głową. Pani dała mi chwilę na spakowanie, ale nie zbyt mi się spieszyło. Nie chciałam tam zbytnio jechać. O ile wiedziałam, że być może ktoś na mnie tam czeka, to ja wolałam zostać tu, gdzie było mi dobrze. Niestety nie miałam za wiele do gadania w tym temacie, więc zeszłam z łóżka i zaczęłam się pakować.

Nie trwało to długo. Trochę ubrań, pieniędzy, różnych drobiazgów, a to wszystko i tak zmieściło się w małym plecaku. Westchnęłam, po czym jeszcze raz przejrzałam czy wszystko mam. Po tej czynności ruszyłam na dół.

Wszystko co potem się wydarzyło, było bardzo szybko. Pojechałam z jedną opiekunką sierocińca na lotnisko, a po kupieniu biletu od razu praktycznie wsiadłam do samolotu. Lot był dosyć spokojny. Nie miałam żadnego problemu z tym, było nawet przyjemnie. W pewnym momencie nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam. Moment przed lądowaniem zbudziłam się, słysząc głos pilota z głośników, informującego o lądowaniu.

Potem gdy wyszłam z samolotu, zobaczyłam dużo ludzi. Nie stresowałam się tym wyjazdem, bo znałam doskonale angielski tak samo jak i polski, ale były tak duże tłumy, że ledwo zobaczyłam aptekę przy, której miałam się spotkać z jednym z braci. Stanęłam pod apteką i czekałam, bo nikt nie czekał na mnie po tym miejscem. Nie stresowałam się tym, że mogłam pomylić miejsca lub coś w tym stylu. Tak jak mówiłam, nie chciałam jechać, więc powrót był mi nawet na rękę.

Po kilku minutach tak mi się znudziło stanie tak bezczynnie, że wyjęłam notes i zaczęłam znowu coś szkicować. Wtedy mój wzrok padł na sztuczne drzewko, dlatego już po chwili miałam co narysować. Tak skupiłam się na tym zajęciu, że nawet nie zauważyłam, jak ktoś do mnie podszedł.

- Maise Monet?

Podniosłam głowę i zlustrowałam postać. Był to młody mężczyzna o błękitnych oczach, ciemnych blond włosach i lekkim zaroście. Na sobie miał koszulę w kratę i sweter w serek. Pomimo tego było widać, że jest dobrze umięśniony.

Spojrzałam sceptycznie na mężczyznę, ale się nie odezwałam. Obstawiałam, że był to mój brat, ale nigdy nie wiadomo.

- A kim pan jest? - spytałam zamykając notes.

- Will Monet. Twój brat. - przywitał się, uśmiechając ciepło, a ja wstałam. Wyciągnął ręce, najwyraźniej po to by mnie przytulić i pomimo tego, że robił to niezwykle powoli, to odsunęłam się do tyłu dając mu do zrozumienia, że jestem przeciwna przytulaniu. On tylko kiwnął głową. - Rozumiem nie chcesz... W każdym razie miło mi cię poznać.

Kiwnęłam głową.

- Mi też miło. - odpowiedziałam, jednak się nie uśmiechnęłam. Nie wiedziałam szczerze, dlaczego, a byłam dziwnie nastawiona na to wszystko.

- Vince jest twoim opiekunem prawnym - zmienił temat. - ale nie mógł przyjechać, dlatego ja przyjechałem. Często mu się to zdarza, ale pewnie się przyzwyczaisz. Za to na pewno jeszcze dzisiaj go poznasz.

Kiwnęłam ponownie głową.

- A gdzie twój bagaż? - zapytał.

- Na plecach - odpowiedziałam, wysilając się jednak na uśmiech. On pewnie nie zauważył tej sztuczności, bo odwzajemnił uśmiech.

- To możemy się ruszać, co? - odpowiedziałam, kiwając lekko głową. - Przed nami długa droga, więc jeśli masz ochotę się napić, zjeść lub skorzystać z toalety, to teraz.

Pokręciłam głową. Jadłam tylko śniadanie kilka godzin wcześniej, ale  nie byłam głodna. Reszty rzeczy też nie potrzebowałam zrobić, więc ruszyliśmy. Po drodze jeszcze padło pytanie z jego strony czy nie ponieść bagażu, ale po zaprzeczeniu rozmowy ucichły. Will zaprowadził mnie do swojego auta, którym był czarny i dosyć luksusowy jeep, jak na auta stojące na tym samym parkingu. 

Mężczyzna otworzył mi drzwi, a gdy weszłam usiadł na swoim miejscu. Już po chwili byliśmy w trasie. Siedziałam koło kierowcy, więc miałam prosty widok na naszą trasę. Nie za dużo rozmawialiśmy, ale można powiedzieć, że nawiązaliśmy coś na kształt rozmowy. Tak jak mówił trasa była długa, więc dopiero po kilku godzinach dojechaliśmy do wielkiej willi.

Znajdowała się ona na środku lasu i była otoczona dużym płotem. Za płotem było dużo terenów zielonych, więc wiedziałam, że będę jako tako mogłam się przewietrzyć. Gdy dojechaliśmy do garażu i wysiedliśmy, Will oprowadził mnie szybko po domu. Salon, Biblioteka, Kuchnia, Łazienka, Siłownia, Sauna, a to tylko na parterze. Gdy weszliśmy po schodach, po lewej stronie znajdowała się część biurowa, do której jak to ujął mój brat, najlepiej się nie zbliżać, a po prawej pokoje. Na każdym była jakaś literka, najpewniej pierwsza litera imienia.

 - Tu są nasze sypialnie. W całym domu jest też dużo pokoi, ale one do nikogo nie należą. Możesz po nich chodzić jeśli chcesz. - Mówił gdy przechodziliśmy prze korytarz. - A tu jest twój pokój.

Will otworzył drzwi, a gdy do nich weszłam zdziwiłam się, choć jak zwykle tego nie ukazywałam. Pokój był bardzo duży. Większy nawet od jadalni mojego byłego sierocińca. Wszystko było białe. Na przeciwko drzwi znajdowały się duże okna balkonowe. Po lewej stronie była para drzwi, jak później się okazało do łazienki i garderoby (prawie pustej oprócz jakiejś sukienki). Po prawej za to było duże łóżko z baldachimem, koło niego dwie szafki nocne, a koło drzwi znajdowało się biurko z krzesłem.

- Jak chcesz to będziemy mogli zrobić przemeblowanie.. Na razie nie wiedzieliśmy co lubisz, więc wzięliśmy wszystko na na biało.

- Dziękuję - powiedziałam szczerze, kiwając głową. Zdołałam się wtedy na trochę szczerszy uśmiech, choć szybki.

- Dobrze, to na razie masz czas dla siebie. Jakbyś czegoś potrzebowała, to będę do dyspozycji. - uśmiechnął się -  I jest jeszcze jedna sprawa. Na co dzień pracuje tu nasza gosposia, ale w  niedziele ma wolne. Wydaje mi się, że raczej zostało coś na pewno z wczorajszej obiadu i kolacji.

Kiwnęłam głową i po chwili Will opuścił pokój, zamykając drzwi. Westchnęłam, przytłoczona dzisiejszymi wiadomościami, bo jak na taką dziesięciolatkę jak ja było to dużo. Odłożyłam plecak koło biurka (buty odłożyłam już w holu) i świadoma ilości czasu dla siebie położyłam się na łóżku i na chwile przysnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro