1.4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpakowałam do kufra ostatnią bluzkę i usiadłam na nim, by z trudem dopiąć klamrę. Gdy tylko udało mi się to zrobić, odetchnęłam z ulgą, otarłam ręką kroplę potu z czoła i opadłam na podłogę, rozkładając szeroko ręce i nogi.

- Lil? Masz miejsce na jedną bluzkę? - Usłyszałam głos Dor nade mną. Jęknęłam głośno i przerzuciłam się na bok, wbijając w nią wzrok.

- Dor, spakowałaś się w trzy kufry... - powiedziałam, powstrzymując z całych sił pobłażliwy ton. - Naprawdę brakuje ci miejsca na jedną bluzkę?

- No weź... Jedna, jedyna, malutka bluzeczka! - wykrzyknęła, patrząc na mnie błagalnie. Jej duże, piwne oczy błysnęły, a moja słaba wola prawie się poddała.

- Bagażnik moich rodziców nie jest tak pojemny - zaprotestowałam słabo, łapiąc się ostatniego, możliwego argumentu. Dorcas miała to szczęście, że wychowując się w rodzinie czystej krwi, od małego dziecka była uczona, jak manipulować ludźmi tak, by tańczyli, jak im zagra.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że się zgodzili. - Dorcas na szczęście zmieniła temat, opadając na podłogę obok mnie. - Nie mogę sobie tego wyobrazić... święta z moją najlepszą przyjaciółką!

Czy jej oczy właśnie zmieniły kolor na zielony? Nie, niemożliwe.

- Ej, spędziłabyś święta w Hogwarcie, a tak będziesz że mną. - Spojrzałam na nią z uśmiechem, a potem zerknęłam na górkę kufrów stojących przy jej łóżku. - I ze swoimi walizkami.

- Co to są walizki? - spytała, a ja przypomniałam sobie, że w świecie czarodziejów nie ma czegoś takiego.

- Takie ozdobne kufry na zamek z kółkami.

- Mugole... - westchnęła przyjaciółka.

- Pamiętaj, że na święta przyjeżdża nieco dalsza rodzina, a oni nie wiedzą, że jestem czarownicą - przypomniałam jej po raz setny już.

- Tak, tak pamiętam. To będzie niezapomniana przygoda - westchnęła, ale wcale nie brzmiała na zachwyconą. Po chwili jednak uśmiechnęła się serdecznie, a do dormitorium wbiegła Ann.

- Idziecie? - wykrzyknęła wesoło. - Alicja czeka w pokoju wspólnym, no wiecie... Zayn - dodała dramatycznym szeptem, przykładając dłoń do ust, jakby mówiła jakiś ważny sekret.

Wybuchnęłyśmy śmiechem. Zayn Multon był w siódmej klasie. Nie był zbyt popularny, bo w przeciwieństwie do huncwotów, nie znosił, gdy ktoś sobie z niego robił żarty. Ale ratowało go to, że był obiektem westchnień wielu gryfonek, a także i dziewczyn z innych domów. Ja, Ann i Dorcas nie przepadałyśmy za nim (a jak Ann kogoś nie lubiła, to było z tym kimś naprawdę źle), ale Ala z jakiegoś powodu go ubóstwiała wręcz. Chodzili razem dosłownie wszędzie, ciągle się przytulali i ciężko było znaleźć moment, w którym się nie całowali. Bleh.

Zeszłyśmy na dół. Na kanapie siedział Zayn, a na jego kolanach Alicja i jak zwykle byli jedną, wielką plątaniną. Na całe szczęście, oboje byli ubrani i nic poza całowaniem i przytulaniem nie przyszło im jeszcze do głowy. Chrząknęłam znacząco, chcąc przekazać Ali, że musimy już iść, ale albo mnie nie usłyszeli, albo mnie zignorowali, bo cały czas się całowali. Wywróciłam oczami i chrząknęłam dobitniej i głośniej. Ręce mojej przyjaciółki przestały błądzić po plecach gryfona. Szatynka z ociąganiem wstała mu z kolan, rzucając mi czego-chcesz-spojrzenie. Fuj. Ona ma dwanaście lat.

- No? - zapytała, unosząc brew. Przybrała pozę adekwatną do miny.

- No, skoro skończyłaś z publicznym obściskiwaniem, to możemy iść na pociąg - powiedziała cicho Ann, rzucając jej niepewne spojrzenie, na co została spiorunowana wzrokiem naszej przyjaciółki. Nie wiem, co jej ostatnio odbiło, ale kompletnie się od nas odsunęła, oddając swój czas całkowicie Zaynowi.

- To nie moja wina, że macie zerowe życie seksualne. - Wywróciła oczami nieco pogardliwie.

- Mamy jedenaście lat. - Wywróciła oczami Dorcas, przyjmując dokładnie taką samą pozycję. - Ty jesteś tylko o rok starsza. Nie wymądrzaj się.

Alicja przeczesała ręką swoje krótkie włosy, wzruszyła ramionami i minęła nas, przechodząc przez portret.

- Ma zły dzień - stwierdziłam, ruszając do portretu.

- Słyszałam! - Usłyszałam jej głos na korytarzu.

- Zdecydowanie zły dzień - powiedziałyśmy równocześnie i również przeszłyśmy przez portret.

****

Przeszłyśmy przez cały pociąg, nim znalazłyśmy jakiś pusty przedział. W końcu gdy otworzyłyśmy drzwi, popędziłam do miejsca w kącie przy oknie, a Dorcas usiadła tuż obok mnie. Alicja usiadła naprzeciwko, a Ann obok. Położyłam głowę na ramieniu przyjaciółki i zamknęłam oczy. Chciałam pójść spać, lecz oczywiście Merlin chciał inaczej. Cieszyłam się okropnie, że w końcu nadeszło Boże Narodzenie. Co prawda, zasmuciło mnie to, że Sev wolał zostać w Hogwarcie ze

swoimi ślizgońskimi przyjaciółmi niż ze mną.

- Lily... ja, Avery, Mulciber, Rosier i Rookwood zostajemy razem. Lucjusz zamierza nauczyć nas paru nowych, bardziej zaawansowanych zaklęć. - Złapał mnie wtedy za ramiona i potrząsnął lekko. - To jest dla mnie wspaniała okazja! - wykrzyknął nieco szaleńczym głosem. Jeden semestr w Hogwarcie i Severus zaczął się staczać. Strasznie mnie przerażało to, że za każdym razem, gdy ze mną rozmawiał, w jego oczach pojawiała się ta szaleńcza iskierka. Całe noce i dnie zastanawiałam się, jak poprawić jego sytuację, ale widziałam już, że było to na darmo. Tak jak Rosier i Rookwood byli do zniesienia, tak Avery i Mulciber sprowadzali go na złą drogę. Słyszałam już mnóstwo historii o Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wypowiadać i zdawałam sobie sprawę, że Lucjusz Malfoy jest jednym z jego zagorzałych zwolenników. Wizja jego i innych ślizgonów nauczających Seva czarnomagicznych zaklęć przyprawiła mnie o ból głowy.

- Siemka jest tu wolne miejsce? - Wyrwał mnie z zamyśleń czyjś głos. Jeśli mam być szczera, jeszcze bardziej niż wizja Seva-śmierciożercy dobijał mnie James Potter. On potrafił mnie samym swoim głosem doprowadzić do szewskiej pasji.

- Cicho bądźcie! - syknęła cicho Ann. - Lily śpi.

Huncwoci na paluszkach usiedli, zajmując ostatnie miejsca w przedziale. Miałam zamknięte oczy, ale intuicyjnie wyczuwałam na sobie czyjeś spojrzenie. Błoga cisza, która zapadła, nie trwała długo. Oczywiście, huncwoci mają wybitny talent do przeszkadzania, a gdy mają siedzieć cicho, nagle są bezradni.

- Narysujemy Rudej wąsy?

- Tylko spróbuj, Potter - syknęłam, otwierając jedno oko, a wszyscy zaśmiali się z mojej marudnej miny.

- Niedane jest mi się wyspać - jęknęłam i otarłam ręką oczy.

- Gramy w butelkę? - spytał Potter, ignorując mój komentarz kompletnie.

- Skąd znasz mugolską grę? - spytałam zdziwiona i ziewnęłam, na co ten wzruszył ramionami. Aha. Teraz to zamierza mnie zlewać, tak?

- Zagramy w wersję dla czarodziei! - wykrzyknął Syriusz, wyciągając pustą butelkę po kremowym piwie. Skąd się ona wzięła w jego kieszeni? Nie mam zielonego pojęcia.

- Na czym to polega? - spytała Dorcas, patrząc jak Remus układa przedmiot na środku, dokładnie pomiędzy nimi wszystkim, a potem przytwierdza ją lekko jakimś zaklęciem, żeby nie latała po całym przedziale.

- Ja kręcę. Na kogo wypadnie ten odpowiada na pytanie. Jeśli skłamie, ma zadanie. Jeśli odpowie dobrze, zadanie dostaję ja. Potem ta osoba kręci. I tak w kółko. Dzięki fałszoskopowi wiemy, kto kłamie

- Odpadam - powiedziałam natychmiast, krzyżując ręce na piersi. Zmrużyłam niebezpiecznie oczy i wcisnęłam się mocniej w kąt.

- Co jest Ruda? Boisz się, że będziesz musiała pocałować tłuste włosy Smar...

- Nie kończ tego zdania.

- ... kerusa? - dokończył z tryumfalnym uśmiechem, rzucając mi wyzywające spojrzenie.

Zmrużyłam oczy, piorunując go wzrokiem tak, jak tylko potrafiłam. Dopiero po dziesięciu minutach przekleństw i nalegań zgodziłam się zagrać, gdy przypomniałam sobie słowa taty o niebyciu odludkiem.

- Dobra kręcę... Peter! - James zmrużył oczy, zastanawiając się chwilę. - Czy to ty zjadłeś moje czekoladowe kociołki, które dostałam tydzień temu od ojca?

- Tak - powiedział Pettigrew po dłuższej chwili, rumieniąc się po czubki uszu. Wbił wzrok w ziemię, unikając usilnie brązowych oczu Pottera.

- Dobra James, masz wyzwanie. Eee... - Syriusz zastanowił się chwilę, a potem na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. - Krzyknij na cały pociąg "kocham McSztywną".

Potter, ze swoim huncwockim uśmiechem, wykonał to zadanie. Po całym pociągu rozległy się głośne gwizdy i brawa, a ten zamknął drzwi i wrócił na swoje miejsce. Zakręcił butelką i wypadło na Dorcas, która nie chcąc odpowiedzieć na pytanie "który chłopak w szkole ci się podoba?" musiała pocałować Petera. Później przez następną godzinę miałam parszywe szczęście, gdyż butelka zawsze losowała Dor lub Alę, a nigdy mnie. Po zadaniu, w którym Syriusz musiał się rozebrać do bielizny, butelka niestety wypadła na mnie.

- Lily! - zawołał Black wesoło, a potem uśmiechnął się niewinnie. - Co czujesz do Smarka?

- To mój przyjaciel, nic więcej - odpowiedziałam nieco sucho, gdyż spodziewałam się tego pytania. Fałszoskop milczał, więc Syriusz dostał następne zadanie, którym było przebiegnięcie się po korytarzu. Gdy tylko to się stało, zakręciłam, a ta zatrzymała się na mnie. Westchnęłam głęboko i zakręciłam raz jeszcze, a ta wypadła na Alicji.

- Co zrobiłabyś, gdyby Zayn cię rzucił? - zapytałam, nie mogąc wymyśleć żadnego, innego pytania.

- Przyjęłabym to spokojnie, a potem się zemściła - odpowiedziała z tak mściwym uśmiechem, że prawie się mi zrobiło Zayna przykro. Prawie. Ktokolwiek powiedział, że dzieci są najwredniejszymi istotami na świecie, miał rację. Na moje nieszczęście, choć niczego innego się nie spodziewałam, fałszoskop milczał, więc ja otrzymałam zadanie. Spojrzałam wyczekująco na Syriusza, który zgłosił się wcześniej do wymyślania zadań i moje serce prawie się zatrzymało, gdy ujrzałam złośliwe iskierki w jego oczach.

- Pocałuj Pottera - powiedział, przeciągając samogłoski. Gdy zobaczył moją minę, która obiecywała szybką zemstę i natychmiastową śmierć, dodał błyskawicznie. - Wystarczy w policzek.

Odetchnęłam i szybko cmoknęłam w policzek okularnika, co było raczej przytknięciem warg do jego policzka niż prawdziwym pocałunkiem. Syriusz zaczął klaskać i wiwatować, Remus uśmiechnął się tylko delikatnie, a Peter wciąż był zajęty swoim batonikiem.

- Nah, spodziewałem się czegoś lepszego - mruknął James, uśmiechając się wrednie.

Jak zwykle nie byłam w stanie znaleźć riposty, więc wytknęłam mu tylko język. Alicja wyciągnęła rękę, by zakręcić, więc ponownie zatopiłam się w swoich myślach i przestałam całkowicie zwracać uwagę na to, co się działo dookoła mnie. Graliśmy jeszcze przez pół godziny, a ja, na szczęście, nie zostałam wylosowana.

- Hej, za dwadzieścia minut będziemy. - Zauważył w końcu Remus. - Musimy się przebrać w mugolskie wdzianka.

- My pierwsze! - wykrzyknęł Dorcas, prawie w tym samym momencie co Syriusz, ale ostatecznie była szybsza, więc huncwoci, zrezygnowani, wyszli z przedziału. Nałożyłam na siebie dżinsy i koszulkę w kolorze głębokiej zieleni, a potem poszłam zawołać huncwotów. Po pięciu minutach wszyscy siedzieliśmy razem w przedziale, nie grając już, ale obserwując krajobrazy za oknem. Robiliśmy to w ciszy, którą przerywał tylko dźwięk Petera, który chrupał swoje ciasteczka. W momencie, gdy wiejskie pola i łąki zmieniły się w krajobraz londyńskich przedmieść, zaczęliśmy powoli sprzątać puste butelki od napojów i paczki po ciastkach Pettigrew. Po chwili wychodziliśmy już na peron. Pożegnałam się z przyjaciółkami i huncwotami, a potem razem z Dor przeszłyśmy na mugolską stronę peronu. Wypatrzyłam w tłumie rodziców i pomachałam do nich. Petunii, oczywiście, nie było razem z nimi. Może to nawet i lepiej. Pociągnęłam Dor w ich stronę.

- Mamo, tato, to jest Dorcas - przedstawiłam przyjaciółkę, gdy tylko podeszłyśmy bliżej. Tata wytrzeszczył lekko oczy, widząc bagaże Dorcas i nieco pobladł na twarzy, ale byłam pełna podziwu dla rodzicielki, która zachowała zimną krew.

- Miło cię poznać, Dorcas - powiedziała mama, wyciągając dłoń do szatynki.

- Wystarczy Dor lub Dora, proszę pani. - Dor uścisnęła jej dłoń z szerokim uśmiechem.

- Oczywiście, Dor. - Szatynka miała taki urok osobisty, że moja mama już ją pokochała. Kiedyś chciałam nawet ją spytałam, jak osiągnąć taki efekt, ale ona powiedziała wtedy coś w stylu: "każdy ród czarodziejów czystej krwi ma swoje sekrety, Lils" i na tym się skończyło. - Petunia czeka w domu. Musiała się... pouczyć, więc nie mogła przyjść.

Wszyscy wiedzieliśmy, że nie była to prawda. Petunia nie znosiła się uczyć i na pewno nie robiłaby tego w Boże Narodzenie. Pozostawiłam to jednak bez komentarza, wzruszając jedynie ramionami. W ciszy ruszyliśmy do auta. Gdy doszliśmy, dziesięć minut zajęło nam upchnięcie jej walizek w naszym siedmioletnim, brązowo-czarnym Fordzie Corsair. Cała podróż upłynęłaby w ciszy, gdyby nie puścili w radiu "Hey Jude". Wtedy mój tata podgłośnił i razem z mamą zaczęłyśmy fałszować okropnie. A gdy tylko piosenka się skończyła, Dorcas spytała, co leciało. Tata zahamował gwałtownie, spojrzał na nią zszokowany, a potem spytał się, czy to żart, czy ona na poważnie nigdy nie słyszała o Beatlesach. Gdy Dor skruszona przyznała, że nigdy ich nie słyszała, mama od razu puściła jej całą płytę, opowiadając jej przez całą drogę dokładną historię zespołu i fałszując razem ze mną wszystkie ich najpopularniejsze kawałki.

Gdy dotarliśmy pod dom, Dorcas znała już na pamięć wszystkie najważniejsze fakty o Beatlesach i znała na pamięć wszystkie kawałki z płyty. W pewnym sensie jej współczułam, bo wiedziałam jak to jest żyć z paranoicznymi fanami, ale z drugiej strony, cieszyłam się, że po tylu miesiącach w Hogwarcie znowu mogłam cieszyć się z nimi ich obsesją. Gdy weszliśmy do środka, Petunia wyszła z salonu, rzuciła mi zniesmaczone spojrzenie i, nie witając się, ruszyła schodami do swojego pokoju, tupiąc głośno nogami.

- Przejdzie jej. Będzie dobrze, Lils. - Tata położyl dłoń na moim ramieniu i posłał mi pokrzepiający uśmiech.

- Wiem, wiem. - To były puste słowa, bo dobrze wiedzałam, że Tuni już nigdy nie przejdzie. Zasmuciłam się nieco, ale Dor szturchnęła mnie łokciem i uśmiechnęła się serdecznie

- Lily, pokaż Dorze pokój i pomóż jej się rozpakować - poinstruowała mnie mama. - A potem zejdźcie na kolację.

- Dobrze, mamo! - Skinęłam głową, a potem odwróciłam się do Dorcas. - Chodź na górę.

Pociągnęłam przyjaciółkę za ramię i wciągnęłam ją po schodach na górę. Stanęłam na środku i rozejrzałam się dookoła. Po prawej znajdowały się drzwi do sypialni rodziców, mojej i Tuni, a po lewej do łazienki i pokoju gościnnego. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju i omiotłam go wzrokiem. Nie zmienił się nic a nic. Te same żółte ściany. Ta sama ciemnozielona pościel i jasne meble. No i oczywiście lawendowy odświeżacz powietrza. Zaciągnęłam się tym zapachem, a potem wykonałam jeden piruet i opadłam na łóżko z szeroko rozłożonymi nogami i rękoma. Wreszcie w domu!

- Ładny pokój. Gdzie ja śpię? - spytała Dor, stawiając swoje kufry przy biurku.

- Na łóżku. Ja mam kanapę - powiedziałam, a potem sturlałam się z kanapy, by pomóc jej z kuframi. Gdy tylko rozpakowałyśmy jeden z nich, cała moja szafa była zajęta, a resztę ubrań zostawiłyśmy po prostu w jej bagażach, wpychając je pod łóżko. Gdy skończyłyśmy, zmachane oparłyśmy się o łóżko, oddychając ciężko, dokładnie w momencie, gdy mama zawołała nas na kolację.

- Idziemy! - Odkrzyknęłyśmy razem i wybuchłyśmy śmiechem.

Zbiegłyśmy na dół i usiadłyśmy przy stole. Mama, na pierwszy posiłek Dor tutaj, postarała się, by zrobić najwspanialszą kolację na świecie. Zatopiłam widelec w makaronie, a potem nadziałam jeszcze kawałek mięsa. Ubóstwiałam wprost spaghetti bolognese. Zassałam pojedynczą nitkę, przez co ubrudziłam się nieco sosem pomidorowym. Dor zaśmiała się serdecznie, a Tunia tylko popatrzyła dziwnym wzrokiem, marszcząc brwi.

- Pyszne jedzenie, proszę pani. - Pochwaliła szatynka z pełną buzią. Przęłknęła swoją porcję i kontynuowała. - Dorównuje temu w Hogwarcie, a to naprawdę bardzo trudne.

- Dziękuję. A kto gotuje w waszej szkole? - Czy moja mama się rumieni? Jakim cudem Dor umie owijać sobie ludzi dookoła paluszka?

- Skrzaty domowe - stwierdziła, wzruszając ramionami, jakby to była rzecz oczywista.

- Aha...

- To takie małe stworzonka służące rodzinom czarodziei. - Wytłumaczyłam szybko. - Są naprawdę bardzo pomocne, bo uwielbiają pracować. Jedyną ich wadą jest to, że karają się, jak robią coś źle.

- Dziwolągi - syknęła Petunia, odsunęła się od stołu i popędziła na górę.

Gdy usłyszeliśmy głośny trzask drzwi od jej pokoju, mama westchnęła.

- Czas. Daj jej czas.

Uśmiechnęłam się niemrawo i zaczęłam dłubać widelcem w spaghetti, nagle tracąc apetyt. Dor nawet nie próbowała mnie pocieszać. Gdy skończyłam, podziękowałam z lekkim uśmiechem za posiłek i poszłam do góry. Gdy tylko drzwi się za nami zamknęły, szatynka rzuciła się na mnie, pozwalając mi wypłakać się w jej ramionach. Nie mogłam uwierzyć, jak dobrze się dogadywałyśmy, będąc przy okazji tak od siebie różnymi.

Ja byłam dosyć niska, miałam kasztanowe włosy, opalizująco zielone oczy i potwornie bladą cerę.

Dorcas natomiast była wysoka i opalona, miała ciemnobrązowe włosy, piwne oczy.

Ja byłam cicha, spokojna i systematyczna, a ona głośna, żywiołowa i nieodpowiedzialna.

A mimo to rozumiałyśmy się jak siostry. Jak prawdziwe siostry.

Po chwili z radia popłynęła moja ulubiona piosenka świąteczna i zaczęłyśmy wyć na cały dom, głównie po to by zdenerwować Petunię, ale to było mniej ważne.

- Rockin' around the Christmas tree...

Śmiałyśmy się i śpiewałyśmy tak długo, że w końcu z wycieńczenia padłyśmy na łóżko i zasnęłyśmy z miejsca, nie przebierając się nawet.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro