ROZDZIAŁ 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do domu wróciłam dwie godziny po wschodzie słońca. Zabawa była przednia. Zaproszone były wszystkie nasze znajome, a byłam trochę popularna w szkole. Zdążyły też przyjechać Bielikówny. Była muzyka, alkohol. Nikt się nie hamował, a zwłaszcza ja. Zawsze byłam znana jako szalona imprezowiczka, a mówi się, że to ostatni wieczór wolności. No to trzeba się zabawić. Nic po za tym się nie liczyło. Nie było królowej, arystokracji czy niższych stref. Nie było dampir czy moroj. Wszyscy byli równi. Mimo, że Jill była najmłodsza, też mogła pić. Ale nie korzystała z tego pozwolenia za często. Ja wypiłam chyba najwięcej razem z Sydney i rodziną Dymitra. Po rosyjskiej wódce byłyśmy uodpornione na nadmiar alkoholu. A mimo wszystko trochę kręciło mi się w głowie kiedy wracałam. Może to dlatego, że Rosjanki przywiozły ze sobą kilka butelek narodowego trunku. Miny gości, którzy mieli odwagę spróbować tego, były genialne. A moje towarzystwo należało do odważnych. Tylko Jill odmówiła sobie kieliszka tego napoju. Może to i dobrze. Jeszcze nie była odporna na alkohol, a zwłaszcza ten. Niektórzy nawet nie wytrzymali do końca i inni musieli odnosić ich do mieszkań. Ja w domu, gdyby nie mój ukochany, zabiłabym się po pierwszych pięciu minutach. Niby nie powinno się pić w ciąży, ale babka Dymitra powiedziała, że mogę zaszaleć, a dzieciom nic nie będzie. No to się zabawiłam. Chwila. Dzieciom?! Czyli będzie więcej, niż jedno?! Mam nadzieję, że się pomyliła, albo chodzi o dalszą przeszłość, w której znowu będę w ciąży. Jeśli to drugie, to raczej będzie to odległa przyszłość. Pięć, może sześć lat. Chwila. O czym ja myślę?

- Widzę, że impreza się udała.- z rozmyśleń wyrwał mnie śmiech mojego narzeczony na widok mnie, łapiącej się wszystkiego, byle nie upaść.

- Oj kochanie, gdybyś wiedział jak. - uśmiechnęłam się na wspomnienie ostatnich godzin.- A jak tam u ciebie? Czekałeś na mnie?

- Tak, bo podejrzewałem w jakim wrócisz stanie. Ja też nieźle się bawiłem. Michael umie rozkręcać imprezy.- parsknęłam śmiechem.- Hej, o co chodzi?

- Jakoś trudno mi wyobrazić sobie ciebie szalejącego na parkiecie.- próbowałam się uspokoić.- A jeśli chodzi o mój stan, to wina tej waszej cholernej wódki. Nie wiem co oni tam dodają, ale jest mocna.

Wzięłam piżamę i weszłam do łazienki. Już miałam wchodzić pod prysznic, kiedy poczułam, że ziemia ucieka mi z pod nóg. Szlag! Jeszcze tego brakowało. Upadłam na podłogę, ale uderzenie mnie nie bolało. Może dlatego, że w nic nie uderzyłam. Za to poczułam silne ramiona, które mnie złapały.

- Roza. Myślałaś, że Cię puszczę samą do łazienki w takim stanie? Wiedziałem, że zaraz się przewrócisz.

- Dziękuję, że tak o mnie dbasz. Jesteś niesamowity.- uśmiechnęłam się, czując, że w końcu znalazłam swoje szczęście.

Dymitr pomógł mi się umyć i zaprowadził do łóżka. Kilka minut później, dołączył do mnie, już wykąpany. Przytuliłam się do jego nagiego torsu.

- No, to jutro będę twoją żoną.- westchnęłam.

- Nie cieszysz się?- spytał zdziwiony i może trochę wystraszony.

- Cieszę. Cholernie się cieszę. Tyle, że jeszcze pół roku temu byłam twoją uczennicą. Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Boję się, że to tylko sen. Marzenie, które nigdy miało się nie spełnić, stoi przede mną otworem. I chyba trochę się denerwuję. Nigdy nie myślałam o sobie, jako czyjejś żonie.- wyznałam.

- Wiem jak się czujesz. Zawsze myślałem, że będę bezgranicznie oddany służbie. A tu zjawia się taka młoda, utalentowana i cholernie przepiękna Rose Hathaway, która wywraca mój świat do góry nogami.- zaśmiałam się na wybór słów, jakimi mnie opisał.- I staje się moją Rozą. Ja tiebia liubliu kochanie.

- Ja ciebie też.- wtuliłam się mocniej w mojego Rosjanina.

- No, ale z rosyjskiego to marna z ciebie uczennica.

- A czy efekty nie zależą w równym stopniu od nauczyciela?- spytałam chytrze.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że jestem złym mentorem?- uniósł jedną brew.

- To zależy. - droczyłam się z nim.

- Od...?

- Od tego, czego i kogo chcesz nauczyć. Na przykład nie umiałeś mnie nauczyć samokontroli. Mało tego, jeszcze sam ją traciłeś.

- I nie żałuję żadnego z naszych pocałunków wtedy. Żałuję, że nie było ich więcej.

- Nie żałuj tego czego nie miałeś, tylko ciesz się tym co masz. To twoje własne słowa. A po za tym, możesz je jeszcze odrobić. Nie powinnam ci nigdzie uciec, ale dla pewności możesz zacząć od teraz.- odsunęłam się od niego, żeby spojrzeć w te cudowne oczy.

Zobaczyłam w nich miłość i tylko miłość.

- Wiedziałem, że mnie słuchasz. Tylko czasami się mnie nie słuchałaś.

- Dalej się ciebie nie słucham.- pomyślałam o wczorajszym dniu.

- Oby dzieci miały trochę mniej twojego charakteru.

- Coś ci się we mnie nie podoba, Towarzyszu.- Znów liczba mnoga. Czy ja o czymś nie wiem?

- Jesteś cudowna, Roza.- pocałował mnie namiętnie.

I jak mu nie wierzyć? Nie umiem się na jego gniewać, we wszystko mu uwierzę, zawsze mu zaufam. Liczę na jego wsparcie, tak samo jak on na moje.

- Co się dzieje Roza?- spojrzałam na niego zdziwiona i w tym momencie uświadomiłam sobie, że marszczę czoło.

- A nic zastanawiam się tylko. Bo powiedziałeś, żeby dzieci nie miały mojego charakteru. Chodzi o to, że użyłeś liczby mnogiej.

- Chodziło tak ogólnie. Jeśli nie chcesz to możemy mieć tylko jedno.

- Tak, wiem. To znaczy możemy mieć więcej, ale to za kilka lat. Pod warunkiem, że czar nie jest jednorazowy. Tylko, że to mi o czymś przypomniało. Przed zabawą, Jewa powiedziała, że mogę pić, a to nie zaszkodzi dzieciom. Też użyła liczby mnogiej.

- Babcia ma różne sny i można je różnie interpretować. To tak jak z przepowiedniami. Nie wiesz na sto procent co znaczą, puki się nie spełnią.

- Może. Nie wiem.

- Wszystko będzie dobrze Roza. Jestem przy tobie. Po za tym i tak nie mamy co z tym zrobić. Ile się urodzi, tyle będzie. Teraz się tym nie martw. Jutro nasz wielki dzień. Musimy się wyspać.

- Masz rację. Kocham Cię. - Pocałowałam go.

- Dobranoc Roza.

- Dobranoc Dymitr.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro