ROZDZIAŁ 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na Dwór wróciliśmy po zmroku, czyli że trwał dzień dla mojrów. Jednak my mieliśmy wolne. Dymitr odstawił moje walizki i podszedł do mnie. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął namiętnie całować.

- Nie dasz mi się nawet rozpakować?- Spytałam w przerwie między pocałunkami.

- I tak już za długo czekałem.- moja bluzka wylądowała na podłodze.

Ja w tym czasie zajęłam jego prochowiec. Ukochany wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni, gdzie położył delikatnie na łóżku. W jego oczach widziałam miłość i pożądanie. Po chwili, nie mieliśmy już na sobie żadnych ubrań. Jego dłonie przyjemnie błądziły po całym moim ciele. Tego było nam trzeba. Może nareszcie, będziemy mogli być razem dłużej niż dwa dni. Chcę być z nim na zawsze. Tylko ja i on. Przytulaliśmy się spleceni jak najbliżej siebie. Tęskniłam za nim. On za mną też.

- Kocham Cię Roza.

- Ja ciebie też, Dymitr. Nawet nie wiesz, jak tęskniłam.

- Myślę, że wiem.- pocałował mnie. Pomyślałam o tym, co dzisiaj zrobił.

- A jak się czujesz?- spytałam z troską.

Nie chciałam poruszać tego tematu, ale wiedziałam, że dzięki szczerej rozmowie, będzie mu lżej. Oczywiście zrozumiał, o co mi chodzi.

- Dalej nie wierzę, że to zrobiłem. Nie dociera do mnie, że ja ją zabiłem. Też tak się czułaś po...?

- Tak.- przerwałam. Nie miałam ochoty do tego wracać tak otwarcie.- Wiesz doskonale, co czułam. Mówiłam ci wszystko. Ale pomogłeś mi. A teraz ja ci się odwdzięczę. Spokojnie jestem przy tobie towarzyszu.

- Wiesz co jest najgorsze? Ty zrobiłaś to nieświadomie największemu wrogowi. A ja wszystko obmyśliłem, przeciwko przyjaciółce.

- Sugerujesz, że łatwiej mi było pogodzić się z zadaniem śmierci morojowi.- nie denerwowałam się. Teraz najbardziej potrzebował mojego wsparcia. Jednak w tej chwili sama go zapragnęłam.- Pamiętasz jaka po tym byłam.- wspomnienia wróciły do mnie, a mój głos stał się bezbarwny. - Ten mrok. Czułam... wiedziałam, że on jest odpowiedzialny za całe zło świata.- Dymitr objął mnie mocniej, jeśli w ogóle się dało.

A to ja miałam pocieszać go. Szlag! Powinnam być silniejsza. Ale co ja poradzę, że przy nim się rozklejam. Tylko w tedy mogę być sobą. Wiem, że on zawsze mnie obroni. Co się ze mną dzieje. Kiedyś troszczyłam się o Lissie. Musiałam być silna. Zawsze ją pocieszałam, a teraz nie umiem wesprzeć ukochanego mężczyzny, który mnie potrzebuje. Nigdy nie prosiłam nikogo o ochronę, a jednak jej potrzebuję.

- Dziękuję Roza.- pocałował mnie.

- Za co?- nic nie rozumiałam. Posmutniałam na myśl, że go zawiodłam.- Przecież zamiast cie pocieszyć, sama się załamuję. Ja miałam wspierać ciebie, a nie ty mnie.

- I za to ci dziękuję. Kiedy widzę, że potrzebujesz mojej pomocy, zapominam o swoich problemach. W ten sposób mi pomagasz. Kocham Cię.

- A ja dziękuję za to, że zawsze jesteś przy mnie i co by się nie działo, masz siłę i chęci pomóc mi.- teraz to ja go pocałowałam.

Żadne z nas nie chciało dalej ciągnąć tematu. I tak spleceni, usnęliśmy po ciężkim dniu.

***

Obudził nas alarm. Strzygi! Byliśmy mocno w siebie wtuleni, ale gdy usłyszeliśmy sygnał, zerwaliśmy się jak oparzeni. Ubrałam się w dwie minuty, sięgnęłam po sztylet i już miałam wychodzić, gdy drogę zagroził mi Dymitr.

- Co ty robisz? Trzeba im pomóc.- wykrzyknęłam. Zaczynała działać na mnie adrenalina.

- I ja im pomogę, ale ty zostajesz tutaj.- strażnik jak zwykle zachowywał spokój, a ja myślałam, że się przesłyszałam.

- Żartujesz sobie?! Nie będę tu siedziała, gdy reszta walczy o przetrwanie.- złość we mnie narastała. Jak on może zabraniać mi walki.

- Roza, martwię się o ciebie. Pamiętaj, że nie jesteś sama. - wskazał na mój brzuch. 
- Dymitr. Doskonale wiesz, jak dobra jestem. Sam mnie uczyłeś. Przecież nie mogę się temu tak przyglądać.- chciałam go wyminąć, ale on mnie złapał. -Puść mnie. DYMITR. Nie chcę się z tobą kłócić.

- Ja z tobą też nie. Kocham Cię Roza. 

Chwycił klucze, puścił mnie i zniknął za drzwiami. Zanim zorientowałam się, co zamierza zrobić, usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka. Dobiegłam do wejścia, ale było już za późno.

- Dymitr!! OTWIERAJ!!- wrzeszczałam i waliłam w drzwi.

Nie mogłam uwierzyć. On zamknął mnie w mieszkaniu, podczas ataku strzyg, kiedy to moja najlepsza przyjaciółka jest zagrożona. Muszę coś zrobić. Rozejrzałam się po pokoju. Okno! Otworzyłam je na oścież i wyskoczyłam. Pobiegłam w najbliższe skupisko walczących. Dostrzegam w tłumie Dymitra. Przed walką związał swoje włosy. Ja to robię, właśnie w tym momencie. Włączyłam się w wir walki. Powaliłam jedną strzygę, za drugą. Nagle zobaczyłam, że jeden z potworów rzuca się na mojego narzeczonego. Marzenie! Drugi raz nie dam go sobie odebrać. Pobiegłam i przesyłam serce strzygi sztyletem w locie. Dymitr w końcu mnie zauważył.

- Roza, co ty tu robisz?

- Ratuję ci życie, Towarzyszu.- odpowiedziałam w ferworze walki. 

- xoлepa(cholera)! Dlaczego nigdy się mnie nie słuchasz?

- A ty byś się posłuchał?

- Ale... to nie...ja nie... Ech...- nic więcej nie powiedział.

Nie wiem, czy to przez brak argumentów, czy po prostu skupił się na walce. Nie zastanawiałam się nad tym. Nie mogłam dać się rozkojarzyć. Strzygi wokół nas, padały jak muchy. Ciężko było z nami wygrać, gdy walczyliśmy osobno. Razem byliśmy nie do pokonania. Usłyszałam, jak jeden dampir woła innego, żeby pomógł gdzie indziej, bo my damy sobie radę sami. I po pewnym czasie, tylko nasza dwójka próbowała uporać się z wrogami. Było ich dużo. Za dużo. Atakowali po czterech na raz. Jednak jakoś udało nam się wygrać. Pobiegłam do pałacu. Wiedziałam, że Bielikow biegł za mną. W sali tronowej była Lissa, Christian, Jill, Adrian i ...Sydney?!

- Co ty tutaj robisz?- spytałam, rozglądając się do około.

Nie było żadnych strzyg, wiec pozwoliłam sobie na uścisk z alchemiczką.

- Podobno chciałaś mnie na druhnę.

- No tak, ślub. A właśnie.- zwróciłam się do królowej.- Kiedy jest?

-Za dwa dni, więc jutro masz być u mnie.

- Rose.- odezwał się Dymitr, przypominając mi, jaka jest teraz nasza rola.- Tu jest bezpiecznie. Musimy sprawdzić, czy nie jesteśmy gdzieś potrzebni.

Już miałam wychodzić, gdy usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Przez okno wpadły strzygi. Jedna, dwie, dziesięć, dwadzieścia. Było ich coraz więcej. Dołączyłam do reszty strażników królewskich, którzy utworzyli w okół Lissy szczelny wianuszek. Mój narzeczony, razem z innymi strażnikami, otoczyli opieką resztę osób w komnacie. Wpadłam na pomysł, by złączyć oba kręgi w jeden. Posłałam go, jak w zabawie w głuchy telefon. Reszta poparła moją propozycję i po chwili wszyscy walczyliśmy w dwuwarstwowym okręgu, co zwiększyło obronę wewnętrznej grupy. Wreszcie walka zakończyła się naszym sukcesem. Strzygi wycofały się. Zaczynało wychodzić słońce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro