L

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Zapięła złotą klamrę seledynowej torebki, po czym wolniejszym niż zwykle krokiem ruszyła w stronę ulicy Mickiewicza.

     Po drodze nie spoglądała nawet w witryny butików, lecz tępym wzrokiem wpatrywała się w nieistniejący punkt przed sobą. Obawiała się tego wieczoru. Jej część pragnęła, wręcz domagała się ponownego spotkania z Fryderykiem. Ta cząstka tonęła jednak w zalewającej ją fali niepewności. Nie czuła od niego szczególnego zaangażowania, chyba że to tylko jej chore demony wspomnień budziły się do życia. Błagała w duchy, by to właśnie był ten drugi przypadek, choć szczerze w to nie wierzyła.

     Furtka była otwarta. Stanęła przed drzwiami i już miała zapukać, lecz w ostatniej chwili wycofała pięść. Spojrzała raz jeszcze na plakietkę tuż pod linią jej oczu. "P. M. Nowakowie" — przeczytała w myślach. Zebrała się w sobie i ostatecznie wcisnęła dzwonek, a jego dźwięk natychmiast rozniósł się po domu.

     Otworzyła jej uśmiechnięta Maria z czerwonym kwiatem w upiętych w niski kok włosach i fioletowej zabudowanej u góry sukni, z czarnymi oraz jasnoniebieskimi falbanami u dołu, ręką zapraszając ją do środka, na co Anastazja z chęcią przystała.

— Mamo, tato, to jest Anastazja, moja nauczycielka tańca. O, Fede! — ożywiła się, widząc nadchodzącego brata. Mrugnęła do niego porozumiewawczo. — Wy się już znacie.

— Witamy, señorita.

— Miło nam panią poznać, chociaż myślałem, że pani jest trochę starsza. — pan Nowak uścisnął jej rękę. — Córka dużo nam o pani opowiadała.

— Mam nadzieję, że tylko pozytywnie. — Uśmiechnęła się nerwowo. — Proszę mi mówić na ty.

— Ociewiście — pani Nowak ucałowała się z nią jak z daleką krewną.

— To zapraszamy do salonu — Pan Piotr wskazał kierunek ręką.

     Miejsce sofy i stolika wyjątkowo zajmował drewniany rozkładany stół, a na nim piętrzyły się potrawy z ryb, łącznie z rybną salsą, sałatki i kilka wędlin. Fede wysunął jej krzesło, aby mogła spokojnie usiąść, a po chwili zajął miejsce obok niej.

— Skąd jesteś? — zaczął prosto z mostu, acz przyjaznym tonem, ojciec rodziny, gdy wszyscy zajęli się już konsumowaniem.

— Z Warszawy — odparła równie trzeźwo dwudziestolatka, nakładając na talerz trochę bigosu.

— Nigdy nam o tym nie mówiłaś — zauważyła Maria.

— Właściwie nie było o czym — wykręcała się z uśmiechem na ustach, próbując wyłapać spojrzenie Fryderyka. — Miasto jak każde inne, tylko trochę bardziej zatłoczone. I droższe — dodała gorzko.

Varsovia es un lugar terrible — stwierdziła z pełnym przekonaniem pani Nowakowa.

— To prawda. Za żadne skarby bym się tam nie przeprowadził — wtórował jej mąż. — Nie dziwię się, że stamtąd wyjechałaś.

      Wziąwszy do ust śledzia, zagaił z innej mańki:

— Słyszałem, że potrzebujecie pieniędzy na występ.

— Pańska córka powiedziała, że mogę spytać o wsparcie właściciela firmy produkującej naczynia gliniane, dobrze pamiętam? — zwróciła się w stronę szczytu stołu, gdzie siedziała nastolatka. — Mario?

     Dziewczyna, mając w ustach kawałek papryki, ze względu na dobre maniery, przytaknęła w milczeniu. Pan Nowak odchrząknął, zasłaniając usta dłonią, bo kawałek szprota prawie zatkał mu gardło, zaraz po tym wyjaśniając:

— Mój kuzyn, Janusz, ma tę firmę. Jego ojciec był starszym bratem mojego ojca. Stryja lubiłem bardzo. Wspaniały człowiek, pomagał nam tu przy remoncie domu tak z piętnaście lat temu, jak jeszcze żył. Ale Janusz to jest Janusz. Chociaż... może ci się uda go przekonać.

Juanus — Na samo wspomnienie tego człowieka señorę Nowak zaczynała boleć głowa. Zakała rodziny.

— Mówi pan, że będzie trudno? — zaniepokoiła się tancerka, nakładając sobie sałatki ryżowej z półmiska.

— Nie wiem, może akurat będzie miły, jak wywęszy interes, kto wie. W ogóle śmieszna sprawa — zmienił temat na osłodę — Janusza brat, Andrzej, się ożenił z Haliną i ona za panny też się nazywała Nowak, tylko z zupełnie innej rodziny. Przypadek z tym nazwiskiem, więc po ślubie była Halina Nowak-Nowak, a Janusz — tu zrobił dramatyczną pauzę, podnosząc wskazujący palec. — Janusz się ożenił z Grażyną Kowalską z Grabowa i ona też sobie zostawiła dwa nazwiska, więc jest Grażyna Kowalska-Nowak. A, rozśmieszyłem panią! — Podniósł w dłoni widelec, widząc uśmiech na twarzy instruktorki.

— Rzeczywiście, niespotykana historia — przyznała.

Padre ciągle wspomina wesele jego syna Seby i nam stawia za wzór — wtrącił się jeden taki przystojniak, przysuwając się krzesłem w stronę tancerki.

— Tobie, synu, też takiego wesela życzę. Pomożesz siostrze i pannie Anastazji z tą kasą — Najwyraźniej już zapomniał, że byli na "ty".

— Z przyjemnością — szepnął Fryderyk, nachyliwszy się bliżej jej twarzy, aż wyszła jej gęsia skórka. Na szczęście nikt tego nie zauważył.

     Odłożyła sztućce jako pierwsza, tłumacząc uprzejmie, że kolacja była wyśmienita, ale więcej już w sobie nie zmieści.

— Umiesz tańczyć sarabandę? — rzuciła Maria, również kończąc posiłek.

— Mogę umieć — odparła z tajemniczym uśmiechem.

— To chodźmy! — natychmiast odpaliła muzykę z magnetofonu, bo najwyraźniej miała już przygotowaną w nim płytę.

— Maria! — krzyknęła pani Nowak. — Daj pani jesić.

— Już zjadłam, dziękuję — powtórzyła zapewnienia. — Chętnie zatańczę.

     Wstała od stołu i dołączyła do brunetki, udając jej lustrzane odbicie. Dla Any, absolwentki szkoły baletowej, rond de jambe czy pas grave nie stanowiły żadnego problemu, zresztą miała już okazję odtwarzać na wielkiej scenie barokowe tańce. Co innego z trzymaniem się jednej linii w tak małej, domowej przestrzeni, do tego jeszcze nie przywykła.

     Przedstawienie musi trwać. Para buch, nogi w ruch.

     Przez cały ten czas bacznym okiem przyglądał się im Fryderyk. Gdy miały kolejny raz minąć się tyłem, łypnął okiem na siostrę, dając znak, że chciałby zając jej miejsce. Podszedł bezszelestnie, a wtedy zrobiła mu miejsce. Wreszcie odwrócili się ku sobie. Anastazja nie ujrzała już swojej ulubionej uczennicy, lecz tego, na widok kogo zaczynała się w środku gotować, zwłaszcza gdy znalazł się tak blisko niej.

     Państwo Nowakowie tymczasem postanowili pozbierać ze stołu, z czym uwinęli się dość szybko. Maria, chcąc mieć jak najlepszy widok na zmagania tamtych dwojga, stanęła za progiem, skąd miała doskonały widok na większość pokoju, przy okazji nie przeszkadzając im zbytnio.

     Patrząc na nich, myślała o Jurku. Przypomniała sobie te wszystkie chwile, które spędzili razem przy gitarze, i na spacerach, i na zajęciach Any, tej samej, która teraz wiruje z jej bratem w ich salonie. Ileż oni mieli siły, temperamentu! Liczyła, że przyjdzie taki czas, kiedy ona i jej — jeszcze — przyjaciel zagrają i zaśpiewają ku uciesze tłumów, topiąc się w muzyce oraz sobie samych.

— Wiesz, señorita, że dawniej, przed erą tanga, uważano sarabandę za szczyt wyuzdania? — Nie odrywał od niej wzroku nawet na chwilę.

— Czyli jesteśmy ostatnimi rozpustnikami, Fede — odpowiedziała mu w sposób równie zachęcający. — O ile to była ta sama sarabanda.

     Wbrew układowi, obrócił nią i przyciągnął do siebie. Czuła na szyi jego oddech. Głowę opuścił ku ramionom tancerki, a jego prawa ręka z wysokości jej talii powoli zaczęła się zsuwać w stronę uda i dalej kolana.

— Przekonajmy się — szepnął, dotykając ustami jej chłodnego policzka.

Na moment wstrzymała oddech. Ten człowiek rzucił jej wyzwanie, a ona zamierzała wziąć udział w tej grze. Od dawna nikt nie wzbudził w niej takiej chęci rywalizacji. On jeden miał w sobie siłę dorównująca jej zawziętości.

— Jednak wolę tango — odparła, wyzwalając się z szatańskiego uścisku, to znowu porywając go za rękę do hołdowania argentyńskiemu duchowi. Spojrzeli na siebie jak byka na torreadora. Ana zrobiła dwa kroki w tył, ciągnąc go ze sobą, lecz on, jak przystało na mężczyznę, natychmiast przejął prowadzenie w tańcu — nie tylko zmysłów.

     Gorąca krew buzowała w ich żyłach, prowadząc ich ku przepaści bez pamięci. Gdyby nie ograniczające ich pokojowe meble, łamiąca serca milonga przypominałaby walkę na śmierć i życie pary akrobatów na spuszczonych z sufitu szarfach, będących ich orężem. Silne ramiona Fryderyka z łatwością przerzucały chude ciało Any za plecami i nad głową. Ona nie pozostawała mu dłużna. Uwieszona na jego ramieniu, zwinnie wymachiwała nogami, za którymi podążała reszta ciała. Wreszcie, gdy wrócili do spokojnej ramy, której bliżej już było do walca, klepnęła go prawą nogą wsuniętą pod jego lewe udo, wygięła ją z powrotem do tyłu tak, że prawie dotknęła głowy, to znowu zarzuciła ją na jego plecy. Tak spletli się w finałowej figurze.

      Koniec corridy. Byk wciąż żył, toreador także. Coś poszło nie tak.

— Fede, odprowadź pannę... — ozwał się zazdrosny męski głos z korytarza, najwyraźniej zniesmaczony tego rodzaju widowiskiem.

— Anę — poprawił Federico z pełnym przekonaniem w jego stronę, po czym znów odwrócił się do niej ze wzrokiem, jakby nie chciał kończyć tej stającej się coraz bardziej niebezpieczną walki o sceniczną dominację.

     Gdy znaleźli się na Hiacyntowej, złapał ją pod rękę i zaczął podśpiewywać Ti amo, słodko podkreślając każda końcówkę frazy. Gdyby nie znała żadnego innego mężczyzny, zapewne w tym momencie padłaby mu do stóp. Niestety, znała ich zbyt wielu, by poddać się przebiegłym miłosnym czarownikom.

Canta conmigo — prosił, przysuwając się jeszcze bliżej, gdy inni przechodnie gapili się z wyrzutem.

— Śpiewam tylko, kiedy jestem szczęśliwa — odparła gorzko, bezrefleksyjnie przytulając głowę do jego ramienia. — Im gorzej się czuję, tym... brzmię też gorzej.

— Więc zrobię wszystko, by cię usłyszeć.

— Może kiedyś.

     W innym świecie, na innej planecie, gdzie nie będzie łez.

     Zatrzymali się przy bramie parku. Chwycił jej dłonie, jakby szykował się do oświadczyn.

Señorita — zaczął niepewnie ni z gruchy, ni z pietruchy — już od jakiegoś czasu szukam kogoś do skomponowania piosenki. — W tym momencie otworzyła szerzej oczy, a on mówił dalej: — Kogoś, kto czuje muzykę i zna się na tym fachu. Pomyślałem, że mogłabyś mi pomóc.

— A twoja siostra?

— Maria jest świetna, to prawda, ale znamy się całe życie. Potrzebuję zmiany, nowego natchnienia. Kogoś, kto ma świeże spojrzenie, którego ja nie znam. Potrzebuję ciebie, Ana.

     Znikąd poczuła ostre kłucie w okolicy mostka. Zachwiała się na nogach, ale nie przewróciła. Postanowiła być silną.

     Kiedyś ktoś chciał, bym była jego muzą. Nie chcę przeżywać tego kolejny raz.

— Są tacy, którzy chcieliby, żebyśmy byli razem — zaczęła bredzić bez sensu, jakby w jednej chwili zupełnie zapomniała, o czym rozmawiali. — I paru takich, dla których to by był największy koszmar życia. Ale to nie takie proste, prawda Fede?

— To nigdy nie jest proste, señorita.

     Uwielbiała, gdy tak ją nazywał. W jego ustach brzmiało to jak najsłodszy afrodyzjak z nutą latynoskiej wolności i zarazem promień słońca, które od dawna nie świeciło nad jej głową.

     Wtopiła swoje długie palce w kręcone kudły Federica, przeczesała nimi całą tę czarną burzę, nie spuszczając wzroku z jego równie niezwykłych błyszczących oczu. Sama nie mogła uwierzyć w to, co właśnie wyczyniała. To nie była ona, na pewno nie.

— Tak bardzo przypominasz mi kogoś, kogo kochałam nad życie — westchnęła, czując, że jej oczy zapłonęły boleścią. — Nie wyglądasz jak on, a jednak... kiedy na ciebie patrzę, widzę jego. Słyszę w tobie jego głos i dlatego sprawia mi to taki ból. Po prostu wiem, jak skończy się między nami.

— Nic się nie skończy, señorita. — Objął jej twarz dłońmi jak ojciec. — Zawsze będziesz u nas mile widziana. Maria cię uwielbia, ja też.

— Nie wiesz, o czym mówisz — upierała się.

     Albo wiesz, choć nadal próbujesz czarować.

     Oczy Any zaszkliły się. Widząc to, Fede natychmiast wziął ją w ramiona i nie puszczał. Jej łzy spłynęły ciepłym strumieniem po jego czarnym płaszczu.

— To jak, señorita? Zgadzasz się ułożyć ze mną utwór?

— Tak, zgadzam się. Będzie się nazywał El tango de Radzieszyniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro