ROZDZIAŁ 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Taratadam!!! Niech biją dzwony. Czas na ślub. ♡♥♡♥♡♥ ♡♥♡♥♡♥ROMITRI!!!

________________________________________________

Uroczystość odbywała się na dworze, w ogrodzie królewskim. Wszędzie było tyle lamp i reflektorów, że noc zmieniła się w dzień. Lissa naprawdę wszystkim świetnie się zajęła. O dziwo tej nocy nawet kwiaty się otworzyły. Na ławkach siedzieli goście. Cała reszta rodziny Bielikow, czyli Olena, Karolina i Sonia z małym Łukom. Tak nazwała swojego syna. Byli też znajomi ze szkoły, pewnie przyjaciele Dymitra i moja dalsza rodzina, którą przedstawią mi rodzice na weselu. To nie jest przypuszczenie. Mam prawo znać swoich krewnych.

Mój ukochany już czekał na mnie przy ołtarzu, obok Masona. Oboje mają na sobie garnitury. Muszę przyznać, że Mason wygląda w nim przystojnie, ale nie może się równać z Dymitrem. Bielikow miał rozpuszczone włosy i wydać było, że ktoś namęczył się z ich ułożeniem. Stawiałabym na Karolinę, ale równie dobrze mogła to być Sonia. Nie spieszyliśmy się. Miłe było to wyczekiwanie. We czwórkę, stąpaliśmy powoli po białym materiale w rytm marsza weselnego. Ja odprowadzana przez Aba'a i Mia ze swoim ojcem. Przed nami szły dziewczynki i rzucały kwiatki, a z tyłu druhny niosły treny naszych welonów. W końcu stanęłam na przeciwko ukochanego i spojrzałam w te brązowe oczy, które tak bardzo kocham i na które będę patrzyła przez resztę życia. Widziałam w nich wielką miłość. I nic więcej, bo czego nam jeszcze potrzeba.

Ksiądz zaczął od standardowego rozpoczęcia: "Zebraliśmy się tu aby...", ale jego słowa nie docierały do mnie.

Czułam jakby czas stanął w miejscu. Serce biło mi jak szalone. Uśmiechaliśmy się do siebie jak zwariowani. Tak słodko i romantycznie. Nie spieszył nam się. Jasne chcę już być jego żoną, ale takie chwile ciszy są wspaniałe. Oby w naszym życiu było ich jak najwięcej. Bo po co słowa. Nic nie musimy mówić, doskonale rozumiemy się bez tego. A i nie ma takich zdań, które umiałyby opisać naszą miłość, uczucie jakim się darzymy. Tylko my wiemy co to jest za siła, która, mimo przeciwności losu, sprawia, że się nie poddajemy i dążymy do idealnego życia i do miłości.

W tej chwili podszedł do nas ksiądz. I tak jak wcześniej nie miało znaczenia nic po za Dymitrem, tak teraz mój wzrok się wyostrzył. Widziałam najdrobniejszy szczegół. Każdą niteczkę na ubraniu ukochanego, każdy jego, powiewający na wietrze włos. Każdą wypukłość na złoconymi krzyżyku, na szyi księdza. Zaczęła się nasza część ceremonii.

Najpierw zostało wytłumaczone z czym wiąże się tak dojrzała decyzja, na czym polegają obowiązki małżeńskie i zostaliśmy pobłogosławieni w imię Boga. Nie skupiałam się zbytnio nad tym. Dla mnie najważniejsza było przysięga. Następna część to pytania:

- Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?

- Chcemy.- powiedzieliśmy jednocześnie.

- Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i chorobie, w dobrej i zlej doli, aż do końca życia?

- Chcemy.

- Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?

- Chcemy

I przysięga.

Dymitra powtarzał każde słowo po księdzu, jakby wcześniej uczył się pięknie recytować tą przysięgę. Jestem przekonana, że wierzy w prawdę swojej wypowiedzi:

- Ja, Dymitr Bielikow biorę ciebie Rosemarie Hathaway za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.- przez cały czas patrzył mi głęboko w oczy.

Teraz przyszła moja kolej. Bałam się, że przy jego inwokacji wpadnę słabo, ale miłość dodała mi sił.

- Ja, Rosemarie Hathaway biorę ciebie Dymitrze Bielikow za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.

Nie mówiłam ostatnich słów, ponieważ jestem niewierząca.

Podszedł do nas Pawka z obrączkami na jedwabnej poduszce. Nie były jakieś efektywne. Po prostu złote, ale miały na górze wygrawerowane po Rosyjsku: "Zawsze będę cię kochać, choćbym nie wiem co się stało" Dymitr podniósł jedną i założył mi na palec, wypowiadając te słowa:

-Rosemarie Hathaway przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Powtórzyłam ten gest.

- Dymitrze Bielikow przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności.

I ostatnia część. Najważniejsze słowa, na które czekam cały dzień.

- Ogłaszam was mężem i żoną. Pan młody może pocałować pannę młodą.

Nie musiał dw razy powtarzać. Strażnik podniósł mój welon i nachylił się w moja stronę, a ja myślałam, że zaraz wyskoczy mi serce. Nasze usta spotkały się. Poczułam błogość. To było wspaniałe. Jednak pocałunek się skoczył, ale nie martwiłam się tym. Uznałam, że to dopiero pierwszy pocałunek mojego męża, których będzie więcej niż wcześniej. Razem w czwórkę poszliśmy tą samą, białą drogą, która prowadziła do sali balowej. Dzisiaj jeszcze będzie wesele. Ale musiałam się przebrać. Chciałam iść do którejś z komnat, albo nawet do łazienki, ale Dymitr nie chciał mnie puścić. Przed wejściem do pałacu, zatrzymał mnie gwałtownie. Nie rozumiałam o co chodzi, tak samo jak reszta. Po patrzyłam w jego oczy, szukając wyjaśnienia.

- Roza. U nas w rodzinie jest stary zwyczaj, że młoda para musi zostać pobłogosławiona przez najstarszych członków rodzin. Obu.

Pierwsza myśl: miałam dostać błogosławieństwo Jewy? Druga: Kto jest najstarszy w mojej rodzinie?

Szybko w tłumie odnalazłam rodziców i przywołałam ich do siebie.

- O co chodzi, Różyczko? - spytał, wciąż dziwnie miło Abe.

- Kto z naszych krewnych jest najstarszy i obecny tutaj? Musi nas pobłogosławić.

Abe zniknął w tłumie i wrócił z jakąś starszą kobietą z laską. Nie wyglądała na bardzo starą. Laska służyła do ozdoby. Wyglądała z nią bardzo dostojnie. Stanęła na przeciwko nas wyprostowana. Rysy twarzy miała łagodne, jakby chciała pomoc całemu światu. Według mnie, kompletne przeciwieństwo babki Dymitra. Z wyglądu mogła mieć sześćdziesiąt lat, ale coś mi mówiło, że była starsza. A dokładnie powiedział to mój ojciec.

- Babuniu to twoja prawnuczka Rose. Rose, to jest twoja prababcia Carena.

Ja się przesłyszałam, czy groźny i szanowany mafiozo Abe Mazur powiedział "babuniu"?

Kobieta uśmiechnęła się do nas ciepło.

- Witaj moje dziecko.- głos miała tak miękki i słodki, że pomyślałam o ciasteczkach i mleku.

- Witaj...babciu.- odpowiedziałam niepewna jak mam się do niej zwracać.

Nie poprawiła mnie, więc pewnie tak było dobrze.

- To chcecie mojego błogosławieństwa?- pokiwaliśmy głowami na potwierdzenie. - W takim razie błogosławię wasze małżeństwo i życzę wam dużo szczęścia.

Już ją lubię. Ciekawe jaka by była, gdybym była normalną dziewczyną? Jak to mieć taką miłą i serdeczną osobę, która zawsze ci pomoże i doradzi swoim doświadczeniem?

Jewa tylko powiedziała coś po rosyjsku, co pewnie było błogosławieństwem. Wszyscy dookoła zaczęli klaskać i wołać "gorzko". Co zrobić? Pocałowaliśmy się, a brawa tylko przybrały na sile. Następnie, stanęłam z Mią przodem do drzwi i rzuciłyśmy za siebie bukiety ślubne. Kiedy się odwróciłam, moje kwiaty trzymała Lissa, a Mii...moja mama! No, to będzie ciekawe. Ale już zrobiło się ciekawie, kiedy do strażniczki podszedł Abe i pocałował ją. Aha, dobrze wiedzieć. Mam nadzieję, że jednak zostanę jedynaczką. Nie chodzi o to, że nie chcę mieć rodzeństwa. Nic mnie to nie obchodzi.Tylko trudno mi uwierzyć, że nagle moja mama rezygnuje ze służby i zostaje w domu z dzieckiem, a nie chcę, żeby ono też miało takie dzieciństwo jak ja. A wątpię czy Abe je przygarnie. Albo jeszcze gorzej. Mogła by chcieć, dać je pod opiekę parze najlepszych strażników, którzy i tak mają dziecko. Tak, chodzi o nas. Ale nie ważne. Teraz czas na zabawę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro