SPOTKANIE PRZEZNACZENIA

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

początek stycznia

W styczniu nastała prawdziwa zima. Stosunki między Mią a Marcinem ochłodziły się do temperatury zera absolutnego. Nie spędzili ze sobą ani sekundy poza grafikiem.

Przedwiośnie też nie zaskoczyło jej w żaden sposób. Mia na nic nie czekała z takim utęsknieniem jak na ostatni dzień pracy.

Nie tylko wydawnictwo działało pełną parą, ale również drukarnia: nie nadążała z zamówieniami. Gracjan Miller, a nawet powściągliwy Tomasz zachowywali niezbędne minimum kultury. Mówili „dzień dobry", przepuszczali ją w drzwiach, zagadywali o pogodzie. Alina stała się u nich częstym gościem. Regularnie odwoziła Marcina rano do pracy, machając na pożegnanie. Marcin za to nabzdyczył się jak rozpieszczony dzieciak.

Aż nastał sądny dzień.

Pierwszy kwietnia.

— Witam Panie Dyrektorze — wysyczała. — Melduję się na wezwanie.

— Wiesz co, Mia? Niewdzięcznica z ciebie — rzucił z irytacją.

Nie chciała usiąść, stanęła przed jego nowym biurkiem i skrzyżowała ręce na piersi. Wydęła usta.

— Nie wiem, czy zauważyłeś, ale to dzięki mnie siedzisz teraz w garniturze za biurkiem szefa poważnego wydawnictwa. To ja zaprosiłam Alinę, to ja zdobyłam Edytę. Autorki ustawiają się do „Uroczego" dzięki mnie. Nie dziękuj.

— No wybacz, ale to chyba twoja praca? — prychnął. — Chyba ci sodówka uderzyła do głowy?

Wszechświat stanął właśnie na krawędzi kataklizmu.

— Wykonywałam obowiązki menadżera. Podsuwałam ci gotowe pomysły.

— Wykorzystywałaś mój wizerunek i swoje prawdziwe nazwisko!

— Tak, do prowadzenia twojej firmy! Nie dla siebie.

— Serio? Nic a nic nie uszczknęłaś?

— Wypłatę, niewiele większą niż najniższa krajowa! I nauczkę na przyszłość! Zmieniłeś się, na gorsze, albo wcześniej tego nie zauważyłam.

— Przyszłaś tu tylko po to, żeby się wyżalić?

W tym momencie, wstrzymując oddech, podał jej pismo.

"Szanowna Pani... z przykrością zawiadamiamy, iż Wydawnictwo "Urocze" nie przedłuża umowy o pracę... z poważaniem... Marcin Miller, Dyrektor Generalny".

— Wyrobiłaś sobie markę, a ja wystawię ci najlepsze możliwe referencje.

Przeczytała i wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

— Wiesz co Marcin? Pieprz się! Straciłam przez ciebie tylko mnóstwo czasu. — Zrezygnowana, schyliła się, zdejmując buty, i położyła je na biurku, przesuwając ręką stos dokumentów.

— Nie mówi się tak do szefa.

— Bo co, zwolnisz mnie dyscyplinarnie?

— Nie zatrzymuję cię — wzruszył ramionami.

— Twój ojciec traktował nas jak dobrych znajomych, nie jak wyrobników. Radź sobie sam albo znajdź inną frajerkę, która będzie przynosić ci kawę.

—Teraz, kiedy nie łączą nas stosunki zawodowe, możesz podążać za głosem serca, Mia.

Starał się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy odmówiły mu posłuszeństwa.

— Ja mogę, ale ty idź do diabła — odparła twardo.

Odwróciła się na palcach, a następnie wyszła z gabinetu z uniesioną głową. Niebieskie spodnie furkotały za nią szerokimi nogawkami.

Za drzwiami wyjęła z torby krótkie kalosze i płaszcz przeciwdeszczowy. Wyszła z budynku, posyłając ciepły uśmiech portierowi. Nie przeszkadzały jej rozległe kałuże ani krople deszczu zastygłe na gałęziach. Chłonęła złote promienie, wystawiając piegowatą twarz ku górze, do słońca i przecierała zaczerwienione od łez oczy.

Wcale tak nie myślała, nie do końca. Przyzwyczaiła się już do Marcina. Polubiła błękitne iskry w chłodnym spojrzeniu i spokojny, niski głos. Mimo wszystko nie zatrzymała się ani nie odwróciła.

Czekało na nią nowe życie.

Marcin obserwował przez okno oddalającą się chodnikiem dziewczynę. Pozwolił jej powiedzieć zbyt wiele. Dał jej wolną rękę, a ona poprowadziła jego życie w sposób, jakiego się nie spodziewał. Może właśnie na to liczył? Dostał przecież wszystko, o czym marzył.

Stosik książek z kolorowymi okładkami i barwionymi brzegami przypominał mu o miesiącach wspólnej pracy. Nie zauważył wcześniej kartki wsuniętej za okładkę jednej z nich.

— Dostaniesz szczęśliwe zakończenie, choćby nie wiem co, Mia.

To zabrzmiało jak groźba.

Wieczorem zabrała się za pakowanie walizki. Czekała tylko na telefon od przyjaciółki w innym mieście, gdzie na pewno nikt jej nie znał.

Usłyszała dzwonek, a potem pukanie do drzwi.

Nie otwierała. Zamknęła się w łazience i usiadła na podłodze, zatykając uszy.

Dobijał się dość długo, krzycząc pod drzwiami:

— Mia, nie musisz się przed nikim ukrywać! Mia otwórz! Wpuść mnie, wszystko ci wytłumaczę! Mia! Otwieraj!!!

Nie poddawał się, ale jego głos z minuty na minutę tracił na sile.

Pięść nadal z werwą uderzała w drewniane drzwi.

— Mia... ! Wpuść mnie...! Mia!

Po godzinie zza drzwi dochodziło już tylko smętne:

— Mia... ! Mia... ! Mia... ! Proszę...

Aż zamilkł.

Gdyby jej plan nie wypalił, nie chodziło tylko o firmę. Martwiła się o Marcina, który zostanie z... pretensjami, oraz o to, co obiecała kiedyś Panu Jackowi.

Pamiętała dokładnie każde słowo: „Zanim Marcin przejmie wydawnictwo i moje stanowisko, minie trochę czasu. Zaopiekuj się nim. Wiem, że go lubisz. Macie rok, a potem zdecydujesz, czy chcesz zostać w "Uroczym" czy wrócisz do "Wyjątkowego". Powinnaś zostać, na pewno na kierowniczym stanowisku."

Szkoda, że nie otrzymała tych obietnic na piśmie... a potem szef trafił do szpitala pierwszy raz.

— Mia!!! Nie odejdę stąd! Gracjan dziś rano sprzedał "Urocze" twojemu ojcu. Otwieraj, chcę porozmawiać!

Zawiasy mogły nie wytrzymać dalszego walenia w drzwi.

Nie widziała go w wizjerze, więc wyszła za próg. Otworzyła boso. Poczuła pod stopami lodowato zimne lastryko.

— Pani Mia już dawno tutaj nie mieszka. Ani Michalina Witkiewicz.

Marcin stał oparty o ścianę, pocierając nerwowo dłonie.

— Cześć... — powiedział lekko zachrypnięty. — Wiedziałem wszystko! Nie podejrzewałem tylko, że obawiałaś się moich braci! Przecież dałem ci te buty dla żartu! Mia, nie chciałem cię wykorzystywać...

— Nie chcę cię więcej widzieć Marcin. Ani ciebie, ani nikogo. Odczep się i idź stąd.

— Proszę cię, daj mi skończyć! Zależy mi na tobie — dodał drżącym głosem, patrząc jej prosto w oczy.

Michalina podniosła z ziemi tenisówki. Ważyła je przez chwilę w dłoni. W końcu zamachnęła się i rzuciła. Pierwszą trafiła go w ramię, drugą już złapał. Poleciały za nim także balerinki, szpilki też, ale starała się nie trafić.

— Zachowujesz się jak nienormalna, Miśka! — Słyszała jego głos na półpiętrze.

— Naprawdę lubiłam pracę w „Uroczym". Dziękuję. Żegnam. Chyba wiesz dlaczego.

Wróciła do mieszkania i usiadła zrezygnowana na parapecie. Po kwadransie, a może po godzinie usłyszała szuranie, ktoś otworzył drzwi, wszedł, włożył kilka rzeczy do szuflady na buty. Nie odwróciła się, pogrążona w myślach.

— Nie potrzebujesz mnie — pogłaskał ją delikatnie po włosach. — Ale ja ciebie bardzo. Nie każ mi odchodzić. Mia...

— Szukałam ci zajęć tak długo, aż zapomniałeś, co naprawdę sobą reprezentujesz. Otrzymałeś wszystko, to, czego zazdrościłeś braciom. Kasę, firmę i wartościową kobietę.

— Mia, ale nie ciebie... — jęknął, siadając obok. — A na tobie mi zależy najbardziej.

— Ja sobie poradzę. Znajdę kogoś, kto nie będzie chciał mnie wymienić na młodszą. Sam przyznałeś, że ustawiają się kolejki takich, które cię docenią.

— Zacznijmy zatem od nowa. Przed tobą nowy, bezrobotny, Marcin Miller. A ty?

— Michalina, do usług. Złożyć ci pokłon kapeluszem z pawim piórkiem? — Roześmiała się szelmowsko. — Zaczniemy od nowa, ale inną bajkę. Okej?

KONIEC 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro