XXVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     We Wszystkich Świętych, jak to zwykle bywało w tym dniu, zimno na cmentarzu przeszywało wszystkich wystrojonych w nowe garnitury oraz spódnice do kolan. Kilka dni później w Milewczyźnie odbył się hubertus, lecz Ana, pomimo usilnego zaproszenia od Gabrieli, nie pojawiła się na nim.

     Nadszedł ten dzień, w którym musiała w końcu to zrobić — musiała poinformować uczniów o wiosennym konkursie wojewódzkim, choć oni doskonale zdawali sobie sprawę z jego istnienia, w końcu Assemblage brał w nim udział co roku, zazwyczaj z dość średnim wynikiem. Tym razem powinno wyjść inaczej, bo to ona prowadziła ten zespół.

     Światła były zgaszone. Siedziała na resztę przy ulubionym stoliku, czekając, aż ktoś się zbuntuje i włączy reflektory, ale zamiast tego usłyszała parę głosów sugerujących, że w sumie fajnie byłoby poćwiczyć w ciemności.

    Odpaliła latarkę na telefonie, upewniając się, że byli wszyscy poza tymi dwoma czy trzema osobami, które poprzez kolegów z drużyny zgłosili chorobę. Przesunęła telefon, by oświetlić swoją twarz od dołu, jakby chciała opowiedzieć straszną ogniskową historię. Po części faktycznie tak było.

— Mamy dziś do pogadania. Wiecie, że w czerwcu jest Wojewódzki Konkurs Taneczny? Zapisujemy się na niego.

— My się zapisujemy, czy ty nas zapisujesz? — dopytywał ze zwadą Kowal.

— Szkoła nas zapisuje, a ja to aprobuję. Do tej pory nie szło wam jakoś specjalnie dobrze na tych zawodach, ale teraz macie mnie. Jeżeli chcecie w przyszłości odnieść sukces, musimy już teraz zacząć ostre przygotowania do tej akcji. Sztuki sceniczne to wbrew pozorom nie jest ani zabawa, ani łatwy kawałek chleba. Trzeba się pchać drzwiami i oknami, czasem nie jeść i nie spać. Czasem nie mieć z czego płacić czynszu, a innym razem pływać w pieniądzach. To niebezpieczna strefa, tylko dla wybranych. Czy tego chcecie, czy nie, jeśli będzie trzeba, spędzimy tu dni i noce. Może kiedyś się to odpłaci. Może.

— No to nas zachęciłaś — stwierdził gorzko Antek, próbując złapać ramieniem Różę, gdyż widocznie zapomniał, iż nie przyszła na zajęcia z powodu problemów żołądkowych. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie było także Janka.

— W kwietniu jest ten konkurs par. W nim też wystąpimy? — spytała nieśmiało María, zarzucając spódnicą.

— Szczerze wątpię. W tym momencie nie widzę szans w konkursie par. Pozwolę na to, jeżeli zobaczę, że jakiś duet na to zasługuje. Wtedy poślę zgłoszenie i na ten etap. Na razie musimy się skupić na układach zespołowych, wybrać muzykę, obmyślić koncepcję i kompozycję. To moje oraz wasze zadanie na najbliższy miesiąc.

— Czy musimy koniecznie zaczynać dzisiaj? — marudziła Kala, która dnia poprzedniego oglądała filmy do trzeciej czterdzieści nad ranem, przez co była wciąż jeszcze niewyspana. — I tak nie ma paru osób. Nie będą mieli pojęcia, o co chodzi.

— Skoro korki wywaliło, to potańczmy po ciemku — zaproponował Mateusz. — Będzie zabawnie.

— Nie wywaliło, zresztą nieważne — Ana się już poddała. — Jak chcecie, możecie tańczyć w mroku.

     Urwała na pół minuty, bo właśnie przyszedł jej do głowy szatański plan.

— Po rozgrzewce będziecie dziś tańczyć przy wyłączonych światłach. Poćwiczycie zaufanie i orientację w przestrzeni. Puszczę wam muzykę, zacznę od tej wolnej, później będę stopniowo przyspieszać. Nie możecie stać zbyt długo w jednym miejscu. Poruszajcie się w swoim tempie, we własnym stylu po sali, uważając, by nie wpaść na ścianę, krzesła czy innych ludzi, a jak już wydarzy się to ostatnie, sparujcie się z tą osobą czy paroma i tańczcie wspólnie przez chwilę. Uważajcie, by nie zrobić krzywdy sobie albo reszcie. Zdajcie się na instynkt, będzie wam potrzebny.

— Chcesz nas zabić?! — wydarła się Serafina.

— Sami tego chcieliście — stwierdziła instruktorka łagodnym, lecz wyraźnie kpiącym tonem. — Ja zostawię swój telefon z latarką na stoliku, reszta może zrobić to samo przy ścianach.

— Daj spokój, będzie fajnie — odrzekła Aniela. — Kiedyś przeczytałam, że Paco Wójcik też tak ćwiczył.

— Zapewniam, że nie on jeden — dorzuciła Anastazja. — Aktorzy ćwiczą w ten sposób improwizację.

— Skąd to wiesz? — zainteresował się Tadek.

— Wiem to i owo, znam różnych ludzi — odrzekła wymijająco, dając znak rękami, by nie kontynuować tej rozmowy, tylko wziąć się do roboty.

     Przystąpili wreszcie do rozgrzewki, każdy w swojej części sali, tak, jak mu pasowało. Anastazja rozejrzała się. Nie dostrzegła nigdzie Rafała. Zapewne i on padł ofiarą szerzącej się w mieście grypy.

     No to ciekawe, kiedy padnie na mnie. Coś dawno nie byłam chora.

    Szybko się z tego otrząsnęła, w końcu nie ma to jak wywoływać wilka z lasu.

     Patrzyła na ciemność, przyprawioną co jakiś czas przygaszonymi jękami lub piskami, rozkoszując się przy tym muzyką, przywodzącą na myśl wakacje podczas deszczowych monsunów na Karaibach, przechodzące w melodię pacyficznych huraganów. Z czasem dziwne odgłosy zupełnie ustały, bynajmniej nie dlatego, że tancerze padli trupami jak po ostrzeliwaniu, lecz odnaleźli wreszcie muzyczną drogę przez ciemność. W końcu zaczynali sobie ufać. Światełko nadziei w tunelu z nieporadności zaczęło się palić. Oby już nigdy nie zagasło.

    Gdy zbliżała się druga godzina, zapaliła lampy. Nagła i niespodziewana jasność rozbudziła przysypiającą w kącie na ramieniu Kowala Kalinę. Gdyby którekolwiek z nich chrapało, zapewne dowiedziałaby się o tym szybciej. Paru innych w tamtej chwili również trzymało się blisko podłogi, przynajmniej nie stała się im krzywda, gdy rozpalenie żarówek spowodowało powszechne kręciołki w głowie. Instruktorka popatrzyła na te zmęczone, aczkolwiek usatysfakcjonowane twarze, wzdychając z ulgą. Nikt nie umarł, nikt nawet nie złamał nogi — zawsze to jakiś powód do świętowania.

— Widzę, że nie trzeba wam przerwy — burknęła. — Zatem wstawać i pięć kółek dookoła sali.

— Chyba sobie żartujesz! — ożywił się Kowal, a Kala aż się wzdrygła, gdy krzyknął jej nad uchem.

— Ani trochę. Chcecie się czegoś nauczyć? Róbcie, co mówię. Już!

     Podnieśli się z wolna, karnie jak jeden mąż, rzędem w drodze na Sybir, do maratonu. Ku ich jeszcze większemu upokorzeniu, Ana liczyła na głos każdą ćwiartkę okrążenia. Gdy dobiegli do nieistniejącej mety, by dobić ich jeszcze bardziej, rozkazała im przypomnieć sobie układy sprzed paru tygodni i je zaprezentować. Te, które miały być własnymi interpretacjami jej choreo.

     Ktoś by powiedział, że to bez sensu, że to już było i nie wróci więcej. Ktoś inny, że pani instruktor już na początku listopada zabrakło pomysłów. Jej siostra powiedziałaby, że wszelka nauka i powtórki są bez sensu. Ona sama powiedziałaby jednak, że w ten sposób ćwiczy się pamięć tancerza. I że od czegoś trzeba się odbić, by stworzyć kompozycję konkursową.

     Z wielką przyjemnością oglądała te zmagania. Po tamtych choreografiach nie zostało już prawie nic, ledwie kilka charakterystycznych ruchów. A mimo to uśmiechała się połową ust. Chwilami odpływała w dal myślami, widząc oczami wyobraźni kilka lat młodszą siebie pośród nich. Czuła, jakby pół roku temu jej życie rozłamało się na dwie części: wcześniej była młoda, teraz już nie.

— To koniec — powiedziała wreszcie z taką powagą, jakby żegnała się z przyjacielem na pogrzebie. — Możecie już iść. Myślcie tak, jakbyście na co dzień nie chodzili, a tańczyli. Każdy krok to mała cząstka choreografii. Nie ograniczajcie się, nie patrzcie na innych. Jeżeli czujecie, że żyjecie w musicalu, to w nim żyjcie, a przechodnie na ulicy niech patrzą i zazdroszczą. Przekażcie to reszcie grupy, sami też przygotujcie pomysły na przyszły tydzień, zaczniemy tworzyć układy na konkurs. Wy je stworzycie.

     Wtedy Anastazja chyba nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie wrażenie zrobiła tymi słowami. Wiedzieli, że potrafiła przemawiać, przecież widzieli reakcje widzów na pokazie inauguracyjnym. Tym razem to było jednak coś innego, coś osobistego. Czuło się, że instruktorka mówiła z serca, że to było dla niej ważne. Mogło się nawet wydawać, że w kącikach jej oczu zagościły łzy, ale tylko przez króciutką milisekundę. Kobietom takim jak Anastazja nie godziło się płakać.

    A nawet gdyby pociekły jej łzy, to wszystko było zaplanowane. Ona płakała tylko na zawołanie, no i kiedy reflektory biły jej po oczach. Można uznać, że to właśnie ten przypadek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro