Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amara już raz zajrzała śmierci w oczy. Tamtego dnia w Norze, gdy złapał ją Rzeźnik. Widziała również, jak ktoś niemal umiera — jej brat, gdy przedawkował. Dokładnie pamiętała, jak się wtedy czuła. To uczucie bezradności, fala strachu zalewająca ją zimnymi potami, stres, niesprawiedliwość, że ktoś rządzi czyimś życiem. Teraz czuła to wszystko spotęgowane o stokroć. Zrobiło jej się czarno przed oczami, nogi miała ciężkie jak z ołowiu, a oddech ledwo udawało jej się łapać. Ostatkami sił powstrzymywała się przed utratą przytomności.

Arvid bezwładnie opierał się o ciało jakiegoś wielkoluda. Makijaż twarzy miał rozmazany, a w miejscu namalowanego uśmiechu, wycięto mu prawdziwy. Krwawy łuk ciągnął się od ucha do ucha. Na ten widok Amarze zrobiło się niedobrze, krew była wszędzie — wypełniała jego usta, skapywała po szyi, wsiąkała w fioletową marynarkę. Oczy miał przymknięte, walczył, by pozostać świadomym.

Chciała podejść, ułożyć go na ziemi, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i zadzwonić po pomoc. Nie mogła jednak poruszyć nogami, strach sparaliżował ją doszczętnie. Gapiła się na niego z oczami wypełnionymi łzami oraz rozdziawioną buzią. Potrafiła myśleć tylko o tym, że to jej wina... Powinna była to przewidzieć. Liczyli, że przechytrzą kogoś takiego jak Keysine, zapominając, że nie da się oszukać diabła. Arvid cierpiał, bo chciał jej tylko pomóc. Za przyjaźń z nią zapłaci najwyższą cenę.

— Podejdź — głos Keysine pozbawiony był jakichkolwiek ciepłych barw. Był zimny, oschły, przywodził na myśl coś, co już dawno było martwe. — Boisz się? — zapytała, a kącik ust wygiął się w półuśmiechu. Kolorowe kucyki zakołysały się, gdy przechyliła nieznacznie głowę. W jednej dłoni obracała kij bejsbolowy, w drugiej dobrze znany wszystkim nóż.

Amara przełknęła ślinę, bo nagle zaschło jej w gardle. Czy się bała? To mało powiedziane. Była przerażona do tego stopnia, że nie potrafiła jasno myśleć. Drżały jej nogi, gdy robiła kilka niepewnych kroków. Miała wrażenie, że serce obijało jej się tak mocno o żebra, że lada moment się przez nie przebije i wyskoczy z piersi. Co chwilę zerkała w stronę Arvida, by upewnić się, że wciąż żył. Obawiała się, że za chwilę osunie się na ziemię, a jego oczy zamknął się na zawsze.

Przystanęła przed dziewczyną, starając się za wszelką cenę zachować twardy wyraz twarzy. W jej oczach jednak krył się tak potężny strach, że nie przysłoniłaby go żadnym innym uczuciem. Tak jak ona nie potrafiła grać niewzruszoną, tak Keysine nie umiała wydobyć z siebie skruchy. Dobre emocje już dawno zostały w niej pogrzebane.

— Wypuść go. Zrób ze mną co chcesz, ale zostaw go — w drżącym głosie słychać było tak szczere błaganie, jakiego Amara jeszcze nigdy nie doświadczyła. Zrobiłaby wszystko, by ocalić Arvida. Ponieważ to ona powinna być na jego miejscu. — Pro... — przerwała w połowie słowa, a z jej gardła wydobył się krzyk zaskoczenia oraz bólu, gdy Keysine nagle kijem wymierzyła cios w zranioną rękę.

Chciała przycisnąć przedramię do piersi w obronnym geście, ale Ramirez jej nie pozwoliła. Szerszą częścią kija wyznaczała trasę od nadgarstka, przez piekące ostrym bólem rozcięcie, aż po szyję, gdzie na dłużej przystanęła. Z przekrzywioną głową obserwowała reakcję Amary, która nie potrafiła ukryć grymasu. Wyglądała jak dzikie zwierzę gotowe do ataku, przerażała ją, sprawiała, że czuła się jak w pułapce.

— Podaj swój telefon — rozkazała Keysine, wyciągając dłoń, w której trzymała nóż przed siebie. Amara wciąż w palcach kurczowo trzymała komórkę. Trzęsąc się jak osika — z zimna oraz natłoku emocji, położyła urządzenie na otwartej dłoni.

Deszcz nie przestawał padać. Zmywał z twarzy Arvida zieloną farbę, makijaż twarzy oraz krew. Krew, która wsiąkała w szkolną murawę. Amara nie mogła przestać patrzeć w kierunku przyjaciela. Nie mogła opisać tego, jak bardzo czuła się bezradna. Chciała do niego podbiec, aby w jakimś stopniu zatamować krwawienie, jednak bawiąca się swoją bronią Keysine jej to uniemożliwiała. Strach zwiększył się, gdy dostrzegła poszerzającą się ciemną plamę na marynarce. Krwawy uśmiech nie był jedyną raną.

— Chris, jak dobrze cię słyszeć. — Amara gwałtownie spojrzała na Keysine, przeciskającą telefon do ucha. — Wszyscy na ciebie czekamy. Gdzie się podziewasz? — Wykrzywiła twarz w udawanym przejęciu.

— Chris! Rozłącz się! — krzyknęła spanikowana, by przekrzyczeć odgłosy ulewy. Zrobiła instynktownie krok do przodu, na wypadek, gdyby musiała wyrwać jej telefon z dłoni. Jednak przy pierwszym postawieniu stopy, kij bejsbolowy ponownie trafił w jej zranioną rękę. Bandaż był przemoczony od deszczu oraz przeciekającej krwi. Cofnęła się z powstrzymywanym okrzykiem.

— Czekam na boisku. Pospiesz się, twoja siostra zaczyna działać mi na nerwy. — Spojrzała na Amarę krzywym wzrokiem, taksując ją krótkim spojrzeniem. Rozłączyła się z oślizłym półuśmieszkiem, a następnie wyrzuciła telefon daleko za siebie.

Proszę cię, Chris, nie bądź głupi... Modliła się w duchu Amara. Christopher nie mógł tu przyjechać. Dobrze wiedział, że powinien siedzieć w domu, nieważne co. Taki był plan! Tyle że plan zaczął sypać się w momencie, w którym Misha zniknął bez słowa. Również jego przyjaciół z komendy nigdzie nie było widać. To nie mógł być przypadek.

Teraz mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Keysine w każdej chwili mogła pozbawić ją życia. Oraz Arvida, który próbował jej tylko pomóc. Wybrał złą decyzję, a teraz za nią cierpiał.

— Dotknij ją jeszcze raz, a cię zniszczę! — Amara odwróciła się, usłyszawszy pełen gniewu głos Xaviera. Szedł w ich stronę zdeterminowanym krokiem, zaciskając mocno pięści i nie zważając na widok broni w rękach byłej dziewczyny. Wiedział, że by go nie zraniła. Miała na jego punkcie zbyt wielką obsesję, która nie pozwalała, by spadł mu choćby włos z głowy.

Xavier w kilku krokach dopadł faceta podtrzymującego Arvida. Korzystając z tego, że nie miał czasu się ruszyć, by odłożyć nieprzytomnego chłopaka, uderzył go z pięści w twarz, a siła uderzenia spowodowała, że zatoczył się do tyłu. Amara w tym czasie podbiegła do upadającego Solberga. Złapała go w ostatniej chwili, a następnie z trudem odciągnęła od pola walki. Uklęknęła na przemokniętej, zmarzniętej murawie, a jego głowę ułożyła sobie na kolanach. Uchylił powoli powieki, a Amara widząc te jasnoniebieskie oczy, poczuła jakby kilkutonowy kamień spadał jej z serca. Kilka łez spłynęło jej po policzkach, mieszając się z kroplami deszczu.

Drżącą dłonią gładziła go po włosach, nie mogąc oderwać wzroku od wyciętego od ucha do ucha uśmiechu. W niektórych miejscach krew zdążyła zakrzepnąć, a w niektórych wciąż płynęła drobnymi strumykami. Serce pękło jej w pół, zobaczywszy wyraz cierpienia na jego łagodnej twarzy.

— Już dobrze, Arvid. Niedługo wezmę pomoc — obiecała ściszonym głosem, zerkając w stronę Xaviera, który bez opamiętania tłukł pod sobą faceta pracującego z Keysine. Ona z kolei stała z boku z wyrazem znudzenia na twarzy. Oparła sobie kij o jedno ramię, jakby była gotowa w każdej chwili go użyć.

— Byłaś tego warta, laleczko. — Krew z rozciętych warg wpływała mu do ust, gdy mówił. Głos miał zachrypnięty, a choć wyglądał kiepsko, jego spojrzenie wydawało się świadome. Gdy Amara ścisnęła jego dłoń, przeszedł ją dreszcz. Miał lodowate palce.

— Nic nie mów, Arvid... — Łzy mocniej zaczęły płynąć jej po policzkach. — Nic nie mów. Wszystko będzie dobrze — powtórzyła drżącym głosem, nie przestając gładzić go po włosach.

Amara rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Ktoś musiał być w pobliżu, do cholery! Ludzie zawsze wymykali się ze szkolnych imprez na boisko, by zajarać lub napić się czegoś mocniejszego! Dlaczego teraz nie było nikogo? Gdy nie dostrzegła żywej duszy, która mogłaby zadzwonić na policję lub znaleźć jej ojca, spojrzeniem na powrót wróciła do Xaviera. Z zakrwawionymi pięściami stał na przeciwko byłej dziewczyny, oddychając ciężko. Spojrzenie miał przepełnione furią, Amara pierwszy raz widziała go w takim stanie. Podszedł do Keysine w dwóch długich krokach i szybkim, ledwo zauważalnym ruchem wyrwał od niej kij bejsbolowy, wykręcając jej nadgarstek, na co zareagowała jedynie lekkim grymasem niezadowolenia. Zrobiła udawaną, smutną minę, jakby właśnie odebrał jej ulubioną zabawkę. Odrzucił broń najdalej, jak mógł.

— Co ty, do kurwy nędzy, tutaj robisz?! — zagrzmiał zachrypniętym głosem, posyłając jej pełne obrzydzenia spojrzenie. Wyjeżdżając z Denver zostawiał za sobą całkiem inną osobę. Keysine, którą znał wcześniej, wykazywała skrawki człowieczeństwa. Teraz była go całkowicie pozbawiona. Jakby ktoś całkowicie odebrał jej duszę. Nie stała przed nim kobieta, którą pokochał, a potwór, w którego się przeobraziła. — Gdzie Rzeźnik? — zadał kolejne pytanie, nie dając jej szansy odpowiedzieć na pierwsze.

— Uciekł — odparła oczywistym tonem. — Twierdził, że zbyt dużo policji kręci się wokół Chrisa. Wolał się ukryć i złapać go wkrótce. Nie spieszy mu się z zemstą.

Xavier dokładnie obserwował jej twarz. Choć ich drogi się rozeszły, a ona stała się obcą osobą, potrafił rozpoznać w niej uczucie niepewności. Doskonale wiedział, że jej ton —przesadnie wyluzowany oraz obojętny, oznaczał kłamstwo. Rzeźnik musiał być gdzieś tutaj, czekając na odpowiedni moment. Czekał na pojawienie się Chrisa, by sam móc się z nim rozprawić. Sprawy dla niego wyjątkowo istotne, takie jak zemsta, załatwiał osobiście. Xavier czasami uważał, że dla takich jak on, było to coś w rodzaju rozrywki. Świetnie się bawił, pokazując swoją pozycję poprzez znęcanie się nad słabszymi. Gonił swoje ofiary z uśmiechem na twarzy. Dawał im poczucie wygranej oraz nadzieję, że o nich zapomniał, by w odpowiednim momencie zaatakować. Ponieważ Rzeźnik nigdy nie zapominał. Gdy zadrze się z kimś takim, nie ma już ratunku.

Pamiętał dzień, w którym pojawił się w Norze po raz pierwszy, jak potulny szczeniak kręcąc się wokół Keysine. Z początku dealer wydawał mu się normalnym człowiekiem — choć paskudnym z zewnątrz, to traktujących swoich zaufanych ludzi z szacunkiem. Okazało się, że po prostu trafił na jego dobry dzień. Gdy przyszedł tam drugi raz, był świadkiem tortur na młodym chłopaku, który zatrzymał trochę kasy oraz towaru dla siebie. Pamiętał jego błagania o litość, wrzaski, gdy kolejno łamano mu palce. Wtedy pierwszy raz zetknął się z taką brutalnością. Już wtedy wiedział, by nigdy nie próbować oszukiwać tego psychopatę. Wiedział też, że Chris podpadał mu raz za razem, dolewając oliwy do ognia.

— Skarbie! — Amara z oczami wciąż wielkimi ze strachu, podniosła wzrok, słysząc znajomy, pełen zmartwienia głos ojca. Łzy ulgi spłynęły jej po policzkach, zauważywszy czterech mężczyzn przecinających boisko.

Misha biegł na czele, trójka jego kolegów trzymała się nieco z tyłu, uważnie obserwowali teren, pomagając sobie latarkami. Jeden z nich podbiegł do pobitego faceta, drugi pozbawiony jakiejkolwiek delikatności, wykręcił Keysine oba nadgarstki, a jej zakrwawiony nóż upadł na ziemię. Na jej twarzy formował się uśmiech, dziki, nieludzki, jakby przemawiały przez niego wszystkie diabły. Patrzyła przy tym Xavierowi prosto w oczy, od czego zjeżyły mu się włosy na karku. Nie podobała mu się jej reakcja. Ponieważ pomimo przegranej, wciąż zachowywała się jakby zwyciężyła.

— Mamy zdarzenie wymagające interwencji służb medycznych... — Misha klęknął przy rannym chłopaku, podając sygnał przez kod radiowy. Delikatnie odepchnął na bok trzęsącą się córkę. — Dan, zabierz ją i Xaviera w bezpieczne miejsce — zwrócił się do policjanta, wracającego ze zwiadu.

Amara pokręciła gwałtownie głową. Nie chciała zostawiać Arvida. Musiała być przy nim do końca, by obserwować jego stan. Trzymała go za dłoń, by wiedział, że nie był sam i nie zamierzała go puszczać, dopóki nie zobaczy karetki. Była mu to winna. Chociaż tak mogła mu pomóc. 

Amara pokręciła gwałtownie głową. Nie chciała zostawiać Arvida. Musiała być przy nim do końca, by obserwować jego stan. Trzymała go za dłoń, by wiedział, że nie był sam i nie zamierzała go puszczać, dopóki nie zobaczy karetki. Była mu to winna. Chociaż tak mogła mu pomóc. Jednak mężczyzna, którego wezwał ojciec, był silny, a jej opór nie zrobił na niego wrażenia. Podniósł ją, jakby nic nie ważyła, a następnie odciągnął na bok w taki sposób, by nie zrobić jej krzywdy. Uważał na ranną rękę, na której bandaż zdążył się poluzować. Choć chciała protestować, brak sił jej na to nie pozwalał. Szła przed siebie, prowadzona przez policjanta, a przy tym czuła się, jakby płynęła. Nie rejestrowała swoich kroków, zupełnie jakby nie kierowała własnymi nogami. Odwracała jedynie głowę, by z bezradnością obserwować oddalającą się sylwetkę Arvida. 

Zerknęła na Xaviera. Nie ruszał się z miejsca. Rozglądał się dookoła, jakby spodziewał się, że lada moment ktoś wyskoczy zza krzaków. Nie podobało jej się to. Ponieważ to znaczyło, że coś mogło się wydarzyć. Amara zdała sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec. Widziała to w wyrazie twarzy Keysine, kiedy prowadzili ją zakutą w kajdanki. Malowała się na niej duma. Złapali ją, ale nie mieli najważniejszego — Rzeźnika. Czy tutaj był? Obserwował ich? Dlatego Ramirez wydawała się taka zadowolona?

Amara zaparła się nogami, kiedy nagle połączyła fakty. Jak mogła zapomnieć, że Chris był w drodze? Czy to dlatego Keysine wciąż była taka pewna siebie? Wiedziała, że wszyscy nagle skupią się na niej, zapominając, że głównym celem był Rzeźnik? Stracili rezon, przestali być uważni, a powinni przeszukiwać cały teren w poszukiwaniu przestępcy.

— Muszę porozmawiać z tatą — powiedziała bardziej do siebie, niż do policjanta. Przez drogę poluźnił nieco uścisk, jakby przekonany, że posłusznie da się prowadzić do budynku szkoły. Korzystając więc z jego nieuwagi, wyszarpnęła ramię i popędziła w stronę taty. Stopy ślizgały się jej na mokrej murawie, więc zwolniła, by zachować ostrożność.

— Amaro... — zaczął zniecierpliwiony ojciec, ale zaraz mu przerwała:

— Keysine zadzwoniła do Chrisa, niedługo tutaj będzie. Wydaje mi się, że Rzeźnik gdzieś tutaj na niego czeka — wyjaśniła pospiesznie, posyłając ojcu przestraszone spojrzenie. Mimowolnie zerknęła w stronę drzew oraz budynków, w których nocą łatwo było się ukryć. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że gdzieś tam czaił się Rzeźnik, z satysfakcją obserwujący ich strach. — Zajmę się Arvidem. Będę uciskać ranę, ty zadzwoń do Chrisa, ktoś musi go uprzedzić. — Mówiąc to, uklęknęła obok przyjaciela. Pogładziła go po mokrych włosach. Otworzył leniwie powieki, a jego wzrok od razu trafił na nią. Wydawał się nieco zagubiony, nieobecny. Palce mocniej zacisnął na jej dłoni.

— Laleczko? — wychrypiał, mrugając powoli. — Już tak nie boli — dodał ściszonym głosem.

Jego ton brzmiał wyjątkowo łagodnie. Amara załkała, ale zaraz zacisnęła mocno powieki, aby nie załamać się jeszcze bardziej. Musiała być teraz dla niego silna. Walczyć razem z nim. Spojrzała na ojca. Klęczał po drugiej stronie, uciskając ranę. Krew przelatywała między jego palcami.

— Ciii... — uciszyła go drżącym głosem, nie przestając wplatać palców w jego włosy. Wzięła krótki roztrzęsiony oddech. — Pomoc jest już w drodze. Musisz wytrzymać jeszcze trochę. Proszę, musisz wytrzymać... — Łzy spływały jej po policzkach, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Choć oczy miała zapuchnięte od płaczu, wciąż były one rozszerzone w szoku. Ojciec tym razem nie kazał jej odejść. Wpatrywał się w nią teraz ze współczuciem, wciąż usilnie tamując krwawienie.

— Dan! Wezwij wsparcie. Gdzieś tutaj ukrywa się Rzeźnik. Mój syn jest w drodze, dopilnuj, żeby był chroniony — rozkazał opanowanym tonem. Amara zawsze go podziwiała za to, że potrafił zachować zimną krew, podczas gdy ona od razu się załamywała. 

Spojrzała w bok na Xaviera trzymającego się na dystans. Keysine już została odprowadzona, jej wspólnik również. Została tylko ich trójka oraz Dan, który właśnie ogłaszał kod trzeci. W oddali słychać było sygnał karetki, na który Evans prawie rozpłakała się z ulgi.

— Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze... — wyszeptała Amara, nie przestając trząść się z zimna. Burza chwilę temu nieco ustała, jednak wszyscy zdążyli przemoknąć do suchej nitki.

Sygnał karetki stawał się coraz bardziej słyszalny. Arvid uchylił powieki, błękitne oczy wbijając w rozemocjonowaną twarzy Amary. Chciał jej powiedzieć, żeby już nie płakała, nie mógł jednak wydobyć z siebie żadnego słowa. Z jego gardła wyrwał się jedynie zduszony jęk.

— Walcz, Arvid. Musisz walczyć — rozkazała Amara, ale jej głos nie docierał do jego uszu. Był już zmęczony. Chciało mu się spać. 

— Ami!

Evans gwałtownie obrócila głowę, słysząc z daleka głos swojej najlepszej przyjaciółki. Britt, trzymając kurczowo Chrisa za dłoń, biegła w ich stronę. Oboje wyglądali na wystraszonych, ale nie tak, jak w tej chwili ona. Przez krótką chwilę zrobiło jej się czarno przed oczami. Ogarnęło ją przerażenie w najczystszej postaci. Chciała sobie wmówić, że niepotrzebnie się martwiła, jednak nie mogła ignorować niepokoju, który jak zaraza rozchodził się z prędkością światła. Spojrzała na Xaviera, a widząc, że miał taką samą minę co ona, zmartwiła się jeszcze mocniej. Oboje przeczuwali, że Rzeźnik tu był. WIEDZIELI, że tu był.

Amara w jednej sekundzie poczuła, że czas nagle zwalnia. Wyjącą karetkę parkującą pod szkołą na krótką, ledwie słyszalną chwilę, zagłuszył strzał z pistoletu. W pierwszej chwili sądziła, że nikomu nic się nie stało. Wszyscy nagle zamarli, patrząc po sobie w przerażeniu. W drugiej jednej chwili, gdy skupili uwagę na Chrisie i zobaczyli jego wykrzywioną w bólu twarz, wiedzieli, że dostał. Przerażone spojrzenie wbijał w Britt, która wciąż splatała ich palce. Osunął się na ziemię, ciągnąc za sobą Skye. Upadła na kolana, lądując przed jego ciałem. 

Tego dnia Amara dwa razy oglądała, jak śmierć próbuje jej kogoś odebrać. 

_________

Cześć, kochani!

Dajcie koniecznie znać, co sądzicie. Jesteśmy coraz bliżej mety.  Myślę, że zostały nam max trzy rozdziały do końca. Na pewno będą one dodane do końca tego miesiąca. Aktualnie jestem w trakcie przeprowadzki i codziennie muszę chodzić do pracy (jakby nie można było już pisać do końca życia, eh),  więc mam nieco mniej czasu. Gdyby nie to, już dawno skończyłabym pisać. 

Dziękuję wam za aktywność pod nowymi rozdziałami. Dajcie koniecznie znać, co sądzicie. Podoba wam się akcja? Spodziewaliście się czegoś innego?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro