Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Akcja opowiadania rozgrywa się po wydarzeniach w Domu Hadesa. ~ Gabsone nene

Run again

Leo

Leo miał już tego dość.

Rozumiał, że jego przyjaciele chcieli uczcić szczęśliwy powrót Annabeth i Percy'ego z Tartaru, ale czy musieli zachowywać się aż tak głośno? Niektórzy nie mieli czasu na zabawę... Wcale go nie obeszło, że nikt mu nie zaproponował, by się do nich przyłączył. I tak musiałby im odmówić. Nie obchodziło go, że ponownie o nim zapomnieli. Zostało tak mało czasu na pokonanie Gai, a oni, zdaje się, nie traktowali tego poważnie. On przynajmniej coś robił, starał się, wciąż ulepszał statek i pracował nad pewnym tajnym projektem...

Jęknął, gdy spostrzegł, że było już po czwartej nad ranem.

Pochylił się niżej nad projektem, który planował niedługo wprowadzić. Małe ustrojstwo w jego rękach miało sprawić, że przyspieszenie Argo II stanie się tak szybkie i efektowne, jak tylko się dało. Doprowadzi też do tego, że statek nie będzie się aż tak mocno chybotał, co zdecydowanie ułatwi życie biednej, cierpiącej na chorobę morską Hazel.

Przejechał ręką po swoich skołtunionych lokach, marząc o odpoczynku. Ale musiał skończyć robotę.

Próbował właśnie skalibrować drobną część, gdy zza ściany znów dobiegły głośny śmiech i dźwięk tłuczonego szkła.

Krew się zagotowała w chłopaku. Jak już wspomniał – miał dość.

Gwałtownie wstał od stolika, wypadł ze swojej kajuty i skierował się do messy. Widok, który go przywitał, bardzo go zszokował, ale nie stłumił jego gniewu.

Upili się. Jego zwariowani, nieodpowiedzialni, głupi przyjaciele schlali się w cholerę.

Piper leżała na podłodze, chichocząc na cały głos i przytulając się do nogi krzesła, na którym ledwo siedział Jason, który nie miał się lepiej. Trzymał w ręce butelkę wina i próbował się skupić – co było dla niego niezłym wyzwaniem; wskazywało na to jego zmarszczone czoło i ślina, którą roztaczał wokół, gdy próbował wymówić poprawnie jakieś słowo – tłumacząc coś Percy'emu. Czarnowłosy chłopak za to zzieleniał na twarzy; ledwo powstrzymywał się od wymiotów. Annabeth tańczyła na stole, recytując jakieś greckie sentencje. Hazel płakała, leżąc na ziemi i na przemian tracąc, i odzyskując świadomość, a Frank... hm... stwierdził, że jest prawdziwym superbohaterem. Wytrzasnął skądś różową pelerynę, którą krzywo zawiązał sobie pod brodą, a na głowie miał koronkowe białe majtki, które chyba do niego nie należały...

Leo nie mógł w to uwierzyć. Oni... na jego statku... gdy on... Nie miał dobrych wspomnień związanych z alkoholem. Obiecał sobie, że będzie abstynentem do końca życia. Po tym, co przeżył w jednej z rodzin zastępczych... Paskudna blizna na ramieniu wciąż mu przypominała, że pijanym ludziom nie można ufać. I teraz to. Największy cios. Nie dość, że obudzili w nim najgorsze wspomnienia, to mieli jeszcze czelność tak się narażać. A gdyby ktoś ich teraz zaatakował?! Byli bezbronni!

Dał się ponieść emocjom.

Wsadził dwa palce do ust i przeszywająco zagwizdał. Sztuczka, którą nauczyła go matka. Zawsze powtarzała, że to skutecznie uciszy każdego; tym razem też zadziałała. Zaległa cisza. Przekrwione, zapuchnięte oczy przyjaciół skierowały się w jego stronę.

– Zwariowaliście?! – wydarł się, nie zważając na ich zbolałe spojrzenia i skrzywione miny. Mierzył ich przez kilka chwil wzrokiem, czując jak rośnie w nim rozczarowanie i zastanawiając się, co powinien im powiedzieć... Tym razem nie miał zamiaru zaszyć się w kajucie lub maszynowni, udając, że wszystko było w porządku. Nie tym razem.

– O, Leo! Zapomniałam o tobie! – Piper próbowała wstać z podłogi, ale niezbyt jej to wychodziło. Leo zaplótł ręce na piersi, udając, że te słowa wcale go nie zraniły. – Przyłączysz się?

– Naprawdę postradaliście zmysły – powiedział, ignorując pytanie dziewczyny. – Na tym statku panuje zakaz picia alkoholu. – Nigdy go nie wydał, bo nie przypuszczał też, że jego przyjaciele będą takimi idiotami. – Gaja tylko czeka na nasz błąd, może nas zaatakować w każdej chwili, a wy co robicie?! Wystawiacie się jej!

– Jaj, Leo... Wyluzuj, brachu. – Jason skrzywił się, kładąc głowę na stole. – To tylko kilka... – Potoczył wzrokiem wokół. – Dobra. Kilkanaście butelek wina. Nic wielkiego.

Nic wielkiego? – powtórzył niebezpiecznie niskim głosem. – Nic wielkiego?!

– Tak. Nic. – Annabeth wyszczerzyła się do niego. Przysiadła na skraju stołu, machając nogami i zachowując się tak, jak odpowiedzialna i inteligentna córka Ateny, nigdy się nie zachowywała. Biła od niej wielka beztroskość. – Przyznaj się, że jesteś po prostu zazdrosny, bo nie zaprosiliśmy cię. Ale tak właśnie myśleliśmy, że zepsujesz całą zabawę. Jak zwykle zresztą.

– Co ty...? – Leo próbował coś powiedzieć, ale czuł się tak oszołomiony, że zabrakło mu słów. – Ja wcale... – Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Oni nie byli teraz sobą. Nie wiedzieli, co mówią. – Powinniście iść spać...

– Właśnie! Zawsze wszystko psujesz! I kto dał ci pozwolenie na wydawanie jakichkolwiek zakazów czy rozkazów?! Za kogo ty się masz?! – Frank natarł na niego, prawie zwalając go z nóg i rzucając mu pogardliwe spojrzenie (co dawało dziwny efekt, biorąc pod uwagę różową pelerynę i białe majtki...). – Zawsze uważasz się za lepszego! A niby z jakiego powodu?

– To mój statek. – Chłopak powoli tracił pewność siebie. Gniew gdzieś uleciał; na jego miejscu pojawił się ból i szok. Cofnął się chwiejnie. – A ja jestem kapitanem...

– Kapitanem? Raczej zwykłym mechanikiem. – Tym razem odezwał się Percy, który powoli odzyskiwał normalne kolory. – Nie masz prawa rządzić na tym statku. Ty go tylko zbudowałeś. A tak w ogóle – Syn Posejdona zmarszczył brwi – nie jesteś nam już potrzebny.

Na twarzy Leona pojawił się uśmiech – nieszczery, napięty – ale od zawsze taka była jego reakcja obronna. Śmiać się, gdy życie staje się piekłem. Żartować, gdy drugi człowiek rani cię każdym swoim słowem. Uśmiechać się, gdy ma się ochotę płakać.

– Ok. Masz prawo tak myśleć, stary. – Uniósł ręce i powoli zaczął się wycofywać. – Ja tylko chciałem powiedzieć, że nie podoba mi się, że upijacie się, gdy jesteśmy na tak ważnej misji.

– Na Zeusa! Leo! Możesz się ogarnąć? Co się z tobą dzieje? Kiedyś byłeś fajniejszy. – Piper spojrzała na niego odrobinę zamglonym, ale surowym wzrokiem. – Zresztą jesteś ostatnią osobą, która powinna krytykować innych za robienie głupich rzeczy!

Leo czuł się atakowany. Słowa zaczęły dochodzić ze wszystkich stron, wchodząc w niego, do jego głowy, obrażając go, raniąc.

– Sammy był lepsi niż ty... – Hazel odzyskała na chwilę świadomość, choć jej język odmawiał współpracy. – Nemezis miała razję. Jesteś sioodmym kolem!

– Nigdy nie traktujesz niczego poważnie. Denerwujesz mnie. Nic się nie zmieniłeś. Zachowujesz się jak idiota. – Jason powtórzył słowa, których kiedyś użył, gdy mieli walczyć przeciwko sobie w galerii Medei.

– Byłeś bezużyteczny w Domu Hadesa. Miałeś pokonać olbrzyma za pomocą ognia. I co? Tylko przeszkadzałeś Hazel. Jesteś słaby. Nie potrafisz nawet sam siebie obronić – powiedział Pery, a później poleciał do toalety, by opróżnić żołądek.

– Nie masz żadnej roboty do zrobienia? Chcielibyśmy wrócić do zabawy. – Annabeth wydęła usta, mrużąc podkrążone oczy. – A ty wszystkich drażnisz. Naprawdę. Z całej naszej siódemki jesteś najbardziej bezwartościowy. I wcale nie jesteś aż tak inteligentny, jak wszyscy myślą! Nie możesz się ze mną równać.

Jego 'przyjaciele' przestali zwracać na niego uwagę, znów skupiając się na sobie nawzajem. Chłopak po cichu wymknął się z pomieszczenia.

Udał się do maszynowni, gdzie powoli osunął się po ścianie, by skulić się na podłodze. Łzy zaczęły palić go w gardło. To był... koszmar. Chciał obudzić się i stwierdzić, że jego przyjaciele wcale nie uważają go za śmiecia. Tyle razem przeszli, a oni... Nigdy nic dla nich nie znaczył. Teraz to wiedział.

Miesiące pracy w samotności nad statkiem, kilkutygodniowa podróż... On myślał... myślał... że im na nim zależy, tak jak jemu na nich. Pracował dla nich. Starał się dla nich. Bo uważał ich za swoją jedyną rodzinę. Myślał, że kochają go takim, jakim jest. Że go akceptują.

Spojrzenie Piper i Franka, głupie słowa Hazel, atak Percy'ego i Jasona, końcowa przemowa Annabeth...

Wiedział, że myślą tak naprawdę. Jedną z nielicznych 'korzyści' alkoholu było to, że ludzie po nim stawali się szczerzy.

Złe wspomnienia zaczęły go atakować.

Miał zaledwie dziewięć lat, gdy trafił do zwyczajnego z pozoru małżeństwa. Wszystko układało się dobrze, dopóki para się nie pokłóciła. Leo niewiele rozumiał, ale miła pani sobie poszła i już nie wróciła. Został z panem, który... przestał być miły. Zaczął pić i to bardzo dużo. A tak się złożyło, że nie lubił pić w samotności... Leonowi niedobrze się robiło, gdy słyszał ,,Przecież nie będę pił sam!". Mały chłopiec nie miał ochoty na obrzydliwy napój, ale za każdym razem, gdy odmawiał, pan Greg... wkurzał się i bił go. Nie miał wyboru. Alkohol nie wpływał na niego dobrze – wielokrotnie wymiotował po nim i czuł się strasznie. Zaczął dużo chorować. Raz odmówił. Odmówił stanowczo. Zebrał w sobie pokłady odwagi i spojrzał prosto w twarz mężczyźnie, mówiąc, że nigdy więcej z nim nie wypije. Greg wpadł w furię. Pod ręką miał tylko butelkę z wódką. Złapał ją, zamachnął i uderzył w ramię chudego dziewięciolatka. Blizna stanowiła jedną z wielu pamiątek po rodzinach zastępczych. Ta akurat stała się przepustką Leona do kolejnej – jakiś sąsiad usłyszał wrzaski i wezwał policję – która nie była już taka zła, ale chłopak na zawsze stracił zaufanie do ludzi. Wiele lat zabrało mu, by ponownie otworzyć się na innych. Nadal miał z tym wielkie problemy, ale wydawało mu się, że było z nim już lepiej. Widocznie nie wystarczająco dla jego przyjaciół.

Wstrząsnął nim szloch, który daremnie próbował powstrzymać. Zranili go. Nie pokazał tego po sobie, ale cholernie go zranili.

Nie wiedział, ile płakał, ale... narodziło się w nim postanowienie. Usiadł prosto, pociągając nosem i przecierając oczy. Wziął głęboki wdech, by się uspokoić.

Był dla nich nic nie warty? Był bezużyteczny? Nie potrzebowali go? To zobaczymy, jak sobie bez niego poradzą. Jego życie już się nie liczyło. Sam ruszy na Gaję, a oni... niech robią, co chcą. Leona Valdeza już to nie obchodziło.

Inf:
Tę śliczną okładkę wykonała BzdurneOkulary, za co bardzo dziękuję 😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro