Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kalipso

Trudno było jej ogarnąć, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilku godzin. Tyle się zmieniło... Czuła się zupełnie inną osobą.

Leo nie odzywał się do niej – jeszcze nie ochłoną po ich ostatniej rozmowie. Znajdowali się na statku; wiatr rozwiewał krótkie włosy dziewczyny i wdzierał się pod koszulkę, miecz pobrzękiwał przypięty do pasa. Opierała się ramionami o chłodną barierkę, przyglądając się mijanym przez nich wyspom. Za godzinę mieli być w Delos.

Różnicę stanowiło też to, że teraz nie podróżowali sami. Było ich troje – pewna osoba przyczepiła się do nich w Trypolis... a Leo nalegał, by zabrali ją ze sobą. Nie mogła mu odmówić.

I teraz Valdez siedział z nią.

Z Dimistsany autobusem dotarli do Trypolis – to nie była długa podróż. I już wtedy Kalipso czuła, że on wiedział. Nie podał jej ambrozji, kiedy została ranna. Widział czerwoną krew. Pamiętał jej głupi zachwyt, gdy odkryła, że ma w piersi bijące serce. Ale czekał – chyba chciał, by sama mu to powiedziała. A ona... nie mogła się do tego zmusić. Bo wiedziała, że Leo będzie się czuł winny – choć to była jej decyzja – i że to wszystko doprowadzi do kłótni.

Wysiedli w Trypolis. Piękno, a zarazem tyle nowoczesności, aż ją przytłoczyły. Nie mieli czasu na zwiedzanie, musieli szybko zorganizować sobie transport i dostać się na brzeg morza. Ale widok zielonych wzgórz, starych budowli, zabytków – jakoś podniósł ją na duchu.

Zatrzymali się, by kupić sobie coś do jedzenia. Usiedli na dworze przy stoliku w jednej z knajp i na początku zamówili zimne napoje. Jak zwykle było gorąco, choć już nie tak nieznośnie; może powoli zaczynali się przyzwyczajać? Leo unikał jej spojrzenia, przeglądając kartkę dań.

– Leo, ja... – zaczęła, ale szybko przerwał dziewczynie.

– Masz może ochotę na... – Zmrużył oczy, próbując coś odczytać z karty. – ... numer 14, avgolemono?

Westchnęła, ale zerknęła do karty.

– Na zupę jajeczną? Chyba podziękuję. – Nie mogła się powstrzymać. Na jej usta wkradł się lekki uśmieszek.

Zerknęła na Leona. Chłopak zarumienił się i znów schował za kartą, mamrocząc coś po hiszpańsku.

– Leo... musimy pogadać – powiedziała łagodnie, acz stanowczo.

To nie powinno być dla niej aż tak trudne. Ale kiedy chłopak, którego tak boleśnie kochała, spojrzał jej niepewnie w oczy, miała wrażenie, że zaraz się rozpadnie. Walczyła ze sobą, by w końcu to powiedzieć, w końcu to z siebie wyrzucić...

– Przecież wiem. – Valdez odłożył kartę na stolik, westchnął i oparł podbródek na swoich splecionych palcach.

Czuła, jak łzy napływają jej do oczu; nie wiedziała nawet dlaczego. Poczuła się tak, jakby... go oszukała. To właśnie zrobiła.

– Przepraszam – szepnęła, ściskając brzeg stolika tak, że pobielały jej kłykcie.

Leo wzruszył ramionami i spróbował się uśmiechnąć; gdyby go nie znała, może i by mu uwierzyła. Wiedziała, że to nie było szczere. Z uczuć malujących się w jego oczach, z napięcia mięśni znajdujących się koło warg, nawet z tego, jak układały mu się ramiona. Znała go. Kochała. I nie była w stosunku z nim szczera.

Ktoś by mógł uznać, że to przecież nic wielkiego. Ale to... naderwało nić zaufania oplatającą ich. Powinna była powiedzieć mu o tym od razu. Teraz musiała to jakoś wyjaśnić. Tylko nie wiedziała, czy zdoła to naprawić...

– Taka była cena za wolność. Moja nieśmiertelność. I nie żałuję tego. Zrobiłabym to ponownie. Jestem śmiertelniczką i to naprawdę cudowne. – Próbowała złapać jego spojrzenie, ale Leo uparcie wpatrywał się w stolik. – Ja... przepraszam.

Zamilkła. Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. Czekała na jego słowa, jego reakcję. Bała się, że ją odrzuci, że po raz kolejny zostanie porzucona.

– To moja wina – powiedział cicho, unosząc na nią bolesne spojrzenie. – Gdybyś mnie wtedy nie zobaczyła, nie musiałabyś rezygnować ze swojej nieśmiertelności. Znaleźlibyśmy inny sposób i-

Chwyciła go za dłonie, prawie strącając szklankę z lemoniadą ze stolika. Były bardzo ciepłe i przyjemnie chropowate w dotyku – cały Leo.

– Przestań. – Wiedziała, że chce się z nią kłócić. Ale tym razem to ona miała rację. – To moja decyzja. Jesteśmy razem. Możemy się razem zestarzeć. Myślałeś o tym?

Oczy chłopaka zrobiły się nienaturalnie ciemne; sposępniał, wpatrując się w ich splecione palce.

– Nie powinnaś musieć tyle dla mnie poświęcać...

– To naprawdę nie było wielkie poświęcenie – szepnęła i uniosła jego dłoń do swojego policzka. Wtuliła się w nią, patrząc mu w oczy. – Wiesz, że ciebie kocham.

Nigdy nikomu nie mówiła tak często tych słów. Inni herosi, poprzedni goście na jej wyspie, nie usłyszeli tego od niej. Nawet swojemu ojcu nigdy tego nie powiedziała. To była kolejna wyjątkowa rzecz, która łączyła się z Leonem.

Nie wiedziała, jak dalej potoczyłaby się ta rozmowa. W tym momencie do ich stolika podszedł kelner, pytając, czy wybrali już potrawy. Kalipso zamówiła sobie briami, a dla Leona souvlaki z kurczaka. Nie rozmawiali już ze sobą. Dziewczyna miała wrażenie, że umiera po trochu za każdym razem, kiedy Valdez odwracał od niej wzrok. Zjedli w ciszy. Nie potrafiła cieszyć się ze swojego pysznego, bardzo warzywnego dania. Leo skubał swoje szaszłyki; opuściła go cała, typowa dla niego, energia.

W równie ponurej atmosferze zapłacili i skierowali do centrum miasta, zastanawiając się, gdzie zdobędą auto. Pewnie nie rozmawialiby ze sobą jeszcze dłużej, gdyby nie zauważyli pewnego zamieszania – jeśli tak można nazwać cyklopa szalejącego po mieście...

– Hefajstosie, czemu? – jęknął Leo, gdy obserwowali potwora znajdującego się na placu, kilka metrów od nich. – Nie cierpię cyklopów – mruknął, wyjmując młotek z pasa na narzędzia.

Nie był jakimś wyjątkowo wielkim okazem – samotne cyklopy często można spotkać w miastach. Miał na sobie tylko skąpą brunatną przepaskę, zakrywającą najbardziej strategiczne miejsce. O dziwo, to nie oni go interesowali. Potwór kogoś gonił...

Kalipso wyjęła miecz i pobiegła za Leonem, który wcale na nią nie czekając, pognał za potworem. Nie potrafiła się na niego gniewać w tym momencie, ale to nie znaczyło, że się nie martwiła.

Idiota, pomyślała, może mało oryginalnie, ale prawdziwie, podążając za nim.

– Hej, Brudne Galoty! – krzyknął, kiedy znajdował się niedaleko cyklopa.

Stwór odwrócił się, mrużąc jedno oko i zaczął gonić Leona. Taaak... Jej chłopak był bardzo inteligentny. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że on naprawdę musiał to zrobić. I że to może nie było dość mądre, ale na pewno szlachetne i odważne. Bo na ziemi, w miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się cyklop, leżała mała dziewczynka. Kalipso – która może i powinna pomóc Leonowi w walce – zatrzymała się i podeszła do niej. Mała kuliła się na ziemi, ściskając w rączkach niewielki sztylet. Jakoś wiedziała, że jest półbogiem; inaczej cyklop nie goniłby jej.

– Witaj – powiedziała, kucając obok dziewczynki. Miała brązowe oczy i ciemne, kręcone włosy. Wyglądała tak niewinnie i słodko. – Jesteś już bezpieczna.

W tym momencie cyklop eksplodował, zmieniając się w pył. Leo, lekko zdyszany, podbiegł do nich. Nie wydawał się już taki zły ani zasmucony, ale nie zwrócił uwagi na Kalipso, od razu skupiając się na dziewczynce. Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.

Hola, ślicznotko! – Wyciągnął do niej ręce i, o dziwo, dziewczynka od razu wylądowała w jego ramionach. Leo podniósł ją i mocno przytulił. – Już dobrze.

Mogła mieć z trzy lata. Może to Leo w sobie coś miał, ale widać było, że od razu mu zaufała. Razem wyglądali naprawdę słodko.

– Musimy znaleźć jej mamę – powiedziała, głaszcząc po główce dziewczynkę, która oparła się policzkiem o ramię Valdeza. Spytała w języku greckim, gdzie są jej rodzice.

Do oczu dziecka napłynęły łzy, zaczęła potrząsać głową i mówić, że mamusia zniknęła, że nie ma mamusi, że źli ludzie ją zabrali. Przetłumaczyła to Leonowi, którego mocno to zaniepokoiło.

– Nie możemy jej tutaj zostawić – powiedział stanowczo.

Kalipso nie wierzyła własnym uszom.

– Nie możemy jej zabrać ze sobą! – krzyknęła, kładąc dłonie na biodrach i patrząc z niedowierzaniem na swojego chłopaka.

Widziała, jak jego spojrzenie twardnieje. Nie przypuszczała, że w tak krótkim czasie znowu zaczną się kłócić. Nienawidziła tego.

– Jest półbogiem. Nie powiesz mi, że tego nie wyczuwasz. – Nabrała powietrza do płuc, ale nic nie odpowiedziała. – Nie przetrwa tutaj długo. Musi iść z nami.

Chciała się kłócić, chciała protestować, ale... nie miała już na to sił. Zacisnęła tylko zęby i mruknęła:

– Proszę bardzo.

Gwałtownie odwróciła się od nich, idąc przed siebie. Nie oglądając się, choć słyszała, jak Leo pyta dziewczynkę o imię i jak ta odpowiada, że nazywa się Alla.

Jeszcze tego im było trzeba.

Ukradli samochód. Leo prowadził, nie odzywając się do Kalipso, ale wciąż gadając do Alli, która śmiała się i wesoło powtarzała po nim słowa. Dotarli do Paralio Astros – nadmorskiej miejscowości, gdzie udało im się, dzięki jej magii, wynająć łódkę i przekonać kapitana, by zabrał ich do Delos i z powrotem.

Stała przy barierce, a Leo siedział z małą na pokładzie. Zauważyła, że przy dziecku stał się bardziej łagodny, wciąż przyjazny, ale... bardziej kochający. Dziewczynka to wyczuwała i wydawała się być naprawdę szczęśliwa. Nie wiadomo, co przeżyła, co się jej przytrafiło. Ale może tak właśnie miało być? Może mieli się spotkać? Kalipso się to jednak nie podobało... To było egoistyczne, ale... chciała go mieć tylko dla siebie. Nie chciała się dzielić. A on... nawet się do niej nie odzywał.

Musiała to naprawić.

Musiała.

otę zd

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro