ROZDZIAŁ 79

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tą magiczną chwilę przerwał nam szelest. Dymitr też to usłyszał. Nagle zza drzewa wyskoczyła strzyga. Szybko wyciągnęłam sztylet z torebki, ale zanim zrobiłam jakikolwiek ruch, przeciwnik leżał martwy przed moim mężem.

- Roza wracamy!

Ukochany chwycił mnie za rękę i szybkim krokiem ruszył w stronę naszego domu. Po chwili znalazłam się w jego objęciach.

- Dymitr! Umiem jeszcze chodzić.- zaprotestowałam.

- Nie możesz się przemęczać, a tak będziemy szybciej.

- Ale jeśli nas zaatakują, nie będziesz miał jak się bronić.- wiedział, że mam rację, lecz nie obchodziło go to. Teraz liczyło się moje bezpieczeństwo.

Wtuliłam się mocno w pierś męża. Nie protestowałam więcej. Wiedziałam, że mnie obroni. Za nami zobaczyłam parę czerwonych oczu.

- Dymitr...- zadrżał mi głos.

- Mówiłem, że cię nie postawię.

- Za nami!

-Cholera!- zaklął.

Jednak postawił mnie przy drzewie i zasłonił własnym ciałem. Nim się obejrzałam strzyga leżała martwa.

Nagle na strażnika skoczył kolejny potwór. Bielikow przerzucił go sobie przez ramię, tak że przywalił mocno w ziemię. Jednak po chwili stanął i patrzył morderczym wzrokiem na mojego bohatera. Zaczął iść na lewo licząc, że zachęci go do okrążania się. Chyba narobiłam mu ochoty na ciepłą krew ciężarnej dampirki. Jednak mój ukochany nie zamierzał mnie zostawić i był gotowy na spotkanie z potworem. Gdy wampir zorientował się, że Bielikow nie odsłoni mnie, rzucił się na niego. Dymitr tylko na to czekał. Zaczęli walczyć. Strażnik nie zamierzał puścić go do mnie żywego, ale trafił na godnego przeciwnika. Strzyga musiała być już doświadczona. Kilka razy powaliła mojego męża, ale za każdym razem Dymitr natychmiast się podnosił. Co jakiś czas ostrze sztyletu drasnęło ciało przeciwnika. Po wielu minutach, które dla mnie były wiecznością, na ziemię padło martwe ciało.

- Roza!- Dymitr momentalnie był przy mnie i już po chwili niósł mnie do domu.

Postawił mnie dopiero w salonie. Następnie przytulił do siebie mocno. Czułam, jak powoli się uspokaja. Kiedy odprężył się całkowicie, odsunęłam się i obejrzałam go dokładnie. Na ręce i twarzy miał kilka zadrapań. Za to na nodze miał dość dużą ranę.

- Jesteś ranny.

- Nic mi nie jest.- uśmiechnął się.

- Siadaj!- wskazałam mu sofę.

Westchnął ciężko, ale więcej się nie sprzeciwiał. Ja w tym czasie poszłam do kuchni po apteczkę. Gdy wróciłam, Dymitr siedział już bez spodni. Pewnie uznał, że tak będzie mi wygodniej. Podeszłam i kucnęłam przed nim. Wyciągnęłam opatrunki i zaczęłam czyścić ranę.

- Umiem się opatrzyć.- chciał zabrać mi z rąk rzeczy.

- Siedź!- powiedziałam, trochę groźniej niż chciałam, aż strażnik się wzdrygnął. Więcej już się nie odezwał. Opatrzyłam tą i inne mniejsze rany. Nie chciałam, aż tak na niego syknąć, ale byłam zła. Nie do końca wiem na kogo. Może na strzygę, że nas zaatakowała, albo na Dymitra, że traktuje mnie jak dziecko. Rozumiem, że się o mnie martwi i troszczy, ale trochę przesadza. To robi się nie do wytrzymania.

Ale to chyba też nie to. Nie umiem się na niego gniewać. Jest moim światem i nie widzę swojego życia bez niego. W ogóle byłam wkurzona cała tą sytuacją.

Z zadowoleniem przeglądałam się swojemu dziełu.

- Byłeś bardzo dzielnym pacjentem, towarzyszu.- postanowiłam trochę rozluźnić atmosferę.- Nie martw się. Nikomu nie powiem o tym zwijaniu się z bólu.

- Jakim zwijaniu?!- oburzył się.- Nawet się nie skrzywiłem.

- Oczywiście kochanie.- droczyłam się z nim z sarkazmem.

Zauważyłam, że zachowuje dystans do mnie, więc usiadłam koło niego. Drgnął, jakby nie wiedział co zrobić. Chciał mnie przytulić, ale nie był pewny czy już się uspokoiłam.

- Strażniku Bielikow, czyżbyś nagle bał się własnej żony?- nie umiałam powstrzymać śmiechu. Przybliżyłam się do ukochanego i wtuliłam mocno. Dymitr objął mnie bez wahania, już pewniejszy.

- Roza, mówiłem ci kiedyś, że się ciebie boję. Tak dobrze mnie znasz. Przeraża mnie to.- mruknął mi do ucha.

- To co innego. Przepraszam, że tak krzyknęłam, ale ja też chcę czuć się potrzebna. Chcę się tobą opiekować. Nie jestem na tyle bezradna, żeby nic nie robić. Nie cierpię tego.

- Wiem skarbie.- pocałował mnie w czubek czoła.- po prostu się o was martwię.- uśmiechnął się i pogłaskał mój już porządnie zaokrąglony brzuch. Nie umiałam być na niego zła, on o tym wie.

- Kocham Cię mój szeryfie.

- Ja ciebie też, moja najpiękniejsza różyczko świata.

Próbowałam stłumić ziewnięcie, ale nie udało mi się. Oparłam się o pierś Dymitra.Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo męczący był ten dzień. Wtuliłam się mocniej w ukochanego.

Chwila! Przecież nawet nie jedliśmy obiadu.

- Która godzina?- spytałam sennym głosem.

- W pół do drugiej.- objął mnie mocniej.- Ale jeśli jesteś zmęczona, to zaniosę cię do sypialni.

- Nie.- zaprotestowałam. Spróbowałam się wyciągnąć lecz nie do końca mi to wyszło.- Tak też mi jest wygodnie. Ale szkoda dnia na spanie, skoro za kilka dni wracasz do służby.

- Wiesz, że jedno twoje słowo i zostanę w domu.

- Już chyba o tym rozmawialiśmy.- powoli się rozbudzałam.- Zostajesz przy Ozerze i kropka. Ja ciągle się z nim męczyłam w akademii. Teraz twoja kolej, towarzyszu.- Moje uszy rozpieścił cichy chichot.- A teraz pomóż mi wstać. Naprawdę nie zamierzam tak leżeć całe popołudnie. Po za tym umieram z głodu. Co na obiad?

Dymitr bez słowa wstał, biorąc mnie na ręce i zaczął nieść na górę. Nie lubiłam go takiego milczącego. Przypominał mi swoją postawę zamkniętego strażnika, który sam radzi sobie z problemami i nikogo do siebie nie dopuszcza. Jednak wystarczyło, że spojrzałam na jego czule uśmiechniętą twarz i oczy pełne miłości, a od razu gubiłam ten obraz wśród wspomnień naszych wspólnych chwil, sam na sam. Wtuliłam się mocniej w jego pierś, zarzucając mu ręce na kark.

- Kochanie, kuchnia jest w drugą stronę.- popatrzyła na drzwi, do których zmierzaliśmy.- Tam możemy iść później.- szepnęłam mu zmysłowym głosem, delikatnie zaczepiając jego ucho, czym wywołałam kolejny wybuch śmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro