Rozdział 12. Jego niechęć.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Spóźniali się, a Draco się niecierpliwił. Czekanie sprawiło, że miał ochotę coś rozwalić. Zawsze coś mogło pójść nie tak, ale myślał, że wysłanie Granger z Nottem w potterowym kubraku sprawi, że będzie bezpieczna. Jeżeli coś się jej się stanie, Hithrope urwie mu jaja, a mogły go czekać jeszcze gorsze następstwa nieposłuszeństwa, o których nawet nie zamierzał teraz rozmyślać.

Zabini siedział na gładkim kamieniu i spoglądał nerwowo na ciemniejące niebo.

- Spóźniają się - mruknął do blondyna. - Robi się szaro, a jeszcze przed nami długa wędrówka.

- Wiem.

Znajdowali się w Parku Narodowym Brecon Beacons położonym w południowej części Walii na terenie hrabstw Blaenau Gwent oraz Carmarthenshire. Nikt by nie przypuszczał, że w tak wspaniałym i kolorowym miejscu ich pięknego kraju mogą się skrywać ludzie, którzy mają w planach zniszczenie świata, kawałek po kawałku.

Musieli dzisiaj dotrzeć na szczyt Pen-y-Fan, nie mieli czasu do stracenia.

Nagle zza zarośli wyłoniła się ciemna sylwetka Notta. Był sam.

- Gdzie Granger? - zapytał Zabini skonsternowany. - Zrezygnowała?

- Nie, siedzi nad wodą i płacze.

- Płacze? - zapytał Zabini, kątem oka zerkając, że Draco ruszył biegiem w stronę potoku płynącego nieopodal. Zastanawiało go zachowanie Malfoya, ale nie chciał jeszcze tego komentować. Postanowił obserwować po cichu i połączyć fakty.

- Rzucała się i miotała przy teleportacji. Ja wylądowałem na brzegu, a ona w zimnej wodzie. Chyba ma dość.

- I tak ją tam zostawiłeś?

- Rycerzyk już do niej poleciał. Nie płacą mi za jej niańczenie.

- Co się stało?

- Mieliśmy potyczkę z Cloviusem Mulpepperem.

- Jest ranna? Bo widzę, że ty jesteś cały.

- Nie. Jakimś cudem zobaczył, że jest ukryta pod peleryną niewidką i zaatakował. Była szybsza, jest niezła w walce i pyskata. Nie spodziewałem się tego po niej.

- A czego się spodziewałeś?

- Że nie wyciąga nosa z książek i jest nudna niczym flaki z olejem.

- A nie jest?

- Nie. Jest zadziorna. Nie dziwię się, że Malfoy lata za nią jak kot z pęcherzem.

- Malfoy żeni się z Greengrass.

- Ale pieprzyć może Granger.

Zabini zamyślił i nie kontynuował rozmowy. Wyczuwał w przyjacielu złość i frustrację, której nie był w stanie rozszyfrować. Każdy z nich miał swoją przeszłość i swoje tajemnice, z których nie potrafili się wyspowiadać.

***

Draco przedzierał się przez gęste zarośla, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Granger. Co do jasnej cholery mogło pójść nie tak, że teraz siedziała i płakała. Kolejny raz będzie musiał ją uspokajać, a nie miał teraz na to ochoty. Był wściekły.

Nie chciał jej ratować.

Nie mógł zrobić niczego innego.

- Granger! - zawołał, podchodząc do brzegu i rozglądając się na boki, nigdzie nie mógł jej dostrzec. Ruszył w górę nurtu i zobaczył ją po przejściu kilkuset stóp.

Hermiona siedziała skulona w kulkę, wyglądając jak siedem nieszczęść, jej ramiona unosiły się i opadały w rytm łkania, które wyrywało się z jej gardła.

Malfoy stał nad nią i nie wiedział, co powinien teraz zrobić.

Gorzej być nie mogło.

To tylko Granger. Bądź bydlakiem Malfoy, jak zwykle. Może wtedy przestaniesz o niej myśleć w tak dziwaczny i wyniszczający sposób.

- Wstawaj, mamy mało czasu. Dlaczego znowu beczysz?

- Przepraszam - szepnęła, nie podnosząc głowy.

Poczuł coś, czego się nie spodziewał i na co nie był gotowy. Przypomniał sobie o truskawkach, o jej słodkim uśmiechu i zwątpił w cel swoich działań.

Chciał ją pocieszyć.
Nie chciał jej pocieszać.

Jego instynkt przegrał z grożącym mu rozumem. Wiedział, z każdą kolejną chwilą, spędzoną w jej towarzystwie, gubi się we wszystkim, co było jego codziennością. Jego nawyki i zachowania stawały się ubarwione jej osobą. Podświadomie chciał być obok niej, chociaż z tym walczył, nie sądził że tak szybko polegnie.

Będziesz tego żałował, Draco.

Usiadł tuż obok niej na trawie i wyciągnął różdżkę. Trzymał ją w dłoniach, jak amulet, przesuwając palcami po jej całej długości, zastanawiał się, czy dziewczyna potrzebuje teraz rozmowy, czy milczenia. Rozważał jaki ruch z jego strony będzie teraz właściwy.

- Co tam się stało? Jesteś ranna?

- Zaatakował nas, syn właściciela apteki. Jestem cała.

Jego serce się ścisnęło, a rozum podsuwał drastyczne obrazy. Była w niebezpieczeństwie, a on był daleko.

- Jesteś mokra - powiedział, patrząc na nią z ukosa. Kolejna oczywistość, ale mógł mówić tylko to, co widział. Gdyby odważył się powiedzieć, to co myśli, mógłby polec.

Nie chcę Cię stracić, Granger. Nie chcę, żebyś mi się wymknęła. Powiedz mi do jasnej cholery, dlaczego? Dlaczego ciągle o Tobie myślę? Co mi zrobiłaś?

- Wpadłam do potoku. Teo mnie zaskoczył, przestraszyłam się i wylądowałam w wodzie.

- Jesteś taka wątła - wyrwało mu się, zanim zdążył się powstrzymać.

- Słucham? - zapytała zdziwiona jego słowami.

Draco wypowiedział skomplikowaną inkantację i zaczął wprawnymi ruchami osuszać dziewczynę, zaczynając od butów, a kończąc na jej spuszonych, brązowych włosach. Uśmiechnął się pod nosem, gdy zobaczył, co po tym zabiegu powstało na jej głowie. Hermiona wprawnymi ruchami przygładzała włosy, chcąc je choć trochę ujarzmić, ale jej starania spełzły na niczym.

- Wątła, krucha. Jakbyś sama na swoich wąskich ramionach dźwigała ciężar świata. Sam nie wiem, co miałem na myśli. 

Siedzieli tuż obok siebie w ciszy, która wcale im nie przeszkadzała. Draco patrzył przed siebie swobodnie, utkwiwszy wzrok w ciemniejącej gęstwinie krzewów i leśnej roślinności, której nie znał. Ciepły wiatr oplatał ich ciała, przywodząc na myśl lepsze dni, które mogły czekać na nich w przyszłości. 

Bzdura.

Życie jest trudne i wymagające, należy przez nie przejść twardo, stawiając swoje warunki.

- Nie jestem gotowa na nową wojnę, ta ostatnia prawie mnie zabiła. Tylu wspaniałych ludzi zginęło. Nie chcę znowu przez to przechodzić.

- Nie masz na to wpływu, to i tak może się wydarzyć. Albo i nie.

- A ty masz? Czy Ty mógłbyś to powstrzymać? - zapytała, zwracając w jego stronę swoją piękną, zagniewaną twarz.

Draco nie mógł oddychać, gdy przeszywała go tym swoim przenikliwym, czujnym i odważnym spojrzeniem.

- Ja chciałem się od tego odciąć. Chciałem żyć spokojnie.

- Nie odetniesz się od tego, nie bądź naiwny. Upomną się o ciebie - powiedziała rozgniewana. - Będziesz musiał wybrać.

- Już wybrałem - odparł stanowczym tonem.

- Rozumiem - odpowiedziała, podnosząc się.

- Gówno rozumiesz - warknął, stając tuż obok.

Nie chciał się jej zwierzać.

Chciał, żeby mu zaufała.

Mierzyli się gniewnymi spojrzeniami, toczyli między sobą walkę.

- Nigdy nie przyłożę ręki do powrotu zła. Nigdy.

Ulga wymalowała się na jej twarzy, wygładzając jej ostre rysy. Uśmiech rozświetlił jej twarz. Był pewien, że mu uwierzyła. Mówił prawdę. Podświadomie pragnął ją do siebie przekonać. 

- Wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem.

- Musimy iść - odpowiedział, przerywając kontakt wzrokowy, gdy poczuł się z nim nieswojo. Zadrżała, ale nie chciał tego zauważyć i zastanawiać się nad jej reakcjami. Mieli zadanie do wykonania. 

- Zostaniesz tutaj. Nie możesz iść z nami.

- Znowu to samo? - zapytała, idąc tuż obok niego, gdy przedzierali się przez kolczaste zarośla. 

- Tym razem mnie nie przekonasz - odpowiedział Draco niewzruszony. - Oni na pewno już wiedzą, że byłaś z Nottem. Niczego nam nie powiedzą, gdy cię zabierzemy. Czasem musisz, odpuścić - mówił, gdy poczuł, że złapała go za rękę.

Stanął, jak skamieniały, nie wiedząc jak powinien się zachować. Spojrzał na Granger, potem na swoją dłoń i znowu na kobietę.

- Co?

- Draco, ufam ci. Zaczekam, bo chcę, żebyś dowiedział się jak najwięcej. Chcę, żebyś wyciągnął od nich wszystko, musimy być przygotowani, to nie może się powtórzyć. Teraz są inne czasy, będziemy mocniejsi i nikt nie zginie

- Spokojnie, Granger - zaczął niepewnie, gdy znowu zaczęła drżeć. - Tylko nie becz. Błagam.

Nie chciał się nią przejmować.

Chciał ją chronić przed wszystkim, co złe.


***

Czekał na nią, ale nie mógł jej odnaleźć w sali, w której dzisiaj było niewielu Niewymownych.

Gdzie ona była, do cholery. Gdy jest obok, działa mu na nerwy, gdy jej zabraknie jest jeszcze gorzej.

Nie chciał jej szukać.

Chciał, żeby była tuż obok.

- Panie Malfoy, świetnie się pan spisał razem z panem Nottem i panem Zabinim. Wspaniałe wieści nam przynosicie. Wiedziałam, że możemy na was liczyć.

- Panowie, przejdźcie proszę po dalsze instrukcje do pana Terrence'a - zwróciła się do Ślizgonów z uśmiechem. - Pan Malfoy zostaje tutaj - dodała, gdy zorientowała się, że i on ruszył z nimi.

- Musicie, z panną Granger, uzupełnić nam raport o lokalizacji Kongresu, szybkie, krótkie, lecz bardzo ważne zadanie. Udacie się ponownie do Dover razem z aurorami i sprawdzicie to miejsce pod względem bezpieczeństwa - wytłumaczyła mu spokojnie, co powinien zrobić, po czym podniosła skonsternowana wzrok. - Gdzie jest panna Granger? - usłyszał pytanie Hithrope, ale nie znał odpowiedzi.

- Nie wiem.

- Powinien pan wiedzieć, nie dostałam sowy z informacją o jej nieobecności. Goni nas czas. Możliwe, że źle mnie zrozumiała i uznała, że ma dwa dni wolnego.

- O ile znam Granger, a niestety ostatnio miałem z nią dużo do czynienia, na pewno się nie pomyliła.

- Dosyć, panie Malfoy, nie mam całego dnia. Dzisiaj pracuje pan sam, a jutro z panną Granger. Proszę ją odnaleźć. Niedługo wyjazd do Paryża.

Był wściekły. Pracował cały dzień z facetem, który nie powinien być aurorem. Nie powinien być w ogóle czarodziejem. Nie powinien być nikim, w pobliżu Dracona Malfoya, aby nie wyprowadzać go niepotrzebnie z równowagi. Potrzebował Granger, ale nie mógł się do tego przyznać. Denerwowała go jej nieobecność. W głowie układał całą litanię pretensji, które zamierzał przed nią wylać.

Nie zostawia się Dracona w kłopocie. Nie skazuje się go na samotność, gdy on sam jej nie pragnie.

Nie chciał z nią pracować.

Tęsknił za nią i się o nią martwił.

Musiał sprawdzić, co się z nią stało, chociaż nie miał na to najmniejszej ochoty. Dlaczego ona go tak dręczy? 

***

Stał przed jej domem i nie wiedział, co powinien zrobić. Zmartwiła go jej nieobecność, ale nie sądził, że do tego stopnia, że nie wytrzyma ani chwili dłużej w tej niepewności. Jeżeli Granger wzięła wolne i postanowiła nie przychodzić do pracy, wygłupi się. Jeżeli coś jej się stało, pomoże jej, a ta myśl go pocieszała.

Rozejrzał się po okolicy i uznał, że miejsce gdzie mieszka, jest piękne, ciche i pełne spokoju. W jego głowie powstała myśl, że mu się to podoba, ale nie odważył się wypowiedzieć tego na głoś. Niewielki domek, otoczony szeregiem drzew owocowych, ogrodzony niskim, białym płotkiem, wyglądał jakby był z bajki. 

Czy Granger żyje w takiej właśnie bajce, do której on włazi z buciorami? Czy przez jej myślę może przejść, że właśnie on ją odwiedzi? Na pewno nie, ale musiał spróbować. Wszedł po schodkach i zbliżył się do drzwi. Uniósł rękę do góry, zacisnął ją w pięść i ją opuścił. Zrobi z siebie durnia, ale był na to gotowy. 

Chciał ją zobaczyć. Zebrał się na odwagę i zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Czekał zniecierpliwiony i zły. Brak odpowiedzi oznaczał, że nikogo nie ma w domu. Wypuścił głośno powietrze i chciał odejść, nabuzowany złymi emocjami. Coś, czego nie potrafił określić i nazwać, sprawiło się przekręcił gałkę. Ustąpiła. Zdziwiony, podniósł do góry różdżkę, gotowy do ataku. Nikt o zdrowych zmysłach, nie zostawiał otwartego domu, gdy nieujarzmione zło plątało się po świecie. Hermiona mogła być w niebezpieczeństwie. 

W środku panował półmrok, utrudniający dostrzeżenie niebezpieczeństwa. Cisza i spokojne, równomierne stukanie wskazówek zegara, tylko tyle był w stanie zarejestrować. Napięty niczym struna, przygotowany do rzucenia zaklęcia, postanowił ją zawołać.

- Granger?

Zero odpowiedzi.

- Hermiona? Weasley? 

Hermiona Weasley brzmi dziwanie, pomyślał zniesmaczony.

Wciąż docierał do niego jedynie głuchy odgłos milczącego strachu.

- Lumos!

Maleńkie, delikatne światło, rozproszyło grafitowy zmierzch.

Na ścianie, tuż obok starodawnej lodówki, zobaczył majaczące złotym blaskiem, nabazgrolone słowa, które co chwilę, pojawiały się i znikały.

"Hermiono! Wrócę za kilka dni, bądź grzeczna. Kocham Cię, Ron"

- Żebyś wiedział, jaka ona była ostatnio niegrzeczna, karmiła mnie truskawką - warknął w stronę napisu z satysfakcją, czując rosnącą agresję.

Nic się nie zmieniło, nie udało mu się zarejestrować śladów przemocy, czy walki. Ruszył w stronę schodów, gdzie była jej sypialnia. Nienawidził tego miejsca, wolałby zostać tam, gdzie stał. Perspektywa przebywania w Jej miejscu, przerastała go i nie był na to gotowy. 

Usłyszał ciche westchnienie.

Zatrzymał się i rozejrzał wkoło z wciąż wyciągniętą przed siebie różdżką. Zobaczył ją i pokonał odległość ich dzielącą w trzech długich krokach. Leżała na skórzanej kanapie, przykrytej różnokolorowymi narzutami, aby zakryć ślady użytkowania przez zapewne poprzednich właścicieli. Nie przeszkadzał mu jednak tani wystrój jej domu. Było tu ciepło i przyjemnie, mógłby tu zostać. 

Uklęknął tuż przy niej i dotknął jej ramienia. Poczuł dreszcze, którymi wstrząsane było jej wątłe ciało. Jednym ruchem różdżki, rozjaśnił pomieszczenie.

- Granger? Co się dzieje? - zapytał zmartwionym głosem, orientując się szybko, że jest z nią źle.

Na jej bladej zwykle twarzy, zarysowane były duże, niezdrowe wypieki, a na czole perlił się pot. Trzęsła się, leżąc z zamkniętymi oczami, nieświadoma jego obecności.

Położył swoją wielką, chłodną dłoń na rozgorączkowanej skórze i zrozumiał, że jest chora i potrzebuje pomocy, a on jedyny może teraz coś zrobić, aby jej ulżyć.

Nie chcę się Tobą opiekować.

Chcę się Tobą opiekować.

Nie chcę, żebyś mnie potrzebowała.

Chcę, żebyś potrzebowała tylko mnie.

- Granger, Granger - potrząsnął nią mocniej niż zamierzał, podniosła lodowatą rękę i potarła oczy. Widział jej cierpienie i chciał zrobić wszystko, żeby jak najszybciej je przegonić. - Co się stało? Pomóż mi, powiedz cokolwiek - jęknął, ale ona nie odpowiedziała, a jej oddech stał się płytszy i bardziej chrapliwy.

Podniósł się i złapał za głowę. Granger była chora, miała gorączkę, potrzebowała eliksirów, ciepłego łóżka i obniżenia temperatury. Poniósł do góry przykrycie, którym była szczelnie otulona i opuścił głowę z niesmakiem, widząc, że ma na sobie ubranie do pracy. 

Będzie musiał ją rozebrać, ale nie miał pojęcia jak się do tego zabrać.

Musiał rozebrać Granger.

Albo zostawić ją tak leży i zniknąć nim zabrnie w to za daleko.

Już było za późno. Za późno na ucieczkę.

Musi ustalić plan działania, czynności, które należy wykonać najpierw, aby się w tym nie zagubił. W pierwszym odruchu chciał jakoś zaalarmować Pottera, który na pewno wiedział, gdzie jest ten jej chłopak, przygłup, może wróci, żeby się nią zająć. Na zewnątrz było już ciemno, a Rudego nie było. Nie było go też przez cały dzień, bo na pewno nie zostawiłby jej w takim stanie.

Najpierw musi ją ruszyć. Zastanawiał się, czy dziewczyna będzie w stanie sama pójść na górę gdy ją o to poprosi.

- Granger, idź na górę - palnął głośno, ale nawet nie drgnęła. Spróbował, musiał.

Zdjął marynarkę i przewiesił ją przez poręcz najbliższego krzesła, a następnie zsunął buty, bo sądził, że tego by od niego oczekiwała. Jej mieszkanie było zagracone starymi meblami, ale przytulne i czyste. Nie był przyzwyczajony do takich wnętrz, ale czuł ciepło bijące z każdego kąta.

- Dobra, będę musiał cię zanieść - zaczął bezradnie, opuszczając ręce po sobie. - Zaniosę cię i przebiorę, bo nie możesz kisić się w łóżku w marynarce. Coś ty sobie myślała, wychodząc do pracy w takim stanie. Padłabyś na zewnątrz i wtedy mielibyśmy problemem - mówił do niej, choć był świadomy, że nic do niej nie dociera, jednak możliwość wyrażania, kłębiących się w jego głowie myśli, pomagała mu oswoić się z tym, co go czeka, a czekała go wspólna z nią noc.

Jesteś moim problemem.

Nie chcę, żebyś nim była.

Chcę.

Nie chcę.

Odsunął jej tymczasowe przykrycie i nie wiedział, co dalej. Dreszcze, przechodzące przez jej ciało, nie pozwoliły mu na dłuższe zastanawianie się. Przełożył jedną rękę pod kolanami, a drugą objął jej ramiona. Poczuł, że przesunęła głowę w stronę jego klatki piersiowej. Podźwignął ją i zdziwił się tym, jaka jest lekka i jak bardzo się w niego wtuliła, jak dziecko szukające ratunku w udręce.

- Nie wierzę, że to robię - mruknął, ruszając w stronę schodów.

Tak bliski kontakt z jej ciałem, powodował, że jego myśli było rozproszone. Nie wiedział już, czy jest tu, czy gdzieś indziej i gdzie tak naprawdę chciałby być. Czy był we właściwym miejscu?

Ułożył jej bezwładne ciało na łóżku i teraz naprawdę nie wiedział, co począć.

Na brodę Merlina, musiał rozebrać Granger.

To wszystko przez Notta. Gdyby zachował się inaczej, nie rozwścieczył jej i nie przestraszył, nie wylądowałaby w strumieniu i nie zmarzłaby tak okropnie.

Nie.

To wina Granger! Gdyby nie zachowywała się jak uparta sklątka tylnowybuchowa, nie cierpiałaby teraz, a on razem z nią.

- Jak ja mam cię rozebrać? - jęknął, wpatrzony w nią jak w obrazek. - Dlaczego doprowadzasz mnie do takiego stanu rozbicia? Wiem, że teraz nie chodzi o mnie, ale dręczysz mnie.

Rozpiął guzik od jej spodni, rozsunął rozporek i pacnął się w głowę. Magia, przecież mógł jej użyć, aby sobie pomóc.

- Accio spodnie! - chrząknął, a następnie wypowiedział zaklęcie, zadowolony z własnej zmyślności.

Nie spodziewał się jednak, co się wydarzy.

Hermiony spodnie pozostały na swoim miejscu, zaś jego własne, zeskoczyły z niego, pozostawiając go w samej bieliźnie i skarpetkach, leżącego na podłodze przez siłę zaklęcia.

- Nie wierzę, że to się wydarzyło - warknął, podnosząc się i naciągając jednym ruchem ubranie.

Spojrzał z wyrzutem na swoją różdżkę, nie mogąc jej wybaczyć takiego zawodu.

- Dobra, Granger. Zrobię to.

Chwycił nogawki i pociągnął mocno, odwracając głowę w stronę okna.

Nie chciał widzieć jej nóg.

Rozejrzał się w poszukiwaniu szafy i podszedł do niej szybko, odnajdując w jej środku, w równych rządkach, poukładane ubrania. Przeleciał wzrokiem po wszystkich stertach i wieszakach i z przerażeniem stwierdził, że są tam same koszule, spódnice, spodnie i marynarki.

- Litości, Granger, czy ty nie masz dresów? - jęknął. W głębi jednej z półek znalazł coś, co mogło go uratować. Sięgnął tam i wyciągnął różowe spodnie w jednorożce z kolorowymi tęczami. Były miękkie i rozciągliwe, nadawały się. Postanowił od razu odszukać, coś w co ubierze ją od góry. Odnalazł bluzę z godłem Hogwartu i zdziwił się, kto coś takiego produkuje i ktoś kupuje.

Wrócił do niej i z mordem w oczach, kontynuował swoje pierwsze zadanie.

Niezdarnie naciągał na nią ubranie, odwracając uprzejmie wzrok, przeklinał siebie i swoją nadgorliwość. Sięgnął po grubą kołdrę i przykrył ją do pasa.

- Gdy się obudzisz, to cię zabiję - mruknął, wiedząc doskonale, że teraz będzie tylko gorzej.

Szybko pozbył się marynarki i zadowolony z siebie, stanął jak wryty, bo nie był gotowy na to, co ukazało się jego oczom.

Nie mogła mu tego zrobić.

Wszystko, co dzisiaj od rana zrobiła ze swoim ciałem Hermiona Granger, miało na celu tylko jedno, zabicie Dracona Malfoya i to w męczarniach.

Zabijała go z każdą, cholerną sekundą.

- Serio, Granger? SERIO? - krzyknął, wybałuszając oczy pełen przerażenia, z którym już nie wiedział, co ma począć. Chciał płakać z tej niemocy.

Pod marynarką dziewczyna skrywała gorset. Gorset, z którym on nie wiedział co zrobić. Gorset, pod którym skrywała nagie piersi.

Piersi.

Zrobiło mu się gorąco i zakręciło mu się w głowie.

Nigdy, nawet sam przed sobą, nie przyznawał się do myślenia o jej piersiach, a teraz miał je zobaczyć.

- Po coś ty to nałożyła? Jak ja mam ci to zdjąć? - Wypuścił głośno powietrze. - Odezwałabyś się. Zawsze masz tyle do powiedzenia, a teraz milczysz.

Delikatnie przekręcił ją na bok i zbladł, o ile można bardziej.

Gorset był wiązany od góry do samego dołu, a wiązanie to zakończone było misternym splotem.

Przełknął głośno ślinę.

- Będziesz się w tym dusić. Ja ci tego nie zdejmę - odparł spokojnie. - Sama chciałaś.

- Proszę - jęknęła szeptem, który ledwo usłyszał.

- Nie proś mnie, Granger. Tylko mnie, cholera, nie proś - warknął, wyciągając w jej stronę zdrętwiałe ze stresu palce.

Chciał być ponad to.

Zamknął oczy i wyobrażał sobie, że jest gdzieś indziej i wcale tego nie robi. Nie wgapia się w jej nagie ciało, co sprawiało, że nie mógł oddychać. Nie był tutaj, w jej sypialni, z nią sam na sam. Nie był. Był, kurwa na Pokątnej. Wyobraźnio, ratunku! Był na pokątnej i szukał podręczników, tak, szedł ulicą i zobaczył Hermionę Granger, która szła w jego stronę z uśmiechem, rozświetlającym jej zwykle poważną twarz. Podchodzi do niego. Mówi, że jest jej gorąco, rozpina marynarkę, a on widzi jej piersi ściśnięte gorsetem, z którego on postanowił ją uwolnić, tak, on jest jej wybawcą.

NIE!

Na brodę Merlina! NIE!

Już połowę rozpiął, jeszcze tylko trochę, dasz radę Draco, nie złamie Cię głupia, babska bielizna.

Zrobił to. Ściągnął z niej to coś, ale nie mógł odwrócić oczu. Chciał na nią patrzeć. Pragnął przesunąć palcami po jej nagich plecach. Nikt by nie zauważył. Był tutaj sam, ale coś go powstrzymywało.

Powstrzymał się, naciągając na jej ciało bluzę. Nie zniósłby ani chwili dłużej. Przykrył ją szczelnie kołdrą i delikatnie obrócił na plecy.

Nie pamiętał zaklęcia pomocnego przy mierzeniu temperatury ciała. Matka często go używała, ale teraz nie mógł go wygrzebać z czeluści zamkniętego umysłu. Musiał podać jej odpowiedni eliksir, ale nie chciał ryzykować.

Zbliżył się do niej, opierając jedną rękę na wezgłowiu łóżka, a drugą na poduszce, tuż obok jej głowy.

Pochylił się i dotknął ustami jej rozpalonego czoła. Zrobił to szybko, ale najdelikatniej, jak potrafił. Na pewno miała gorączkę, teraz był tego pewien.

- Granger, zostań tutaj - powiedział cicho. - Idę szukać lekarstwa.

Podświadomie nie chciał jej zostawiać w takim stanie. Bał się, że gdy wróci, będzie z nią gorzej. Dotknęła go myśl, że powinien ją zabrać do Munga. Miałby wtedy problem z głowy, ale nie pozwolono by na to, żeby z nią został. Teraz mógł z nią być.

Odszukał małą szafkę, w której kiedyś odnalazł bandaż i maści i zaczął wystawiać małe flakoniki. Wyciągnął jeden z odpowiednim napisem i odkręcił, aby powąchać zawartość. Zapamiętał wiele zasad i wskazówek, które przekazał mu Snape, w czasach spędzonych w Hogwarcie, a jednym z nich było sprawdzenie ważności roztworu. Ten miał odpowiedni zapach i konsystencję, wobec czego rozejrzał się w poszukiwaniu łyżki i ruszył na górę.

Granger się go posłuchała i leżała nieruchomo. Spojrzał na jej klatkę piersiową i gdy zorientował się, że spokojnie oddycha, sam z ulgą wypuścił powietrze. Usiadł obok niej i nalał trochę specyfiku.

- Wypij to - powiedział spokojnie. - Hermiona, wypij to - powtórzył, przysuwając jej do ust łyżkę.

Uchyliła je i posłusznie połknęła eliksir.

- Mam nadzieję, że dobrze go uwarzyłaś - mruknął, odkładając rzeczy na szafkę nocną. - 1, 2, 3... i wstajesz, nie mam całego wieczoru.

W międzyczasie, postanowił rozpalić w kominku, co zajęło mu kilkanaście minut. Potem zszedł na dół, nastawiając zupę z kurczaka, którą kiedyś zawsze robiła mu mama w chorobie. Co jakiś czas chodził do Granger i sprawdzał jej stan.

Nie wstała. Przez kolejną godzinę nie zmieniło się nic, a wypieki na twarzy stały się czerwieńsze.

- Zawsze na złość - mruknął znudzony. - Powiedz coś.

- Co tu robisz? - szepnęła, uchylając z trudem oczy.

- Umartwiam się za życia, pomagając ci.

- Jak mam ci pomóc? Mów szybko, zanim znowu odpłyniesz.

- To na mnie nie działa - powiedziała pewnie, choć jej głos przepełniony był bólem.

- Przecież podałem ci dobry eliksir. Tak myślałem, że zepsułaś recepturę.

- Nie, Draco. Musisz znaleźć mugolski lek na gorączkę.

- Mugolski?

- Tak, nazywa się, Paracetamol.

- Brzmi dosyć egzotycznie - odparł Dracon, podnosząc się. - Czy to jest eliksir?

- Nie - odpowiedziała, a na jej wymęczonej twarzy pojawił się nikły uśmiech. - Tabletka, przynieś dwie i szklankę wody.

Posłuchał i szybko wrócił ze wskazanym lekiem. Postawił na szafce i stał, nie wiedząc, co teraz powinien zrobić. Hermiona chciała się unieść, ale nie miała na to siły. Podszedł do niej i podciągnął do góry, niczym szmacianą lalkę, sadzając i podsuwając poduszkę pod plecy.

Ponownie usiadł przy niej i patrzył. Nie chciał odchodzić. Czy teraz, gdy jej się poprawi, będzie musiał?

Nie chciał tu być.

Nie chciał być nigdzie indziej.

- Dlaczego eliksir nie działał?

- Przez krew. Przez moją krew - odparła, zamykając oczy. - Zostaniesz?

Usłyszał jej pytanie, na które czekał, chociaż wiedział, że jej nie opuści, choć był wtorek, który był dniem Astorii.

- Zostanę.

Wstał i obszedł łóżko, rozsiadając się po drugiej stronie. Zgasił górne światło, zapalając świeczkę po swojej stronie. Przestało mieć dla niego znaczenie, kto zwykle spał po tej stronie. Teraz on był tutaj, tuż obok niej, pełniąc rolę jej anioła stróża. Czuł się potrzebny, a to otwierało w jego sercu, nieznane rejony.

- Kiedyś cię zamorduję, Granger - mruknął, spoglądając na jej pogrążoną w mroku twarz.

Sięgnął po pierwszą, lepszą księgę i zdziwił się, że natknął się na potężne, ciężkie tomisko. Historia Hogwartu, tylko Granger mogła to trzymać w sypialni. Otworzył ją i zatopił się w lekturze, miał całą noc.

Nie chciał nad nią czuwać.

Nie chciał zostawiać jej samej.

Dlaczego?
















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro