1.13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co ja poradzę na to, że ona mnie polubiła, no? - spytałam, unosząc ręce w geście poddania. - To zupełnie nie jest moja wina!

- Ona cię torturowała! - wykrzyknęła profesor McGonagall, na co wzruszyłam tylko ramieniem. Oj, tak, zdecydowanie nie jestem normalna.

Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc po prostu zamilkłam. Stałam tam, szurając stopami i nie wiedząc co powiedzieć. Pewnie bym została poddana przesłuchaniu przez aurorów, gdyby nie to, że właśnie w tamtym momencie pojawił się świetlisty borsuk, który odezwał się głosem ministra magii: "Potrzebuję was w Ministerstwie. Cokolwiek robicie, przestańcie i tu chodźcie. To ważne." Uśmiechnęłam się lekko, gdyż to znaczyło, że byłam uratowana.

- Jeszcze dokończymy tę rozmowę - warknął pan Potter, który już nieco ochłonął, po czym portował się z głośnym trzaskiem. W jego ślady poszła cała reszta i już po chwili staliśmy tu tylko z Dumbledorem i McGonagall.

- Chodźmy już do zamku - westchnęła ciężko nasza opiekunka.

- Chwila, pani profesor! - Zatrzymałam ją. - Muszę zrobić jeszcze jedną rzecz, proszę...

- Co takiego?

- Chodzi o Noemi. Muszę z nią porozmawiać - powiedziałam błagalnym tonem.

- To może poczekać...

- Nie ma potrzeby. - Rozległ się cichy głos za naszymi plecami. - Już tu jestem.

Teraz mogłam się jej bliżej przyjrzeć. Była mała i drobna. Miała czarne włosy (jak Larissa i Orion) i żywe, niebieskie oczy, które teraz były pełne łez. Gdy tylko mnie zobaczyła, wleciała w moje ramiona, jakby mnie poznawała i wiedziała, kim jestem.

- Proszę, zabierz mnie do wujka, proszę - szeptała, trzymając się kurczowo mojej szaty.

Objęłam ją i uścisnęłam jedną ręką, a drugą wsadziłam do kieszeni, gdzie uścisnęłam mocno monetę. Po chwili usłyszałam kolejny dzisiaj głośny trzask.

- Lily... - wyszeptał wujek Orion, a ja wypuściłam małą i pozwoliłam jej popędzić do niego. - Czy Larie...

Opuściłam wzrok i pokręciłam głową.

- Nie byłam w stanie jej ocalić, tak bardzo mi przykro, wujku...

Ten pokiwał tylko głową, a potem uśmiechnął się szeroko do Noemi, choć w jego oczach wciąż było widać ogromny smutek. McGonagall złapała się za pierś, widząc wujka, a Dumbledore tylko uśmiechnął się pod nosem, jakby tego oczekiwał.

- Chodź, mała Noemi, zabiorę cię do siebie, cioci Mary i dziewczynek... co ty na to? - spytał się jej cicho, całując w czoło.

- Wujku! Larissa zostawiła dla was listy... - Wyciągnęłam przed siebie rękę z kopertami, a ten je złapał i portował się natychmiast razem z Noemi.

- Teraz możemy już iść - powiedziałam cicho do McGonagall i ruszyłam, ocierając łzy z oczu.

Za mną podążyli wszyscy pozostali, prowadząc ze sobą ciche rozmowy. W końcu przystopowałam nieco i dołączyłam do Jamesa i Syriusza.

- Stary przecież byłem u ciebie na święta. Twoja mama to cudowna kobieta... Dlaczego wyszła za takiego palanta?

- Mówisz o moim ojcu... - wyszeptał tamten, mrużąc lekko oczy.

- Dlaczego? - dociekał Syriusz.

- Oboje są czystej krwi. To było przymusowe małżeństwo - westchnął w końcu.

- Przymusowe? - spytałam zdziwiona, a oni oboje rzucili mi przenikliwe spojrzenie.

- Rody czystej krwi chcą utrzymywać swój, hmm... rodzaj. W sensie czystość krwi. Kobiety są wydawane za mąż i nie ma nie - wyjaśnił Syriusz. - Co prawda, niektórzy się buntują i wychodzą za mugolaków.

- Przecież twoja matka mogła się zbuntować, prawda? - spytałam, nie do końca rozumiejąc.

- Postawiła sobie za punkt honoru, żeby go zmienić. Żeby zmienić bezdusznego człowieka w przyjaznego i kochającego męża - sarknął brunet, poprawiając okulary.

Parsknęłam lekko śmiechem.

- I chyba jej wyszło... - Brawo, Lily, brawo. Jesteś równie taktowna i subtelna niczym traktor na polu.

James spojrzał na mnie spod byka.

- Mimo wszystko ona go kocha... ponad życie.

- To takie romantyczne... - westchnęła Ann.

- Á propos ukochanych mężczyzn, gdzie jest Zayn? - spytała Alicję Dorcas, na co ta poczerwieniała ze złości i zacisnęła pięści.

- Miał iść tylko po różdżkę - warknęła wściekle. - Czy ktoś go widział?

Wszyscy pokręcili głowami przecząco.

- Oho... Znam tę minę... - zaśmiał się Black.

- Ah, tak? W takim razie co za minę zrobiłam, Syriuszu?

- Mina numer osiem - masz przekichane.

- Znasz mnie lepiej niż ja sama. Zaczynam się martwić, mam dostać zakaz zbliżania się?

- Chciałaby... O patrzcie! O wilku mowa! - zawołała Ann.

Odwróciłam się gwałtownie w kierunku, w którym patrzyła moja przyjaciółka. I faktycznie, Zayn szedł szybkim krokiem w naszym kierunku. Zatrzymaliśmy się wszyscy, a Ala założyła ręce na biodrach, patrząc jak ten się zbliża.

- I co? Różdżka się zgubiła?

Syriusz nie potrafił powstrzymać się od złośliwego komentarza, na który Zayn się lekko zarumienił.

- Daj mu spokój, Syri - powiedziała Dorcas i pociągnęła huncwota za ramię.

- Możemy porozmawiać? - spytał się bardzo poważnie Zayn, na co Ala wzruszyła ramionami.

- Mów...

- W cztery oczy.

- Co to znaczy? - spytał James.

- To znaczy, że chcą porozmawiać, czytaj całować się, na osobności - westchnęłam i popchnęłam Jamesa w kierunku zamku.

Huncwoci zaczęli buczeć i wygłupiać się z każdą chwilą, gdy oddalaliśmy się od nich. Ruszyliśmy w kierunku portretu Grubej Damy.

- Śmiechotki - powiedziałam cicho, a ta odsłoniła nam wejście.

Huncwoci pożegnali się z nami, a potem ruszyli do swoich dormitoriów. Siedziałyśmy przez chwilę same w pomieszczeniu, rozmawiając o Larissie, gdy nagle do środka wpadła zapłakana Ala.

- Co się stało Ala? - spytałam, podbiegając do niej i przytulając ją mocno.

- On... - Pociągnęła nosem. - On ze mną zerwał.

Ala rozpłakała się i wtuliła twarz w moje ramię.

Po chwili zauważyłam, że Ann również płacze.

- Ann? Tobie też coś się stało?

- Bo... bo jak ktoś płacze... To ja razem z nim.

Wszystkie, nawet Ala, zaśmiałyśmy się. Po chwili nasz śmiech zamienił się w płacz.

I teraz wszystkie płakałyśmy razem.

Bo na tym polega właśnie przyjaźń. Razem przeżywamy wszystko.

Jesteśmy razem na dobre i na złe.

Leżałyśmy tak razem w zbitej grupce.

Ala przy łóżku, Ann po jej prawej, ja po lewej, a Dor między kolanami moimi i Ali.

- To moja wina, że on ze mną zerwał - wyszeptała Ala.

- To moja wina, że Larissa zginęła - dodałam ponuro.

- A moją winą jest to, że Syriusz dalej nie zwrócił na mnie uwagi. - Dorcas pociągnęła nosem.

- Oh, dajcie spokój - obruszyła się Ann. - Wszystkie dobrze wiecie, że to nieprawda. Jak już, jest to moja wina. Mogłam przewidzieć wszystkie te rzeczy, ale moje moce nawaliły.

Objęłyśmy się wszystkie w reakcji na jej słowa. Po chwili, przez nasze okno, wpadł Syriusz na jakiejś miotle.

- Siostrzyczko? Co wam się stało? - Wybałuszył oczy, gdy nas zobaczył.

- Zbiorowy płacz, braciszku...

- Nigdy nie zrozumiem bab.

Zaśmiałyśmy się przez łzy, a potem zaczęłyśmy na nowo płakać.

- A czego tak w ogóle chcesz? - Spytałam przez łzy.

- No jest kolacja, nie? - Podrapał się niepewnie po szyi.

Ala się załamała.

- Jak ja się tam pokażę w takim stanie? Oni zjedzą mnie żywcem - jęknęła, chowając twarz w dłoniach.

- Nic się nie martw, Al... ja pójdę po jakieś jedzenie dla nas - zaoferowałam.

- Oh, Merlinie, dziękuję, Lils! - wykrzyknęła.

Zeszłam na dół, gawędząc nieco ponuro z Syriuszem, który starał się mnie rozbawić i weszłam do Wielkiej Sali. Podeszliśmy do naszej części stołu i zaczęłam nakładać kanapki, uprzednio przywitawszy się ze wszystkimi.

- Lily, a gdzie zgubiłaś Alicję? - spytała złośliwie Lacey, moszcząc się na kolanach Zayna. - Czyżby wypłakiwała oczy po tym, jak mój misiaczek z nią zerwał?

- Nie... - odpowiedziałam, po raz pierwszy się nie rumieniąc. Nikt nie będzie tak obrażał mojej przyjaciółki. - Tak właściwie, to bardzo żałuje, że spotykała się z takim tchórzem.

- Mój chłopak nie jest tchórzem... - zaprotestowała.

- To bardzo zabawne... bo gdy my pobiegliśmy do Hogsmeade, by ratować ludzi, on, pod wymówką zostawienia różdżki w dormitorium, wrócił do szkoły. I nie dołączył do nas w wiosce.

- On... - zająknęła się. - Zayn dopilnował, by wszyscy uczniowie uciekli z błoni.

- No, jak wszyscy zobaczyli, że on w przestrachu ucieka, to biegli razem z nim - wtrącił Syriusz kpiąco, na co wszyscy się zaśmiali, a Zayn z Lacey zarumienili się wściekle.

- To nie... - zaczęła, ale jej przerwałam.

- Lacey, mi naprawdę nie musisz nic mówić - powiedziałam, łapiąc się za serce w udawanym współczuciu. - Oboje jesteście siebie warci.

Wzięłam talerz z kanapkami i już zbierałam się do wyjścia gdy podniosłam palec tak jakbym sobie o czymś przypomniała.

- Zayn naprawdę się cieszę, że różdżka którą miałeś w spodniach, nie odpaliła. Bo gdyby tak się stało i straciłbyś... - chrząknęłam znacząco. - Twoja wartość spadłaby do... zera.

Tym razem śmiech był tak głośny, że reszta uczniów przestała rozmawiać i wszyscy patrzyli na nas, a ja z uśmiechem na twarzy opuściłam Wielką Salę.

Gdy zjadłyśmy wszystkie co do jednej, położyłam się na łóżku i nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam.

***

- Dor! Pośpiesz się! - wykrzyknęłam, tupiąc nogą z niecierpliwości.

Dziewczyna zaśmiała się, ale dalej się ślamazarzyła z pakowaniem.

- Czy to ci czegoś nie przypomina? - jęknęłam.

- Czego?

- Sytuacji przed świętami?

- Eee... nie. Wtedy miałam o trzy walizki mniej. Teraz zabieram wszystkie rzeczy.

Przewróciłam oczami.

- Wciąż nie rozumiem, jakim cudem mieścisz się w dwóch...

- Mam mało ubrań. A jeśli nie masz miejsca... poproś Flitwicka o zaklęcie zmniejszająco-zwiększające...

- Ten niski gnom mnie nie lubi. Jak go poproszę, to zaśmieje mi się w twarz i da szlaban.

- Gnomy są niskie... nie ma potrzeby dodawać jeszcze tego "niski" - powiedziała cicho Ann.

- Nieważne, Ann!

- Ala może go poprosić... - zaproponowała Dorcas i spojrzała na Rawley dużymi, błagającymi oczami.

- O nie... nie, nie i nie - zaprotestowała Alicja. - Nie patrz tak na mnie, Dor. Już go prosiłam o zaklęcie odpędzające brzydkich chłopców. Od razu wiedział, że to dla ciebie.

Dorcas skrzywiła się na to wspomnienie.

- Ten zgred dał zaklęcie, przez które byłam jak magnes na tych chłopaków... - jęknęła.

- No właśnie... lepiej nie ryzykować... - wykrzyknęła Ala, ciesząc się, że rozmowa poszła po jej myśli.

- Poproś Zay... Merlinie, przepraszam - wykrzyknęłam, przykładając dłoń do ust, gdy uświadomiłam sobie, co właśnie chciałam powiedzieć. Taktowna jak czołg - cała ja.

- Ten stary owsik mnie nie obchodzi. On jest głupi jak sandał - warknęła moja przyjaciółka.

- Sandał? Chyba but?

- A sandały to nie buty?- Zmarszczyła brwi, przekrzywiając głowę.

- Nieważne - powiedziałam, wywracając oczami.

- Chodzi o to, że ten cholerny, pieprzony, głu... - Ala zaczęła lawinę wyzwisk, której nie dokończyła, gdyż jej przerwano.

- Jesteś pewna, że chcesz kończyć to zdanie? Bo mogę ci odjąć punkty za obrażanie chłopaka prefekta.

W drzwiach stała Lacey, która teraz opierała się o framugę w nonszalanckiej pozie, jakby tu rządziła. Uniosła zarozumiale brew i uniosła smukłą rękę, celując w Alę palcem.

- Odjąć punkty? Proszę zrób to, idiotko. Bo wcale puchar nie został wręczony wczoraj na kolacji Ślizgonom, nie... - zaczęła ironizować Dorcas. - A ja nazywam się Rubeus Hagrid.

- Za obrażanie pani prefekt, Gryffindor traci pięć punktów. Może to cię czegoś nauczy, Meadowes - wyświergotała, przybierając jeszcze bardziej usatysfakcjonowaną minę.

- Lacey, czy ty siebie słyszysz? - zapytałam, wbijając w nią wzrok. Ona nie mogła tak na serio. - Puchar został już wręczony...

- Daj jej spokój, Lils... Głupolki jej pokroju tylko marnują nasz czas... - syknęła Ala.

- Gryffindor traci piętnaście punktów, Rawley - zaświergotała nasza pani prefekt.

- Może jeszcze wstawisz nam szlaban? - zapytała nieśmiało Ann, próbując być wredną, lecz, jak zwykle, była na to zbyt miła.

- Nie bądź niemądra... - Jej głos nieco złagodniał, zupełnie tak jak wszystkich innych, gdy mówili do Ann. - Była już kolacja pożegnalna... Nie można dawać już szlabanów... Schodźcie na śniadanie - rozkazała, a potem dodała na odchodne. - A podobno to ona jest ta mądra...

Westchnęła i wyszła.

- Czy ona tak na serio? - spytałam.

- GRYFFINDOR TRACI PIĘĆ PUNKTÓW, MESTERS! - Usłyszałyśmy wrzask dochodzący z pokoju wspólnego.

- Obawiam się, że tak... - wyszeptała Ann cicho.

- Chyba trzeba stworzyć nowe powiedzenie... głupia niczym Lacey - zaśmiała się Dorcas.

- Wciąż się zastanawiam, czy ona jest tlenioną blondynką, czy naturalnie głupia - stwierdziła Ala, na co zachichotałam.

Zaczarowałyśmy nasze kufry tak, że leciały za nami, gdy przechodziłyśmy przez cały Wspólny Pokój.

- Nie mogę uwierzyć, że tak szybko to wszystko zleciało - westchnęłam, obracając się dookoła swojej osi na środku pomieszczenia.

Stanęłyśmy wszystkie przed wejściem, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z tego pokoju. To tu spędzałyśmy praktycznie każdą wolną chwilę.

- Do widzenia Gruba Damo! Miłych wakacji! - zawołała Ann, uśmiechając się słodko do namalowanej kobiety.

- O, na pewno będą miłe... podobno zatrudniono nowego mężczyznę, który będzie nas odkurzał... i podobno jest przystojny...

- Na pewno będzie przystojny i na pewno go zachwycisz - zapewniła blondynka.

- A potem po jego śmierci jego portret zawiśnie obok mojego... - westchnęła rozmarzona Gruba Dama.

- Muszę poćwiczyć nową serenadę... specjalnie dla niego...

- A czy to mężczyźni nie powinni śpiewać serenad? - spytała Dorcas.

- Co za seksizm, młoda damo! - obruszyła się, a potem nagle jej przeszło. - Chcecie posłuchać?

- Wiesz... tak naprawdę to my się spieszymy... nie chcemy się spóźnić na śniadanie - powiedziałyśmy, wycofując się.

- Ależ na pewno zdążycie wysłuchać - zapewniła i zaczęła śpiewać z kieliszkiem w dłoni.

Jeszcze przy Wielkiej Sali słyszałyśmy ten okropny pisk. Słaniając uszy, podbiegłyśmy do drzwi, gdzie, na szczęście, słychać było już tylko gwar rozmów.

Usiadłyśmy przy naszych miejscach i nałożyłyśmy sobie jakieś smakołyki. Gdy zaczęłyśmy jeść, do sali wleciały sowy. Ostatnia w tym semestrze sowia poczta. Sala wypełniła się skrzekotem, mnóstwem piór i przeróżnymi kolorami. Zwyczajowo jedna wielka czarna podleciała do mnie. Wzdychając głęboko, otworzyłam list.


Szlamo!

Przypominam o moim długu.

Orion Black.

PS W kopercie jest coś jeszcze.


Serio? Dla tak krótkiej wiadomości postanowił wysłać list? Przecież pamiętam o tym głupim długu.

Potrząsnęłam kopertą i na rękę wypadł mi kolejny list i wycinek z gazety. Najpierw otworzyłam list.


Droga Lily!

Wiem, że już wielokrotnie pytałam, ale czy przystąpisz do śmieriożerców?

Wydaje mi się, że wiesz kim są nasi szpiedzy w szkole, lecz jeśli nie... wyślij odpowiedź przez sowę swojego "braciszka".

Twoja śmierciożercza przyjaciółka,

Avara.


Pokręciłam lekko głową, tak jakby mnie widzieli i otworzyłam zgięty wycinek. To był kawałek mugolskiej gazety.


"TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE DZIECKA.

Wczoraj w pożarze zginęła ciężarna kobieta z mężem. Mary James była w zaawansowanej ciąży, lecz nigdzie nie można było znaleźć najmniejszej dziecięcej kostki. Nasi specjaliści twierdzą, że przed pożarem dziecko zostało wycięte z brzucha matki. To by świadczyło o tym, że zostało ono uprowadzone. 'Nasi śledczy prowadzą dochodzenie, lecz nie ma żadnych wątpliwości co do jednej rzeczy - To nie był przypadkowy pożar' powiedział śledczy Martin Kingsley. Kobieta z mężem zginęli przed pożarem. Włamywacze musieli ich zabić wyciąć dziecko i wszcząć pożar by zamaskować ślady. Termin porodu był na dzień następny, więc dziecko żyje. Miejmy nadzieję, że zostanie odnalezione, albo chociaż że porywacze się nim zaopiekują.


Pod tym artykułem czerwonymi literkami było napisane: "Zaopiekujemy się nią na pewno. Nie martw się o to. Ta dziewczynka wyrośnie na wspaniałą śmierciożerczynię. PS To była rodzina czarodziejów."

Wytrzeszczyłam oczy, zasysając powietrze. O, Merlinie... moje serce w tej chwili rozpadło się na kawałeczki. Samotna łza popłynęła po moim policzku. Przeze mnie zginęło już tyle osób... tylko dlatego, że nie chciałam im wydać wujka.

Szybko ją otarłam. Muszę być silna... nie wydam im wujka, nieważne co się stanie. To już była ostateczna decyzja.

Ale moja silna wola słabła gdy patrzyłam na uśmiechniętą Mary James i jej męża. Oderwałam kawałek kartki i z gulą w gardle poprosiłam Dor o długopis. Ta mi go podała, nie zauważając niczego dziwnego w moim zachowaniu. Szybko naskrobałam krótką wiadomość i włożyłam ją do czerwonej koperty, zaklejając ją

Napisałam na niej: "Nie wydam. Nie przystąpię. Opiekuj się tym dzieckiem, jakkolwiek ma ono na imię. Lily."

Podeszłam do siedzących niedaleko obcokrajowców i położyłam kopertę na ich stole. Mina spojrzała na mnie z wesołym uśmiechem.

- Oh... Lily. Co tam? - spytała, patrząc z ciekawością na kopertę. - Chciałaś się pożegnać?

- Właściwie to miałam prośbę.

- O! - Wyglądała na zaskoczoną. - Słucham.

- Do Maksa - dodałam szybko, a ten spojrzał na mnie zaskoczony.

- Tak? O co chciałaś mnie poprosić? - spytał nieco łamanym angielskim.

- Daj ten list Avarze, proszę - powiedziałam po polsku, na co reakcja była natychmiastowa.

Mina i Marina zakrztusiły się herbatą. Xavier i Maks pobledli, a Antonio skrzywił się okropnie.

- Przepraszam, ale nie rozumiem o co ci chodzi... - wyjąkał po angielsku.

- Przejdźmy na polski, tak chyba będzie najlepiej - powiedziałam cicho, przesuwając do niego kopertę.

- Ty mówisz po polsku? - wykrztusiła Mina.

- Żona Oriona Lestrange jest Polką. Wiecie chyba o tym.

- Skąd mamy niby to wiedzieć? - Marina zmarszczyła brwi.

- Posłuchaj, po prostu daj to Avarze.

- Dlaczego ja?

- Bo jesteś najwyższy rangą i należysz do wewnętrznego kręgu - stwierdziłam cicho.

- Doniesiesz na nas? - warknęła Marina. Jeśli chciała mnie od tego odciągnąć, to

- A doniosłam? Wiem o was, od kiedy tu przyjechaliście.

- Czyli wiedziałaś kim jesteśmy, kiedy mi pomagałaś? - spytała ponuro Mina.

- Owszem... A na razie nie poleciałam do dyrektora, by powiedzieć są śmierciożercami. Po prostu to jej daj, dobrze?

Przysunęłam kopertę jeszcze bliżej niego.

- Dziękuję.

Odwróciłam się i usiadłam na swoim miejscu.

Po chwili do sali wbiegł Dumbledore. Wskazał palcem na dyrektora siedzącego przy stole.

- Ty... ty wstrętna kopio!

Po chwili do sali wbiegł kolejny.

- To ja jestem prawdziwy.

- Nie bo ja!

W sali zaroiło się od dyrektorów. Nikt nie wiedział, który jest prawdziwy dopóki wszyscy chórem nie wykrzyknęli:

"Dziękujemy wam za świetny pokaz. Żart dedykowany jest dla Franka Longbottom z Ravenclawu. Od cichej wielbicielki."

Wszyscy Dumbledorowie zniknęli. Rozległy się oklaski. Najgłośniej jak zwykle klaskał sam Dumbledore, który po chwili wstał.

- Dziękujemy wam wszystkim za śniadanie. Wasze walizki są już w Expresie. Możecie tam się skierować.

Zrobiłyśmy tak, jak nas poinstruował i po chwili jechałyśmy z powrotem do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro