LXXIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Gdy telefon Any zawibrował po raz chyba już dziesiąty tego wieczoru, zdegustowana czym prędzej go wyciszyła. Rafał nie dawał jej spokoju. Chciał się spotkać w sprawie ważnej jedynie dla niego. Tancerka pomyślała jednak, że dla świętego spokoju przyjdzie, skoro i tak wszyscy znali już o niej prawdę — on przede wszystkim. Powziąwszy decyzję, zatopiła się ponownie w miękkim, skórzanym fotelu, słuchając jednym tylko uchem Kaliny, jadącej po Henryku VIII, próbującej przy tym udawać, że jako tako kojarzyła mniej więcej sytuację w Rzeczpospolitej Obojga Narodów w szesnastym wieku. Gdyby nie upór jej siostry, z historii znałaby tylko Bacha, Mozarta, Beethovena, Chopina i ewentualnie Liszta, reszta się nie liczyła.

Anastazja, zmęczona monotonią, odpłynęła gdzieś na morza własnej duszy. Fede się nie odzywał od dłuższego czasu, choć mieli się umówić szczegóły nagrania piosenki. No ale czemu tu się dziwić, była przecież najgorszym z najgorszych ludzi. Według powszechnej opinii piękna, według prawdy sól w każdym oku, która nigdy nie powinna się narodzić, by nie niszczyć życia wszystkim napotkanym na swej drodze stworzeniom. Niszczyła siebie, swoją rodzinę i mężczyzn wokół niej, z rozmysłem oraz bez niego.

Myślała, że któryś ideał z nią zostanie? To byłoby święto lasu. Zasłużyła na to. Zasłużyła na karę wiecznej samotnej banicji. Potwory jak ona nie zasługują na żadną łaskę.

Krzysztof miał rację. Porzucając ją, ocalił swe życie. Pozbył się raz na zawsze ludzkiego śmiecia, który potem znikł siać zarazę w innym miejscu. Nic, że po stała się taka także przez niego. To ścierwo, Anastazja Niemojewska, nie mogła liczyć na nic innego. Federico także miał rację, a w zasadzie to ona ją miała już w pierwszej chwili. Anastazja nigdy nie była godna nawet czyścić mu butów. Za to Rafał... on przez cały ten czas był zaślepiony. Był jednym z najgłupszych ludzi, jakich wydał ten łez padół. Chciał poskromić bestię, by uratować uwięzioną w niej księżniczkę. Szkoda, że ta księżniczka nigdy nie istniała.

Ja jestem w tej bajce potworem. Zawsze nim byłam.

W środowe popołudnie słońce łaskawie bardziej przygrzewało. Czekał już na nią oparty o fontannę, od niedawna znów plującą orzeźwiającym strumieniem. Niebieską marynarkę miał przez to lekko skropioną, lecz wcale mu to nie przeszkadzało. Nie zwrócił nawet uwagi.

Za to Ana nerwowo wędrowała wzrokiem, czy aby przypadkiem z pizzerii nie wyskoczy w tym momencie Federico. Nie chciała konfrontacji, to byłoby zbyt męczące dla wszystkich. Wyglądało jednak na to, że nic takiego nie miało się wydarzyć.

— Przyszłaś — powitał ją ucieszony.

— Musiałam — odpowiedziała z odrobiną niechęci, stając obok niego.

— Nie musiałaś, ale skoro tu jesteś, to chyba jednak coś cię do tego pchnęło — podjudzał, lecz ona nie chciała ciągnąć bezsensownego tematu.

— Może.

Spoglądała na tańczące krople, wsłuchując się w wodną muzykę, a tymczasem jakaś para postanowiła sobie zrobić zdjęcie z drugiej strony zabytku. Wyczuła moment na ucieczkę z tego miejsca, za bardzo wystawionego na publiczny widok. — Już idziemy. — Pomachała tamtym ludziom i szturchnąwszy lekko za ramię Rafała, potuptała w stronę wąskiej uliczki, gdzie znajdował się sklep muzyczny.

— Czemu uciekasz? — Stanął za nią i mówił, opuszczając głowę, by lepiej słyszała. A może raczej, by lepiej czuła jego obecność.

— Ci państwo chcieli sobie fotę zrobić. — Odwróciła się, a jego łagodne spojrzenie znów zbiło ją z tropu. — Zaraz przyjdą kolejni, po co im przeszkadzać?

— Jak chcesz, porozmawiamy tutaj. — Westchnął głęboko i złączył dłonie za plecami. — Chciałem ci to powiedzieć już dawno i nie próbuj mnie powstrzymywać, bo ci się nie uda.

Zabrzmiało poważnie. Powinnam teraz uciec czy go zrównać z ziemią?

— Anastazjo, Ano, kocham cię i to bez względu na twoje nazwisko — rzekł, aż sprzedawczyni w sklepie zbliżyła się do witryny, chcąc się dowiedzieć, co to za zamieszanie.

— Wchodzicie do środka? — spytała zniecierpliwiona.

— Nie, już sobie idziemy. Widzisz? Nigdzie nas tu nie chcą. — Wzruszyła ramionami, udając, że nie usłyszała, co przed chwilą powiedział.

— To chodźmy do "Krakowskiej" — zaproponował nieco już zirytowany, że ciągle ktoś im przeszkadzał.

— O nie, tylko nie tam! — obruszyła się. — Chodźmy na ławkę za zamkiem, tam przy tych różach.

— Dobrze, tylko obiecaj, że mnie wysłuchasz — zastrzegł, unosząc palec wskazujący.

Wywróciła oczami, wypuszczając powietrze z ust, jednak się zgodziła. Przeszli ten kawałek w milczeniu i dopiero gdy się upewnili, że nikogo nie było w pobliżu, zaczął, dotykając jej jedwabiście gładkich dłoni:

— Jeszcze raz. Kocham cię.

Wiele sił potrzebował, by to w końcu powiedzieć. Tyle razy próbowała go od siebie odepchnąć, tyle razy nie dawała dojść do słowa, tyle razy odcinała się od wszystkiego, aż wreszcie nadszedł ten moment.

— Nie masz żadnego powodu, by mnie kochać — skontrowała w swoim stylu. Mógł się tego spodziewać, stąd przygotował już sobie odpowiedź wczoraj pod prysznicem. Wszystko było dokładnie ułożone.

— Kocha się bez powodu, a czasem pomimo powodów, by tego nie robić — rzucił złotą myślą, niestety niezbyt oryginalną.

A tych jest wiele, nie uważasz, królowo śniegu?

— Może w bajkach, ale nie tu. — Usilnie próbowała na niego nie patrzeć, by wydać się bardziej wiarygodną. Albo też zwyczajnie bała się kontaktu wzrokowego akurat z nim. — Tutaj kocha się przede wszystkim za wygląd, a jak się go nie posiada, to można jeszcze w ostateczności pokochać za pieniądze, prestiż i znajomości. Dla tych, którzy urodzili się bez tych zalet, nie ma ratunku — urwała na moment, marszcząc twarz. — Powiedz, czemuś się na mnie uwziął?

— Ty masz znajomości — odrzekł, ale zaraz się zreflektował, że to niestosowna uwaga w tej sytuacji. — Przepraszam, nie to miałem na myśli. Po prostu ty nikogo nie udajesz. Zawsze mówisz, co myślisz, czasem za dużo. Nie obchodzi cię, co inni o tobie pomyślą. Nie czekasz na spadek po wujku z Ameryki, tylko działasz. — Zaśmiał się uprzejmie, a próbując to ukryć, opuścił na moment głowę. — A tak się składa, że ja nie jestem milionerem.

— No tak. — Rozwarła szerzej usta.

— Rozchmurzyłaś się — zauważył. — A jeszcze przed chwilą zachowywałaś się tak, jakby ciebie nikt nigdy nie kochał.

— Może tak właśnie jest?! — Podniosła ton, lecz zaraz powróciła do równowagi. — I on też mnie okłamywał. Kiedy kochanie przestało mu się opłacać, zostawił mnie. Wtedy... po prostu umarłam.

— Czyli prawdziwa miłość istnieje — stwierdził gorzko, pomału zaczynając rozumieć te jej dziwne wyskoki.

— Istnieje, niestety. Tam, gdzie nie powinna i tylko niszczy ludziom życie. A tam, gdzie być powinna, jej nie ma.

Koszmarny paradoks. Chyba najboleśniejszy, jaki zna ludzkość.

— Daj mi szansę. — Błagał zupełnie poważnie, obejmując jej dłonie. — Może to nie będzie wielka miłość, którą znałaś, ale może będzie piękniejsza niż to, co masz teraz.

Znów się zawahała. To brzmiało pięknie w teorii, lecz w praktyce to zawsze kończyło się tragedią, przynajmniej odkąd do tej pory tak wspominała podobne akcje.

A co to zmieni?! Wróci mi radość życia i uczucia? Nie, wręcz przeciwnie. Przecież będę nas ranić jeszcze mocniej.

Obejrzała się, czy na pewno nikt się im nie przyglądał. Uwielbiała być w centrum uwagi, ale nie w takich momentach. Na szczęście mieszkali w Polsce, gdzie wszyscy się dokądś śpieszyli i nieszczególnie obchodziły ich szczegóły spoza kadru ustawionego przed własnym nosem.

— Mimo to, że jesteś nudny i naiwny jak dziecko?

— Głównie dlatego — odrzekł nad wyraz spokojnie, jak na taką obelgę. Wiedział, że to prawda, więc po co miałby się na to obrażać. — Przez to nikt ci mnie nie odbierze.

— Tu masz rację. — Odciągnęła na moment ręce, próbując wziąć się w garść.

— Jeżeli będziesz chciała odejść, nie będę cię zatrzymywał — mówił dalej. — Chcę tylko dostać jedną szansę.

Już raz ją o to prosił, ledwie pół roku temu. Zgodziła się, teraz nie była mu nic więcej dłużna.

— Dostałeś już jedną, gdy zapisałam nas na konkurs — odbiła piłeczkę, splatając ramiona.

— Uważasz, że to to samo? — odparł stanowczo, marszcząc brwi.

Tego się po nim nie spodziewała. Czyżby zatlił się w nim wreszcie ognik własnego zdania? Niemożliwe!

Zamilkła na moment. Wzrok jej odruchowo powędrował na ziemię, by szukać tam odpowiedzi, a przede wszystkim, by stamtąd uciec. Uciec od odpowiedzialności.

— Nie — szepnęła.

Widział zakłopotanie przyjaciółki i to, jak bardzo nie chciała myśleć o teraźniejszości. Przez wieki całe próbował jej pokazać, iż nie liczy się przeszłość, lecz przyszłość. Najwyraźniej jednak czasami nie da się połączyć tych dwóch światów. Żyli oboje w jednym kraju — ba! — w tym samym mieście, a mimo to zdawało się, iż tak naprawdę zasiedlali dwie zupełnie odległe sobie planety. Tak bardzo, jak chciał ją teraz przytulić, tak bardzo się od niej odsuwał. Najwyraźniej to z grawitacją było coś nie tak.

— Nie musisz odpowiadać dziś. Powiedziałem ci już, że poczekam i słowa nie cofnę. Tylko, czy naprawdę tego chcesz?

Tak trudno było teraz zajrzeć w głąb siebie. Czy ona tego chciała? Czy chciała być z kimś tylko dlatego, że on tego chciał, a ona wciąż tęskniła za czymś, co już nieistniało? Gdyby popełniła błąd, zniszczyłaby ich oboje. Żeby wiedzieć, które zło wybrać, musiała się najpierw przekonać, czy choć jedno z nich było tym "mniejszym". A może żadne z nich? Może tak naprawdę z tej sytuacji wyjścia nie było?

Gdyby cię wstawili do koreańskiej dramy, byłbyś tam ideałem. Ale życie to nie serial.

— Teraz? Nie wiem, czego chcę. Ciebie? Nie wiem. Przez całe życie musiałam o coś walczyć. Targać ciężkie walizy w tę i z powrotem w pociągach i nawet kiedy nie dawałam sobie rady, nikt, żaden mężczyzna się nie zainteresował, nie pomógł mi. Każdy odwracał wzrok, byle tego nie widzieć i się nie angażować. Myślisz, że teraz uwierzę, że dostanę coś za darmo? Może dziesięć lat temu by tak było, ale nie dziś.

To była jedno z najszczerszych wyznań, na jakie kiedykolwiek sobie pozwoliła.

— Wiem, że trudno ci jest zaufać. — Zbliżył się do niej i ramieniem przyciągnął do siebie. — Jakiś czas temu Federico uświadomił mi coś ważnego. Cokolwiek się nie wydarzy, ty pozostaniesz sobą. Będę ci pomagał, będę się o ciebie starał, będę stał przy tobie, ale nie będę cię więził. Nie mam do tego prawa. To ty musisz tego chcieć.

— Dziękuję — szepnęła, moszcząc się na jego klatce piersiowej w poszukiwaniu chwili spokoju.

— Mimo że zawsze wszystko robisz idealnie.

— Wiesz, dlaczego? — znów się odpaliła, gdyż właśnie poruszył jedną z jej wrażliwych strun. — Bo odkąd pamiętam, sama musiałam nad wszystkim czuwać. Jeżeli ja czegoś nie zrobiłam, nikt tego nie zrobił. Musiałam robić wszystko, co potrafiłam i wszystko, czego nie umiałam. Dlatego taka właśnie jestem. I taka umrę.

Oparł się o nią głową, a spojrzawszy na zegarek, przymknął powieki, chcąc wtulić usta w jej piękne włosy. Zamiast tego, rzekł jeszcze:

— Kiedy cię spotkałem po raz pierwszy, nie wiedziałem, kim jesteś. Myślałem, że modelką albo rozpieszczoną bogatą dziewczynką. Ale bardzo mi się spodobało. A kiedy wyszłaś wtedy na pokazie... nie mogłem w to uwierzyć. Potem sądziłem, że jesteś wyuczoną trenerką. A tak naprawdę, kim jesteś, bo chyba nie tancerką?

— Skoro musisz wiedzieć, powiem ci. Jako dziecko chciałam być akrobatką, ale nie miałam pojęcia, jak dostać się do cyrku. Za to dużo czasu spędzałam z mamą w teatrach. Zaczęłam od tańca. Skończyłam szkołę baletową, ale było mi mało. W międzyczasie uczyłam się innych tańców, śpiewania i grania u mojej mamy. Poszłam na studia musicalowe. Nie chciałam się chwalić, bo wszystko przypominało mi o moim byłym. Wszystko, czego potrzebowałam, to odciąć się od niego i zapomnieć, że w ogóle istniał, chociaż wciąż tego nie potrafię.

Jak miała tak po prostu przestać kochać? Dla niektórych to umiejętność nie do zdobycia. Ktoś, kto wparował niegdyś do jej życia niczym huragan o sile dziesięciu w skali Saffira-Simpsona, zasiał spustoszenie i spowodował szkody nie do naprawienia, po czym zniknął. To było silniejsze od niej samej. Kochała naprawdę. Kochała jako nastolatka najbardziej na świecie jedynego człowieka na ziemi, choć mało kto w to wierzył. Jak po czymś takim się pozbierać? Jak znów żyć normalnie przez może nawet pięćdziesiąt lat? Pięćdziesiąt lat w szaleństwie! W nieuleczalnej miłosnej chorobie! Och nie, lepiej nie aż tyle, litości! Żyć bez niego to piekło. Żyć z nim po zdradzie i porzuceniu? To nierealne, gdyby nawet powrócił. Ale nie powróci. Krzysztof nigdy nie powróci. On znalazł swoją inną luksusową przystań, po co miałby wracać do zaniedbanego portu?

Nie da się. Zwyczajnie się nie da. Już nigdy nie pokocha nikogo — to właśnie jej kara za wszelkie winy.

— Nie musiałaś się odcinać od wszystkiego. Skoro jesteś aktorką, czemu nie chciałaś grać w filmach?

— Jasne, że chciałam. Wysłałam z tysiąc zgłoszeń. Byłam na mnóstwie przesłuchań, ale nic to nie dało. Nikt nie oddzwonił. Uważasz, że gdybym miała szansę grać w jakimś tasiemcu albo w filmie wysokobudżetowym, to bym się bujała w Radzieszyńcu? — kpiła, wcale nie oczekując odpowiedzi, lecz on nie odpuszczał:

— Tak, myślę, że tak.

Wiedział, że ją tym sprowokuje. Anastazja była studnią tajemnic, ale nie w tym przypadku. Choćby świat miał się zawalić, nigdy nie przyzna się do swych słabości, a do zalet nawet przed Bogiem.

— Przeceniasz mnie — prychnęła. — Myślisz, że jestem lepsza, niż jestem.

Zgrywała się, lecz on i tak znał prawdę zapisaną na dnie jej serca. Przez tyle czasu grała niezłomną, aż w końcu bańka pękła. Gdy odebrano jej miłość, zabrano jej także duszę. Gdyby odebrali jej scenę, to razem z życiem.

Poczuła nagle ścisk w piersiach. Gdy zachłysnęła się powietrzem, pomógł jej odzyskać równowagę. Zagarnął ją swym ramieniem do siebie, dając tak potrzebne oparcie. Bezsilna jej głowa upadła niczym u konającego Chrystusa. Dłonie Rafała spoczęły na niej, gdy umysł pogrążył się w pustce.

— Poza moim... teatrem mojej matki nikt mnie nie zna, dlatego przez długi czas miałam tutaj spokój — zaczęła niby do siebie. — Jasne, chciałabym, żeby ludzie do mnie podchodzili i opowiadali, jak dobrze zagrałam w tym czy tamtym filmie albo jak uwielbiają ten serial ze mną. Pochwały słyszę tylko przez pięć minut po występie, jak mnie widz zaczepi w drzwiach.

— Widzisz, a ja kiedyś chciałem być strażakiem — dodał radosnym głosem, bo wreszcie poczuł, że mówiła szczerze. A potem dorosłem i zrozumiałem, że ten zawód nie wygląda, jak w książkach dla dzieci. Boję się tylko, że zrozumiałem to za późno i że na egzaminach na teatralkę mnie zjedzą, a przynajmniej wywalą przy pierwszym odsiewie — dodał gorzko, gdy przez jej ciało przeszedł kolejny palący piorun. Zacisnęła zęby. Ten ból mógł uśmierzyć tylko kolejny przytyk w stronę niesprawiedliwego świata.

— Chciałabym cię pocieszyć i powiedzieć, że na pewno ci się uda, ale nie mam zamiaru zaklinać rzeczywistości. Przepraszam, jeżeli chciałeś usłyszeć coś innego.

— Nie, masz rację. Wiem, jak to wygląda — przyznał. Dawno już zrozumiał, że o swoje miejsce będzie się musiał bić z dziesiątkami albo i setkami innych ludzi. Nigdy nie był tak przebojowy jak ona. Zapewne dlatego od początku zrobiła na nim taaakie wrażenie. Chciał być, jak ona: pewny siebie i gotowy na wszystko. Problem w tym, że... ona także taka nie była. Może kiedyś, może jako dziecko, lecz nie dziś. — Dzięki, że nie nie jesteś jak moja matka i nie próbujesz mi wmówić, że będzie dobrze, choć to mało prawdopodobne.

— Od tego tu jestem, od niszczenia ludzkich marzeń — ironizowała, siląc się na uśmiech. A przy okazji swoich własnych — dodała w myślach. — I ciesz się, że nie jesteś mną. To naprawdę nic przyjemnego.

Spojrzawszy w niebo, spytała go, nagle pragnąc odwdzięczyć się za wylanie swych żalów do świata:

— Jest jeszcze coś ciekawego, czego o tobie nie wiem? Masz rodzeństwo?

W jej oczach pojawił się błysk. Na myśl o Kalinie zawsze się uśmiechała. Może i nie były idealnymi siostrami, mimo to nie mogły bez siebie żyć. Jak dobrze, że przyjechała tu za nią! Ana miała przy sobie cząstkę Warszawy każdego dnia — tę najważniejszą część. Samotność z Kalą jakoś tak łatwiej znieść.

— Mam dwie starsze siostry w Łodzi. Mieszkam tu z matką — odrzekł, zawieszając wzrok na jej kształtnej twarzy. Kiedyś myślał, że wszystkie arystokratki z najpiękniejszych portretów nigdy nie istniały, że to niemożliwe, by być tak pięknym i idealnym, lecz widocznie się mylił. Na jedną z nich właśnie patrzył — i pragnął ją taką oglądać do końca życia. Pal licho Narcyza i jego odbicie! Gdyby widział teraz Anastazję, jego historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.

— A ojciec? — spytała cicho, a on natychmiast wybudził się z pięknego snu.

— Nie widziałem go od lat.

Zauważył, że żałowała swego ostatniego pytania, choć nie powiedziała tego wprost. Dotknął dłonią jej podbródka i delikatnie przesunął w swoją stronę, by móc spojrzeć w jej śliczne oczy. Odruchowo wpadli sobie w ramiona, czując przy tym chwilową, słodką ulgę.

Pragnął przejść przez bramę, przez którą ona nieomal wypadła z drugiej strony i się rozbiła. Łatwiej niż przez teatralne sito przejść wielbłądowi przez ucho igielne, a jednak wielu próbuje się przecisnąć. Taki Paco Wójcik zaczął w telewizji. Teraz drzwiami, oknami i nawet kominem się pchał tam znowu, byle nie schodzić z afisza. Ostatnio nie dawał jej spokoju, myśląc, że córka pani dyrektor zostanie jego trampoliną do teatrów zawodowych. Rozumiała go: Anie zależało na wielkim lub małym ekranie, jemu na deskach — wszyscy przecież pożądają tego, czego nie mogą mieć. Wystarczy zniknąć na pięć minut i już cały świat zapomina, że się w ogóle istniało i nie trzeba do tego być sławnym. Wczorajszy najlepszy przyjaciel jutro może już być poza zasięgiem. Ona wiedziała o tym doskonale. Odkąd nie zjawiła się na ślubie, Agnieszka, niegdyś bliska koleżanka, nie odezwała się do niej ani słowem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro