O tym, co spędza sen z powiek II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Róża otworzyła oczy obudzona hałasem. Znowu widziała swój pokój pogrążony w ciemnościach. Kulisty żyrandol kołysał się na wiaterku wkradającym przez uchylone okno do domu. Moskitiera natomiast zatrzymała jakieś małe paskudy o opalizujących oczkach.

Do rana dawno by zniknęły i kobieta nie dopuściłaby ich istnienia do świadomości. Jednakże było inaczej.

Wstała, wchodząc w tryb autopilota zwany też przyzwyczajeniami. Narzuciła na ramiona bluzę, na której każda przygoda zostawiła ślad w formie dziwnej, niespieralnej plamy. Następnie związała rude włosy w ciasny kok, żeby nietoperze i ćmoki nie zaplątały się w nie złośliwie. Otarła dłońmi twarz, pobudzając do życia. Już sięgała do stojaka na parasole w przedpokoju po wiatrówkę, kiedy zdała sobie sprawę, że to nie potworne skrzeki wyrwały ją ze snu.

Dziewczyna zacisnęła ręce na broni, nadstawiając uszu. Przez chwilę myślała, że miała omamy. Zerknęła na zegar ścienny. Ten wskazywał drugą w nocy, a ciszę zakłócała bzycząca kosiarka.

To chyba jakaś kpina – pomyślała zbulwersowana Róża, wyglądając przez wizjer w drzwiach. Ledwie coś przez niego widziała. Dojrzała jednak majaczącą po drugiej stronie ulicy sylwetkę z kosą spalinową.

Kiedy ta zaczęła turkotać, nieznajomy zaczął rozpaczliwie ją prosić, aby się nie psuła. Gdy jednak zamilkła, skwitował to siarczystym przekleństwem.

Róża uznała, że to był dobry moment, aby zaingerować.

– Dobry wieczór...

– Czy pan postradał rozum?

– A dlaczego? – spytał grzecznie, unosząc ręce w górze. Dobre sobie! Róża nawet nie mierzyła do niego jeszcze z wiatrówki! Skoro był taki przewidujący, to mógł równie dobrze nie odprawiać tych cyrków na poboczu.

– Dlaczego? – żachnęła się zirytowana, a z jej posesji dobiegło kilka kichnięć.

Krasnoludki zarejestrowały, ku swojemu niezadowoleniu, że ich wybawczyni od ćmoków i bobo jest na skraju cierpliwości. Kolejną salwą smarknięć przyjęły bolesną dla ich właścicielki informację:

– Kosi pan w środku nocy!

Prowodyr zakłóceń posłał długie spojrzenie drewnianemu płotkowi wokół nieokazałego domku Róży. Wtem wzruszył ramionami, aby odpowiedzieć z lekką konsternacją:

– Taka praca. I tak wychodzi na to, że na dzisiaj skończyłem.

– Na dzisiaj?! – Róża wykrzyknęła to ze zdumienia. Nie chciała poznać prawdy, a jedynie dać upust swojej wzrastającej na sile irytacji.

Facet z kosą wskazał dłonią oświetlony przez lampę drogową zakręt.

– Widzi pani tamtą szkołę? – Róża kiwnęła głową, choć niczego nie widziała w ciemnościach. – Wynajęła moją firmę, aby zreorganizować teren zielony. Ta zaś wyznaczyła mnie, abym się tym zajął.

Studentka wzięła głęboki oddech. Chłód lufy wiatrówki zadziałał na nią kojąco, gdy przesunęła po niej palcami.

– Dobrze. Co to ma jednak wspólnego z tym, że kosi pan, kiedy normalnie się śpi? – spytała bardzo powoli.

Róża omiotła swojego rozmówcę wzrokiem. Pomimo cieni, które skrywały wiele istotnych szczegółów jego osoby, dostrzegła jak uniósł brwi w kacie niespodziewanego olśnienia. Natomiast jej wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej pochmurny, ponieważ nie rozumiała dlaczego.

Mężczyzna zdjął z siebie kosę, a potem zrzucił żółtą kamizelkę i czapkę z daszkiem. Wszystko, co dało się zgnieść, wcisnął do kieszeni roboczych spodni. Tak więc jedynie uzbrojony w ręczną kosiarkę, wskazał wolną dłonią drugą stronę ulicy, gdy powiedział cicho:

– Niech pani podejdzie ze mną do latarni.

– A to dlaczego? – spytała Róża podejrzliwie. Może i ostatnio to stwory były jej największym problemem, ale liczyła się z tym, że ludzie mogą być nie mniej upierdliwi.

Wychowana przez leśniczego uważała jednak za bardziej niepokojące pchanie się właśnie pod światło. Przypominało się wtedy ćmę – nieporadną, samotną i bezbronną, aż nie dopadł jej jakiś kocur.

– Zobaczy pani. Zresztą, – nieznajomy wskazał wiatrówkę dziewczyny. – to pani jest z nas dwojga uzbrojona.

Róża uniosła na to brwi. Co przez to sugerował? Że jej nadużywa, czy w razie czego może się przydać za jego przyczyną? Nie miała problemu z tą drugą częścią jego wypowiedzi. Jeśli jednak pił do jej wybuchowego temperamentu – tym bardziej odznaczającego się po bezwzględnym wyrwaniu z objęć Morfeusza. Zrobiła to tylko przez wzgląd na ciekawość, co chodziło temu imbecylowi po głowie. Dodatkowo na tamten moment rzeczywiście miała przewagę – świeżo naładowaną tego popołudnia przewagę.

Po wykonaniu kilku kroków za mężczyzną dostrzegła, że krasnoludki wyglądały zza płotu zaciekawione widowiskiem. Kiedy na nie spojrzała, schowały się... Ich czapeczki jednak wciąż wystawały znad pomalowanych na biało drewnianych desek.

Kosiarz odchrząknął, ściągając na siebie spojrzenie Róży.

– Przepraszam. Strasznie suszy mnie w gardle – wyjaśnił.

Okazało się, że nieznajomy nie był podchmielonym, zabłąkanym robotnikiem, który chciał nadrobić zaległości. Owszem, jego policzki były rumiane, ale z zupełnie innego powodu. Łatwo się było domyślić jakiego, jeśli spojrzało się na czerwone oczy mężczyzny i jego irytujący uśmiech. Stał się takim jeszcze bardziej, kiedy Róża zwróciła uwagę na zaostrzone kły nieznajomego.

Serio! Ze wszystkich stworów musieli wysłać do mojej dzielnicy wąpierza! – jęknęła w myślach Róża. Myślała, że ręce jej opadną. Przecież proszenie, żeby wampir nie robił czegoś w nocy, to jak kazać prawnikowi, aby mówił prawdę! A z prawnikami toczyła już liczne boje w czasie swojej paromiesięcznej kariery w sekretariacie i na korytarzach przychodni, gdy takiemu zachciało się pogimnastykować intelektualnie.

– Tak więc pani widzi... – zaczął wąpierz, zgarniając bursztynowe loki z czoła.

Róża przerwała mu w połowie zdania:

– Jak pan ma na imię?

– Marek Nocek. A pani?

Po chwili namysłu, czy warto było zdradzać wampirowi takie informacje, odparła:

– Róża Kwiatkowska. Jaki jest numer do pańskiego pracodawcy?

Marek przewrócił oczami, ale wyrecytował z pamięci ciąg cyfr, który dziewczyna zapisała w telefonie. Poczuła, jak satysfakcja łaskocze ją przyjemnie w ego, gdy nie potrzebowała powtórki. Swoją drogą – ciekawe, ile razy już go o to pytano? Skwitował to następująco:

– Czy rozmiar buta też panią interesuje?

Róża spojrzała na niego spode łba.

– Proszę posłuchać. Też mam pracę, do której muszę wstać i to z samego rana. Nikt inny nie zareagował, bo ćmoki i bobo wyrobiły u nich anielską cierpliwość. Moją zszargały – Róża poruszyła znacząco wiatrówką. – Tak więc, proszę znaleźć mniej hałaśliwy sposób na wypełnianie swoich obowiązków.

Marek skinął głową.

– Proszę panią. Doceniam pańskie ostrzeżenie. – Położył rękę na sercu. Z lekkim uśmiechem obiecał: – Postaram się jednak, żeby z tej niezręcznej sytuacji wyszedł wilk syty i owca cała.

– Dziękuję – powiedziała Róża, odwracając się na pięcie i wracając do domu.

Nie zważając na upał, zamknęła wszystkie okna, licząc, że szanowny wąpierz nie był zaprawionym w bojach włamywaczem... A na jego bóle gardła wystarczył jakiś syrop w aptece.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro