XXXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Anastazja wpadła do mieszkania na chwilę przed Kaliną. Cisnęła torbą sportową pod stół, a ta z powodu walcowatego pokroju potoczyła się aż pod kanapę. Jedynym, o czym wtedy marzyła, poza ujrzeniem raz jeszcze twarzy Federica, był ciepły prysznic, a najlepiej gorąca niczym śpiewający Nowak kąpiel z pianą, kieliszkiem nalewki jeżynowo-miodowej oraz jakimś ładnym zapachem, choćby ze świecy lawendowej. Liczyła, że pozwoli się jej uwolnić od wszystkich myśli, które od paru dni nie dawały jej spokoju i które ponownie sprowadziły na nią znienawidzoną bezsenność.

    To nie była miłość. To inna, być może jeszcze bardziej destrukcyjna siła, która — niestety — powoli nabierając mocy, zmieniała swój charakter na coś bardziej wzniosłego. Za wszelką cenę próbowała zatrzymać to szaleństwo. Nie chciała się temu poddawać. To ostatnia chwila, kiedy mogła się z tym pożegnać bez bólu. Później, gdyby ta machina się rozpędziła, nie byłoby już odwrotu.

    To musiało jednak poczekać. Jakby kto pytał, Ana nie znosiła zapisywać niczego w notatkach, postanowiła zatem natychmiast zatelefonować do jednego takiego błazna, nie opuszczając nawet korytarza, żeby mieć to z głowy i żeby później nie zapomnieć, ewentualnie zdążyć przygotować wymówkę.

    Pytanie, czy nie ma teraz występu. I czy odbierze. Jest czwartek, może dziś ma wolne.

— Halo? Patryk? — odezwała się, gdy dźwięk połączenia przestał się pojawiać. W tym momencie drzwi zatrzasnęły się za Kalą.

— Tak, słucham — usłyszała w odpowiedzi.

— Cześć, tu Anastazja. Poznaliśmy się na bankiecie u Koroluka, ostatnio spotkaliśmy się w Assemblage'u w Radzieszyńcu, występowałeś u nas.

— Ana, pamiętam — zapewnił, ucinając jej przydługi wstęp, sugerujący, że szukała jeleni na piramidę finansową, ewentualnie w innej opcji, dawcy narządów, więc profilaktycznie uciął jej taką opcję: — Chcesz mnie zaprosić na kolejny występ? To zadzwoń do mojego menago, wyślę ci numer esemesem. Z góry mówię, że wolne terminy będę mieć dopiero za dwa sezony.

— Nie, chodzi o coś innego. To prywatna prośba. — odgrodziła usta dłonią, najwyraźniej zapominając, że nie używa się już telefonów stacjonarnych i co by nie zrobiła, nie uzyska tego samego efektu. — Posłuchaj, em... nie wiem, jak to ująć. Jest tutaj w Radzieszyńcu taka dziewczyna, która bardzo chciałaby cię poznać. Nie znam się, ale chyba szaleje za tobą, bardzo — przerwała na chwilę, rozszerzając źrenice. — Nie znalazłbyś chwili wolnej, żeby do nas wpaść?

— Przepraszam cię, nie da rady — odparł otwarcie.

— Patryk, proszę, po starej znajomości. — Tupnęła bezgłośnie nogą, co zupełnie nie było w jej stylu. Kalina przyglądała się tej akcji z zaciekawieniem, opierając się o komodę w salonie z porwaną z kuchni miską krupniku. Co z tego, że był zimny.

— Nie takiej starej. Kiedy był ten bankiet? Pół roku temu? Może trochę więcej.

— To szczegół — upierała się. — Nie mógłbyś sprawdzić w grafiku? Chociaż na godzinę. Nie za darmo — zastrzegła, wiedząc, że tylko tak dałby się przekonać.

— Dobra, sprawdzę. Wiesz, pod jakim warunkiem, prawda?

    Wzięła głęboki oddech. Niby taki układ prawie nic by jej nie kosztował, ale niesmak pozostawał.

— Tak, wiem. Pogadam z nią, postaram się coś załatwić. To na razie, do zobaczenia. — Rozłączyła się, nie dając mu szansy na wycofanie się.

    Gdy siostra odsunęła telefon od ucha, Kala natychmiast podłapała temat:

— Z kim rozmawiałaś? — zapytała z łobuziarską manierą. — Bo chyba nie z Fede?

— Ha, nie — skrzywiła się starsza. — Z tym pajacem Paco Wójcikiem.

— Z nim? Po kiego? — O mało nie wypluła kaszy.

— Też bym chciała wiedzieć. Aniela ma na niego fazę. Błagała, żebym ich umówiła na spotkanie — Ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowała i przeciągnęła.

— Uuu, brzmi śmiesznie. — Brwi dziewczyny momentalnie wykonały ruch wahadłowy w górę i w dół. Kiedy kroiła się grubsza akcja, Kalina, jeżeli nie w centrum wydarzeń, musiała być przynajmniej w zasięgu pola rażenia.

— Tak, ale ona chyba o tym nie wie — ironizowała starsza, splatając ramiona. — W każdym razie, ja swoje zrobiłam, a oni niech się bawią, jak chcą. — Niczym Piłat odżegnała się od wszystkiego rękami.

— No, temu Paco bardzo daleko do Federica, nie?

— Do Kowala chyba też? Coś ty się tak uwzięła na tego faceta? Słyszysz, żeby się do mnie dobijał do telefonu albo do drzwi? Bo ja jakoś nie — Wzięła głęboki oddech, bo na każde wspomnienie o Fede zaczynała się zapowietrzać. — Nieważne. Idę się kąpać, a ty rób kolację. Dziś twoja kolej.

    Ugh, dlaczego? — młodsza przewróciła oczami. Ledwo co zjadła i odstawiła naczynia, a teraz znowu musiała się w tym babrać.

    Dla Rafała to także nie był najlepszy czas na świecie. Pocił się jak pewne różowe zwierzątko i najwyraźniej zapadł na podobną chorobę, co Ana, bo sam miał problemy z zaśnięciem. W łóżku przewracał się z boku na bok, zdawało mu się, że słyszał jej głos, a gdy okazywało się, że był sam w pokoju, modlił się, by to nie były objawy schizofrenii.

    Po dwóch dniach, w czasie których był ledwo przytomny i cudem zdał piątkowy sprawdzian z rozszerzonej chemii, wpadł wreszcie na nowy pomysł i zamierzał go zrealizować. Tym razem nie sam, z drobną pomocą innej kobiety.

    Gdy wtorkowe zajęcia w studiu Rad dobiegały końca, po prezentacji etiud na tria pod temat "fiołkowy wieloryb w Serbii", grupa pani Irki zaznawała ostatniego dramatycznego aktu przeszytego dreszczem emocji: popularną zabawę improwizacyjną z pytaniami. Rafał nie był w tym zbyt dobry, po pierwszych dwóch lub trzech pytaniach zazwyczaj uciekał mu wątek, bądź też rzucał zdaniem twierdzącym, tym samym odpadając jako jeden z pierwszych. Trafiło mu się stać blisko końca kolejki, zatem trochę musiał sobie poczekać, aby ponownie przegrać z godnością.

    O godzinie dwudziestej pierwszej, gdy oficjalnie zgaszono światło na sali ćwiczeń, podszedł do stojącej na korytarzu pani Irki, nim ta zdążyła opuścić studio razem z resztą grupy.

— Przepraszam, czy mógłbym z panią porozmawiać? — zaczął poważnie. — Mam pytanie do pani, ale to nie jest związane z zajęciami.

— Dobrze, ale to może na dworze? Wolałabym, że ochrona nas tu nie zamknęła na noc.

— Tak, oczywiście. Dziękuję pani. — Skłonił się, jak na grzecznego mężczyznę przystało.

    Pięć minut później stali już swobodnie pod jedną z radzieszynieckich latarni, bo tam podobno najciemniej, a Rafał raczej nie chciałby, żeby ktokolwiek ich teraz podsłuchiwał. W tym świetle włosy pani Lipniak-Goreckiej zdały się jeszcze bardziej miedzianorude, niż zwykle.

— Wiem, że to trochę niedelikatne i nie powinienem o to pytać, ale... Och, powiem to, tylko proszę nie mówić nikomu dalej. Bardzo podoba mi się Anastazja, taka wysoka i szczupła, spotkaliśmy się kiedyś na rynku we troje. Wiem, że pani ją zna i ja... chciałbym się czegoś o niej dowiedzieć. Czy może mi pani pomóc, proszę? Cokolwiek o niej? Co lubi? Zbliżają się święta, więc może mogłaby mi pani polecić coś na prezent dla niej?

    Pani Irka uśmiechnęła się, przymykając przy tym oczy.

— Nie wiem, czy by sobie życzyła, żeby ci o takich rzeczach mówić — odpowiedziała łagodnie. — Ja też nie wiem za wiele.

— Bardzo panią proszę.

    Ponaglał ją wzrokiem. Kobieta nieszczególnie chciała mieszać się w nieswoje sprawy. Za bardzo lubiła tę rodzinę, by im szkodzić, w końcu to mogłoby się odbić na jej pracy. A jednak było jej go żal. Dobry chłopak, zdolny, mógłby kiedyś stać ramię w ramię z nią na scenie.

— No dobrze, powiem — Błagalny ton próśb Kościeńskiego w końcu przekonał aktorkę. Zazwyczaj lubiła pomagać w miłości. Kto wie, może właśnie w ten sposób połączyłaby drugą tak dobraną parę jak ona i jej mąż? Postanowiła, że pomoże, ale będzie uważać na słowa. — Ana... jest bardzo zaangażowana we wszystko, co robi. To artystka w każdym znaczeniu tego słowa.

— Tak, to już zauważyłem. — Zwiesił głowę. — Wie pani coś jeszcze? Długo się znacie? O co chodzi z jej mamą?

     Pytania kłębiły się w jego głowie i na zadanie wszystkich nie starczyłoby mu pewnie życia. Liczył, że choć na kilka z nich pozna wkrótce odpowiedź.

— Na pewno nie chodzi o nic złego — zapewniała. — Po prostu nie chce o tym mówić, bo boi się opinii, że próbuje się wybić na nazwisku matki, tak przypuszczam. A jeżeli sama nie chce się do tego przyznać, lepiej po prostu zostawić ten temat w spokoju.

    To zapewnienie powinno go chyba uspokoić, tymczasem nieco go przygasiło.

— Rozumiem.

    Aktorka uśmiechnęła się półgębkiem i postanowiła zamknąć temat, kierując go na trochę inny tor:

— Jeżeli chcesz zrobić jej przyjemność, poproś ją do tańca. Tak po prostu.

    No tak, co można robić z tancerką, jak nie tańczyć? Chyba że to podpucha. Nie, niemożliwe! Pani Irena by tego nie zrobiła.

    Spojrzała na godzinę w telefonie, a Rafał natychmiast pojął, co miała na myśli.

— Już pójdę. Bardzo dziękuję. — powtórzył po raz kolejny. — Do widzenia, pani Irko.

     Skłonił się na pożegnanie, a ona to odwzajemniła, robiąc przy tym gest, sugerujący trzymanie za niego kciuków. Rozeszli się oboje w przeciwnych kierunkach, mając za przewodnika jedną i tę samą latarnię w postaci księżyca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro