Rozdział 1. Jego początek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To miał być kolejny, zwyczajny dzień w pracy, ale Draco czuł przez skórę, że wydarzy się dzisiaj coś, z czego nie będzie zadowolony. 

Siedział na brzegu łóżka, zmęczony po nieprzespanej nocy. Potarł dłońmi twarz, na której jak co dzień, pojawił się nieprzyjemny, jasny zarost. Ból rozsadzał mu czaszkę od środka, chociaż był pewien, że wczoraj postawił sobie granicę w piciu, której nie przekroczył. Jego organizm jasno dawał mu do zrozumienia, że przestał się kontrolować i nie powinien się oszukiwać, że nad tym panuje. Sięgnął po szklankę, stojącą na nocnej szafce, w której jeszcze wieczorem była spora ilość ognistej, a teraz była pusta. Tuż bok niej stała opróżniona butelka. 

Przeklął w duchu i skierował się do łazienki. Nachylił się nad niskim kranem i opłukał chłodną wodą usta. Zależało mu na tym, aby jak najszybciej się pobudzić, żeby jakoś przetrwać kolejny dzień. Po krótkim, zimnym prysznicu, ubrał się i zbiegł po wąskich schodkach do kuchni. Otworzył lodówkę i z niesmakiem stwierdził, że żołądek nie pozwoli mu na przełknięcie czegokolwiek. Odkręcił wodę z kranu i napełnił szklankę po brzegi, po czym łapczywie ją wypił do ostatniej kropli. 

Zorientował się, że musi zmienić koszulę, bo ta, którą nałożył, nie nadawała się do pracy. Zrzucił ją z siebie i porzucił w okolicach kosza na śmieci. Znalazł odpowiednią w szafie i pozapinał szybko guziki. Przeczesał palcami za długie włosy, opadające mu na czoło i wyszedł zrezygnowany z domu.

Odkąd poznał Astorię, obiecał sobie, że będzie się lepiej zachowywał i zacznie się starać, ale mu to ostatnio nie wychodziło. Był młody, ale czuł, że już czas się ustatkować i skupić rozbiegane myśli na czymś konkretnym. Kobieta, z którą postanowił się związać na całe życie, spełniała wszystkie jego wymagania, które nie były zbyt wygórowane. Wystarczyło mu, że nie była głupia, niewiele mówiła i oczywiście była na tyle ładna, żeby mógł z nią w miarę regularnie uprawiać małżeński seks. Nie liczył na więcej, nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia i inne bzdury. Wcześniej nie pozwalano mu decydować o tym, jak ma wyglądać jego życie, więc teraz postanowił, że zadecyduje o wszystkim, sam, bez konsultowania się z kimkolwiek.

Ciągłe wspominanie przeszłości i na nowo analizowanie wszystkich złych decyzji, wykańczało go i sprawiało, że miał ochotę ze sobą skończyć. Marna posada, jaką otrzymał w Ministerstwie Magii, dodatkowo potęgowała jego niechęć do wszystkiego, co go otaczało. Aplikował na stanowisko związane z organizacją meczów Quidditcha w Siedzibie Głównej Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha. Robiłby to, co zawsze lubił i może pozwoliłoby mu to nawiązać nowe znajomości, pokazać się z lepszej strony. Odmówiono mu, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie będzie tam mile widziany, a Draco musiał kolejny raz przełknąć gorycz porażki. 

Przyjął więc to, co mu dano i zmusił się do podziękowań. Ostatecznie wylądował na czwartym piętrze w Biurze Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników i szczerze nienawidził każdego spędzonego tam dnia. Przed odejściem powstrzymywało go jednak zmniejszająca się w zastraszającym tempie sterta galeonów, którą pozostawili mu rodzice w Banku Czarodziejów. Uznał, że będzie to jego pokuta za całe zło, do którego się przyczynił i cierpliwie odpisywał na wnioski czarodziejów, zapewniając, że Ministerstwo w trybie pilnym wyśle do nich ekipę, która pomoże im się uporać z ghulami, czy gnomami ogrodowymi albo innym paskudztwem, z którym w praktyce nigdy nie miał do czynienia.

Od Bitwy o Hogwart minęło już sześć lat, a on nadal nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nigdy nie zrozumiał decyzji rodziców, którzy postanowili o tym, że kupią mu ten mały, ciasny domek w mugolskiej dzielnicy. Nie wiedział, czy mieli na celu, ukryć go tutaj przed wścibskimi oczami ciekawskich, czy dotkliwie ukarać, umieszczając w miejscu o dziesiątki kilometrów oddalonym od magicznego świata, gdzie pozostawał anonimowy i bezpieczny, ale okrutnie samotny. Był im wdzięczny za to, że zapewnili mu chociaż tyle, po tym, jak zostali zobowiązani do zapłaty rekompensat na rzecz rodzin ofiar Voldemorta, musieli obniżyć swoje i jego standardy życia. 

Na początku myślał, że będzie zmuszony zaczynać od zera. Jednakże mieszkanie nie było jego najgorszym zmartwieniem, a stały się nimi zwyczajne czynności, z którymi sobie nie radził. Pranie, sprzątanie i doprowadzanie swojego otoczenia do porządku stało się jego koszmarem. Postanowił z tym skończyć i nad tym zapanować. Odwiedził księgarnię Esy i Floresy i zaopatrzył się w podręczniki gospodarskie i książki kucharskie. Gotowanie było jego kolejnym problemem, ale z tym radził sobie zdecydowanie lepiej, niż z opanowaniem zaklęć sprzątających. Jeżeli tylko podążał zgodnie z recepturą i opisem, na koniec otrzymywał całkiem smaczny posiłek. Podobne to było do warzenia eliksirów, uporządkowane i logiczne, dlatego to polubił.

Codziennie, przed teleportowaniem się do pracy, musiał przemierzyć pieszo długi odcinek drogi, zanim znalazł się w miejscu odpowiednim do nagłego zniknięcia. Przez kilka tygodni robił to z domu, ale miał już dość skarg mugoli, którzy przez cienkie ściany, oddzielające ich mieszkania od jego, narzekali na głośne i niezrozumiałe dla nich trzaski, porównywane nawet do huków. Mieli go za dziwaka, nietowarzyskiego gbura, ale brak sympatii z ich strony w ogóle mu nie przeszkadzał. 

Kiedyś było mu łatwiej. Wystarczyło, że postraszył kogokolwiek swoim ojcem i jego wpływami, a dostawał dokładnie to, czego chciał. Skoro tak łatwo mu to przychodziło, to nawet w najgorszych koszmarach, nie podejrzewał, że się to kiedyś skończy, a on będzie musiał walczyć o wszystko. Po rehabilitacji i ułaskawieniu go przez Wizengamot okazało się, że będzie musiał budować swoje życie od nowa, chociaż tak naprawdę nie miał pojęcia, od czego powinien zacząć. Jego ojciec uniknął Azkabanu, ale odebrano mu różdżkę i zobowiązano go do wyjazdu z kraju. Matka podążyła za swoim mężem, gdy zrozumiała, że jej jedyny syn tylko z chwilą, gdy oni usuną się w cień, będzie mógł rozwinąć skrzydła i nareszcie rozpocząć nowe życie, na które w pełni zasługiwał. 

Szedł szybko szerokim korytarzem, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swojej kanciapie. Z daleka zobaczył dwóch mężczyzn i mina mu zrzedła. Postanowił zachować pozory dobrego wychowania, którego matka uczyła go od najmłodszych lat. Pomimo wielkich starań, z jego ust dobyło się jedynie ciche warknięcie.

– Potter. Weasley.

– Malfoy – odpowiedzieli zgodnie, obdarzając go niechętnym spojrzeniem.

Minął ich i przyspieszył, wprawiając swoją szatę w delikatne falowanie. Dobiegł prawie do swojego biura, otworzył szybko drzwi i trzasnął nimi z hukiem. Jego współpracownik podskoczył przestraszony, po czym obrzucił go obojętnym spojrzeniem. Garrett Ruthmore był nudziarzem i wielkim przeciwnikiem śmierciożerców. Jednym z najlepszych dni w jego życiu, było pojawienie się w biurze Malfoya, ponieważ mógł codziennie wylewać na nim swoją nienawiść i wściekłość. Garrett nikogo nie stracił w czasie ostatniej wojny, ale to nie przesądzało o jego agresji. Był doświadczonym urzędnikiem, dlatego wiedział, że nowy, chcąc nie chcąc, będzie uzależniony od jego dobrej, czy złej woli. W związku z tym postanowił uprzykrzyć życie młodemu arystokracie, w każdy możliwy sposób. Oddawał mu najgorsze, przedawnione sprawy, z którymi sam nie chciał mieć już do czynienia, narażając Malfoya na wściekłość czarodziejów, których problemami się długo nie zajmowano i przełożonych za oczywiste lekceważenie obowiązków zawodowych. Dodatkowo namówił ich szefa, żeby od czasu do czasu, zaangażować Dracona do bardziej czynnych zadań i okazjonalnie dopisywano go do ekip wyruszających w teren do walki ze szkodnikami. Ruthmore, oczywiście starannie wybierał miejsca, gdzie go wysyłał, chcąc, żeby ten mocno ubrudził swoje wypielęgnowane rączki.

Dziś oboje mieli wyjątkowo kiepskie nastroje. Malfoy usiadł ciężko przy swoim małym biurku, nie zaszczycając kolegi nawet jednym spojrzeniem. Wsunął swoje długie nogi pod mebel, ale nadal mu było niewygodnie. Złapał pierwszą teczkę z kolejną sprawą i zatopił się w raporcie z oczyszczania domu z magicznych gryzoni.

– Kiepska noc, Malfoy? – usłyszał pytanie wypowiedziane tak pogardliwym tonem, że zdziwił się, że Ruthmore dodatkowo nie pluł przy tym jadem.

– Nie twój interes.

– Pewnie brakuje ci dawnych wygód – ciągnął, opierając się wygodnie na krześle, założył ręce za głowę. - Po tym, jak starzy musieli sprzedać wszystkie swoje wille, żeby zapłacić ofiarom, musiałeś z wielu rzeczy zrezygnować. Już skrzat domowy nie podtyka ci pod nos posiłków, a tatuś ci nie pomoże dostać lepszej posadki niż ta, nie oszukujmy się, dosyć marna, jak na takiego panicza jak ty.

– Doceniam to, że tak się o mnie martwisz, Ruthmore – wycedził Draco przez zęby. - Ale mam dla ciebie radę, odpierdol się – zakończył, zaszczycając go beznamiętnym spojrzeniem.

– O... Nieładnie, Malfoy. Uważaj, do kogo mówisz. Wiesz przecież, że wystarczy jedno moje pisemko do Komisji Nadzoru nad Byłymi Zbrodniarzami Wojennymi i wtedy stracisz wszystko, ale nie powinno cię to bardzo zaboleć, wszak niewiele posiadasz, patrząc na twoje tanie ubrania. Marzę o tym, żebyś stracił nad sobą panowanie i pokazał swoje prawdziwe oblicze. Wtedy nikt nie będzie miał żadnych wątpliwości i trafisz tam, gdzie powinieneś gnić od lat.

Draco spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem i postanowił, że nie da temu staremu durniowi satysfakcji z wyprowadzenia go z równowagi. Poranny ból głowy nie mijał, mdłości wzbierały w jego żołądku i niebezpiecznie podchodziły mu do gardła, ale uparł się, że wytrzyma. 

Podniósł się i wyszedł z pomieszczenia. Rozejrzał się po opustoszałym korytarzu i ruszył do łazienki. Dopadł do najbliższej kabiny, zamykając się w niej od środka i zwymiotował. Rękawem szaty otarł usta i osunął się ciężko na podłogę. Upokorzenie wzbierało w nim z każdym kolejnym słowem wypowiadanym przez tego idiotę. Wyrzuty sumienia, z którymi walczył alkoholem, zatruwały mu życie. Zdawał sobie sprawę, że większość czarodziejów, których widuje, myśli o nim dokładnie tak samo i życzą mu zesłania do Azkabanu. Jeżeli nie zmieni swojego życia, to w końcu coś w nim pęknie, lecz nikt, nawet on sam nie wiedział, jakie będą tego konsekwencje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro