Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie było łatwo wstać rano do szkoły. Amarę w nocy wzięło na przemyślenia, przez co nie mogła zmrużyć oczu. Myślała o swoim związku, rodzinie, przyjaciołach. Żaden z tych tematów nie był dla niej lekki, w każdym znalazła coś, co wymagało naprawy. Problem w tym, że ona nie potrafiła niczego naprawić. Miała zbyt ciężki charakter, by zapobiec kolejnym katastrofom.

W związku potrzebowała zbyt wiele uwagi i miłości, przez co miała wrażenie, że odbierała Evenowi wolność. Chciała być kochana, a coraz częściej czuła się samotna.

Rodzice byli cudowni, nie mogła wymarzyć sobie lepszych, jednak szybko przestali przejmować się jej zdrowiem. Nie pytali już o brata i o to, jak sobie radziła na spotkaniach u terapeuty. A czasami chciała, by zaczęli ten temat.

Przyjaciół mało miała prawdziwych. Jedynie Brendę, a kiedyś, jeszcze zanim jej życie wywróciło się do góry nogami, była zżyta tylko z Britt Skye. Były nierozłączone przez wiele lat, aż do czternastego października zeszłego roku. Całe osiem miesięcy temu wszystko się zepsuło.

Spojrzała na Brendę siedzącą po drugiej stronie stolika w "Miriam Cafe". Wyszły z domu pół godziny wcześniej, żeby móc napić się gorącej kawy i uniknąć pytań na temat siniaka na głowie Amary. Często towarzyszył im w kawiarni Even, ale dzisiaj się nie pojawił. W ogóle od samego rana się nie odzywał, a wysłała mu pięć wiadomości. Bała się, że wrócił późno i mocno się upił, przez co nie wstał do szkoły, ale równie dobrze mógł ją po prostu ignorować, co czasem mu się zdarzało.

W kawiarni, choć było jeszcze wcześnie, panował gwar. Niemal wszystkie stoliki były zajęte, większość przez uczniów. Niektórzy zerkali na Brendę, zapewne plotkując o rozwodzie jej rodziców. Wiedzieli o tym wszyscy, głównie przez to, że o dwanaście lat młodszy kochanek Kristin pochwalił się znajomym.

Obie milczały, odkąd usiadły w jak najbardziej schowanym stoliku. Brenda nie miała nastroju na rozmowy, o czym zawiadomiła zaraz po przebudzeniu. Wyglądała nieciekawie. Była blada, oczy miała spuchnięte i zaczerwienione, a wzrok nieobecny. Ubrała się w za duży dres i obgryzała w zamyśleniu paznokcie. Cierpiała i nawet nie starała się tego ukrywać.

Amara za to stukała paznokciami o ogromny kubek i patrzyła mętnie przed siebie, obserwując przewijających się ludzi. Myślała o Britt, którą właśnie taksowała tęsknym wzrokiem.

Siedziała wśród cheerleaderek, uśmiechnięta i pełna energii, piękna i onieśmielająca jak zawsze. Miała teraz nowych przyjaciół, zapomniała o niej już dawno, a jeśli czasem sobie przypominała, to jedynie z uczuciem nienawiści.

Brittney odwróciła się i spojrzała prosto na Amarę, zupełnie jakby wyczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Już więcej się nie obejrzała.

— Mamy wolną godzinę. — Obie drgnęły, słysząc nad głowami czyjś miły głos.

Blond włosy zaczesał dziś do tyłu, na nosie miał szpanerskie okulary, a na nadgarstku połyskiwał srebrny zegarek. Jeansową kurtkę z kożuchem powiesił na krześle, następnie się na nim wygodnie rozsiadając. Wyglądał przyjaźnie, choć Amara sądziła, że to nie najlepszy moment, by się do nich dziś dosiadał.

Brenda, nawet jeśli ostatnio wspomniała, że Oliver jej się spodobał, spojrzała tylko na niego przelotnie, by znów zająć się wpatrywaniem w połyskujący blat stolika. Mruknęła ciche "cześć" i naciągnęła rękawy bluzy aż na palce.

— Skąd wiesz, że mamy razem zajęcia? — zagaiła Amara, żeby obie nie wyszły na nieuprzejme. Gdyby sprawy miały się inaczej, Bren z pewnością sama zaczęłaby rozmowę i poprosiła, aby się dosiadł.

— Sprawdziłem to — wyznał z szerokim uśmiechem, od którego Ami zrobiło się jakoś cieplej.

Oliver był pozytywny i nawet ich depresyjny humor go nie ujął. Może rozmowa z nim wyjdzie im obu na dobre. Wprawdzie nie powinna z nim przebywać ze względu na ostrzeżenia ojca, ale przecież o nim nic nie wspominał, prawda?

— Ktoś ci przywalił? — zaśmiał się, wskazując na jej czoło.

Zmarszczyła gniewnie powieki, ale uśmiechnęła się mimowolnie. Tak się składało, że owszem, ktoś jej przywalił. I to jego najlepszy przyjaciel. Pewnie zapomniał się pochwalić, jak trzasnął jej drzwiami prosto w głowę na imprezie. Miała nadzieję, że to będzie delikatne zaczerwienie, ale zapomniała na noc zrobić zimny okład, który powinien załatwić robotę. Przez to na jej czole widniał teraz fioletowy siniec, nieudolnie przykryty korektorem i pudrem.

— Twój przyjaciel nie lubi patrzeć na innych — zadrwiła, upijając łyk gorącego napoju.

Oliver zaśmiał się głośno, co potwierdziło jej podejrzenia, że o niczym nie miał pojęcia. Czego jednak oczekiwała? Że Xavier skrócił całe ich wczorajsze spotkanie?

— Chyba właśnie zaczął. — Skinął głową na swojego przyjaciela siedzącego kilka stolików dalej w obecności nikogo innego jak Britt Skye.

Nie wiedziała, kto kogo obrał sobie za cel — Xavier Brittney, czy Brittney Xaviera. Pasowaliby do siebie, oboje atrakcyjni, z mocnymi charakterami. Zapewne stworzyliby jedną z tych popularnych par, które zawsze pokazują w filmach młodzieżowych. Ona zniewalająca cheerleaderka, on zapalony sportowiec. Wiele w tym się zgadzało, choć nie mogła mieć pewności co do Wilde'a. Nie znała jego hobby, nie pytała, czy uprawiał jakieś sporty, ale na takiego właśnie wyglądał.

Wydawało się, że Britt była w swoim żywiole, jej kokieterski, subtelny śmiech było słychać aż przy ich stoliku. Była dobra w podrywaniu, nawet jeśli przedtem miała tylko jednego chłopaka — Chrisa. Chrisa, który był jej miłością i który był przy niej na każdym kroku. Wtedy wszyscy wiedzieli, że była niedostępna dla żadnego innego faceta. Wtedy należała do Evansa, teraz mógł mieć ją każdy przystojniak. Tak się pocieszała, przystojniakami, którzy zwracali na nią uwagę. Zmieniła się po odejściu Chrisa. I choć nigdy nie umarł, dla nich obu był martwy od ośmiu miesięcy.

Jeszcze nikt nigdy nie oparł się urokowi Britt, a jednak im dłużej Amara przyglądała się tej dwójce, tym bardziej miała wrażenie, że Xavier wcale nie chciał tam być. Zdradziło go niepatrzenie w oczy, wpatrywanie się gdzieś w dal i przytakiwanie z krzywym uśmieszkiem. Albo więc nie była w jego typie, albo stresował się w rozmowie z miss piękności. Choć to drugie było niemal niemożliwe. Jak ktoś z takim charakterem mógł się przed kimkolwiek stresować?

— To Britt Skye — powiedziała w końcu tonem zabarwionym smutkiem, czego nikt nie dostrzegł.

Oliver przestał zwracać uwagę na otoczenie i zajął się Brendą, która wciąż zdawała się nieobecna. Usiadł bliżej niej i spojrzał w oczy, nawet jeśli ona swoje nieustannie wbijała w blat stolika.

— Moi rodzice rozwiedli się w zeszłym roku. Długo obwiniałem się, że nic z tym nie zrobiłem, bo przecież widziałem, jak codziennie się kłócą — zaczął łagodnym, kojącym tonem, przez który zmusiła się, by zawiesić wzrok na jego niebieskich tęczówkach. — Tamtej nocy, gdy to się stało, zdałem sobie sprawę, że nawet gdybym zaczął działać, to nic by się nie zmieniło. Wiesz dlaczego? — przerwał, licząc na odpowiedź. Pokręciła powoli głową, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa.

Amara słuchała go niemal z zapartym tchem. Nie musiał opowiadać o swojej własnej, przeżytej tragedii, a jednak to robił. Zaufał im obu po kilku dniach znajomości. A robił to po to, by pocieszyć Brendę.

— Nie da się rozniecić ognia w miłości, która przestała iskrzyć — odpowiedział powolnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. — Męczyli się ze sobą od dawna, ale nie rozwodzili się tylko ze względu na mnie. Gdy zdali sobie sprawę, że jestem już dorosły, a między nimi jest coraz gorzej, skończyli to. Dla swojego i mojego dobra. Nie możesz ich za to nienawidzić, bo to, że nie kochają siebie, nie znaczy, że przestali kochać też ciebie.

Brendzie zeszkliły się oczy, jednak trzymała uczucia na wodzy. Nie chciała przecież rozpłakać się w kawiarni na oczach uczniów, by znów zaczęli o niej gadać. Oliver miał rację i była mu wdzięczna, że podzielił się z nią swoją historią. To sprawiło, że czuła się zrozumiana i wspierana.

— Ja nie miałem wyboru, z kim zostanę. Rodzice zaczęli sobie układać życie, gdzie indziej, więc pojechałem za Xavierem. Jak zawsze — zaśmiał się delikatnie na wspomnienie kumpla. — Ale ty masz jeszcze wybór. Pewnie ciężki, ale poradzisz sobie.

Oparł się o krzesło z lekkim uśmiechem na twarzy. Spojrzał na Amarę, która odpowiedziała mu wdzięcznym uśmiechem.

— Myślałam o tym. Chciałabym znaleźć z mamą jakieś mieszkanie, ale jeszcze z nią o tym nie rozmawiałam. Napisałam jej tylko, żebyśmy wyszły wieczorem na kawę, opowie mi wtedy o wszystkim. — Brenda zerknęła na przyjaciółkę, jakby szukała u niej przyzwolenia. Sama nie wiedziała, co robić, a Ami zawsze wiedziała, co było dla niej lepsze. — Wiem, że będzie ciężko, ale z mamą jestem bardzo zżyta.

— Pomogę wam na początku — zaoferowała się Ami i miała szczere intencje.

Przeprowadzka oraz powolne zaczynanie nowego życia będzie uciążliwe, ale wszystko się w końcu ułoży. Pierwsze tygodnie czy nawet miesiące będą ciężkie do pogodzenia — osobne wizyty z rodzicami, zrozumienie, że już nic nie będzie takie samo i słuchanie zwierzeń jednego i drugiego.

— Dziękuję, może... — chciała zaproponować, by dziś po spotkaniu z mamą wyszły posiedzieć na plaży, ale przerwał jej czyjś głos. Głos, którego nie mogła zdzierżyć i mimowolnie przewróciła oczami.

— Hej. — Minę miała, jakby ktoś ją zmuszał do wypowiadania słów. Z pewnością musiało tak być, bo inaczej Britt Skye nawet nie popatrzyłaby dobrowolnie w stronę Amary.

Nawet teraz na nią nie patrzyła, wzrok zawiesiła na jej włosach, zupełnie jakby były bardziej interesujące niż jej posiadaczka. Ami na początku nie zwracała uwagi na minę byłej przyjaciółki, tak bardzo była zszokowana faktem, że ta w ogóle podeszła i zaczęła rozmowę. Wątpiła jednak, że w celu zakopania topora wojennego. Nie, to było niemożliwe.

— Dyrektor cię wzywa. Zdaje się, że wracasz do zespołu. Ponownie witamy w drużynie — jej głos ociekał frustracją.

Była bardziej niż niezadowolona, ponieważ to oznaczało niemal codzienne spotykanie się na treningach. Musiałyby działać zespołowo, a o tym nie było mowy. Britt wolałaby odejść, niż trenować z kimś tak żałosnym.

Skye nie byłaby jednak sobą, gdyby nie skorzystała z okazji, by dopiec Amarze. A miała sposobność, szczególnie po wczorajszej nocy.

— Trzymaj chłopaka krótko, znów zabłądził w moich wiadomościach. — Posłała jej swój paskudny uśmieszek, przeznaczony jedynie dla tych, których szczerze nie znosiła. Odwróciwszy się na pięcie, zarzuciła czarne fale na plecy i dumnym krokiem odeszła do swojego stolika, przy którym czekał znudzony Xavier.

Amara nie mogąc otrząsnąć się z szoku, wciąż wpatrywała się w miejsce, w którym przed chwilą stała cheerleaderka. Miała nadzieję, że przez sparaliżowanie, błędnie zinterpretowała ostatnie zdanie, jednak... Jak inaczej można było je interpretować? Even pisał do Brittney. Chciałaby myśleć, że to pomyłka, choć "znów" jej na to nie pozwalało. Robił to już wcześniej. Co, jeśli ją zdradzał? I to z byłą najlepszą przyjaciółką?

— Muszę iść — wydukała smętnie, podnosząc się gwałtownie z krzesła. Jak najszybciej potrzebowała wydostać się na zewnątrz. Pospiesznie zarzuciła torebkę na ramię, przypadkiem zahaczając o stolik i robiąc nieco zamieszania.

Odprowadzana tryumfalnym spojrzeniem Britt, wyszła z kawiarni. W głowie panował jedynie chaos. Myśli przewijały się w tę i z powrotem, a były tak okropne, że tylko ją dodatkowo dołowały. Chciałaby nie wierzyć w słowa Skye, jednak w głębi duszy czuła, że była to prawda. Brittney nigdy nie kłamała.

Pragnęła spotkać się już z dyrektorem, dowiedzieć się, z jakiego powodu ją wzywał i urwać się z lekcji. Może ściemni mu, że było jej niedobrze i wolałaby wrócić do domu? Powinien się zlitować, widząc jej minę, a była bliska płaczu i załamania.

Łudziła się, że już nic nie uprzykrzy jej poranka. Jednak gdy na szkolnym parkingu dostrzegła znajomą kobietę, opierającą się o starego mercedesa, straciła nadzieję. Kristin Stark wyglądała elegancko, nawet wycierając łzy z policzków.

— Cześć, Amaro, właśnie na ciebie czekałam. — Uśmiechnęła się uprzejmie, choć oczy pozostały smutne.

Wyglądała pięknie, naturalne loczki upięła w wysokiego koka, twarz nieco rozjaśniła delikatnym makijażem i założyła stylową marynarkę. Była zniewalającą kobietą, co Brenda w dużej mierze odziedziczyła.

— Mnie? — zdziwiła się, marszcząc czoło, co miała w zwyczaju.

Nic nie rozumiała. Kontakt z panią Kristin miała raczej kiepski, nigdy nie miały czasu spędzić razem więcej czasu, dlatego że Brenda przychodziła do Evansów. Nie wtrącała się bezpośrednio w ich sprawy rodzinne. Dlaczego więc to jej szukała, a nie swojej córki?

Chwilę zajęło jej połączenie faktów. Wystarczyło spojrzenie na samochód i zachowanie kobiety. Z całą pewnością nie płakała z powodu zdrady, której dokonała. Wyjeżdżała. Stąd na tylnych siedzeniach znalazły się kartony oraz torby.

— Ucieka pani, prawda? — zapytała Amara, mimo że odpowiedź już znała.

— Proszę cię tylko, żebyś przekazała coś mojej córce. Powiedz jej, że musiałam to zrobić. Ojciec zarabia więcej, zajmie się, nią jak należy, ze mną tylko by się męczyła a ja... ja mam dość tego miasteczka. Od dawna chciałam wyjechać, nie chcę odciągać Brendy od przyjaciół i ojca — głos jej nieco drżał na początku, jednak tłumaczenia, dość marne, jak na oko Ami, dokończyła twardym tonem. Zupełnie jakby uważała, że postąpiła słusznie.

Choć sytuacja nijak miała związek z nią, poczuła ukłucie żalu i smutku. Brenda chciała wybrać Kristin, wynająć z nią mieszkanie, żyć obok niej. Miały umówić się wieczorem na kawę, żeby o tym porozmawiać, a zamiast tego dostanie kolejne rozczarowanie. Znała swoją przyjaciółkę na tyle, by wiedzieć, że ta się załamie.

To było nie fair. Dlaczego ludzie, zamiast stanąć twarzą w twarz z problemami, najzwyczajniej w świecie uciekali? To przecież największy objaw tchórzostwa. Brenda nie zasłużyła na coś tak potwornego. A Amara nie była przygotowana na zostanie kimś w rodzaju posłannika. Kristin zrzuciła na jej barki paskudny obowiązek.

— Chciała się dzisiaj z panią spotkać. Wybrała panią.

Miała nadzieję, że wypowiadając te słowa, pani Stark się ugnie, zmieni zdanie i zostanie z córką. Zamiast tego jednak wyszeptała żałosne "przepraszam"i wsiadła do samochodu, zostawiając Amarę z chaosem w głowie. Jak miała powiedzieć swojej najlepszej przyjaciółce, że jej mama właśnie uciekła?

Z ciążącą informacją, powłóczyła nogami do szkoły. Była dziewiąta sześć, a ona czuła się, jakby właśnie przeżyła najgorszy dzień od tygodni. Dzień, który dopiero co się zaczął.

Do gabinetu pana Marshalla zapukała dwukrotnie, zanim weszła do środka. Nie podniósł nawet wzroku znad kartek, które z zaaferowaniem podpisywał.

— Usiądź sobie, zaraz kończę. — Wskazał bordowy fotel naprzeciwko biurka.

Usiadła ostrożnie, ze stresu wyprostowana jak struna, pełna obawy, jakie jeszcze wieści dyrektor miał jej do przekazania. Czuła się, jakby znów siedziała tu za karę, a przecież nic nie zrobiła.

— Britty przekazała ci, że wracasz do drużyny? — rozpoczął rozmowę, odkładając podpisane papiery na bok mahoniowego biurka. Okulary ściągnął z nosa i przyjrzał się jej badawczo.

— Tak, ale... — zaczęła tłumaczenia, że to nie najlepszy pomysł, jednak pan Marshall przerwał jej, wcinając się jej w połowie zdania.

— Byłaś najlepsza, Amaro. Razem z Britty tworzyłyście niesamowity zespół, to wy doprowadziłyście drużynę do zwycięstwa. — Minę miał dumną, zupełnie jakby opowiadał o osiągnięciach własnych córek.

Jeffrey Marshall był kochanym człowiekiem. Był jednym z tych dyrektorów, którzy dbali o szkołę i uczniów, jak o swój skarb. Pomagał, wspierał, działał. Amara doskonale pamiętała, jak się na niej zawiódł, gdy przeżywała najgorszy okres swojego życia. Wstydziła się na samo wspomnienie tamtego dnia.

— Proszę cię tylko, żebyś spróbowała — dodał z pokrzepiającym uśmiechem, pogłębiającym zmarszczki, co zawsze Ami wydawało się urocze. Uśmiech pana Marshalla zawsze był taki szczery.

Chciałaby spróbować. Tęskniła za cheerleadingiem, był dla niej zabawą, miłym oderwaniem od rzeczywistości. Wygrywanie było dla niej celem, jak i niezapomnianą rozrywką. Jednak, gdy życie zaczęło jej się walić i została wyrzucona z drużyny, straciła motywację i chęć do kontynuowania pasji. Gdyby wróciła, to już nie byłoby to samo. Britt odwróciła się od niej miesiące temu, a dziewczyny z drużyny poszły w jej ślady. Na treningach zostałaby wyrzutkiem. A tego by nie zniosła.

— Pomyślę nad tym — odpowiedziała wymijająco, nie chcąc sprawiać przykrości tak szybką odmową. — Czy o czymś jeszcze chciał pan porozmawiać? — zmieniła temat z nadzieją, że kolejna sprawa będzie dla niej bardziej komfortowa.

Myliła się. Gdy tylko usłyszała pierwsze zdanie, wolała wrócić do niewygodnej pogawędki o powrocie do zespołu cheerleaderek.

— Ostatni bal skończył się nieciekawie, co dobrze wiesz.

Przez jego wymowne spojrzenie, policzki zaczęły jej płonąć ze wstydu i niemal zapadła się pod ziemię.

Oczywiście, że wiedziała.

To przecież ona zrujnowała szkolną imprezę. I to przez nią od prawie ośmiu miesięcy, aż do końca roku miało nie być żadnych uroczystości. Oto jeden w powodów, dlaczego wielu uczniów ją nie znosiło. Z początku była nawet najbardziej znienawidzoną osobą w Mystic Seaport High School i trafiła na szkolne gazetki, a nawet pojawiła się w miastowej gazecie, na pierwszej stronie. Ojciec nie był z niej dumny.

Tamten bal jesienny odbył się dokładnie tydzień po jej tragedii rodzinnej. Przez brata popadła w obłęd, pragnęła o nim zapomnieć, obwiniała go o zniszczenie życia jej i Brittney. Nie mogła sobie nawet przypomnieć, czy chociaż przez jeden dzień była wtedy trzeźwa.

Wpadła na bal w podartej sukience, rozmazanym makijażu i butelce wódki, którą przemyciła w torebce. Pamiętała wściekłość, rozczarowanie, smutek. Film jej się urwał, jednak wszystko obejrzała kilka dni później na filmikach, które ludzie wstawiali na YouTube. Wszystko nagrali, każdą sekundę jej żałosnego wystąpienia.

Nagrali, jak kłóciła się z Britt i popchnęła ją na stół z przekąskami, robiąc niesamowity hałas i wylewając poncz na tych bliżej stojących. Wtedy zespół przestał grać, a ona była w centrum uwagi. Każdy ją oglądał.

Potem wyrwała wokalistce mikrofon, przypadkiem uderzając ją łokciem w nos. Choć była uchlana jak bela, brzmiała wyraźnie, przeklinając na całe miasteczko, rodzinę, uczniów.

Najgorszy był jednak moment, w którym dostała szału, gdy przyjechała policja. Z płaczem i krzykiem rzucała krzesłami, wybijając aż dwa okna w sali gimnastycznej. Nie sądziła nawet, że miała aż tyle siły.

Więc tak, to prawda, zniszczyła wszystkim zabawę, sprowadzając na siebie falę pośmiewiska i hejtu. Szybko się po tym pozbierała, nawet jeśli została chwilowo zawieszona, wyrzucono ją z drużyny, gazetki oraz rady uczniowskiej. Przechodziła taki etap, że było jej wszystko jedno, co się z nią stanie. Rodzice trochę postawili ją do pionu, głównie ojciec i była mu za to stokroć wdzięczna.

— Nie mogę cię jednak karać w nieskończoność. Rozmawiałem już dawno z twoimi rodzicami o tym, co stało się w twoim domu i jak to zniosłaś — kontynuował z troską, a ona spuściła wzrok, choć była zaskoczona.

Wiedział? O wszystkim? O tym, co zrobił Chris? Dlaczego rodzice zdecydowali się komukolwiek o tym powiedzieć? Nie powinni tego robić.

— Miałem cię wezwać już dwa miesiące temu. Ale nie mogłem tak szybko ściągnąć z ciebie kary, a rodzice prosili, bym zrobił to, jak skończysz terapię — mówił ojcowskim tonem, takim samym jak wtedy, gdy to Misha z nią rozmawiał.

Zagryzała policzki od środka, aby się nie rozpłakać. Współczuł jej ktoś obcy, ktoś, kto nie powinien nawet wtrącać się w sprawy jej rodziny. Czuła się paskudnie, jak na tej terapii, gdzie w końcu wszystko wyznała. Ciężko jej było o tym rozmawiać, a jeszcze ciężej słuchać, jak inni użalali się nad nią.

— Chciałbym, żebyś wystąpiła na dzisiejszym apelu. Powiesz, że przekonałaś mnie do zorganizowania balu o tematyce postaci z filmów lub książek. I że jako nowa przewodnicząca zbierasz osoby do pomocy w dekoracjach — o swoim pomyśle wypowiadał się, jakby robił jej tym przysługę. Nie potrzebowała miłowania się, bo dowiedział się, co przeżyła.

— Nie potrzebuję litości — odparła, pierwszy raz od dawna patrząc mu w oczy. Dopiero teraz dostrzegła, że wcale nie było w nich współczucia.

— Nie lituję się nad tobą, Amaro. Oddaję ci to, co ci odebrałem.

Zostało jej odebrane znacznie więcej niż stanowisko szkolnej przewodniczącej, czy miejsce w drużynie.

***

Mam nadzieję, że miło wam się czyta. 

Pozdrawiam. c;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro