LIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


W piątek o umówionej godzinie tancerze dopiero zaczęli schodzić się do Assemblage'u. Salę otwarto już wcześniej, lecz nie była to ta, w której zwykle ćwiczyli. Bardziej ciasna, z pasem wąskich okien tuż pod sufitem. Pod ścianą stała stara zielona wersalka, obok niej niewielki stolik, a dalej pianino elektryczne — kuszący widok dla każdego, kto choć w niewielkim stopniu interesował się sztuką.

Instrument z miejsca przykuwał uwagę każdego, kto ośmielił się postawić stopę w pomieszczeniu i złożyć dar w postaci prowiantu. Kilkoro nawet zrobiło próbę zbliżenia się do niego, lecz odpuszczali po naciśnięciu maksymalnie dwóch klawiszy.

Jedynie Kowal nie miał żadnych hamulców. Wpadł do sali jako ostatni, a zostawiwszy kurtkę z szalem gdzieś z boku, zaraz przesunął pianino bliżej wersalki. Rozsiadłszy się wygodnie — o ile można tak powiedzieć w przypadku roklekotanego mebla, z którego przebijały sprężyny— rozpoczął recital.

— Fajnie, a co to jest? — spytała Anka, próbując w głowie przyłatać melodię do czegokolwiek.

— Taka muzyka mongolska — powiedział spokojnie, nie odrywając się od klawiatury. — Tego słucham kiedy się uczę. Jak mi w życiu nie wyjdzie, to zostanę organistą.

Kala była pod wrażeniem, mimo że grał jedynie na jedną rękę. Wspomniał jej kiedyś, że coś tam brzdękał w podstawówce, sama też mówiła mu o swojej ukończonej szkole muzycznej, jednak tego dnia wolała raczej nie siadać do klawiszy. Wolała ten czas przeznaczyć na coś, czego nie miała w domu.

Zbyszek, napawając się krzywymi spojrzeniami przyjaciół, w końcu odstąpił od instrumentu, po czym rzucił niby od niechcenia:

— Chcecie posłuchać nowych sucharów?

— Błagam, tylko nie te przeżute i przemielone suchary o słoniu i fortepianie albo Chopinie z Bachem. — Anieli nie śmieszyły już one od dobrych kilku lat.

— Nie no, bez przesady. Mam coś lepszego. Jak się nazywa grecki bóg zdenerwowania? — Kowal postawił "dramatyczną" pauzę, poruszając brwiami. — Hera-stres.

Usłyszawszy to, Janek o mało się nie zakrztusił sokiem pomarańczowym. Musiał koniecznie wziąć porządną zagrychę. Na ratunek przyszedł Antek ze słoikiem domowych ogórków kiszonych, właśnie wydobytym z jego plecaka.

— Daj jednego — szepnął spragniony jak Beduin, przytrzymując się za gardło. Trochę się namęczył z otwieraniem, ale połknąwszy kiszeniaka w całości, poczuł prawdziwą ulgę.

— To jeszcze jeden — Zbyszek uderzył w stół niczym prawdziwy wujek na weselu. — Jak się żegnają Dawidy? Dawid-zenia.

— Nie no, to już przesada — W tym momencie Romeckiemu oczy chciały wyskoczyć z orbit. Na taką posuchę to i dwa ogórki nie starczą. Przelał sobie do szklanki całą zalewę ze słoika i pił, i pił do dna. Jak tak dalej pójdzie, on pierwszy wyląduje pod stołem, ewentualnie na oddziale ratunkowym.

— Błagam, niech mu ktoś zabierze mikrofon! — warknęła Serafina, że aż jej żyły wylazły na wierzch.

— Gorsze suchary to już chyba tylko Anastazja opowiada — dorzucił Mateusz, licząc, że jednak instruktorka nie podniesie tej rękawicy.

— Co takiego? — oburzyła się, do tej pory spokojnie jedząca sobie ciastka, oparta plecami o Fryderyka.

— No dawaj, pośmiejmy się — podjudzał ją Jurek, głaszcząc pewną Latynoskę po ramieniu.

Instruktorka pomyślała chwilę, nie bardzo mając ochotę się w to bawić, więc walnęła czymś zupełnie od czapy:

— Wiecie, co łączy nieatrakcyjną panią i nieatrakcyjnego pana? Oboje widzą winę w kobiecie. No dobra, to nie był suchar, tylko prawda. — Urwała, by wziąć łyk wody, ale zaraz się poprawiła: — Wybaczcie, chłopaki, to nie było do żadnego z was. Wy wszyscy jesteście piękni. Bez urazy. — Obróciwszy się, objęła dłonią twarz Federica, upewniając się, że przede wszystkim on nie odebrał tego personalnie. Uśmiechnął się półgębkiem, domyślając się, do której męskiej mniejszości piła.

Rafał przyglądał się temu z lekkim dystansem, analizując każdy jej ruch. Przez pewien czas zdawało mu się, że ich stosunki się polepszyły i że wreszcie będzie miał u niej jakieś szanse. Tymczasem Ana znów grała dla niego niedostępną. Czy ona grała mu na nerwach? Czyżby zapomniała, jak dobrze bawili podczas jive'a? Może to tylko mu się zdawało, może to nigdy nie miało miejsca? Niewiele mógł teraz zrobić poza czekaniem na jej kolejny ruch.

Mogłoby się wydawać, że Anastazja wyzerowała już kilka szklanic, tymczasem jej ostatni wyskokowy napitek to pół kieliszka najtańszego szampana w sylwestra. Najwyraźniej nie potrzebowała procentów, by być pijaną, zresztą Kalina podobnie. To zapewne rodzinna przypadłość.

— Może faktycznie lepiej nie opowiadajcie już kawałów — Mateusz także powoli kapitulował. Położył się na parkiecie i postanowił obserwować, jak farba schnie na suficie.

— Ale spokojnie, ja się dopiero rozkręcam. Teraz coś mniej wrednego, chociaż jak ktoś jest drażliwy, to dla niego nawet słowo "pomidor" będzie obraźliwe. Nieważne. A zatem, są dwa rodzaje artystów. Ci, co zostali artystami i oszaleli, i ci, co oszaleli, dlatego zostali artystami.

— Ciekawa teoria — podsumował Rafał, gryząc się w język po każdym słowie, byle tylko nie powiedzieć czegoś, czego by później żałował — na przykład tego, co sądził o pewnym babiarzu od mandoliny, w jego mniemaniu trochę za bardzo klejącego się do najlepszej miejscowej tancerki.

— Spójrz na mnie i powiedz, że to bzdura — Anastazja wycelowała wzrokiem prosto w jego oczy, wyraźnie oczekując odpowiedzi, po chwili wymownej ciszy jednak mówiła dalej: — Widzisz? To prawda. Rafaello, chcesz się bawić w aktorzenie, przygotuj się na to samo.

— Jest jeszcze trzeci rodzaj — dorzucił Fede, opierając czoło o jej głowę. — Ci odurzeni, nie zawsze miłością.

— Ich też zazwyczaj da się przyporządkować do któregoś zbioru. Odurzeni, bo szaleni — instruktorka nadal obstawała przy swoim.

— Dajcie już spokój. Kto my jesteśmy, filozofowie? — ozwał się Tadek, licząc na aprobatę tłumu. — Mamy laptopa i mikrofon, zrobimy karaoke.

Jako że sprzeciwów nie zanotował, sam zatrudnił się w roli wodzireja. Zasiadł przy sprzęcie i czekał na zamówienia utworów.

Nikt nie chciał być pierwszy, zatem on sam przejął i tę inicjatywę. Zaśpiewał piosenkę, której nikt nie znał, choć trzeba przyznać, że głos miał naprawdę świetny, wysoki i miękki, co zresztą słuchacze po tym wspólnie przyznali. "To niedługo coś zaśpiewam na kanał" — stwierdził, dziękując za zebrany potężny aplauz. To raczej dziwne, że do tej pory krył się z tym talentem. Mógł już dawno na nim zarobić i to niemało.

Nie chcąc być gorszymi, dalej zgłosiły się Anka z Julą, wykonujące zbiorówkę z jednej z animacji, może nie jakoś ponadprzeciętnie dobrze, ale z sercem, potem Rafał z Hej sokoły, przeciągając tak bardzo, jak tylko się dało, myląc przy tym kolejność zwrotek — jak zresztą każdy. Na szczęście przy tej piosence mógł liczyć na wsparcie reszty.

— To kto teraz? — spytał, skończywszy swój popisowy numer.

— My się z Fede dzisiaj wyłączamy — oświadczyła María, najwyraźniej w porozumieniu z Fryderykiem. — Damy szansę innym.

— Może Anastazja? — zaproponowała niby żartem Aniela, nakładając na talerz kawałek babki cytrynowej od mamy Antka.

— Nie ma mowy! — wywołana do tablicy żachnęła się szybciej, niż wynosiła prędkość światła. — Nie śpiewam już dla gawiedzi.

— Ty chcesz nas teraz obrazić, czy co? — odpalił się Kowal.

— Tak, najwyżej to będzie twoja pierwsza porażka — sarknęła Serafina, wyczekująca tej chwili od początku zajęć.

— Dobra, dobra, niech będzie. — Instruktorka machnęła rękami dla świętego spokoju.

Stanęła pewnie na środku z miną, jakby miała przed sobą westernowy pojedynek. Muzyka zaczęła grać. Już od pierwszych dźwięków można było poznać, że w przeszłości pobierała nauki wokalne. Brzmiała dojrzale, może nawet nazbyt ciemno, a z pewnością nie tak, jak można by się spodziewać po kobiecie tej postury.

— Kontralt — szepnęła Maria, spoglądając na brata.

— Wiedziałem — stwierdził niewzruszony tym absolutnie Fede, rozluźniając się w pozycji półleżącej. — Czułem to w kościach.

— Porażka, co Serafi? — zwróciła się do niej Kala, również nieszczególnie tym zdziwiona.

— Zamknij się — odparła tamta przez zaciśnięte zęby. Gotowało się w niej na tyle, że postanowiła zamilknąć na całą resztę wieczoru, co u niej raczej rzadko się zdarza.

Gdy Ana skończyła, opuściła mikrofon wraz z głową, po czym, jakby od niechcenia, znudzona zapytała:

— Kto teraz? Róża, może ty? — Padło na nią zupełnie losowo, po prostu siedziała najbliżej stolika z laptopem.

— Co? Ja? — ozwała się milcząca dotąd dziewczyna, oderwana od gonienia myślami we własnym świecie. — Nie, ja nie umiem. Nie chcę, nie...

— No to ja idę! — wydarła się Kala, aby na pewno wszyscy to usłyszeli.

— Oho, nie mogę się doczekać — Usiadłszy na wolnym miejscu, Ana oparła głowę na dwóch palcach ręki, że niby taka intelektualistka.

— Tia, wiem. Patrz i słuchaj — mówiła, jakby już ją pokonała w zawodach, które nigdy się nie rozpoczęły.

Inaczej niż jej siostra, Kalina najlepiej czuła się w wyższym rejestrze. Zapodała Czerwone jagody, robiąc z tego piosenkę musicalową przez żywe gestykulowanie i karykaturalną mimikę, wspomagając się ciągłą modulacją głosu, w zależności od śpiewanego tekstu.

Gdyby Tomek był tam z nimi, mógłby dopisać kolejny tytuł do już długiej listy swojej klientki: Kalina Malina Jaśmina Jagoda. Imion więcej, niż u niejednej arystokratki.

Gdzieś koło czwartej zwrotki Ana wstała i zaczęła śpiewać razem z nią. Rozpoczęła się wojna na dwa głosy, lecz bez zwyciężczyni. Ścierały się tak dwie siły, a każdą z nich po kolei zaczęły wspierać kolejne wokale, tworząc melodyjny kolaż temperamentów, który wraz ze stukiem butów o posadzkę nie ucichł aż do rana. Wszelkie waśnie idą w cień, gdy do głosu dochodzi zew sztuki, a zabawa dopiero się rozpoczęła.

Nie zna życia, kto nigdy nie był na imprezie artystów.

To przykre, jak niewielu współczesnych nastolatków czy dorosłych potrafi tańczyć. Niegdyś tańczyli i śpiewali wszyscy, od parobka wiejskiego do króla, a dziś? Kto dziś posiada poczucie rytmu? Kto dziś potrafi coś więcej niż wujasowe bujanie się do disco polo czy przysłowiowe obracanie panną, nie mówiąc już o tangu i charlestonie? Niewielu, prawie nikt. Ana uważała, że lekcje tańca powinny być obowiązkowe w szkołach, aby później na imprezach takie dziewczyny jak ona się nie nudziły. Ona potrzebowała wyzwań, godnej konkurencji, z którą mogłaby się zetrzeć w tanecznej bitwie. Zwykli nudziarze nie mieli jej nic do zaoferowania, zresztą każdego z nich bez trudu wykańczała po jednej piosence. Prawdziwą rozrywkę mógł jej zapewnić wyłącznie Federico.

Jego na szczęście miała dziś przy sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro