1. Błękitne szczęście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ośmioletni Will rozerwał papier prezentowy. W błękitnych oczach błysnął zachwyt na widok pary nowych, błyszczących rolek. Piegowatą twarz chłopca rozjaśnił szeroki uśmiech, odsłaniający brak przedniego zęba mlecznego. Spojrzał na opiekuna z niekłamanym zachwytem, jakby nie dowierzając w prawdziwość trzymanego przez siebie przedmiotu.

- Ależ panie Carrer! Skąd one- starszy mężczyzna poczochrał go tylko z uśmiechem po burzy blond loków. 

- Anonimowy darczyńca - widząc jak chłopiec marszczy brwi dodał - Wybacz Williamie. Wiem tyle, co ty. 

Solace pokiwał tylko głową, będąc zbyt zainteresowanym trzymanym w dłoniach prezentem, by zwrócić uwagę na zwrócenie się do niego pełnym imieniem. Dom dziecka nie należał do najbogatszych instytucji. Ba! Od lat borykał się z problemami finansowymi. Wychowując się w szarym przytułku dla sierot, Will doceniał każdą rzecz. Szczególnie, gdy należała tylko do niego. 

Z zachwytem nałożył rolki na nogi. Leżały jak ulał. Drobnymi dłońmi starannie zapiął trzy rzepy, wiążąc sznurówki na podwójną kokardkę.  

Spróbował wstać, nieporadnie wymachując rękoma, jakby w złudnej nadziei złapania równowagi. Skończył na ziemi, rozmasowując bolące od upadku ramię. 

Za czwartym razem udało mu się przejechać kilka metrów. Ostatnio był z siebie tak dumny, gdy mimo docinek Danny'ego na temat piegów, nie rozpłakał się, ani nie rzucił w niego długopisem. Uśmiechając się sam do siebie spróbował zajechać dalej. 

Z każdym kolejnym upadkiem, z każdym nowym otarciem szło mu coraz lepiej. Godzinę później był już w stanie jechać samodzielnie, bez podtrzymywania się zardzewiałej drabinki. 

Niebo powoli ciemniało, a większość dzieci wróciła już do swoich pokoi. Jedynie najwytrwalsi maruderzy siedzieli jeszcze na placyku, ignorując chłód i komary. Zza ogrodzenia słychać było śmiechy.

Will podjechał bliżej. Wiedział, że znajduje się tam skatepark, gdzie wieczorami starsze dzieci z okolicy urządzały sobie zawody. Kilka razy udało mu się nawet wymknąć z Danem, żeby popatrzeć na popisujących się nastolatków, za co potem obaj dostali porządną burę od pani Mallacent. 

Chłopiec zauważył, że jedna z dziewczyn ma rolki. Obserwował, jak z gracją zatacza kółka, jeżdżąc przy dużej rampie, nie zaliczając przy tym ani jednej wywrotki. Zapragnął jeździć jak ona. Oczyma dziecięcej wyobraźni widział już starszego siebie, śmigającego na rolkach przez miejskie uliczki. Willowi bardzo spodobała się ta wizja. 

- Dzieci! - usłyszał głos pani Mallacent - Do domu! Za pół godziny kolacja!

Blondyn posłusznie zawrócił w stronę otwartych na oścież drzwi sierocińca. Will bardzo nie lubił tego budynku. Stary, obdrapany i wyblakły, zwyczajnie odpychający, teraz okryty mrokiem nocy, na tle którego szpara światła, wylewająca się z za bramy wyglądała jak paszcza potwora. 

Usiadł na kamiennych schodkach przed wejściem. Wiedział, że zazwyczaj zrzędliwa pani Mallacent będzie zrzędziła jeszcze bardziej, widząc piach naniesiony do jej nieskazitelnie czystego holu.  A potem każe mu wszystko pozamiatać, wcześniej robiąc o to awanturę. 

Solace zacisnął drobne dłonie na rzepach, powoli odpinając je. Z premedytacją przeciągał zdejmowanie rolek, jakby powrót do sierocińca jawił się najgorszą alternatywą. Bo dla Willa właśnie taką był. Dla ośmiolatka nie było nic gorszego, niż samotne wejście w paszczę monstrum. 




Co ja robię ze swoim życiem, wyjaśni mi ktoś?

Od dawna miałam w głowie tę historię, dopowiedzieć to, co jest o Willu niedopowiedziane. Rozwiać przekonanie, że to Nico jest jedyną osobą, mającą prawo do smutku. 

Przewiduję jakieś 18 do 20 rozdziałów, ale to zależy od tego, czy plan wydarzeń rozrośnie się w trakcie czy nie. 

Wydarzenia będą przeplatać się z książkowymi. Taką mam nadzieję c":

Proszęniebijciemnie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro