Rozdział 6. Jej ziemniaczki.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świstoklik w postaci starej skarpety, której Draco za żadne skarby nie chciał dotknąć, dopóki dokładnie nie potraktował jej z obu stron zaklęciem czyszczącym, przeniósł ich do miejscowości Kenilworth w hrabstwie Warwickshire, gdzie znajdował się Zamek o takiej samej nazwie. Była to druga możliwa lokalizacja Kongresu, którą mieli zwiedzić i poddać dogłębnej ocenie. 

- Granger, zaczekaj - mruknął, gdy zbliżali się do starej, średniowiecznej budowli, ale się nie zatrzymała, ignorując jego wołanie.

Była na niego zła i chciała, żeby to odczuł, chociaż w głębi siebie była pewna, że to nie będzie miało dla niego żadnego znaczenia. Musiała sobie przypominać, że nie ma do czynienia z sympatycznym Ronem, na którego takie obrażanie się jeszcze czasami działało i mogła postawić na swoim. Zrezygnowana uznała, że wymyśli inną taktykę, która przyniesie oczekiwany przez nią skutek, a był nim niewątpliwie święty spokój przy przeżywaniu tak wspaniałej przygody, jaka ją spotkała. Postanowiła, że w pierwszej kolejności spróbuje wykończyć go uprzejmością, ale nie może przesadzić, żeby nie uznał, że się poddała. Zaciśnie mocno zęby i nie pozwoli, żeby cokolwiek ją sprowokowało do agresywnych reakcji, ale zachowa odpowiednią czujność. Żałowała, że nie ma przy sobie eliksiru rozluźniającego, na pewno by jej teraz pomógł. 

Gra rozpoczęta, Malfoy, kości zostały rzucone.
Merlinie, dopomóż.

Uparcie nie zwracała na niego uwagi, rozglądając się z zaciekawieniem po wąskich uliczkach urokliwego miasteczka, podziwiając unikatowy charakter miejsca, w którym się znaleźli. Podążali Castle Hill, która miała ich zaprowadzić do drogi Castle Road, a następnie prosto do zamku. Po prawej stronie dostrzegła małą, urokliwą restaurację o wdzięcznej nazwie Queen&Castle, mieszczącą się w niewysokim, piętrowym budynku, zbudowanym z czerwonej, przedwojennej cegły. Przystanęła przy czarnych drzwiach, zbudowanych z długich, pionowych, oheblowanych desek, które dodawały charakteru starej budowli. Ponad nimi znajdował się trójkątny kamienny portal z małym słowikiem na samym środku, który wyśpiewywał głośno ptasie trele. Magia. Kamienny trójkąt zakończony był mosiężnym uchwytem ze starodawną latarnią, w środku której znajdowała się ogromna świeca dookoła której skakały maleńskie stworzonka, których niemagiczni nie byli w stanie dostrzec, ale Hermiona doskonale wiedziała, że miała do czynienia z minimaluksikami, odpowiedzialnymi za wieczne światło. Dotknęła misternie wykonanej, żelaznej kołatki, przypominającej głowę złotego ptaka, gdy zorientowała, że Malfoya nie ma obok niej. Wypowiedziała cicho zaklęcie i za chwilę pojawił się drugi, taki sam uchwyt, który otwierał drugą stronę wejścia.  Ślizgon stał nieopodal, patrząc z powątpiewaniem na jej dziwne zachowanie, które nie miało dla niego żadnego sensu. 

- Potrzebujesz specjalnego zaproszenia? Jestem głodna, chodź. 

- Nie.

- Pójdę sama w takim razie.

- Zaczekaj - usłyszała, gdy ponownie odwróciła się w stronę drzwi. - Też jestem głodny, ale... Musisz coś z tym zrobić. Chciałem, żebyś wcześniej...

- Nie przetransmutuje ci butów - odpowiedziała z mściwym uśmiechem.

- Nie wejdę tak do restauracji. Garnitur i takie obuwie? Nigdy nie byłem w tym dobry, sam tylko pogorszę swoją sytuację i sprawię sobie nową parę kaloszy.

- Wybieraj głód albo elegancja - wysunęła różdżkę z rękawa i wypowiedziała cicho zaklęcie i jej granatowe trampki przeobraziły się na ich oczach w wysokie szpilki. - Tak, lepiej, cieszę się, że mi przypomniałeś.

Stanął tuż obok niej z miną, która wskazywałaby na jego złe zamiary, ale zebrał w sobie siły, żeby nie wybuchnąć. Hermiona jednak nie wychodziła ze swojej roli przykładnej i uprzejmej współpracowniczki. Ponownie dotknęła kołatki, ale tym razem tej umieszczonej po lewej stronie.

Weszli do niewielkiego, ciemnego pomieszczenia, które przechodziło w długi wąski korytarz na końcu którego można było dostrzec jasne, pobielone wapnem drzwi, które całkowicie nie pasowały do wystroju wnętrza. Wzdłuż korytarza, tuż przy ścianach wędrowały skrzaty domowe, wystrojone w schludne czarne uniformy i jasne fartuszki, niosąc wspaniale wyglądające dania lub puste talerze. Z uznaniem kiwały im głowami, gdy ich mijali. 

- Skąd wiedziałaś? - wydusił z siebie Malfoy.

- Mam swoje źródła.

Białe drzwi otworzyły się przed nimi i przeszli do wielkiej sali, w której znajdowało się kilkanaście mniejszych lub większych okrągłych stolików, a każdy z nich przykryty był obrusem z misternie wyszytymi wzorami, układającymi się w różnokolorowe układy dróg, przypominające labirynt. Niski czarodziej z pokaźną łysinką podszedł do nich i poprowadził do najbliższego wolnego miejsca, podając im karty dań. Usiedli i przeglądali menu, wybierając dania. 

Hermiona podniosła wzrok i dopiero w tym momencie dotarło do niej, w jak dziwacznej sytuacji się znalazła. Pomimo kilku kąśliwych uwag ze strony Ślizgona, musiała przyznać, że od dawna nie spędziła tak wspaniałego dnia, wypełnionego wydarzeniami, sprawiającymi, że miała ochotę się uśmiechać. Lubiła przygody i wyzwania, ale ostatnio o tym zapomniała. Zapomniała i upchnęła głęboko swoje pragnienia i marzenia, a przecież jeszcze niedawno miała ich tak wiele, trwając, przeżywała dzień za dniem. Wojna skończyła się już dawno. Była już tym okrutnie zmęczona. Powinna oddychać pełną piersią i codziennie zdobywać nowe szczyty. 

- Poproszę żeberka jagnięce z chorizo, maślanym puree, grillowanymi szalotkami i czarną kapustą oraz ziemniaczkami francuskimi z sosem bordelaise i na deser ciasto daktylowe z karmelowym sosem - powiedziała dziewczyna obdarzając kelnera uprzejmym uśmiechem, spoglądając wymownie na swojego towarzysza.

- Ja chciałem zamówić ten deser - powiedział i spojrzał na nią z dezaprobatą, tak jakby zabrała mu ulubionego misia. Zapadła niezręczna cisza, a kelner niepewnie spoglądał na swoich gości, obawiając się wtrącić. 

- To w takim razie poprosimy dwa desery takie same - zwróciła się do kelnera, starając się zachować powagę. Malfoy siedział z tak obrażoną miną, że musiała mocno zacisnąć wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Podsunął wyżej menu, całkowicie się za nim ukrywając. Po chwili jednak odsunął ją, a na jego twarzy pojawiła się dumna, niezwyciężona mina.

- Poproszę najdroższe danie z karty i butelkę najdroższego wina, bo to dama dzisiaj płaci.

Hermiona otworzyła usta ze zdumienia i dopiero po chwili zebrała się w sobie, żeby je zamknąć. Załatwił ją. Bez mydła.

- To zemsta za buty, Granger - powiedział spokojnie, uśmiechając się do kieliszka, który na ich oczach zapełniał się czerwonym, cierpkim płynem. - Nie trzeba było ze mną zadzierać, a poza tym zamówiłaś danie z podwójną porcją ziemniaków, w tym jedna będzie z masłem, nie przesadzasz?

- Teraz przeszkadzają ci ziemniaki?

- Są tuczące.

- Nie mam siły kontynuować tego tematu i odczep się od moich ziemniaczków. Uwielbiam je pod każdą postacią i będę jadła ich tyle, ile mi się podoba. 

Zapadła cisza, która ku zdziwieniu Hermiony nie była niezręczna. Malfoy obejmował swoimi długimi palcami kieliszek i leniwie gładził chłodne szkło, wpatrując się w okno, za którym widać było część miasteczka i w oddali ruiny zamku. Rozmyślał nad czymś, ściągając brwi w geście skupienia. Pod stołem wyciągnął nogi przed siebie, sprawiając, że Hermiona swoje podkurczyła pod krzesło, robiąc mu miejsce. 

- To może spróbujemy porozmawiać - zaczęła niepewnie, zakładając za ucho włosy.

- Nie chce mi się rozmawiać.

Spojrzał na nią tak rozleniwionym i znudzonym wzrokiem, że przerwała i nie zamierzała kontynuować, dopóki nie przyniosą im jedzenia. W jego spojrzeniu brakowało tym razem pogardy, którą zwykle, pewnie mimowolnie ją obdarzał. Rozumiała jego niechęć, bo sama nie pałała do niego szczególną sympatią, ale poprzednie lata, kiedy darzyli się wyłącznie czystą nienawiścią i tak zostaną z nimi na zawsze. Obecnie muszą wymyślić coś, co pozwoli im dobrze wykonać nałożone na nich obowiązki. Przyjaźni z tego nie będzie, ale może uda się jej nauczyć go tolerancji w stosunku do takich czarodziejów jak ona? Oparła brodę na splecionych ciasno dłoniach i czekała na rozwój wydarzeń. 

- Byłem tu kiedyś - powiedział nadal patrząc przez szybę. - Zawsze tu było dużo mugoli, nie podobało mi się.

- Też tutaj byłam, z rodzicami, niedługo po otrzymaniu listu z Hogwartu.

- Granger, zlituj się, nie obchodzi mnie twoja rodzinna historia.

- Sam zacząłeś - odpowiedziała i poczuła, że na jej twarzy pojawiają się niechciane rumieńce zdenerwowania. - Po co zwiedzałeś mugolski zamek?

- Mugolski? Chyba sobie żartujesz - mruknął, patrząc na nią z politowaniem. 

- Oczywiście, że mugolski. Opowiem ci teraz jego historię - przerwała mu, mierząc go wrogim spojrzeniem. - I nie będziesz mi przerywać. Potem ty będziesz miał swoją kolej. Zamek w Kenilworth często zmieniał swoich właścicieli, którzy mieli różne wizje co do jego wyglądu i funkcji, jakie miał pełnić. I tak na przestrzeni lat nieopodal zamku pojawiło się sztuczne jezioro, mury obronne oraz inne zabudowania, dodające zamkowi użyteczności i podnoszące jego znaczenie wśród okolicznych warowni. Potęgę i świetność posiadłości w Kenilworth przywrócił Robert Dudley, hrabia Leicester. 

- Który był...

- Miałeś mi nie przerywać! - warknęła, a gdy zobaczyła, że obrażony zamyka mocno usta, kontynuowała. - Hrabia wykonał szereg prac modernizacyjnych, stworzył ogrody otaczające posiadłość i bogato ozdobił wnętrza posiadłości, a to wszystko dla swojej największej miłości,  królowej Elżbiety I, której on także nie był obojętny. Elżbieta I Tudor i Robert Dudley znali się od dziecka. Elżbieta, która nie miała łatwego dzieciństwa, chętnie dzieliła się swoimi problemami z Robertem, stale powtarzając przyjacielowi, że nigdy nie wyjdzie za mąż, jeżeli nie będzie mogła wyjść za niego. Wierząc w słowa przyjaciółki, Robert Dudley, pod naciskiem rodziców, poślubił Amy Robsart. Kiedy Elżbieta I została królową, mianowała swojego dawnego przyjaciela i bratnią duszę koniuszym, aby mogli się często spotykać, a dzięki pełnionej funkcji ich spotkania nie wydawały się być podejrzane, choć plotki na temat ich romansu nie ustawały, a momentami przybierały na sile. Nagła śmierć żony Roberta Dudley w 1560 roku była powodem wybuchu skandalu w całej Europie. Podejrzewano, że hrabia przyczynił się do śmierci Amy Robsart, by ułatwić sobie drogę do ożenku z ukochaną królową. Choć Robert Dudley twierdził, że nie miał nic wspólnego ze śmiercią żony, plotki nie ustawały. A duch Amy ponoć po dziś dzień snuje się po ruinach zamku, snując smutne pieśni o nieszczęśliwej miłości i śmierci z rąk męża, oszalałego z powodu niespełnionej miłości.

- Niedobrze mi, gdy tego słucham - Draco podniósł kieliszek i wypił spory łyk wina. - Takich bredni dawno nie słyszałem. Teraz słuchaj mnie uważnie, Granger. Czy nie pomyślałaś, choćby przez chwilę, że skoro to miejsce jest brane pod uwagę, jako miejsce Kongresu, to musi mieć związek z magią? A gdzie w tej twojej tkliwej opowiastce jest o niej mowa? Magia jest zaklęta w każdym kamieniu tego zamczyska.  Właścicielem Zamku był potężny czarodziej Robert Dudley, który zakochał się jak durny szczeniak w mugolskiej królowej. Czarodziej i szlama? To nie miało prawa się udać, choćby była pierwszą osobą w tym kraju. Królowa wiedziała, kim jest Robert, dlatego nie chciała za niego wyjść. Odrzuciła go, uznając, że jest od niej gorszy i taki związek nie będzie miał przyszłości. Dodatkowo obawiała, że ich dzieci odziedziczą po nim magiczne zdolności, a do tego nie mogła dopuścić. Hrabia ożenił się z czarownicą, która chciała zabić kobietę, którą kochał od lat i która rządziła tak potężnym krajem i nie mógł do tego dopuścić. Zabił swoją żonę, a ta dręczyła jego i Elżbietę do końca życia. Koniec historii. 

W międzyczasie przyniesiono im dania, których kuszący zapach roznosił się tuż przed nimi, ale oni nie zwracali na to uwagi. Hermiona nie mogła oderwać wzroku od natarczywego spojrzenia Dracona, którym przewiercał ją na wylot, wyciągając na wierzch wszystkie jej problemy i rozterki, które skrywała głęboko i nikt nie miał do nich dostępu. Była to tylko chwila, ułamek sekundy, w którym rozumieli się i nie pamiętali o swoich uprzedzeniach. Draco swoją opowieścią uświadomił jej dwie rzeczy, po pierwsze to, że są rzeczy, o których ona nie ma pojęcia i nigdy się nie dowie przez swoje pochodzenie, a po drugie, że pod tą maską niechęci, którą Malfoy nieustannie nosi, znajduje się normalny mężczyzna, którego mogłaby polubić, gdyby spotkali się w innych czasach i w innym życiu.

Hermiona sięgnęła po sztućce i uśmiechnęła się do swojego towarzysza.

- Resztę opowiesz mi później, a teraz udław się Malfoy swoimi ziemniaczkami.

- O czym ty mów... - zaczął i zerknął na swój talerz, na którym było dokładnie takie samo danie, jakie na swoim miała Granger. - Jak to się stało?

- Chciałeś mnie przechytrzyć, a przechytrzyłeś siebie. 1 : 0 dla mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro