ROZDZIAŁ 66

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wnętrze wyłożone było tym samym aksamitnym materiałem co wejście do niego. Na wszystkich bokach zawieszone zostały "ściany" o takim samym kolorze, co jego dach. Tylko jedna była odsłonięta- z widokiem na morze. Na czerwonej tkaninie leżały poduszki.

Usiedliśmy na nich, wciąż trzymając się za ręce. Wspominaliśmy dawne czasy i to jak kiedyś patrzyliśmy na pewne sprawy, a jak patrzymy dzisiaj.

- Cieszę się, że to ty nas znalazłeś.- pocałowałam go.

- Ja też.- przysunął się bliżej mnie. Po chwili przerwał ciszę. W jego głosie wyczułam lekkie wahanie, jakby bał się odpowiedzi.- Roza?

- Tak?

- A co myślałaś, kiedy mnie zobaczyłaś? To znaczy o mnie.

- To raczej ja powinnam zadać to pytanie.- roześmiałam się. Jednak po chwili uspokoiłam się i zaczęłam myśleć nad pytaniem.- Co pomyślałam? Od razu zauważyłam twój urok. Ale nie byłam zachwycona tym, że wracamy do akademii, a jeszcze bardziej zdenerwował mnie fakt, że masz pilnować Lissy, że ktoś ma mnie zastąpić. No i jak to ja, wypaliłam jakieś głupstwo, którego później żałowałam.

Tak, tamtego dnia, u naszej kochanej pani dyrektor nazwałam Dymitra "tanią siłą roboczą". A teraz jest moim mężem. Los ma dziwaczne poczucie humoru.

- Ale nie gniewem się na ciebie.- ukochany objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.

- Teraz twoja kolej. Pewnie myślałeś, że jestem jakąś krnąbrną dziewczyną, która uciekła dla zabawy z księżniczką.

- Od samego początku wiedziałem, że masz potencjał i cenisz życie Wasylissy ponad swoje. Wtedy, kiedy zauważyłem na twojej szyi ślady po ugryzieniach zdziwiłem się. Często słyszałem o strażnikach dodających życie za podopiecznych, ale karmienie ich. To było dla mnie nie zrozumiałe. Do dziś na samą myśl o tym, przechodzą mnie ciarki- mimowolnie zatrząsł się.- Ale zrozumiałem, że jest dla ciebie ważna i że możesz być najlepszą kandydatką na jej strażniczkę. A nasze treningi potwierdzały moje przypuszczenia. W moich oczach zyskałaś również, gdy chciałaś z nami walczyć, mimo że z góry było wiadomo kto wygra. Zawsze tak robisz. Stajesz w obronie słabszych i nie liczy się czy masz jakieś szanse. Oni potrzebują pomocy. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby tak oddany służbie. Ty nie wierzyłaś w naszą zasadę "Oni są najważniejsi". Ty nią żyłaś. I za to cię kocham

- Tak, ale podczas zajęć polowych, wszyscy uparliście się, żebym w nią zwątpiła.

- Jak to? Kto?

- Ty mówiłeś, że nie powinnam odbierać mroku Lissie. Ambroży pokazał mi, że można żyć inaczej, a ta psycholog, do której musiałam chodzić, zaczęła pytać mnie, co chciałabym robić. Wszyscy chcieli podważyć moje przekonania.

- No a teraz masz to o czym marzyłaś i dalej żyjesz według naszej manty.

- Wiesz odkąd nas przywiozłeś, pokładałeś we mnie duże nadzieje. Wstawiłeś się za mnie, mimo że nie znaliśmy się. Zawsze we mnie wierzyłeś. I mi wierzyłeś, nawet jeśli to było trudne.

- Tobie też byłoby trudno uwierzyć, gdybym powiedział, że widzę duchy.

- Z twoją postawą poważnego strażnika, nikt by ci nie uwierzył, Towarzyszu. Ale mimo wszystko, zawsze byłeś przy mnie, wspierałeś mnie. Gdyby nie ty chyba naprawdę zabiłabym Jessego.

- Zawsze do usług, gdyby męczył cię mrok.- skłonił lekko głowę, składając mi ukłon i pocałował mnie w dłoń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro