Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie została wielką bohaterką. Nie wykazała się cudownymi czynami, o których starożytni śpiewacy mogliby układać pieśni. Była tylko nic niewartym człowiekiem, który sam sobie zaszkodził. Los zawsze lubił płatać jej figle.

Ale... czy miłość nie należała do pewnego rodzaju bohaterstwa? Czy chęć pozostania przy ukochanej osobie, wspierania jej, nie była czymś wartościowym?

Nie żałowała. Naprawdę. Chociaż na początku bardzo cierpiała...

Od razu po przebudzeniu poczuła to. Pustkę w swoim wnętrzu. To, że czegoś jej brakowało, że nie była pełna. Nie czuła się sobą. Odepchnęła od siebie Leona, gdy ten próbował ją do siebie przytulić. Uciekła z infirmerii, zakrywając uszy rękoma, wyrywając się ludziom.

Pobiegła do lasu. Później nie potrafiła sobie za wiele przypomnieć. Siedziała na głazie. Płakała. Nie mogła uwierzyć, że jej to odebrali. Uczucie zdezorientowania, strachu i pustki mieszały się w jej wnętrzu.

Znalazła ją Piper, która była pierwszą osobą próbującą ją pocieszyć. Kalipso szlochała w ramię dziewczyny chyba z kilka godzin, dopóki nie poczuła tak wielkiego zmęczenia, że usnęła. Obudziła się w nieznanym pokoju. Domyśliła się, że znajduje się w Wielkim Domu. Miała nadzieję, że przyjdzie do niej Leo. Tak bardzo go w tym momencie potrzebowała, chciała, by ją objął, przytulił, pomógł zasnąć. Valdeza jednak przy niej nie było... Nie pojawił się. Została sama.

Spotkała go dopiero następnego dnia, gdy zebrali się wszyscy na werandzie Wielkiego Domu. Siódemka herosów, Nico i była bogini...

Leo trzymał się od niej z daleka. Stał najdalej, jak mógł i spoglądał na obóz. Kalipso siedziała na krześle z podciągniętymi nogami, opierając głowę na kolanach. Nic nie mówiła – bała się, że znowu się popłacze. Bolało ją zachowanie Leona. Potrzebowała go. Rozpaczliwie.

– Co się stało? – spytała Annabeth, patrząc z niepokojem na Kalipso. Wciąż miała w głowie obraz poparzonej dziewczyny; to w końcu ona ją znalazła wraz z Percy'm.

Leo opowiedział o tym, jak razem skończyli odbudowywać Festusa i jak wpadł na pomysł, że można pokonać Gaję tak, jak kiedyś został unieszkodliwiony Uranos, a także że rozmawiał o tym z Nike i z Apollem i że oni byli przekonani, iż nikt nie zdoła przeżyć wybuchu, który nastąpi po zniszczeniu Pani Szlamu i Mułu. A później o tym, że smok podał mu lekarstwo lekarza i tak udało mu się wrócić do żywych.

– Idiota! – Piper walnęła go w głowę, a dopiero później przytuliła. – Dlaczego nam o tym nie powiedziałeś?

– Nie zgodzilibyście się na to. Wciąż istniało spore ryzyko, że lekarstwo może nie zadziałać. Nie chciałem, byście później się obwiniali... – Jego wzrok spoczął na czubku głowy Kalipso, która wciąż na nikogo nie patrzyła. Odchrząknął, zaplatając ramiona na piersi. – Teraz już wiecie. Gaja zniknęła i nie powinna już nigdy więcej wrócić. O to chodziło, prawda? – Wzruszył ramionami, a później oddalił się, kierując się w stronę lasu.

Jason zawołał za nim, jednak chłopak nie wrócił. Z uśmiechem powiedział, że chce o czymś pomyśleć i odbiegł.

Herosi wymienili się spojrzeniami. Hezel podeszła ostrożnie do Kalipso, delikatnie kładąc jej dłoń na ramieniu. Dziewczyna drgnęła, ale nie zmieniła pozycji, nie spojrzała na nich.

– Kalipso... Wszystko w porządku? – spytała zmartwiona córka Plutona.

Córka Atlasa nie odpowiedziała. Nagle wstała, nic nie mówiąc, odwróciła się i weszła do Wielkiego Domu, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.

– Czy ktoś mi wytłumaczy, dlaczego ta dwójka zachowuje się jak para kosmitów? – Percy poczochrał ciemne włosy, wzdychając.

– Kalipso straciła swoje wszystkie moce – powiedziała w końcu Piper, opadając na krzesło. – Od trzech tysięcy lat była czarodziejką, w której krwi płynęła magia. To była część jej samej. Utrata nieśmiertelności nie zabolała jej tak mocno, ponieważ miała dość samotności i sama o tym zdecydowała. Jednak jej moce... Nie potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo musi teraz cierpieć. – Dziewczyna zasępiła się, a chwilę później jej rysy wykrzywiła wściekłość. – Nie mogę uwierzyć, że Leo jest takim debilem! Ona go teraz potrzebuje, a on tylko pielęgnuje w sobie wyrzuty sumienia. Uważa, że to przez niego ona teraz cierpi i straciła moce. Dlatego postanowił się od niej odsunąć. Wyobrażacie to sobie?!

Nico pokręcił głową z politowaniem, a Frank i Percy jednogłośnie stwierdzili, że jest on idiotą. Annabeth wydawała się zamyślona, za to Hazel wciąż zmartwiona. Piper kipiała wściekłością, a Jason stwierdził, że to naprawdę w stylu Leona – by obwiniać się za wszystko.

Próbowali nakłonić Valdeza do rozmowy z Kalipso, jednak on nie chciał ich słuchać. Udawał, że nic się nie stało i uważał, że ona i tak długo by z nim nie wytrzymała. Pewnie w końcu zerwałaby z nim. Tak było lepiej. Dla nich wszystkich.

Za to Kalipso nie wychodziła ze swojego pokoju. Nie jadła. Nie spała. Czasami pozwalała wejść do siebie dziewczynom, jednak nie rozmawiała z nimi.

Dopiero kiedy Piper zagroziła, że urwie Leonowi jaja i wspomniała o tym, że jego dziewczyna przestała jeść, chłopak postanowił się z nią spotkać.

Pewnego wieczoru wszedł do jej tymczasowego pokoju w Wielkim Domu, gdzie znalazł ją skuloną pod białym, puchatym kocem. Serce zakuło go na sam jej widok. Z westchnieniem zamknął za sobą drzwi i przysiadł obok niej na łóżku. Nie wiedział co powiedzieć. Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Walczył ze sobą, by ją dotknąć, by poczuć jej skórę, by przytulić ją, przeprosić... Był tak wielkim tchórzem. Nienawidził siebie. Zawsze musiał coś schrzanić. Już myślał, że może być szczęśliwy, ale jak zwykle zranił tylko osobę, którą kochał...

– Nie nienawidzę cię. – Usłyszał cichy szept. Znieruchomiał. Miał wrażenie, że serce przestało mu bić. W ustach czuł suchość. – Naprawdę. I nie obwiniam ciebie.

W oczach stanęły mu łzy. Jak ona mogła tak mówić? Powinna być na niego wściekła, znienawidzić go. Dlaczego mówiła mu takie rzeczy?

– A powinnaś – mruknął i utkwił spojrzenie w swoich dłoniach.

Dziewczyna podniosła się i odwróciła do niego. Leona zatkało, gdy ją zobaczył. Nie widział jej przez tydzień i tak tęsknił, że to uczucie wypalało w nim znamiona. Miał ochotę ją dotknąć, poczuć. Wyglądała na zmęczoną, a także chudszą, jednak dla niego wciąż była najpiękniejsza.

– Razem, Leonie Valdezie. Razem. Myślałam, że te słowa więcej dla ciebie znaczyły. A zostawiłeś mnie samą. – W jej głosie brzmiała tak wielka rozpacz, ale także wściekłość. Uniosła dłoń, gdy chciał coś powiedzieć. Odetchnęła głęboko, by opanować emocje. – Wybaczam ci to. Wybaczam wszystko i nie obwiniam, więc błagam... przestań sam siebie obwiniać. Bądź ze mną i przy mnie. Błagam. Bo naprawdę ciebie potrzebuję.

Kalipso wybuchnęła szlochem, na co nie mógł być już dłużej obojętny. Wziął ją w końcu w ramiona i kurczowo trzymał, gdy dziewczyna dzieliła się z nim swoją rozpaczą, zagubieniem, bezradnością... Czuł to wszystko. Przeżywał razem z nią. I w końcu zrozumiał, że miała rację. Tak wiele razem wycierpieli, przeżyli, dali radę znieść. Tylko dzięki temu, że byli razem.

Rozpoczęła się dla nich nowa historia. Walki ze stratą, nauki drugiego człowieka, przezwyciężania trudności i kompleksów, akceptacji. Wspierania, dzielenia się emocjami – radością, smutkiem, samotnością – pracy, przyjaźni, miłości. A później w obozie pojawił się Apollo, który, tak się składa, sporo namieszał w ich życiu...

yle='font-siZ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro