XLVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Noc i pół dnia wystarczyło, by z krajobrazu zniknął śnieg, a pozostała po nim plucha. Włożywszy na prędce czapkę, Ana zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Stał w nich kelner z "Krakowskiej" Błażej z papierowym kubkiem, szczerzący się, jak na dobrego pracownika obsługi klienta przystało.

— Zamówienie Jaśminy, kawa imbirowo-sosnowa — oznajmił, podając go dziewczynie. Nie zdołała nawet odpowiedzieć, gdy on zasalutował koślawo i zaraz zbiegł po schodach.

— Kala, kim jest Jaśmina? — Wycofawszy się w głąb mieszkania, zaczęła podejrzliwie, spoglądając na wsuwającą kozaki siostrę.

— Nikim — odparła nonszalancko tamta, jak gdyby nigdy nic. — Po prostu ten typ z kawiarni nie ogarnia roślin.

Wzrok Anastazji sugerował domaganie się wyjaśnień.

— No co? — Młodsza zwinęła usta w dzióbek. — Zamówiłam sobie kawę do domu. Wypiję po drodze.

— Dobra, nie wnikam. — Ana machnęła ręką, a zaraz potem zaprezentowała siostrze profesjonalny sposób otwierania drzwi, przez które obie wydostały się na zewnątrz.

Na klatce minęły swojego ulubionego sąsiada od spania za dnia. Kroku przyspieszyły gdzieś w okolicy Krynickiej, a Kala z trudem łapała oddech, popijając kolejne łyki kawy. Dwa razy o mało się nie zakrztusiła, bo ten, kto przygotował jej napój, zdecydowanie przesadził z syropem sosnowym. Gęsty sok zakleił jej gardło, ale przynajmniej jako tako chronił przed nałykaniem się chłodnego powietrza, a tym samym zachorowania.

Nie spóźniły się. Pojawiając się w zasięgu wzroku wszystkich pozostałych, Anastazja przerwała chłopakom odtańcowywanie jakichś teledyskowych wygibasów, lecz nie uczyniła tego umyślnie. Przeszła pomiędzy nimi niczym królowa na paradzie, ignorując zupełnie głodny wzrok Rafała, a odwróciwszy się na końcu szpaleru, poczęła wygłaszać orędzie noworoczne.

— Mam nadzieję, że układy nie wyparowały wam z głowy razem z bąbelkami. Dostałam maila od szefostwa. Nie dadzą nam pełnego finansowania kostiumów. W tej chwili nie stać nas nawet na wypożyczenie. Będę musiała to jakoś sama załatwić.

— No świetnie, brawo! — obruszyła się Serafina, rzucając rękami w przestrzeń, by po chwili założyć je na biodrach. — Czyli nie wystąpimy, tak?!

— Co zrobisz? — zainteresował się Antek.

— To, co każdy człowiek kultury. Wydębię od sponsorów, pardon, mecenasów kultury. Powysyłam pisma do prywatnych firm, więc jeżeli znacie kogoś, kto mógłby dorzucić parę groszy, dajcie mi znać. Nie sądzę, by tu jakiś specjalnie dochodowy przemysł działał, ale jacyś właściciele sklepów, hoteli albo restauracji też się nadadzą. Ziarnko do ziarnka i będzie na scenie gitarka.

— Może mój wujek pomoże? — ożywiła się Maria. — Produkuje naczynia. Na pewno się zgodzi.

— Co to za firma? — Ana podchwyciła temat.

— To ci od kubków z czerwonymi tujami? — Róża oparła głowę o rękę, próbując przypomnieć sobie szczegóły niedawnej afery, z której śmiało się pół miasta.

— Tak, ale już nie ma tego wzoru — wyjaśniła Latynoska. — Wujek je wycofał, jak się ludzie za bardzo nabijali. Teraz robią z samochodami.

— Z pasatami na lawecie? — drwił Kowal, zasłaniając usta pięścią, tłumiąc chichot, przypominający bardziej chrumkanie.

— Też. I nawet z pandami na drzewie — dodała.

— Dobrze, sprawdzę ich. Ktoś jeszcze ma pomysł? — Na te słowa zapadła głucha cisza, więc instruktorka wydała kolejne polecenie: — Jak coś wam przyjdzie do głowy, to raportujcie do Kaliny, razem z listą rozmiarów do zamówień. Ona mi wszystko przekaże. — Mrugnęła tajemniczo okiem w stronę siostry, po czym dała znak do rozpoczęcia rozgrzewki.

Można powiedzieć, że jak na długą przerwę, szło im nie najgorzej, a na pewno lepiej, niż Anastazja by mogła przypuszczać. Może chwilami Tadek się trochę zawieszał, wędrował gdzieś wzrokiem, ale ten raz mogła mu wybaczyć. Chyba ich nawet pochwaliła w swoim stylu, mówiąc, że do wesela się nauczą.

Napracowali się trochę przez ten czas. Podnoszenia, obroty, klękanie, choć w zamyśle bez całowania podłogi, nie licząc tych kilku wyłamań i upadków. Na koniec rozesłała ich w przyjaźni, bo i tak mieli przed sobą ciężkie momenty, przede wszystkim walkę z fundusze.

— Anielo — zwróciła się instruktorka przed budynkiem, zatrzymując młodszą koleżankę w biegu. — Paco przyjedzie tu na chwilę w lutym. Spotkamy się w "Krakowskiej".

Oczy panny Zabłockiej zajaśniały i właśnie straciła mowę. Zasłoniła rozwarte usta dłońmi, nie wierząc w realność tych słów. A jednak to się działo naprawdę.

— Nie wiesz, jak bardzo ci dziękuję! Mam u ciebie dług! Jeju, dzięki strasznie! Powiedz, co mam zrobić w zamian.

— Po prostu pomyśl, kto mógłby nam pomóc z kasą, tyl... — urwała, bo za jej współrozmówczynią właśnie pojawił się Mateusz. Dodała zatem w pośpiechu: — Lepiej uważaj, bo zderzenie rzeczywistością może słono kosztować.

Starsza skinęła głową na pożegnanie, odwróciła się na pięcie i poszła, studząc nieco zapał fanki Wójcika.

— O co jej chodziło? — spytał Mati, kładąc dłoń na jej ramieniu.

— O koszty. — Zbyła go. Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy. Nie jemu! Odwróciła się, dodając przy tym na usprawiedliwienie: — Te kostiumy będą dużo kosztować.

Kawałek dalej, na rogu Skweru Kraszewskiego, pod rozłożystym jałowcem Anka z Julą o mały włos nie oberwały od orzecha upuszczonego przez gawrona. W ostatniej chwili zdążyły zrobić krok w bok, gdy z nieba spadła ciężka kulka, z hukiem uderzając w chodnik.

— Hej, uważajcie tam u góry! — wrzasnęła panna Osiewicz, kiedy ptaszysko sfrunęło z gałęzi, by zaraz zabrać swój rozłupany łup. — A wracając, mówię ci, Tadek na pewno nagra nasz występ i wstawi na kanał zmontowaną wersję. Mówię ci, tak będzie.

— No dobrze, ale to dopiero w czerwcu. Teraz nagrywał w parku, widziałam go.

Jula zamrugała kilkukrotnie, orientując się, że Kaniewicz z poważną miną, a rękami w kieszeniach i kapturem na głowie, właśnie je mijał i gdyby nie nieśmiałe "hej" przyjaciółek, zapewne by ich nie zauważył.

— Śpieszę się — bąknął, nie odwracając wzroku od nie istniejącego punktu w przestrzeni przed nim. — Pogadamy później.

— Kiedy będzie nowy film? — Anka usilnie próbowała go zatrzymać.

— Jak będzie, to będzie. Pa. — I już go nie było.

Dziewczyny westchnęły ciężko. Ten chłopak nadal chodził własnymi ścieżkami i nie miał zamiaru spojrzeć na swoje największe i pewnie jedyny prawdziwe fanki. To już nie pierwszy raz. Jeszcze chwila i pomyślałyby, że ten fajny ziomek Tadek z kanału to nie ten sam, który je minął, tylko jego sobowtór.

— To kiedy przyjdziesz do mnie? — zmieniła temat Jula, udając, że jej to nie ruszyło. — Mówię ci, mam zajefajną nową grę do tańca na konsoli.

— Nie wiem, nie mam czasu teraz. — Ance zrobiło się nagle zimno. Wiatr smagnął jej różowe policzki. — Jutro sprawdzian z matmy.

— A potem? — Jula nie odpuszczała, potrząsając wciąż dłońmi swoimi i towarzyszki, niespokojnie kręcąc przy tym całym ciałem.

— Potem chciałam pojechać do Tangera — wyjaśniła druga, coraz bardziej pogrążając się w smutku. - Miałam go nauczyć ósemek przez tyczki.

— Znowu ten koń? — przeciągła druga z irytacją. — Kto jest twoją najlepszą kumpelą od zerówki, ja czy on?

— Ty, jasne, że ty! Ale...

— Nie ma ale, zapraszam cię jutro do siebie. — Panna Osiewicz straciła cierpliwość. — Mówię ci, będzie ekstra. Muzykę w grze mają genialną, no naprawdę.

— No dobra, masz mnie — Poddała się, zakładając ramiona na szyję przyjaciółki. — Przyjdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro