Rozdział 11. Jej odwaga.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kolejny poranek, kolejny dzień, który miała przeżyć, ale coś się zmieniło i nie mogła sobie z tym poradzić. Do codziennych emocji, które towarzyszyły jej po przebudzeniu, doszło zdenerwowanie, nad którym Hermiona nie była w stanie zapanować. Nie chciała nad tym panować. Pierwszy raz od dawna coś czuła, podobało jej się to. 

Stała przed lustrem, zniesmaczona własnym odbiciem w lustrze. Zmęczenie kilku ostatnich dni odmalowało się na jej twarzy i nie była w stanie ukryć tego pod makijażem.

Czy dzisiaj miała ostatni raz mieć do czynienia z Malfoyem? Nie wiedziała, dlaczego ta perspektywa tak bardzo ją martwiła. Jeszcze niedawno nie było go w jej życiu i czuła się dobrze. Teraz zamierzała zrobić wszystko, aby odciągnąć ten moment w czasie.

Nałożyła ciemne spodnie w kant i wygodne wiązane buty na niewielkim obcasie. Po długim namyśle dobrała do tego bordową koszulę, ze stójką, zapinaną na maleńkie, złote guziczki. Ten kolor dodawał jej odwagi, której dzisiaj tak bardzo potrzebowała. Włosy związała w ciasny, dziwny węzeł i przypięła go drobnymi spinkami, jednak kilka nieposłusznych kosmyków uwolniło się z upięcia i spłynęło swobodnie na jej kark.

Westchnęła cicho i sięgnęła po szminkę w kolorze ciemnej kawy i pociągnęła nimi nawilżone wcześniej balsamem usta. Pragnęła zrobić na nim wrażenie, ostatni raz. Ostatnio przyglądał się z zaciekawieniem jej ustom, była tego pewna, może i tym razem skupi swoją uwagę na niej.

Narzeczony podszedł do niej, przytulając się do niej od tyłu. Lekkie dreszcze przebiegły po jej plecach, gdy jej dotknął. Pragnęła wzbudzić w nim namiętność, liczyła, że może to pozwoli jej zapomnieć o obrazie innego mężczyzny, który zupełnie nieproszony coraz częściej ją nawiedzał.

- Pięknie wyglądasz, Hermiono — mruknął, zatapiając usta w zagłębieniu jej szyi. - Co to za okazja?

- Mówiłam ci, dzisiaj muszę być ładnie ubrana w pracy. Mamy spotkanie.

- Bo jeszcze pomyślę, że stroisz się dla innego mężczyzny — powiedział, odrywając się od niej i wpatrując w jej sylwetkę w lustrze. - Wybieramy się z Harry'm do Irlandii.

- Słucham? - zapytała zbita z tropu, odwracając się do niego z impetem. - Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć?

- Dzisiaj. Harry dostał bilety, rozgrywki ligowe w Quidditcha, świetna okazja, wyjeżdżamy jutro i nie będzie nas kilka dni, ale nie wyglądasz, jakbyś był zła.

- Bo nie jestem — odpowiedziała zrezygnowanym tonem, sięgając po marynarkę i torebkę. - Jak wrócisz, to zajmiesz się organizacją wesela, przynajmniej rozpoczniemy przygotowania, bo nie mamy nic.

- Słucham? - zapytał z niedowierzaniem. - Przecież kobiety uwielbiają takie rzeczy.

- Ron, ja nigdy do takich kobiet nie należałam i należeć nie zamierzam. Do zobaczenia wieczorem.

- A suknię ślubną też mam ci wybrać? - krzyknął za nią rozbawiony. Nie usłyszał odpowiedzi.

***

Biegła szybko do sali w Departamencie Tajemnic, w której wszystko się zaczęło. Nie chciała się spóźnić, liczyła na kilka chwil sam na sam z Draco. Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się wkoło, zdziwiona liczbą osób. Na końcu dostrzegła długi stół, przy którym siedzieli nieznani jej czarodzieje razem z panią Hithrope, która dzisiaj miała na głowie krzykliwy kapelusz z drapieżnym, zwierzęcym motywem, przypominającym geparda.

Odnalazła Malfoya w tłumie, wyciągając szyję, przemieściła się szybko w jego stronę. Nie potrafiła ukryć zdenerwowania. To były ich ostatnie chwile, których nie zamierzała zmarnować. Kilkanaście osób dzisiaj też zdawało relację z wykonania pierwszych zadań. Dotknęła delikatnie jego ramienia, skrzywił się i zrobił jej miejsce obok siebie, trzymał pod pachą stertę pergaminów, które składały się na ich wspólny projekt.

Zadarła do góry głowę i zamarła widząc jego zmizerowaną twarz.

- Wyglądasz jak gówno — jęknęła, a cały jej plan związany z pożegnaniem i rozmową, runął jak domek z kart.

Otworzył usta, chcąc coś odpowiedzieć, ale ona gwałtownie zamachała mu ręką przed nosem.

- Śmierdzisz jeszcze gorzej. - sięgnęła do torebki i podała mu opakowanie z miętowymi karmelkami. - Weź sobie. Najlepiej wszystkie — wepchnęła mu je w dłoń. Rozejrzała się wokoło, wielu osób jeszcze nie było, mieli chwilę czasu na rozmowę.

- Chciałabym dopisać jeszcze kilka wniosków, tak, żeby wskazać, że jesteśmy za lokalizacją Kongresu w Kenilworth.

- Nie jesteśmy — odpowiedział niewyraźnie, nie chcąc wypluć cukierków.

- To jesteśmy za Dover? - zapytała zdziwiona. - Ja całym sercem jestem za zamkiem, myślałam, że myślisz tak samo, jak ja.

- Gówno kogo obchodzi, co tobie się podoba, Granger, co myślę ja albo ty. Nikt nie pyta cię o zdanie, ich interesują tylko plusy i minusy obu lokalizacji, zrozum to wreszcie. To nie jest esej w szkole, w którym masz się popisać.

- To, że masz kaca i umierasz, nie uprawnia cię do zachowywania się w ten sposób. Potrzebujesz pomocy?

- Słucham?

Z oddali docierały do nich wyczytywane nazwiska osób, które odbierały nowe przydziały. Sala powoli opustoszała. Hermiona długo wahała się, zanim zdecydowała się, że zaryzykuje i zada mu pytanie.

- Pytam się, czy potrzebujesz pomocy? Kolejny raz widzę cię w takim stanie i jest to niepokojące.

- Granger, naprawdę...

- Tak, wiem, wiem, to nie moja sprawa, ale ... - zbliżyła się do niego i szepnęła tak, żeby tylko on usłyszał. - Martwię się o ciebie. I co z tym zrobisz?

Widziała, że jej słowa zrobiły na nim wrażenie. Najpierw otworzył usta, ale za chwilę je zamknął. Wpatrywała się w niego intensywnie, bo miała na to ochotę. Chciała zapamiętać jego rysy, bo być może nigdy więcej nie będzie mogła tego zrobić z bliska.

- Nigdy nie byłam, nie jestem teraz i nie będę twoim wrogiem — powiedziała, łapiąc go za przedramię. - Możesz mi zaufać, nawet jeżeli nie będziemy już więcej współpracować... - spojrzała mu prosto w oczy i przez chwilę miała nadzieję, że dostrzega w nich zrozumienie, ale potem, gdy milczał, a jego mina była nieprzenikniona, uznała, że to musiało być jedynie złudzenie.

- Granger — zaczął, ale usłyszeli swoje nazwiska i ruszyli w stronę Hithrope, która siedziała razem z innymi czarodziejami stole i przyjmowała wykonane zadania.

Draco podsunął komisji plik pergaminów, który przyjęli z uznaniem, minę miał nieodgadnioną. Hermiona stała tuż obok, przyciskając się do jego boku ze zdenerwowania. Oczekiwała pochwał i akceptacji za dobrze wykonaną pracę.

- Potrzebujemy chwili na przejrzenie dokumentów, poczekajcie, proszę — zwróciła się do nich inna czarownica, która siedziała tuż obok Hithrope. Była młoda i ładna, długie blond włosy opadały jej na plecy kaskadami, zdecydowanie należało przyznać, że była atrakcyjna. Hermiona zorientowała, że Draco dłużej zatrzymał na niej wzrok, co wprawiło ją w zakłopotanie.

- Nie ekscytuj się tak, bo zaraz wybuchniesz — mruknął Draco z niezadowoleniem, gdy ta prawie podskoczyła na widok skrzywionej miny nowej szefowej.

- Dlaczego nic nie mówią? - szepnęła Hermiona. - Może im się nie podoba.

- Chcesz dostać punkty dla Gryffindoru? - odpowiedział, a na jego twarzy przez chwilę widniał delikatny uśmiech.

- Już z tego wyrosłam — odpowiedziała z uśmiechem. Spotkała jego wzrok i poczuła coś, co sprawiło, że poczuła się lepiej. - Mam coś na twarzy?

- Nie, ale coś jest inaczej — odpowiedział, schylając się w jej stronę. - Uczesałaś się.

- Wspaniała robota. Zaraz dowiecie się o szczegółach kolejnego zadania — powiedziała zastępca dyrektora, a na jej twarzy pojawił się uprzejmy uśmiech. - Sonorus! - mruknęła. - Pan Blaise Zabini i pan Teodor Nott, zapraszam do nas!

Hermiona zorientowała się, że zostali sami. Wszyscy Niewymowni opuścili salę.

- Panna Granger będzie miała jutro wolne, wobec czego może pani opuścić już salę, a dla pana Malfoya, pana Zabiniego i pana Notta będę miała specjalne, pilne zadanie.

- Dlaczego? - zapytała Hermiona, zanim zorientowała się, że jej pytanie było zbyt obcesowe.

- Ponieważ, panno Granger, nie chcemy pani narażać, to zadanie będzie niebezpieczne.

- Jestem świetnie przygotowana do niebezpiecznych zadań — odparowała, nie ruszając się z miejsca.

Draco stał tuż obok niej i nie wiedział, co powinien zrobić, ale naglące spojrzenie zastępcy dyrektora przekonało go, że najlepszym rozwiązaniem będzie zabranie stąd tej małej, pyskatej Gryfonki, zanim narobi sobie większych kłopotów.

- Chodź — powiedział z naciskiem, chwytając ją za łokieć. - Nie możesz zawsze grać pierwszych skrzypiec.

- Zostaw — warknęła, nie wiedziała, skąd znalazła w sobie takie pokłady odwagi, ale nie zamierzała tego tak zostawić. - Pani Hithrope — zwróciła się do kobiety bezpośrednio. - Dlaczego? Proszę mi to wyjaśnić.

- Bo wymienieni przeze mnie panowie muszą nawiązać pilny kontakt z dawnymi śmierciożercami, a bacząc na pani pochodzenie, nierozważne by było wysyłanie pani razem z nimi. Czy wystarczy pani takie wyjaśnienie, panno Granger?

- Nie, oczywiście, że nie. Proszę mnie nie kategoryzować. Nie mam naklejonej łatki na plecach z napisem córka mugoli. Jestem silna i potrafię o siebie zadbać, wiele przeszłam. Jestem pełnoprawną, doświadczoną czarownicą i chcę z nimi iść.

- Obawiam się, że nie możemy na to pozwolić, panno Granger. Jest pani przyjaciółką pana Pottera, bohaterką wojenną i cytując słowa pana Ministra, włos z pani głowy spaść nie może. Jak już wspominałam, ma pani wolny dzień. Po powrocie pana Malfoya będziecie wykonywać kolejne zadanie w większym gronie.

- Przekonam ją — odezwał się Draco, a jego głos był mocny, nieznoszący sprzeciwu. - Idź, Granger. Zaczekaj na mnie w korytarzu.

- Nie ma mowy — zaczęła, ale w tym samym momencie, Draco złapał ją za ramię i zaczął ciągnąć w stronę drzwi, które zmaterializowały się, gdy zbliżyli się do ściany.

- Po prostu zaczekaj na mnie — syknął, gdy byli już na korytarzu Departamentu. - Odpuść.

Odszedł, a drzwi, przez które przeszedł, zniknęły. Hermiona stała pod ścianą wściekła i rozgoryczona tym, co się przed chwilą wydarzyło. Myślała, że nowa praca będzie dla niej nowym otwarciem. Pokaże wszystkim, na co stać prawdziwą Hermionę Granger, córkę mugoli, czarownicę, która świetnie radzi sobie zarówno w świecie magicznym, jak i poza nim. Pozbawiono jej możliwości wykazania się i udowodnienia, że bez Harry'ego u boku jest równie ważna, dzielna i przede wszystkim potrafi sobie sama poradzić. Była zazdrosna o to, że nie została dopuszczona do tego zadania. To nie tak miało wyglądać, niechciane łzy zebrały się w jej oczach, ale z uporem nie pozwalała na ich wypłynięcie. Nikomu nie da satysfakcji z doprowadzania do łez Hermiony Granger. Ostatnimi czasy pozwalała na to tylko Ronowi.

Po kilkunastu minutach niekończącego stania pod ścianą zobaczyła wychodzących z sali Ślizgonów. Zapomniała o tym, że do tego zadania wyznaczono także Zabiniego i Notta i poczuła się w ich towarzystwie nieswojo. Nie znała ich i nie wiedziała, jak powinna się zachować.

- Dałaś popis, Granger - powiedział Zabini, podchodząc bliżej. - Nie spodziewałem się tego po tobie.

- Dlaczego? - zapytała, odszukując wzrokiem Dracona, który stał nieopodal wpatrzony tępo w ścianę. Wyglądał źle i chciała z nim porozmawiać na osobności, ale nie dał jej takiej możliwości, milcząc wymownie i nie zwracając na nią uwagi.

- Bo wydawało mi się, że jesteś grzeczna.

- To nie ma nic wspólnego z grzecznością, nie lubię po prostu, gdy ktoś mnie z czegoś wyklucza przez moje pochodzenie, bo to nie ma znaczenia.

- Ruszajmy, mamy niewiele czasu. - Rozmowę przerwał im Teodor, który z nietęgą miną obserwował całą sytuację. Świece w korytarzu zaczynały gasnąć, jedna po drugiej, dając im zapewne znak, że czas opuścić to miejsce.

Hermiona zbliżyła się do szybko idącego Dracona, ale ten zdawał się celowo przyspieszać, tak aby, jak najszybciej opuścić Departament. Nagle skręcił do łazienki, która była umiejscowiona nieopodal wind. Cała grupa się zatrzymała.

- Nie pójdziesz z nami, Granger — zaczął Nott. - To nie jest miejsce dla ciebie.

- Śmierciożercy są w Azkabanie, przynajmniej ci najbardziej niebezpieczni, a reszta, którzy z różnych względów są na wolności, są sprawdzeni i pod kontrolą Ministerstwa — odparła spokojnie, przedstawiając im swoje argumenty.

- Jesteś naiwna. Śmierciożercy są wszędzie. — odpowiedział szybko Zabini.

Dotknęły ją te słowa, ale zamilkła. Nie uwierzyła Zabiniemu. Chciała ufać porządkowi świata, w którym żyła. Zło miało zostać pokonane. Czekała na Draco, który na pewno jej pomoże i zabierze ze sobą. Oczekiwanie na niego się przedłużało i Hermiona postanowiła wejść do łazienki, zanim zrobi to ktoś z pozostałej dwójki. Uchylając drzwi, usłyszała śmiech mężczyzn, ale się nim nie przejęła.

- Draco? - zawołała, gdy dotarła do kabin. - Wszystko w porządku?

- Wynocha stąd!

- Potrzebujesz pomocy?

- Nie, potrzebuję, żebyś stąd wyszła, do cholery!

Nie wyszła, tylko stanęła przy ścianie. Po kilku minutach ciężkiej ciszy, z kabiny wyłonił się Ślizgon, wyglądając jeszcze gorzej niż wcześniej. Był chorobliwie blady, a jego podkrążone oczy ubarwione były niezdrowymi sińcami. Jego szata leżała na podłodze, a on sam przeszedł ciężko w stronę umywalek. Oparł się o jedną z nich, odkręcając zimną wodę.

Zbliżyła się do niego i położyła mu rękę na plecach. Odważyła się nią poruszyć, wprawiając w kolisty ruch. Zdziwiła się, że nie zareagował negatywnie, tylko rozluźnił mięśnie. Chciała zrobić cokolwiek, żeby poprawić jego samopoczucie. Opłukał twarz wodą, zakręcił kurek i odwrócił się w jej stronę.

- Ostatnio jesteś wszędzie — powiedział zmęczonym głosem, a ona w pierwszym odruchu, chcąc go pocieszyć, położyła dłonie na jego koszuli tuż nad brzuchem. Przekraczała granice swoje i jego, ale nie zamierzała teraz tego roztrząsać.

- Utknąłeś ze mną, Draconie Malfoyu.

- Nie pójdziesz z nami — powiedział, łapiąc ją za ręce i odsuwając od siebie na odległość kilku stóp.

- Miałeś z nią porozmawiać i ją przekonać do tego, żebyście mnie zabrali — odpowiedziała z gniewnym wyrazem twarzy, założywszy ręce przed sobą.

- Nie chciałem jej przekonywać, chciałem, tylko żebyś poszła i nie pogarszała swojej sytuacji. Kłótnia z Hithrope w niczym by ci nie pomogła, a najeżyłaś się gotowa do awantury, tak że aż ci włosy zaczęły strzelać iskrami.

- Pójdę — odpowiedziała stanowczo. - Będę z tobą, będę bezpieczna.

- Przede wszystkim musisz poznać prawdę o mnie, Granger. Zawsze, ale to zawsze, w pierwszej kolejności ratuję swój tyłek, potem cudzy. Nie licz na mnie — mruknął zrezygnowany.

- Teraz poznaj prawdę o mnie — odparowała. - Zawsze, ale to zawsze, dbam o wszystkich, na których mi zależy i z jakiegoś nieznanego mi powodu, zaczęło mi zależeć na twoim bezpieczeństwie. Uwiera mnie myśl, że pójdziesz tam beze mnie, bo ja też mogę się przydać. Znam całą masę zaklęć maskujących, bojowych i ochronnych.

- Chcesz mnie chronić? - zapytał zdezorientowany. - Ty, mnie? Wśród śmierciożerców?

- Tak.

- A nie uwiera cię myśl, Granger, że jesteś szlamą i zamierzasz iść w miejsca, gdzie znajdują się ludzie, którzy chcą twojej śmierci? Myślisz, że oni już przestali wyznawać dawne poglądy? Oni tylko ucichli. Przekażą swoje myślenie kolejnym pokoleniom. Skażą młodych ludzi i przekonają o słuszności tej ideologii, wmawiając im, że jest jedyną i słuszną, za którą mają podążać. I znowu pojawi się jakiś Grindelwald, znowu pojawi się ktoś podobny do Voldemorta, który zacznie działać i zabijać. Zło nie odeszło razem z nimi, ono tkwi w każdym człowieku. Czy nie lepiej, żebyś siedziała bezpiecznie w domu? Po co znowu wychylasz się i wtrącasz? Mało ci tych akcji z czasów Hogwartu? Znowu chcesz być na świeczniku i na pierwszej stronie Proroka?

- Nie liczę na poklask — odpowiedziała spokojnie. - Nigdy tego nie robiłam dla chwały, czy po to, żeby przypodobać się światu. Robię to, co uważam za słuszne. Draco, żyję z piętnem szlamy, odkąd pierwszy raz mnie tak nazwałeś, jeszcze w Hogwarcie. To ty i twoje słowa, dawno temu sprawiły, że poczułam się gorsza i zaczęłam się bać. Nie pozwolę na to, żeby strach mnie paraliżował, tyle przeszłam, to poradzę sobie również z tym. Ale ty nie jesteś skażony. Jesteś dobrym człowiekiem, wszyscy znają twoją historię.

- Znają historię tchórza — warknął, zaciskając dłonie we włosach.

Hermiona nie odpowiedziała, przetwarzając powoli w głowie jego przesiąknięte bólem i żalem słowa. Nigdy nie patrzyła na niego w ten sposób. Zaskoczyło ją jego postrzeganie tych wszystkich wydarzeń w mrocznych czasach, które ich ukształtowały i postawiły po przeciwnych stronach barykady. Draco Malfoy był wrakiem człowieka, a do tej pory oceniała go wyłącznie, jako arystokratycznego gnojka, któremu inni zrujnowali idealne życie.

- Jesteś egoistką.

- Słucham?

- Nosisz łatkę szlamy, biednej chronionej ofiary. Hithrope nie chciała cię wysłać w niebezpieczną misję, a ty się wściekasz, chociaż tak naprawdę nie masz o co. Ja noszę na sobie piętno mordercy. Czystego, wcielonego zła. Mnie, Nottowi i Zabiniemu wyznaczając to zadanie, pokazano, że jesteśmy na warunkowym. W ich oczach nigdy nie przestaniemy być śmierciożercami. Wysyłają nas teraz po to, żeby sprawdzić, czy my sami czegoś nie kombinujemy. Pod pretekstem bezpieczeństwa organizacji Kongresu, weryfikują naszą lojalność wobec Ministerstwa. Jeden fałszywy ruch i wracamy tam, gdzie nasze miejsce. Pozwolono nam myśleć, że nam ufają, a w rzeczywistości obserwują nas i chcą kontrolować.

- Draco, ja naprawdę nie wiem, co mogę powiedzieć. Pomogę ci, będę obserwować Ministerstwo.

- Jesteś ostatnią osobą na świecie, która powinna mi oferować pomoc.

Milczeli, wpatrując się w siebie z rosnącą fascynacją, której nie mogli i nie chcieli powstrzymać. Bali się jednak poruszyć, żeby nie zburzyć swojego wszechświata. Widziała, że jej słowa zrobiły na nim wrażenie, ale nie potrafiła odgadnąć, jaki to wszystko odniesie skutek. Patrzyła w jego szare oczy i chciała coś zrobić, ale nie była w stanie się ruszyć, chociaż miała ochotę skoczyć w tę przepaść i pociągnąć go za sobą.

Czy starczyłoby jej odwagi na takie szaleństwo? Co zrobiłaby po wykonaniu tego kroku? Czy miałaby dokąd wracać, gdyby poniosła porażkę?

Powstrzymała jednak swoje pragnienia, spychając je głęboko do podświadomości. Więź, która się pomiędzy nimi zrodziła, zaczęła się przeradzać w coś zupełnie innego. Coś, czego się bała bardziej od śmierciożerców, bo to mogło zniszczyć jej uporządkowany świat.

- Weźmiesz ten kubrak od Pottera i pójdziesz z nami skoro tak bardzo tego chcesz - powiedział, przerywając ciężką ciszę.


***

- Dlaczego to zrobiłeś, Draco? - zapytał Nott, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania. - My musimy ryzykować, ale ona nie. Hithrope powiedziała wyraźnie, że mamy to być my, w ramach kurwa, odpokutowania dawnych win.

- Pewnie nieźle ją wybzykał w tej łazience, a potem nie mógł odmówić — zaśmiał się Zabini, trącając blondyna ramieniem.

- Zamknij się, Zabini — warknął Draco, odwracając się do tyłu w poszukiwaniu śladu Hermiony. Miał nadzieję, że nie słyszała głupiej uwagi kolegi.

Szli szybko ulicą Śmiertelnego Nokturnu, naciągając na głowy ciemne kaptury szat. Wykonując to zadanie, musieli odwiedzić kilka mrocznych miejsc, w których przebywali dawni zwolennicy Voldemorta, ale dzięki workom galeonów, szerokim znajomościom albo po prostu przez wykorzystanie informacji, mogących pogrążyć osoby, które bezpośrednio ze śmierciożercami nie były powiązane, uniknęły odpowiedzialności i nie zostały zesłane do Azkabanu.

Zadanie było trudne i wymagało sprytu oraz dobrze opracowanego planu. Spryt posiadali bez wątpienia, ale brakowało im czasu na przemyślenie swoich działań. Postanowili się podzielić i ruszyć do znanych im osób, które mogły mieć odpowiednie informacje. Hermiona, schowana pod peleryną niewidką miała pójść razem z Nottem do apteki pana Mulpeppera. Denerwowała się tym, że została rozdzielona z Draconem. Nie znała Teodora i nie wiedziała, czego powinna się po nim spodziewać.

- Granger, wejdziesz razem ze mną. Nie waż się wydać z siebie, choćby jednego dźwięku — powiedział oschle Nott.

- Dziękuję za instrukcję, ale stoję za tobą — zachichotała cicho i poklepała go po ramieniu.

Zdenerwowanie nie opuszczało Notta, nawet gdy weszli do apteki, a starszy mężczyzna powitał go wymuszonym, posępnym uśmiechem. Hermiona, dobrze ukryta, odczuwała dziwną aurę tego pomieszczenia. Rozglądała się z obrzydzeniem po wysokich regałach, na które znajdowały setki, jak nie tysiące przerażający, częściowo nielegalnych składników do eliksirów. Z drugiej strony, ustawione były różnokolorowe gotowe mikstury, które wydawały z siebie bulgoczące, złowieszcze odgłosy.

- To, co zwykle, panie Nott? - zapytał.

- Nie dzisiaj, panie Mulpepper. Chciałam zamienić słówko z pana synem.

- A można wiedzieć w jakiej sprawie?

- Nie, proszę mu powiedzieć, że czekam.

Stary czarodziej wysunął się zza lady i odszedł na zaplecze, szurając stopami po brudnej, zakurzonej i poplamionej podłodze. Nott patrzył w jej stronę równie zmęczonym wzrokiem, w którym można było dostrzec przerażenie, jaki widziała wcześniej u Mafloya i dotarło do niej, skąd pochodzi ten strach, którego nie potrafili szczelnie ukryć przed światem. Wiedzieli o czymś.

Razem ze starszym mężczyzną do pomieszczenia wszedł młodszy, który posturą przypominał swojego ojca. Clovius Mulpepper był wysokim, przedwcześnie osiwiałym czarodziejem, który wzbudzał grozę swoim srogim obliczem.

- Chodź, Nott — zwrócił się do Teodora.

- Wolałbym zostać tutaj, przecież jesteśmy sami — mruknął niewyraźnie, nie ruszając się z miejsca.

- Młody, coś kombinujesz, a mi się to bardzo nie podoba — odpowiedział tamten, zaciskając gniewnie usta. - Jesteś na moim terytorium i to ja ustalam zasady.

To była chwila. Wyciągnął różdżkę i wymierzył nią w Hermionę, tak jakby doskonale sobie zdawał sprawę, z miejsca, w którym stoi.

- Po co przyprowadziłeś szlamę? - zapytał, zbliżając się niebezpiecznie w jej kierunku. - Czy to podstęp?!

Hermiona zdębiała, ale trzymała różdżkę w pogotowiu. Musiała podjąć decyzję. Odsłonić się i walczyć, czy czekać na jego ruch.

Zerwała pelerynę i wymówiła zaklęcie ochronne, w tej samej chwili, kiedy została zaatakowana.

- Protego!

- Expeliarmus! - ryknął Nott, zwalając Cloviusa z nóg.

Hermiona podbiegła szybko do mężczyzny.

- Chciałem porozmawiać z tobą po dobroci — powiedział Teodor już pewniejszym tonem.

- Czego chcesz — warknął aptekarz, ocierając krew wypływającą z rozcięcia na jego potylicy.

- Chcę znać termin.

- Nic ci nie powiem.

- Wiem wiele rzeczy o tobie i o twoim ojcu oraz oczywiście o waszym małym biznesie, a teraz pracuję w Ministerstwie i coś może mi się wymsknąć — mruknął Teodor, a na jego twarzy pojawił się wyraz złośliwości.

- Nigdy nie sądziłem, że będziesz mnie szantażować, ty chuderlawa gadzino.

- Nie pozostawiasz mi wyboru.

- Potrzebujemy jeszcze dużo czasu. Rok może dwa.

- Świetnie — powiedział Nott i odwrócił się do Hermiony. - Wychodzimy. Koniec przedstawienia.

Podszedł do dziewczyny, podniósł pelerynę i wcisnął jej w ręce. Pokazał jej wzrokiem, że ma wciąż milczeć, złapał za rękę i wyciągnął siłą z apteki.

- Musimy stąd jak najszybciej odejść — mruczał, przyspieszając.

- Zaczekaj — powiedziała Hermiona, szarpiąc go za ramię i wciągając w zaułek. - Wytłumacz mi to. Nic nie rozumiem. Co ma się wydarzyć za rok?

- Nie znam szczegółów, ale ważne, że nie chcą zacząć tego teraz. A ciebie nie powinno tutaj być, nie powinnaś tego słyszeć. Nie wiem, co zrobiłaś Draconowi, że się zgodził na twoją obecność. Musimy stąd odejść, przestań utrudniać i wracaj do swojego wyścielonego kwiatuszkami życia.

- Nic nie wiesz o moim życiu — warknęła, ale nie pozwolił jej skończyć, zakrywając jej usta dłonią.

 - Chyba już wiem, czym go urzekłaś, Granger.

Zmusił ją do teleportacji, zniknęli z głośnym trzaskiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro