two

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Glen

— Zaniemówiłaś, złotko? — pyta rozbawiony na co kręcę głową.

Czemu musiałam na niego wtedy wpaść...

— Ja — zacinam się na chwilę. — Uważam, że jako książę jesteś nieuprzejmy i upierdliwy.

Obracam się na pięcie i kieruje się w stronę zniecierpliwionego taty.

— Mała, co tak długo? — pyta kładąc nowe kieliszki na tacę.

— Książę mnie zaczepił — odpowiadam, a on się zatrzymuje i podnosi na mnie wzrok. — Nawet nie wiedziałam, że królewska para ma trzeciego syna.

— Glen, porozmawiamy w domu. Nie rozmawiaj z nim...

— A to niby dlaczego? — pytam, ale on udaje, że mnie nie słyszy. Wywracam oczami, po czym znowu zaczynam chodzić po parkiecie.

   — To teraz dostanę szampana? — słyszę jego szept przy uchu. Lubisz się zakradać od tyłu, książę?

   — Nie wiem czy zasłużyłeś — odpowiadam idąc w stronę gości czekających na kieliszek. Czy ja naprawdę muszę pogarszać swoją sytuację z każdym słowem?

   Brunet cały czas za mną chodzi, co jest stresujące i mnie onieśmiela. Staram się tego nie pokazywać i rozdać wszystko bez żadnych potknięć.

   — Wszyscy mają już kieliszki, a zostały dwa. — mówi biorąc jeden. — Za bankiet?

   Patrzę na niego z szokiem, nie wiedząc czy mam się odezwać.

   — Weź sobie dwa, ja nie pije.

   — Grzeczna córeczka? — pyta unosząc brew. — Nie widzę tu nigdzie twojego ta-

   — Stoi tam i szykuje kolejne kieliszki — mówię wskazując palcem na ojca otwierającego szampana.

   — Czyli to ty jesteś jego córką — kiwa głową, a po chwili wraca do mnie wzrokiem — Ale jak widzisz jest zajęty — odpowiada, na co wzdycham zła.

   — Nie dasz za wygraną?

   — Nie, bo to ja zawsze wygrywam — mówi patrząc na mnie z błyskiem w oku. — To jak?

   — Niczego nie widziałeś — sięgam po kieliszek, co sprawia, że kąciki jego ust unoszą się w górę.

   — Za bankiet — unosi kieliszek w górę.

   — Za bankiet — mówię z mniejszym entuzjazmem niż książę. Wypijam szybko alkohol, a następnie odchodzę. Tata rozmawia z którymś z gości, więc odkładam tacę i mówię Veronice — drugiej pracownicy — że idę poszukać Clary.

Naprawdę potrzebuje iść do łazienki...nie wiem co robić. Wyjść i poszukać na własną rękę toalety, czy poczekać aż tata skończy rozmawiać i popuścić. Wybrałabym tą pierwszą opcję, ale boje się, że ktoś mnie zobaczy i będę miała przesrane.

Rozglądam się po parkiecie, gdy zauważam księcia. Stoi sam, opiera się o ścianę i na mnie patrzy. Poprawiam delikatnie spódniczkę, a następnie wzdycham i idę w jego stronę.

— Stęskniłaś się za mną, złotko? — pyta, a na ustach ma pewny siebie uśmiech.

— Nie nazywaj mnie tak — zaczynam — Chciałbyś mi pokazać toaletę?

Książę patrzy na mnie w ciszy, co doprowadza mnie do szału. Do tego bolący już pęcherz w niczym nie pomaga.

— A co będę z tego miał? — pyta po chwili unosząc brew.

— Nie obsikam parkietu.

Moja odpowiedź go szokuje, a w zielonych, hipnotyzujących tęczówkach występuje rozbawienie.

— W takim razie chodź za mną — nie czeka na mnie, po prostu odpycha się od ściany i idzie w stronę drzwi wejściowych. Nadążanie za nim nie jest łatwe, ponieważ jego jeden krok jest jak moje dwa. — Nie zgub się.

Na jego słowa wywracam oczami, ale tego nie komentuję. Idziemy przez korytarz, a po chwili kierujemy się po schodach na górę. Z każdym postawionym krokiem mam wątpliwości, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Brunet sięga do kieszeni, z której wyciąga o dziwo mały kluczyk i otwiera drzwi do nieznanego mi dotąd pomieszczenia.

— Skorzystaj z mojej. Tylko szybko, bo jeśli nie wyrobisz się w dwie minuty to wejdę do środka żeby sprawdzić jak sobie radzisz — mówi, a ja patrzę na niego jak na wariata. — Wchodzisz czy nie?

Nie mogąc dłużej wytrzymać, powoli wchodzę do pokoju księcia. Nie jest on w stylu pałacu. Przypomina raczej pokój nastolatka. Nie mam czasu na dokładne obejrzenie jego pokoju, bo wchodzę do łazienki. Gdy mogę wykonać potrzebę fizjologiczną wzdycham z ulgą. Po wszystkim spuszczam wodę, myje ręce, które wycieram w najmilszy ręczniczek jaki dotykałam.

Wychodzę i prawie dostaje zawału widząc siedzącego na łóżku chłopaka. Myślałam, że poczeka na korytarzu.

   Jestem głupia. To przecież jego pokój, logiczne, że mógł tu wejść i posiedzieć...

— Już miałem tam wchodzić — mówi uśmiechając się głupio.

— Jesteś dziwny — ignoruje jego wcześniejsze słowa.

— Mało kto mi to mówi.

— Powinni zacząć — poprawiam spódniczkę przeklinając pod nosem. Podchodzę do drzwi i je otwieram, ale chłopak cały czas siedzi na łóżku. — Idziesz?

— Posiedźmy tu chwilę.

— Nie mogę, muszę pomóc tacie — właśnie...pewnie się martwi, bo mnie nie ma. — Chodź.

— Jak chcesz możesz iść, ja chyba tu zostanę.

Podchodzę do bruneta, a moja twarz pewnie jest czerwona ze złości. On jedynie obserwuje moje poczynania wywierając we mnie dziurę swoim intensywnym spojrzeniem.

— Słuchaj, zaprowadzisz mnie teraz na bankiet albo nie będzie już tak miło.

— Co mi zrobisz złotko, hm? — pyta kładąc sobie ręce pod głowę.

No właśnie, co ja mu niby zrobię? Łapię się za włosy i wypuszczam głośno powietrze. Liczę w głowie do dziesięciu, a następnie się obracam i wychodzę. Nie chciał mnie zaprowadzić to nie, sama znajdę sale...

***

   Cóż...okazało się to być trudniejsze niż myślałam. Będąc w pokoju księcia widocznie zapomniałam, że reszta pałacu nie jest taka prosta. Drzwi są identyczne, korytarze długie i rozgałęziają się na wiele razy. Cholera, mogłam zostać z tym głupkiem...

— Co ty tutaj robisz? — pyta jakiś barczysty mężczyzna. Po stroju wnioskuję, że to strażnik.

Cholera.

— Ja? Um, byłam w toalecie...

— Chodzi mi o to, jak dostałaś się do pałacu? — zadaje kolejne pytanie, a ja przełykam głośniej ślinę.

— Jest ze mną, Stuart — słyszę za sobą głos bruneta. Z jednej strony wzdycham z ulgą, zaś z drugiej przeklinam w myślach.

— W takim razie nie przeszkadzam, Wasza Wysokość — mówi o wiele uprzejmiej, po czym odchodzi.

Obracam się w stronę uśmiechniętego chłopaka i kręcę głową.

— Jak długo za mną szedłeś? — pytam, a on przygryza wargę.

— Od kiedy wyszłaś z mojego pokoju — odpowiada, a ja zaciskam dłonie w pięści żeby zapanować nad sobą i się na niego nie rzucić. Co jak co, ale nie chcę skończyć w więzieniu za pobicie członka rodziny królewskiej.

— Nie mogłeś mi pomóc? — pytam patrząc na niego jak na wariata.

— Nie, wolałem się ponabijać.

— Palant — mruczę idąc w drugą stronę. Zostaje złapana za ramię i pociągnięta do tyłu.

— Trochę się zapominasz, kochanie. Pamiętaj do kogo się odzywasz — szepcze patrząc mi w oczy.

— Wcześniej nie zwracałeś na to szczególnej uwagi — wywracam oczami. — A, przepraszam. Wasza Wysokość — dygam przed nim. — Czy teraz książę zaprowadzi zagubioną niewiastę z powrotem na bankiet?

— Skąd ty się urwałaś? — jest wyraźnie rozbawiony i jednocześnie skołowany, a ja się już nie odzywam. Jest naprawdę zmienny. Wolnym krokiem idziemy przez pałac nie odzywając się do siebie ani słowem. Jak wcześniej potrafiłam coś powiedzieć, to teraz skończyły mi się pytania i tematy do rozmowy.

W sumie o czym ja mam z nim rozmawiać? Jesteśmy z dwóch różnych światów, wątpię, że mamy jakieś wspólne zainteresowania. Poza tym dopiero dziś dowiedziałam się o jego istnieniu.

   Wchodzimy na salę, ale nikt nie zwraca na nas uwagi. Całe szczęście...no dobra, jakieś dziewczyny slinią się na widok księcia.

   — Wasza Wysokość, pójdę sobie i proszę już dziś do mnie nie podchodzić — mówię, ale gdy chcę odejść zostaje złapana za nadgarstek.

   — Nie wiem czy to będzie wykonalne — puszcza mi oczko. — Mów do mnie po imieniu.

   On naprawdę ma coś z głową. Przed chwilą miał do mnie problem o to, że się "zapominam", co jest prawdą, jednak wcześniej nie przeszkadzały mu moje odżywki. Po chwili zaś jest rozbawiony i nie wiesz co czuć, a teraz każe mi mówić do siebie po imieniu?

   Jego pytanie o to skąd ja się urwałam powinno być zadane przez inną osobę. Przez kogo? Przeze mnie, to ja powinnam o to pytać stojącego przede mną bruneta, którego osoba jest dla mnie pieprzoną zagadką. Jednak nie mam ochoty jej rozwiązywać, mam ważniejsze rzeczy do roboty.

   — Po co skoro widzimy się pierwszy i ostatni raz? — pytam unosząc brew. Moje pytanie chyba zbija go z tropu, bo zaczyna śmiesznie marszczyć brwi.

   — Jak to ostatni? Za tydzień też jest bankiet.

   — Dzisiaj jestem tu jednorazowo w zastępstwie — odpowiadam i wyciągam dłoń z jego uścisku.

   — Załatwię ci zaproszenie.

   — Nie jest mi ono potrzebne — uśmiecham się do niego. — Żegnam, Wasza Wysokość.

   — Harry — powiedział pod nosem, a potem odszedł bez pożegnania.

   Hm, a teraz się obraził? Trudno, nie mój problem.

   Idąc w stronę taty byłam pogrążona w myślach. Od zawsze wiedziałam, że to tak naprawdę faceci są tymi skomplikowanymi, ale chyba dopiero dziś się o tym przekonałam. Prawda, nas też ciężko zrozumieć, jednak patrząc na księcia, jesteśmy łatwe w ogarnięciu.

   Nie chcąc dłużej nad tym rozmyślać, pomagam Veronice nakładać na talerze kolejne przekąski i rozlewać alkohol.

***

   Przez resztę wieczoru starałam się go odnaleźć wzrokiem, ale na marne. Po co to właściwie robiłam skoro chciałam oderwać od tego myśli? Chyba zaczęło mi się nudzić, a nikt nie zaczepiał mnie głupimi tekstami. Ale co miałam zrobić? Spędzić z nim cały wieczór?

   — Mogę poprosić któregoś z szoferów żeby zawiózł cię do domu — mówi tata patrząc na mnie ze zmartwieniem. — Widzę jak jesteś padnięta.

   Znudzona, a nie padnięta, ale do domu mogę jechać.

   — Naprawdę? Ale nie potrzebujesz po-

   — Ja i Veronica już damy sobie radę — mówi z uśmiechem, który odwzajemniam. — Leć się przebrać i wróć tu jeszcze na chwilę.

   Kiwam głową, po czym w ekspresowym tempie ściągam z siebie ubrania. Co jak co, ale nie należą one do najwygodniejszych. Następnym razem jeśli...stop.

   Nie będzie następnego razu.

— Samochód już na ciebie czeka, wrócę w nocy — mówi tata kiedy wracam na salę. Zostawiam torbę, po czym się z nim żegnam i idę w stronę wyjścia. Droga tym razem nie jest skomplikowana, całe szczęście...

Wsiadam do samochodu i witam się z szoferem. Ten kiwa mi głową i rusza, więc zapinam pasy i wzdycham.

— A ze mną się nie przywitasz? — podskakuje słysząc obok siebie czyiś głos.

— Co ty tu robisz?!

— Jako dżentelmen postanawiam odwieźć cię pod sam dom — mruga okiem, a ja łapie się za nasadę nosa.

Ten chłopak jest problematyczny.

— Poznajmy się — mówi, a ja patrzę na niego niechętnie. — Zagrajmy w pięć pytań, ja zacznę! — nie daje mi dojść do słowa tylko zaczyna zadawać masę pytań.

   Dojrzałe zachowanie, nie powiem.

— Przystopuj trochę, ma być ich pięć. No
chyba, że masz problem z matmą.

— Śmieszne — mówi przesłodzonym głosem. — Dobra, odpowiesz mi na pytania takie jak...ile masz lat? Kim chcesz zostać w przyszłości? Masz kogoś? Miałaś kiedyś o mnie jakąkolwiek fantazje erotyczną? i...jak masz na imię?

Patrzę na niego aż w końcu wzdycham i zaczynam odpowiadać.

— Dziewiętnaście, nie mam pojęcia, nie, dzisiaj dowiedziałam się o twoim istnieniu, więc nie i-

— Czekaj...co to znaczy, że dowiedziałaś się dziś o moim istnieniu? — przerywa mi skołowany.

— To co słyszysz. Nie wiedziałam, że istniejesz.

— Dziwne... — mruczy sam do siebie. — Jeszcze ostatnie pyta-

— O, tu mieszkam! — mówię, gdy szofer się zatrzymuje. — Najwidoczniej pozostanę dla ciebie bezimienna — cmokam i chcę wyjść, ale zostaje pociągnięta tak, że jestem bliżej bruneta.

— Nie wyjdziesz dopóki nie odpowiesz. A uwierz mi złotko, ja mam czas — uśmiecha się głupkowato, na co jęczę zła.

— Glen.

— Glen...ładnie. A więc wyczekuj zaproszenia na bankiet, złotko.

Debilu skończ z tym złotko, już znasz moje imię!

— Szczerze wątpię.

— Zobaczysz, jeszcze zatańczymy razem na parkiecie — udaje, że tego nie słyszę i wychodzę z samochodu. Ani razu się nie obracam, ale jestem pewna, że chłopak mnie obserwuje. Skąd ta pewność? Czuję jak wypala dziury w moich plecach. Wchodzę do domu od razu kierując się w stronę pokoju, a następnie kładę się na łóżku i wzdycham.

Czego on ode mnie chce? Niech da mi spokój.

   Tylko czy tak ma być? Co jeśli zaś mi odbije i będę chciała spędzić z nim jakoś czas?

   — To wszystko jest popieprzone.

***

Hiiiii mam nadzieje, że rozdział się podoba sksk
Z góry przepraszam za błędy and do zobaczenia za 2 tygodnie!

All the love
N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro