XLIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Śnieg przeleżał na chodnikach jeszcze przez Nowy Rok i Trzech Króli, a nawet trochę dłużej, więc gdy warszawianki wróciły do Radzieszyńca, mogły się nadal cieszyć widokiem zatopionego w zimowym śnie miasteczka. Co prawda z półek sklepowych zaczęły już znikać świąteczne artefakty, lecz lodowisko na Placu Zamkowym wraz z resztą atrakcji plenerowych wciąż zapraszało do pysznej zabawy.

     W taki właśnie piękny, jasny, styczniowy dzień, wybrała się Anastazja na poobiedni spacer w dość odświętnym — jak na zwyczajną przechadzkę — stroju. Włożyła na siebie swój ulubiony kremowy płaszcz z futrem na szerokim kołnierzu, rękawach i dolnych brzegach, który dotąd zakładała jedynie na pasterkę i na rodzinne przyjęcia. Wyglądała w nim niczym hollywoodzka aktorka w latach trzydziestych, a całość dopełniały wysokie muszkieterki, jasne rękawiczki z perełkami oraz bordowy beret. Kto wie, być może postanowiła sobie w ten sposób poprawić humor.

     Przechodziła właśnie ulicą Zabytkową. Po obu jej stronach ciągnęły się szeregi kamienic o zdobnych fasadach, każda zwieńczona szczytowym dachem, a przed nimi kamienne imponujące przedproża, na które wchodziło się schodami. Nad głowami, prostopadle do biegu ulicy, wisiały szyldy w białych, puchatych czapach. Ana zatrzymała się przed jednym z nich, od którego odpadła część zastałego śniegu, ukazując chudą literę "R".

     Ciekawe, czy pani Irka też już wróciła. Z Warszawy można wyjechać, ale Warszawa zawsze się o nas upomni.

     Dawno nie czuła takiej potrzeby porozmawiania z kimś, a pani Lipniak wydawała się świetnym wyborem do tego celu: dyskretna, znała ją i jej rodzinę, znała też życie na scenie. Szkoda tylko, że w środku nie świeciło się żadne światło, ani też nikt się tam nie poruszał. Dziś było nieczynne.

     Spojrzała na szerokie, dwuskrzydłowe drzwi, zastanawiając się, czy mieszczące się tam scena oraz studio nagraniowe są wystarczająco przestronne i czy w ogóle było to możliwe w kamienicy. Czy mieszkający obok ludzie nie uskarżali się na wieczne zawodzenie? Jej warszawscy sąsiedzi tolerowali jej śpiew oraz klawisze Kali jedynie w okresie Bożego Narodzenia, poza nim stukali w ściany albo w rury od kaloryferów, czasami też przystawiali włączone wiertarki, zmuszając je do zaprzestania występów. Z Assemblage'em nie było tego kłopotu, bo szkoła zajmowała całą starą, miejską willę.

     Minąwszy Studio Rad, skierowała się w stronę Placu Zamkowego, gdzie wciąż trwała zimowa gorączka. Światełka wciąż wisiały i błyszczały, a pod jadłowozami stały kolejki po kubki gorącej czekolady lub też naleśniki z cynamonem oraz anyżem.

     Tak właściwie nie była głodna. Pod pizzerią stanęła całkiem przypadkiem. Wiele razy bezrefleksyjnie spoglądała na wielki napis nad drzwiami, wieszczący wszem i wobec, że miejscówka nazywała się "Macaroni", zwykle na tym się kończyło. Tym razem postanowiła wejść do środka i przynajmniej rozejrzeć się w cenach.

     Wnętrze lokalu było raczej schludne, o ile w takich kategoriach można postrzegać tego typu bary. Stało tam parę stolików z drewnianymi krzesłami, a między nimi wyrośnięte palmy w donicach. Nad ladą, jak można się domyślić, wypisane kredą na tablicach pozycje wraz z żądaniami za ich okup.

— Coś dla pani? — wtrącił się zza kasy barczysty chłop w szarym swetrze oraz fartuchu, wystylizowany na drwala. Tylko czekała na to, by z przyklejonym uśmiechem odpowiedzieć na jedno z najbardziej znienawidzonych przez siebie pytań dokładnie w taki sam, wyuczony sposób: — Nie, dziękuję, tylko się rozglądam.

     Mała Margherita za trzydzieści cztery złote. Rozbój w biały dzień! Że oni jeszcze nie upadli, niesamowite. Kto tu kupuje?!

     Wtedy usłyszała jakieś krzątanie na zapleczu, a po chwili zza drzwi od kuchni wyłoniła się bardzo jasna odpowiedź. Nie miała już żadnych wątpliwości, kto tu ściągał największy utarg i jeszcze więcej napiwków. Aż zadrżała, a jej oczy powiększyły się tak bardzo, że wręcz ją to zabolało.

— To spadam, ¡hasta mañana! — rzucił czarnowłosy Latynos do kumpla za ladą, chowając coś do plecaka, a gdy odwrócił głowę, dopiero zauważył ją przed sobą. — Señorita Ana, miło cię widzieć.

— Ciebie również, muchacho — próbowała naśladować jego manierę. — Pracujesz tutaj?

— Dziś już nie. Skończyłem zmianę.

     "Subtelnie" zbliżyła się do niego, szorując ramieniem po bufecie, cały czas bezwstydnie wpatrując się w te ciemne, rozmarzone oczy, robiąc przy tym dość śmiałe — nawet jak na nią — miny à la femme fatale, jednak pohamowała się z powodu obserwującego ich drwala i potencjalnych klientów, którzy mogli wpaść w każdej chwili.

— Myślałem o tobie. Pięknie wyglądasz, señorita — dodał miękkim niczym meksykańska czekolada głosem.

— Próbuję ci dorównać. Mogłabym liczyć na jakieś zniżki dla wyjątkowych znajomych? — zagaiła, czując w tym nie tylko interes, ale i możliwość pociągnięcia go za język.

— Tutaj raczej nie, ale mam karnet promocyjny na lodowisko — podłapał jej ton. — Możemy z niego skorzystać — Chciał chyba dodać swoje firmowe "señorita", lecz się wycofał, pozostawiając otwarte usta i lekko przymknięte powieki.

— To nawet lepiej.

Usłyszawszy wcale-nie-udawane chrząknięcie, oboje spojrzeli na kolegę w swetrze, opartego dłońmi o blat.

— Idźcie już, bo ludzi mi spłoszycie — powiedział, a Fede wysunął ku niej swe ramię. Tak z przegiętymi uśmiechami dwoje artystów opuściło pizzerię "Macaroni".

     Choć granatowy płaszcz nocy spadał już na świat, rozpostarta przed ich oczami namacalna weduta Placu Zamkowego tętniła życiem. Wokół fontanny pod czujnym okiem rodziców biegały dzieci, a trochę starsi rzucali się śnieżkami. Całkiem sporą kulą oberwała nawet Ana, zatem nie było wyjścia: ona i Fryderyk musieli włączyć się do bitwy.

     Kolejne formy białej broni fruwały w każdym możliwym kierunku. Śmiech rzucających nimi żołnierzy niósł się dookoła, dopełniając klimatu zimowego miasta. Gdy tancerka schyliła się, by wytoczyć na towarzysza większe działo, złapał ją w biodrach. Wtulając się w jej miękkie fale włosów, głębokim głosem rzekł jej na ucho:

— Jeździłaś już kiedyś?

      Pisnęła, a gdy jej serce oraz rozum wróciły na miejsce, odparła z przekonaniem:

— Tak, lata temu. Nie wiem, czy jeszcze umie...

     Przerwała, bo gdy podniosła wzrok, zauważyła osobliwą parę, której wpadł do głów, iż na publicznym lodowisku zupełnie bezpieczne było wykonywanie spirali śmierci, w dodatku z trzymaniem nogi. Ludzie schodzili im z drogi, chowali się przy barierkach, żeby przypadkiem nie stać się przyczyną wypadku. Przez presję otoczenia klaskali akrobatom, a oni, ukłoniwszy się na koniec z satysfakcją, opuścili lodowisko.

     Bardzo to rozsądne. Bardzo — pomyślała tancerka, wiążąc drugą łyżwę.

No tengas miedo, señorita, poprowadzę cię — zaoferował, ona skinęła głową.

     W kolejce do wypożyczalni łyżew stali może trzy minuty, niedługo później zajęli miejsce tamtej pary na lodowym parkiecie. Ana nie puszczała jego ramienia. Udawała, że to z powodu niepewności swych umiejętności, lecz tak naprawdę nie chciała pozwolić, by się oddalił. Powoli noga za nogą, a pozostali ich wymijali. Coraz szybciej i szybciej, coraz dłuższe kroki, aż tancerka poczuła wiatr we włosach. Wysunęła się na przód, odwróciła, ciągnąc go za rękę tyłem. Oboje śmiali się przy tym perliście.

— Myślałem, że to ja cię będę uczył — W jego głosie wybrzmiał podziw, pozostał jednak uważny, gdyż to na nim spoczywał teraz obowiązek czuwania nad tym, by nie wpadli na mniej sprawnych łyżwiarzy, którzy nie przejawiali szczególnego entuzjazmu.

— Nauczyłam się jeździć w podstawówce, na lodowisku podobnym do tego. Pamiętam, jeździłam na jednej nodze, robiłam piruety i takie tam, do czasu, aż urosły mi stopy i okazało się, że w wypożyczalni łyżew mieli tylko rozmiary dziecięce. Wtedy przestałam jeździć. Straciłam do tego serce, jak zresztą do wielu innych rzeczy.

— Mogłaś poszukać innej wypożyczalni albo kupić własne łyżwy, señorita.

— Mogłam, ale stwierdziłam, że to bez sensu, patrząc na to, jakie mamy w Polsce zimy. — Zachwiała się, lecz on mocniej chwycił jej ramię i zaraz odbiła się od bandy. — Na raz czy dwa do roku nie warto było wydawać pieniędzy.

— A rolki?

— Może to dziwne, ale na rolkach nigdy nie umiałam jeździć — mówiła to jakby ze wstydem, no bo jak: wszyscy to potrafią, a ona — wielka pani artystka — nie? Wstyd.

— Ciekawe, rzeczywiście — stwierdził, zmieniając kierunek jazdy. — W takim razie cieszę się, że mogłem to w tobie obudzić.

     O czym on mówi? O łyżwach czy czymś innym?

Zamyśliła się, patrząc na manewrujące obok dzieciaki. Jedne empirycznie dłońmi i kolanami sprawdzały, czy lód jest odpowiedniej grubości, inne przyklejone do rodziców próbowały pozostać niezauważone. Wtem krzyknął do niej:

Señorita, uważaj!

Gwałtownie się odwróciła. Próbując zahamować, Federico znalazł się na ziemi.

— Och, przepraszam, Fede — zasłoniła twarz dłońmi. — Nie...

— Nie szkodzi.

     Począł śmiać się tak głośno i szczerze, że udzieliło się to także jego towarzyszce. Podała mu dłoń, a gdy się złapał, przyciągnęła go do siebie. Natychmiast zrobiło się cieplej.

— Może już chodźmy. Zapewne cała reszta ma tu nas dość.

— Jak wolisz, Ano.

     Przepuścił ją przed sobą, pilnując, by nie potknęła się po drodze. Przespacerowali jeszcze kawałek ulicą Mickiewicza, potem na moment weszli do parku. Drzewa o tej porze roku wyglądały tu wyjątkowo, zwłaszcza stara lipa. Prowadziła ich muzyka z kataryny, którą starszy pan nakręcał nawet w tak zimny dzień.

     Stanęli z boku, rozkoszując się dźwiękami wydobywającymi się ze skrzyni, próbując wyczuć każdą cząstkę, każdy półton, każdą małą chwilę. Wtem uwagę Any przykuła znajoma postać, trzymająca komórkę na wysokości swoich oczu, dlatego też nie można było dojrzeć twarzy. Chwila zastanowienia, aż wreszcie się domyśliła.

     On też ją zauważył. Schował telefon, po czym podszedł do rozpoznanej w niej instruktorki tańca.

— Anastazjo, cześć — zaczął młody Kaniewicz. — O, Fede, siema, nie zauważyłem cię — Panowie zbili ze sobą męską piątkę, jakby mieli zamiar się siłować na ramiona.

     Zrobiło się ciut niezręcznie, więc Tadek postanowił zabić ciszę tematem, na którym znał się najlepiej:

— Nagrywam tło do nowego filmu, a wy to pewnie Bora Bora czy tam inne Bahamy, nie?

— Co proszę? — skrzywiła się dwudziestolatka, mimo że doskonale wiedziała, do czego pił.

— Nic, już i tak wszyscy wiedzą.

— Na razie się nigdzie nie wybieramy — stwierdził Nowak, przyciągając ją bliżej siebie.

     Tadek podrapał się po głowie, bo najwyraźniej pewna rzecz nieco go uwierała. Postanowił się jej pozbyć.

— Nie wiem, czy widziałaś, ten mój pierwszy filmik o tobie z bandażami. To było głupie, wiem i przepraszam. Jesteś w porządku — Wycofał uniesione ręce, jakby był oskarżonym przed sądem.

— Pierwszy, czyli było ich więcej? Nieważne, już dawno o tym zapomniałam. Nagrywaj sobie, co chcesz, tylko nie dawaj dużo fotoszopa — zażartowała.

— Dzięki, zapamiętam — zrobił z palców pistolety i machnął nimi na sposób telewizyjny. — Lecę. No to tam wesołych świąt, smacznego jajka, alleluja i do przodu.

— Szczęśliwego Nowego Roku — odparła z powagą Ana.

— Ode mnie też — dorzucił Latynos, gdy Kaniewicz już się oddalał.

     Stali jeszcze przez moment sami, a później odbili w boczną ścieżkę, wracając na około pod lipę, gdzie znów się zatrzymali.

     Tancerka postanowiła się trochę zabawić. Nie zważając na to, czy ludzie się na nich gapili, rozwarła lekko usta, wywlekła tęczówki w górę, powodując rozdwojenie widoku, po czym zachwiała się na nogach, pozwalając mu się złapać, zanim runie na ziemię. Chwycił ją zdecydowanym ruchem za pas, jakby właśnie kończyli tańczyć wyjątkowo gorący układ. Z wolna podniosła powieki, orientując się, jak blisko niej była teraz jego piękna twarz. Ich usta dzieliło ledwie kilka milimetrów. Mimo kilku stopni mrozu zrobiło się jej niewymownie gorąco, gdy przejechała dłonią po jego mocnej klacie.

     Był blisko. Bardzo blisko. Bił od niego zapach mocnych przypraw do pizzy, duszący i mieszający zmysły. Czuła na sobie słodki ciężar jego ciała. Niemal słyszała bicie jego serca, bynajmniej nie dlatego, że posiadała wyostrzony słuch. Trzymał ją w swych ramionach, dokładnie tak, jak to przewidziała.

     Dyszała zdenerwowana, nie mogąc nasycić się tym widokiem. Przesunęła dłoń na jego policzek w poszukiwaniu drobnych śladów zarostu, nie odrywając wzroku od jego hipnotyzujących oczu. Wtedy powoli zsunął twarz w stronę jej chudej szyi.

     Był przy niej, jak wtedy na imprezie.

     I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikąd pojawił się w jej głowie obraz tego, z którym miała spędzić swe życie. Zaczęła dyszeć szybciej, mniej miarowo, jakby nagle znalazła się w Himalajach i nie mogła złapać tlenu. Zamknęła oczy, a on nie pytał o nic. Przywrócił ją do pionu, po czym przytulił jej głowę do swej piersi, ona zaś zaplotła ramiona wokół jego pleców, nie chcąc go nigdy więcej puszczać.

     Pociągnęła nosem, czując na twarzy powiew chłodu. Podniosła głowę, czołem ocierając o jego podbródek. Znów ich usta zbliżyły się do siebie, lecz niezupełnie stykły. Z tęsknotą w oczach przesunęła wargi w stronę jego policzka, a wtedy łagodnym tonem szepnął jej do ucha:

— Przyjdziesz do nas w sobotę?

— Tak — wydusiła z trudem.

— Odprowadzę cię — rzekł, po czym ucałował jej czoło, a ona odzyskała siły.

— Nie trzeba, mieszkam niedaleko. Musisz być głodny, pewnie miałeś plany...

     Objąwszy jej ramiona dłońmi, spojrzał jej prosto w oczy, topiąc wszelkie jej lęki.

Tranquila, señorita. Nie żałuję ani chwili.

     Ja także...

     Wyswobodziwszy się z jego mocnych objęć, na pożegnanie posłała mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać. Wybiegła dramatycznie z parku i zaraz zniknęła w zaułkach Mszalnej. Wkrótce i on odszedł w stronę Hiacyntowej. Płaszcz miał rozpięty, bo ciało dość się rozgrzało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro