LIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Przez dwa wolne tygodnie jedynie w górach znaleźć można było lodowe czapy, więc komu poszczęściło się na tyle, by wyjechać na narty, mógł liczyć na przyjemnie spędzony wypoczynek z podhalańską gwarą, białym misiem, kwiaciatymi chustami, drogą kwaśnicą i chińskimi ciupagami. W tym czasie filmik Tadka i jego przyjaciół zdobywał coraz większe uznanie, przynajmniej wśród ludzi z miasta, bo o międzymiastowej popularności mogli na razie jedynie pomarzyć.

     Ostatnio Ana dostała jeszcze dwa polecone listy z odmową, jednego maila z podobnym przekazem i — ku jej zdziwieniu — zgoda na zawarcie umowy od hinduskiej knajpy, jednej z podmiejskich winnic, a także pizzerii "Macaroni" wraz z kontaktami do ich działu księgowości oraz marketingu. Nie ulegało wątpliwości, że w kwestii tej ostatniej, zasługi należało przypisać niezrównanemu Federicowi. "Dziękuję za pomoc, jesteś wielki. Mamy kostiumy." — brzmiała treść jej ociekającej wielkimi uczuciami wiadomości do prywatnego superbohatera, na co on odpowiedział równie gorącymi pozdrowieniami.

     Wysiliła się na uśmiech, jako znak rysującej się ciut szczęśliwiej przyszłości, po czym przyłożyła palce do klawiatury. Zaczęła od ćwiczeń wokalnych w cedurze, wspinając się w górę, potem znów wracając do niższych tonów.

     Tak dawno tego nie robiła. Wciąż bała się do tego wrócić. Wciąż ogarniał ją lęk, że nigdy nie wróci do dawnej formy i że nie uda jej się przez to ukończyć studiów. Jak przez mgłę pamiętała swoje sopranowe aklamacje i wokalizy, po których nie pozostał już żaden ślad. Ciosy, jakie na nią spadły, ucięły też połowę jej górnego rejestru i pozostały jej praktycznie już tylko doły godne bajkowych piosenek czarownic. Tylko takie role jej pozostały.

     Być może nigdy już nie odzyska swego głosu. Nikt nigdy nie usłyszy jej w roli Christine.

     Próbowała przynajmniej odbić to sobie jako Carmen, usiłując zaśpiewać Habanerę, choć po tylu miesiącach posuchy nie szło jej wcale. O ile główny motyw nie sprawiał jej kłopotu, o tyle ozdobniki i wysokie dźwięki już tak. Jej gardło nadal odmawiało posłuszeństwa, nadal dychało zaciśnięte przez jeden dzień z jej życia.

     Teraz mogła jedynie ćwiczyć do skutku albo do zerwania strun głosowych. Względnie mogła jeszcze modlić się o zmiłowanie.

— Coś ci się dzisiaj nie zgrywa — marudziła Kalina, stojąc w progu z paczką ciastek piegusków. — Wyjdź, teraz ja.

— Ależ proszę, Maestra Pianta. I tak muszę iść. — Zrobiła jej miejsce, po czym spojrzała na podarowany im przez ojca pod choinkę zegar ścienny w stylu starych dworców. — Tylko nie z jedzeniem — dodała nauczycielskim tonem.

— Spoko. Idź, bo się spóźnisz.

     Jakby mi w ogóle na tym zależało — pomyślała. A może jednak nie dojedzie? Miałabym spokój z obojgiem.

— Nie zapomnij mu dać swojego autografu — rzuciła jeszcze Kala, gdy jej siostra otwierała drzwi wyjściowe i jedną nogą była już na korytarzu.

— Bardzo śmieszne — bąknęła dwudziestolatka.

— A, weź mi jeszcze tej kawy sosnowej dokup — zażądała nastolatka, nie zauważywszy zupełnie, że starsza zdążyła już opuścić mieszkanie.

     Aniela stała już zwarta i gotowa pod "Krakowską", chodząc w kółko przed drzwiami. Zanim Ana do niej dołączyła, zajrzała przez w witrynę księgarni naprzeciwko, gdzie wystawiono wydawnicze nowości. Świąteczny wystrój zastąpiony został w niej walentynkowym serduszkom i mniej lub bardziej oklepanym romansom. Wśród tego morza prawie identycznych okładek z — aż zbyt pięknymi, by mogli być realni — ludźmi, tylko jakaś tam Parweniuszka na salonach jakkolwiek się wyróżniała grafiką. Przypatrzyła się bliżej i stwierdziła, że jednak nic z tego nie kupi, skoro miała w Wawie całą półkę zajętą arcydziełami Żeromskiego. Po co jej jakieś nędzne popłuczyny po innych podróbach, kurzu już miała w domu dosyć.

     Minęło piętnaście minut po ustalonej godzinie spotkania. Już klienci wchodzący do lokalu zaczęli się dziwnie na nie spoglądać, a gościa honorowego wciąż ani widu, ani słychu.

— Spóźnia się. — Zmarszczyła w niepewności czoło panna Zabłocka. — Pewnie są jakieś korki. Czekajmy jeszcze.

— Poczekamy jeszcze tak z dziesięć minut. Jak nie przyjedzie, napiszę do niego — odparła trzeźwo Anastazja.

     Młodsza spuściła głowę, wodząc wzrokiem po przerwach między kamiennym podłożem.

— Jak ci się udało z nim dogadać? Znałaś go już wcześniej, nie? — zapytała prosto z mostu. — Kim ty właściwie jesteś?

— Człowiekiem sceny, jak on. — Ana nadal się wykręcała, unikając jej wzroku. — Spotkaliśmy się kiedyś, to prawda, ale nie jesteśmy blisko.

— Ale jednak cię pamiętał. I zgodził się przyjechać.

— Może akurat mu się tu spodobało — palnęła.

      Przecież ci nie powiem, że nie zrobił tego dla mnie, ani tym bardziej dla ciebie, tylko dla siebie.

— O, tam, idzie! — krzyknęła młoda wielbicielka, machając ręką, żeby tylko je zauważył.

      Całe szczęście — instruktorka odetchnęła z ulgą.

     Jak pszczoły do miodu poleciały za nim dziewczyny, które akurat przechodziły obok i miały szczęście trafić na chudego, wysokiego gwiazdora, nawet zimą noszącego okulary przeciwsłoneczne. Nic to nie dało, po drodze i tak musiał cyknąć z nimi parę fotek i podpisać się na tym, co miały pod ręką: na czapce, paragonie albo bawełnianej torbie.

     Anastazja tylko wywróciła oczami, dyskretnie powstrzymując pannę Zabłocką przed podbiegnięciem do niego i zrobieniem pożywki lokalnej prasie oraz internetowi.

     Gdy wreszcie uwolnił się od piszczących i przeskakujących z nogi na nogę podnieconych fanek, podszedł bliżej tancerek, instruktorka nie omieszkała przywitać go we własnym stylu:

— Tak bez szofera i ochrony? Nie boisz się, że cię rozerwą na relikwie?

— Zostali z autem na parkingu. — Zdawał się nie zauważać, że poza jego dawną znajomą, była tam jeszcze jedna dziewczyna. — Stara dobra Ana, nadal nadęta i złotousta jak twoja matka. Nic się nie zmieniłaś.

— Tu się akurat mylisz. — Wskazała głową na stojącą obok dziewczynę. — Pozwól, to Aniela. Jak mniemam, twoja wielka fanka.

     Rzucił jej zawiedzione spojrzenie, jakby mówił "Myślałem, że będziemy sami.". Ona to zignorowała. Już mu przecież obiecała nagrodę za ten mały wysiłek. Dostanie ją w odpowiednim czasie. Może.

— Paco! — Jęła ściskać mu dłoń. — Tak strasznie się cieszę, że jesteś, naprawdę! O jacie, nie wierzyłam, że naprawdę się spotkamy! — Z przejęcia musiała powachlować się rękami, mimo że termometry okienne wskazywały temperaturę jedynie dwóch stopni powyżej zera.

— Drobiazg — wycedził przez zaciśnięte zęby. — I tak mieliśmy się gdzieś zatrzymać, zatankować.

— Idźcie do środka, macie zamówiony stolik na godzinę — oznajmiła Anastazja. — Ja muszę coś załatwić. Jak coś, Patryk ma do mnie numer.

Zaraz się odsunęła, kierując w stronę Krynickiej, byle tylko zniknąć stamtąd jak najprędzej.

— Zostawiasz nas? — spytał z wyrzutem Wójcik. Odwróciła się na chwilę, rzucając niedbale: — Pa.

     Nie miała zamiaru bawić się w ceregiele. W ogóle nie chciała tam przychodzić. Patryk w żaden sposób nie interesował jej jako osoba. Chwilami dręczyły ją wyrzuty sumienia, że może powinna pilnować tej naiwnej zapatrzonej w niego dziewczyny, chociaż znała go na tyle, by wiedzieć, że był nieszczególnie zainteresowany prowincjuszkami, a już na pewno nie na widoku. Zatem nie było się czego obawiać.

     Weszli oboje do lokalu. Tomka nie było dziś w pracy, więc Błażej przejął wszystkie możliwe obowiązki. Obsłużywszy trzy osoby, przetarł raz jeszcze zarezerwowany dla nich stolik i odebrał zamówienie.

     Dziewczyna nie spuszczała z niego wzroku. Nerwowo pocierała dłonie, próbując przyjąć jak najbardziej ponętną pozycję, co jakiś czas zakładając włosy za ucho. On był tym raczej znudzony. Swoje krzesło odsunął możliwie daleko od stolika, ramię opierając o drugie, jakby był na wakacjach w hotelu. Wzrokiem przeczesywał miejscówkę w poszukiwaniu chociaż jednego ekskluzywnego elementu wystroju, jakichś warszawskich neonów czy tam innych klubowych lamp.

— Aniela, dobrze pamiętam? Aniela... Angela, prawie Angelina, jak w tej bajce. Tańczysz też balet? — zagadał w końcu, byle coś się działo.

— Tak, od ośmiu lat! — krzyknęła zachwycona, że ktoś wreszcie to zauważył.

— To ładnie. Tiaa...

     Znowu nastała cisza. Gdy przyniesiono im kawy, nastolatka porzuciła wreszcie dobre maniery i położyła się łokciami na stoliku.

— Byłam na twoim występie w Płocku — zaczęła, a serce biło jej jak podczas bitwy. — Byłeś fenomenalny. Fenomenalny! Po prostu cudowny! Jak ja bym chciała kiedyś tak tańczyć jak ty! Jesteś geniuszem, serio! — Zrobiła pauzę, by nabrać powietrza. — Ale ty mnie chyba nie widziałeś na widowni. Byłam w loży, tej w środku.

— Artysta ze sceny nie widzi prawie nic, co najwyżej dwie, trzy osoby na środku, jak się skupi i patrzy komuś prosto w oczy — wyjaśnił zdegustowany jej niewiedzą. — Zresztą, artysta nie jest od patrzenia na ludzi, to ludzie są od patrzenia na artystów.

     Z jakiegoś powodu nie użył słowa "widownia". A może się przejęzyczył?

     Aniela poczuła zawód, choć mogła się tego spodziewać. Wielki Paco Wójcik nie wypadłby tak bezbłędnie, gdyby wciąż gapił się na nią, to oczywiste.

     Nagle poczuła na sobie wzrok innych smakoszy kawowych napojów, sączących je ze słomek przy innych stołach.

— Wszyscy się na nas gapią — oznajmiła cicho, by jeszcze bardziej ich nie sprowokować, lecz jej towarzysz, zupełnie się tym nie przejmując, chlapnął na cały głos: — W końcu to sensacja. Ktoś taki jak ja w takiej dziurze. To prawie jakby kosmici przylecieli. Na szczęście w takich dziurach nie ma paparazzi, można odpocząć.

     Zabłocka prawie zakrztusiła się własną śliną. Wcześniej, w tajemnicy przed Anastazją, zawiadomiła o ich "randce" Tadka, największą znaną jej tubę informacyjną w okolicy, w dodatku chłopak właśnie pojawił się tuż pod drzwiami. Na szczęście Wójcik siedział na wpół tyłem do okna i nie mógł go dojrzeć. Oczami próbowała dać mu dyskretnie znać, by się pospieszył: narobił zdjęć i znikał, próbując przy tym nie wzbudzić podejrzeń i nie wyjść na idiotkę przed największym idolem świata.

— Powiedz, Paco, podoba ci się tutaj czy wolisz mieszkać gdzie indziej? — Oparła głowę o ręce, wpatrując się w siedzącego naprzeciw mężczyznę. Liczyła, że albo będzie zachwalać to miasto jak Jeruzalem czy jakiś Olimp za zastrzeżeniem, że zostanie tu z nią na zawsze, albo zacznie opowiadać o Kaliforniach, Copacabanach czy innych Księstwach Monako, w których żyliby razem jak królowie świata, wyrzucając dla zabawy pieniądze do morza.

— Co ja mam robić w Radzieszyńcu? — wypalił. — Dziwię się Anie. Co ona widzi w tym grajdołku? Ostatni film to tu chyba z trzy lata temu kręcili. Się nie załapała i teraz czatuje z partyzanta na kolejny? Pff. Matka jej mogła załatwić praktycznie każdą rolę, a ona siedzi tutaj i gnije. Bez sensu. — Przysunął kubek do ust, bo aż nim telepało.

— A... o czym mówisz? — zagadnęła zdezorientowana.

— Ty nie czaisz, nie? Przyjechałem, bo miała pogadać ze swoją matką, żeby mnie gdzieś wkręcić, wiesz. — Cmoknął, mrugnął prawym okiem. — A se poszła.

— Znaczy... — Dalej nie bardzo rozumiała, w co on grał.

— Wystawiła mnie. — Kiwnął na Błażeja. — Kelner, dawaj rachunek.

— Kelnerze. — Zaraz znalazł się przy stoliku.

— Co proszę? — oburzył się tancerz.

— Mówi się "kelnerze", a najlepiej "szanowny panie kelnerze". — Ukłonił się pracownik, kładąc paragon na stoliku. — Wołacz w języku polskim wymiera. Pan o tym nie słyszał, panie gwiazdo? — Specjalnie zaakcentował końcówkę ostatniego wyrazu.

— Ty co, polonista? — Wyciągnął skórzany portfel, na który tamtego zapewne nigdy nie będzie stać, nie z kawiarnianej pensji.

— Nie, technik elektronik, ale u nas w dziurach i grajdołkach niektórzy lepiej władają polszczyzną niż artyści w stołecznej telewizji.

— W dwudziestym pierwszym wieku, w dwutysię.... — mamrotał do siebie Wójcik, szperając w pieniądzach, a Błażej mało nie dostał białej gorączki.

— Nonononono, no — przerwał mu z niemal idealną dykcją pracownik, bo gdyby tego nie zrobił w odpowiednim momencie, zapewne padłby na zawał. — Od jakiegoś czasu mamy lata dwa tysiące w górę. Dwutysięczny był raz i nie wróci więcej. Ludzie mogliby się w końcu nauczyć, to nie jest trudne. — Chyba na ciut za wiele sobie pozwolił, w końcu był tylko kelnerem na prowincji.

     Spojrzeli na siebie niczym w jakimś westernie, a tylko Aniela siedziała obok i milczała, bo głupio jej było się odezwać. W myślach zagniewała się okrutnie na Błażeja, bo jak to tak można sławnego gościa z telewizji strofować, to trzeba mieć trochę nie po kolei. Wcale nie byłoby jej żal, gdyby został zwolniony.

     Garson z uśmiechem odebrał należność, rzecz jasna bez żadnego napiwku.

     Wtedy zawibrował telefon w kieszeni spodni. Wójcik natychmiast go stamtąd wydobył, a zobaczywszy, kto się do niego dobijał, zaczął się głupkowato uśmiechać, by zaraz nacisnąć zieloną słuchawkę.

— No cześć, kochanie. Co tam żabciu, słoneczko moje? Nie, wiesz, przerwę mamy, no. Serdeńko, słuchaj, zaraz jedziemy dalej, no. Trzymaj się tam, króliczku, niedługo będę z powrotem. No, papa, no, ciao bella.

     Dziewczyna miała ochotę zwymiotować, zwłaszcza gdy na koniec połączenia wysłał tej osobie jednostronnego całusa tak, by słyszała. To zapewne telefon od tej całej Jagody, a może innej? Mniejsza o to, ona o mało nie zwróciła obiadu od tego nadmiaru słodyczy. Postanowiła ulotnić się stamtąd jak najszybciej, choć nie bardzo wiedziała, w jaki sposób. Po chwili kłopot sam się rozwiązał: Paco bez słowa ruszył się z miejsca i po prostu wyszedł. Nastolatka, powróciwszy do stanu jako takiej równowagi, podeszła do lady, by zapłacić za kawę, unikając przy tym jak ognia spojrzenia Błażeja.

— Trzynaście pięćdziesiąt — oznajmił przyjaznym tonem. — Nie martw się. Znajdziesz sobie lepszego faceta. Ten taki światowy, a nawet po polsku porządnie mówić nie potrafi.

     Nie miała siły odpowiadać. Zabrała paragon, bo w pierwszej chwili chciała go zachować na pamiątkę spotkania, ale na zewnątrz podarła go na strzępy, a resztki wyrzuciła do najbliższego kosza na śmieci.

     To było najdziwniejsze spotkanie, na jakim była w całym życiu. Nie tak miało być. Czekała na nie miesiącami, co tam, latami! Wystroiła się jak stróż na Boże Ciało, przyszła pół godziny przed czasem i stała w zimnie przed kawiarnią, a co z tego wyszło? Figa z makiem, jeszcze z robakami.

     Koniec marzeń o Paco. Koniec wszystkiego, co sobie zaplanowała. Przyszłość nagle stała się zupełnie pustą kartką, której nie miała ochoty zapełniać, przynajmniej jeszcze nie teraz.

      I jeszcze ta dziwna rozmowa o Anastazji. Czy to miała na myśli, gdy mówiła o upadku? Oni się znali, ale skąd? O co mu chodziło, gdy mówił o jej matce? Kim u licha była ta kobieta, jedna i druga? Jakiś film, chyba też przysługa? Nie, to za dużo na jeden dzień i na jedną Anielę.

     Łzy napłynęły jej do oczu i wcale nie próbowała ich hamować. Jedyne, czego teraz chciała, to położyć się w wygodnym łóżku z wykrochmaloną pościelą, zabarykadować głowę miękkimi poduszkami i nie wstawać do rana. Ale może najpierw napisze do Matiego.

     No i chyba mała zemsta nie zaszkodzi. Tadek musi to udostępnić na swoim kanale, musi! Ona tego dopilnuje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro