~☆~Rozdział XI~☆~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłam powoli oczy, ale od razu tego pożałowałam, bo jeden z orków zauwarzył, że już nie jestem nieprzytomna i powiedział.

-Obudzila się!

-No na reszcie!- odezwał się chyba ich szef podchodzący do mnie- już się zastanawialiśmy czy cię tu nie zostawić- miałam ochotę mu walnąć w tę jego zdeformowaną twarz lecz poczułam, że mam skrępowane dłonie i nogi. Więc jedyne co mogłam zrobić to na niego splunąć. I tak też zrobiłam. On w tym momencie mocno się wkurzył i pociągnął mnie  w górę za włosy przez co z moich ust wydobył się krzyk bólu- poczujesz co znaczy nas zdradzić- powiedział po czym zaczął mnie kopać w brzuch.

-Zostaw ją! Saruman chyba nie będzie zadowolony jak przywieziesz ja w takim stanie!- usłyszałam krzyk Boromira. Mimowolnie się uśmiechnęłam, bo myślałam wcześniej, że on nie żyje. Ork na jego słowa jeszcze raz uderzył mnie w brzuch, a potem rzucił mną o drzewo i kopnął w twarz. Poczułam w ustach metaliczny posmak krwi. Wyplułam ją od razu na ziemie i zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam ujrzałam przed sobą twarz Maryego i Pippina.

-Żyjesz?- zapytał mnie ten drugi.

-Jak widać- odpowiedziałam z uśmiechem.

-Musimy stąd uciec- powiedział Pippin.

-Gdzie Boromir?- zapytałam.

-Leży pod tamtym drzewem- odpowiedział i wskazał głową w tamto miejsce spojrzałam tam i się dość mocno przestraszyłam, bo nie wyglądał najlepiej- spokojnie tylko śpi- odetchnęłam z ulgą- musi odpocząć. Całą drogę kazali mu biec, choć miał bardzo ciężkie rany, a nas nieśli na plecach. Ciebie niosło dwóch orków bo zemdlałaś. Teraz lepiej byś się też przespała, bo jutro mogą tobie też kazać biec- gdy to powiedzieli położyli się obok mnie i tak jak poradzili oddałam się w objęcia Morfeusza.

Obudził mnie i resztę głos jednego z orków:

-Konam z głodu. Trzy parszywe dni o cuchnącym chlebie!- wyrzucił jedną kromkę za siebie.

-Właśnie! Nie możemy jeść mięsa?- potwierdził jego słowa drugi. I spojrzał w kierunku hobbitów- a oni? Są świeżutcy.

-Nie są do jedzenia- powiedział kolejny.

-Ale nogi im nie potrzebne. Smakowite- zaczął podchodzić do nich, ale zatrzymał go jeden z orków.

-Precz, ścierwo! Trafią do Sarumana, żywi i nienaruszeni.

-Żywi? Dlaczego?- zaczął pytać.

-Mają broń elfów. Wykorzysta ich w wojnie- odpowiedział ork. Chyba myślą że maja pierścień, pomyślałam.

-Jeden kęs- odezwał się ork i odciął głowę jednemu z nich.

-Mięso wraca do jadłospisu!- krzyknął kolejnu i zaczęli miedzy sobą walczyć. Hobbity, ja i Boromir postanowiliśmy to wykorzystać i zaczęliśmy czołgać się w stronę lasu. Zauważyłam, że ten sam ork, który chciał zjeść hobbitów ich zatrzymał i zaczął coś do nich mówić, lecz po chwili padł martwy na ziemię. Nadjechali jeźdźcy z Rohanu i zaczęli wszystkich zabijać, a my zaczęliśmy się dalej czołgać, aż nie dotarliśmy do lasu. Ukryliśmy się pomiędzy drzewam po czym odwiązaliśmy liny z nadgarstków i ruszylismy biegiem przez las.

Po jakimś czasie Mary wpadł na jedno z drzew, a ono się poruszyło i otworzyło oczy? Chwyciło go w pasie a potem zrobiło to samo z Pippinem. Razem z Boromirem jednak zostaiśmy w ukryciu, pomiędzy krzakami.

-Mali orkowie- powiedziało drzewo i ruszyło przed siebie, a my za nim.

-Gada... drzewo gada- odezwał się Pippin.

-Drzewo?!- oburzyło się- Nie jestem drzewem! Jestem entem.

-Pastuchem drzew?- zapytał z zafascynowaniem Mary- pasterzem lasu.

-Nic nie mów. Nie prowokuj go!- powiedział Pippin.

-Niektórzy zwą mnie drzewcem- kontynuował ent.

-A czyją stronę trzymasz?- zapytał Pippin.

-Stronę? Nie trzymam niczyjej strony, poniewaź nikt nie trzyma mojej strony, mały orki- odpowiedział, zaśmiałam się cicho z tego co powiedział- nikomu już nie zależy na lasach.

-Nie jesteśmy orkami- oburzył się Mary- jesteśmy hobbitami!

-Hobbitami? Nigdy nie slyszałem o hobbitach. Zdaje się, że to jakaś sprawka orków. Przychodzą z ogniem, przychodzą z toporami. Siekać, gryząc, łamiąc, rabiąc, paląc!- zaczął mówić coraz głośniej drzewiec- niszczyciele, samozwańcy, niech ich licho!

-Nie!- krzyknęłam gdy zobaczyłam, że ściska coraz mocniej hobbitów. Wybiegłam z krzaków, a za mną wyszedł Boromir- nie mamy złych zamiarów- powiedziałam.

-Biały Czarodziej będzie wiedział czy nie macie złych zamiarów- stwierdził drzewiec.

-Saruman?- szepnęłam pod nosem, a ziemia pod nami zaczęła się trząść tak, że upadłam. Drzewiec wypuścił z rąk hobbitów. Gdy podnieśliśmy głowy naszym oczom ukazał się Gandalf. Nie mogłam w to uwierzyć przecież spadł w przepaść, widziałam to na wlasne oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro