ROZDZIAŁ 82

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W końcu weszliśmy przez drzwi. Widok zawarł mi dech w piersiach. Staliśmy na balkonie. Wszystko było w złoto białych kolorach z drewnianymi barierkami. Po prawej stronie były schody, wyłożone czerwonym dywanem. Prowadziły na dół. Balkon ciągnął się po obwodzie okrągłego pomieszczenia. Bardzo dużego. Z sufitu zwisł wielki kryształowy żyrandol i kilka mniejszych. Leciała głośno wolna muzyka. Wychyliłam się ostrożnie przez barierki. Na dole było wiele tańczących par. Długie suknie, o różnych kolorach i kształtach, ciągnęły się po posadzce. Krótsze wirowały przy obrotach tancerek, prowadzonych przez swoich partnerów. Pod ścianami ustawione zostały stoły z poczęstunkiem i piciem. To dziwne. W każdym naczyniu poncz był czerwony, a w jednym jedynym pomarańczowy. Wszystko wyjaśniło się gdy zeszłam z mężem po schodach.

Czułam się jak księżniczka ze swoim rycerzem w lśniącej zbroi. Szliśmy powoli, trzymając się za ręce. Nikt nie zwracał na nas uwagi, ale nie nie obchodziło mnie to. Nie chciałam być w centrum zainteresowania nikogo, po za Dymitrem. Tylko on się dla mnie liczy. Na sali były głównie moroje i kilka par dampirów, nie licząc strażników pod ścianą. Na dole mój rycerz stanął na przeciwko mnie i wykonał ukłon, całując moją dłoń. Następnie położył ją sobie na ramieniu, a swoją na mojej tali. Nasze drugie dłonie złączyły się ze sobą i zaczęliśmy taniec. Już na weselu uświadomiłam sobie, że wyszłam za wprawionego tancerza.

Poruszaliśmy się wolno w takt muzyki. Bielikow z gracją, a ja starałam się dorównać mu w tym, ale to trudne w prawie czwartym miesiącu ciąży. Mój brzuszek był już porządnie zaokrąglony, a do lekkich nie należał. Ukochany był ostrożny. Czułam że próbuje mnie tego niemo nauczyć. Prowadził mnie delikatnie i z wdziękiem. Poddałam się całkowicie jego dłonią, zapatrzona w piękne, duże, brązowe oczy, pełne miłości i troski. Jedno spojrzenie, a tyle mówi. Ciągle zaskakuje mnie potęga tego uczucia. Ile radości daje, ile wsparcia. Sprawia, że nawet najodważniejsi i najsilniejsi tracą moc. Stają się słabi i bezbronni w ramionach ukochanych, które dają im poczucie bezpieczeństwa. Nie wiem jak Dymitr, ale ja właśnie tak się teraz czułam. Wtuliłam się w jego pierś, szukając schronienia przed bezlitośnie szybkim czasem, który nie pozwoli cieszyć się nam tą chwilą tyle, ile byśmy chcieli ( czyli całą wieczność) i okrutnym światem, który chciałby nas rozdzielić na zawsze.

Pokonałam pokusę, żeby poprosić Dymitra o przedłużenie urlopu. Wiem, że to możliwe, ale mogłoby narazić dekret o związkach dampirów. Potwierdziło by obawy, że zaniedbamy bezpieczeństwo morojów.

Czułam wewnętrzny spokój i ukojenie. Poruszałam się z coraz większym wdziękiem, oczywiście na tyle, na ile pozwalał mi mój brzuch. Cieszyłam się ostatnimi dniami wolności męża. Od poniedziałku będę całymi dniami sama siedziała w domu, ukrywając fakt niedługiego przyjścia na świat naszego dziecka. Już teraz wyłapywałam kilka ciekawskich spojrzeń. Moja sukienka była poszerzana na dole, ale i tak nie dało się nie zauważyć wybrzuszenia. A niech sobie myślą co chcą. Kocham mojego męża i chciałam mieć z nim dzieci. Nie muszą wiedzieć, kto jest ich biologicznym ojcem. Myślę, że nawet nie podejrzewają, że to mój partner. Dampiry nie mogą mieć dzieci. Uśmiechnęłam się na tą myśl.

- Co cię tak cieszy Roza?- spytał zmysłowym szeptem mój ukochany. I ten jego boski akcent.

- Nasza niezwykła miłość.- odpowiedziałam mu tak samo do ucha. On pochylił się i delikatnie musnął ustami moje wargi, pozostawiając na nich niewyobrażalną tęsknotę. Westchnęłam z rozkoszy, jaką dał mi ten pocałunek.- Dorwę cię wieczorem, towarzyszu.

- Nie będę ci uciekał.- jeszcze bardziej zniżył głos. Po plecach przeszedł mi przyjemny dreszcz podniecenia.

On ma na moje ciało cholerny wpływ. Pragnienie powoli otępia mi zmysły. Zamknęłam oczy, żeby trochę uspokoić szalejące hormony. Kiedy je otworzyłam, na ustach strażnika zobaczyłam cwany uśmieszek. Jednak to jego oczy przykuł moją uwagę. W ich głębokim brązie nie było już cienia troski. Wypełniały je miłość i pożądanie. Sporo tego pożądania. Nie wiem ile już tu jesteśmy, ale na pewno długo już nie wytrzymamy.

- Może odpoczniemy.- spytał mój ukochany, myśląc zapewne o tym samym. Chętnie przystałam na tą propozycję.

Podeszliśmy do jedynego naczynia bez krwi. Był tam sok pomarańczowy. Dymitr nalał go do kubka i podał mi. Następnie napełnił drugi dla siebie.

- Za naszą miłość, nasze dzieci i wspólne szczęście.- podniósł swoje naczynie w toaście.

- I nasze małżeństwo, żeby każdy wolny dzień był tak wspaniały, jak ostatniego miesiąc.- stuknęliśmy się naszymi kubkami.

Opróżniliśmy je za jednym razem i złączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Nie było braw, żadnych gwizdów, ale w mojej głowie wybuchło milion fajerwerk. Tylko on mógł mnie tak pocałować.

Popatrzyła na zegar ścienny. Był wielki, staromodny, ale okazały. Miał złote obramowanie ze zdobieniami, wykonanymi z czerwonego drewna. Wskazówki tworzył staranny odlew splecionych pędów, zwieńczonych sercami. Wyglądał jak z tych filmów o księżniczkach zakochujących się w książętach na balu. W sumie tak się czułam, z tą różnicą, że księcia znalazłam ponad rok temu.

Czemu wszystko mnie rozprasza.

STOP!

Rose weź się ogarnij. Weszliśmy tu o piątej, a jest szósta. Tańczyliśmy godzinę! Nic dziwnego, że się zmęczyłam.

- Wracamy do domu?- zaproponowałam.- Sydney zacznie się martwić, a ja dosłownie padam z nóg.

- Mamy jeszcze godzinę, ale jeśli jesteś zmęczona, to wracamy.

Wróciliśmy na górę. Już nie męczyły mnie wspomnienia z ferii zimowych. Między drzwiami od restauracji i sali bazowej, zrobiliśmy sobie przerwę, na długi, namiętny pocałunek, którego nie można było wykonywać na oczach innych. Na jakiś czas zaspokoił on nasze pożądanie, ale wiem, że w domu wróci z podwójną siłą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro