Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Annabeth

Nigdy tak bardzo nie cieszyła się na wieść, że dotarli na miejsce. Nogi dziewczyny drżały od zbyt długiego stania, nie miała sił unieść rąk. Od kilku godzin bez przerwy kierowała statkiem. Festus bardzo jej pomagał, ale było tyle ataków potworów, że ktoś musiał stanąć za sterem. I, oczywiście, to ona została oddelegowana, by się tym zająć. Miała już dość.

Przybyli punktualnie – zostały im trzy dni do obudzenia Gai. Teraz tylko musieli znaleźć Leona, który powinien już na nich czekać wśród ruin Epidauros, przeprosić go za zniszczenie statku – ledwo trzymał się w powietrzu przez te wszystkie ataki – błagać o przebaczenie i odnaleźć lub raczej stworzyć lekarstwo lekarza. Drobiazg.

Kiedy już miała krzyknąć do reszty załogi, że dotarli i zaraz będą lądowali, ze statkiem zaczęły dziać się złe rzeczy. Annabeth nie rozumiała, co poszło nie tak, ale biorąc pod uwagę tragiczny stan Argo II, nie była nawet tak bardzo zdziwiona.

– Ludzie, złapcie się czegoś! – krzyknęła z kabiny, starając się utrzymać jeszcze chociaż przez chwilę statek w powietrzu.

– Spadamy?! – Percy znalazł się obok niej.

– Co się dzieje?! – To chyba spytała Piper, ale nie mogła być pewna.

Po chwili zderzyli się z ziemią.

Musiała stracić przytomność, bo obudziła się i zarejestrowała, że po pierwsze żyje, po drugie nie znajduje się w ruinach statku, a po trzecie, że leży w śpiworze, jest wieczór i znajduje się na ziemi. Była bardzo obolała. Przez mrok nie widziała za wiele, ale dzięki blasku ogniska dostrzegła sylwetki swoich przyjaciół, którzy leżeli nieopodal. Poczuła niepokój dopiero w chwili, gdy nie mogła się poruszyć. Ktoś ją związał!

Zaczęła się wiercić, próbując się wyswobodzić, ale to na nic się zdało. Była zupełnie unieruchomiona.

– Percy! – syknęła, próbując dostrzec swojego chłopaka.

– Annabeth? – Obok niej odezwał się głos Franka.

Pozostali także zaczęli się wybudzać.

– Co się dzieje? – wymamrotał Jason, który leżał najdalej.

– Czemu nie mogę się poruszyć? – spytała zaniepokojona Hazel.

– Co się stało? – Piper próbowała obrócić się, ale nie dała rady.

– Spokojnie. Zaraz coś wymyślimy – powiedziała Annabeth, choć nie była tego taka pewna.

Wszyscy na raz zaczęli gadać, wiercić się, próbować uwolnić. Dopiero po kilku chwilach Annabeth kazała im się zamknąć, bo zauważyła, że ktoś się zbliża.

Na początku myślała, że był to Leo. Podobnie drobna sylwetka, niski wzrost. Dopiero później zauważyła jasną cerę, ubrudzoną w wielu miejscach czymś ciemnym, karmelowe włosy, sięgające do brody i widocznie kobiece kształty. Gdy ujrzała twarz dziewczyny, zaparło jej dech z wrażenia. Widziała w swoim życiu wiele pięknych dziewczyn – spotkała się z samą Afrodytą kilka razy, która była przecież jedną z najwspanialszych kobiet na świecie – ale dawno nie widziała takiej twarzy. Delikatnej, o ponadczasowej urodzie, cudownej. Była wyjątkowo piękna, choć zdawała się nie zwracać na to uwagi. Miała na sobie za dużą roboczą koszulę, w wielu miejscach ubrudzoną i luźne dżinsy. Na oko piętnastoletnia, może szesnastoletnia.

Annabeth wydawało się, że znała tożsamość dziewczyny...

Stanęła nad nimi, wsparła dłonie na biodrach i przyjrzała się im uważnie. A potem spytała, jakby wywołując, cichym, acz stanowczym, aksamitnym głosem:

– Percy Jackson? Gdzie jesteś?

Czego ona chce od mojego chłopaka?! Annabeth poczuła, jak ogarniają ją zimne fale wściekłości. I pomyśleć, że przez tę dziewczynę tak bardzo cierpiała w Tartarze.

– Kalipso – tylko to padło z ust Percy'ego.

Bogini skierowała się do niego, nie kryjąc już wściekłości w swoim spojrzeniu.

– Wstawaj – syknęła i ruszyła dłonią, zdejmując z niego zaklęcie.

Annabeth chciała coś powiedzieć, jakoś zareagować, ale po chwili stwierdziła, że to jednak ich sprawa. Była odrobinkę wyprowadzona z równowagi i także zazdrosna, gdyż Percy zapomniał jej wspomnieć o wyjątkowej urodzie Kalipso.

Chłopak wstał, ale po chwili upadł, gdy pięść córki Atlasa wylądowała na jego szczęce. Nie spodziewał się tego. Nikt się nie spodziewał.

Usłyszała obok siebie chichot Piper, która szepnęła:

– Już ją lubię.

Percy powoli się podniósł. Kalipso stała przed nim, ściskając dłonie w pięści; klatka piersiowa gwałtownie jej się unosiła, w oczach lśniły łzy, a na twarzy malowała się wściekłość. Syn Posejdona dotknął uderzonego miejsca i jakby z rezygnacją pokiwał głową.

– Zasłużyłem na to – powiedział, ale gdy dziewczyna chciała ponownie go uderzyć, zrobił unik, łapiąc ją za dłonie. – Przepraszam! Słyszysz? Przepraszam!

Dziewczyna znieruchomiała, zacisnęła mocno zęby i wbiła w niego roziskrzone spojrzenie.

– Powinienem był upewnić się, że ciebie uwolnią, że dotrzymają obietnicy. Bardziej zainteresować się twoją sprawą, pamiętając, jak bardzo mi pomogłaś. Uratowałaś mi życie. A ja byłem tak niewdzięczny... – Westchnął ze smutkiem. – Nie chcę się usprawiedliwiać, ale musisz wiedzieć, że naprawdę żałuję. I przepraszam. Chciałem Leonowi to powiedzieć... Cieszę się, że trafił na twoją wyspę, że macie teraz siebie. Nie wiem, jakim cudem się tutaj znalazłaś, ale naprawdę chciałbym, żeby między nami było spoko. Nie wiem, czy to możliwe, ale mam nadzieję, że będziesz w stanie mi wybaczyć.

Annabeth była dumna z Percy'ego i odrobinę zdumiona jego przemówieniem. Chłopak bardzo dobrze to sobie przemyślał. Może jednak w jego głowie, obok kępek glonów, znajdowało się odrobinę mózgu?

Kalipso uspokoiła się, choć wciąż była nieufna. Opuściła dłonie, wzięła głęboki oddech i powiedziała:

– Kiedyś... kiedyś bym ci nie wybaczyła. Ale wiele się od tego czasu zmieniło. Ja się zmieniłam. Bardzo mnie zraniłeś, Percy, ale niech będzie to już zapomniane.

Chłopak zamrugał odrobinę głupio powiekami.

– Serio?

Kalipso westchnęła, a później delikatnie się uśmiechnęła, co sprawiło, że wyglądała jeszcze piękniej.

– Serio – mruknęła, a później powiodła wzrokiem po słuchającej ich widowni. – Zamierzałam was wszystkich trochę pomęczyć za to, co zrobiliście Leonowi, ale chyba jednak was puszczę. – Machnęła dłonią, a oni znów mogli się poruszać. – Tak w ogóle to on jest na was wściekły. Nie może uwierzyć, że zdołaliście rozbić jego statek. Od rana próbujemy go naprawić. – Przetarła twarz dłońmi, wydawała się wykończona. – Mam na imię Kalipso, jak już za pewne wiecie – mruknęła, pomagając Hazel wstać.

Po kolei się jej przedstawili, choć dziewczyna wydawała się jakaś odległa, zamyślona.

– Wszystko w porządku? – spytała Piper, kładąc jej dłoń na ramieniu.

Pokiwała powoli głową.

– Tak, tak. Chodźmy na statek. – Odwróciła się i zaczęła wspinać się po kamiennych stopniach. – Nie zniszczyliście go zupełnie, daliśmy radę jako tako przywrócić go do funkcjonowania. Bardziej oberwaliście wy, więc wprowadziłam was w stan śpiączki leczniczej, żebyście zregenerowali swoje ciała. Jak widać pomogło. – Udała się do statku, który stał na ziemi, niedaleko miejsca, w którym leżeli. – Ale mamy jeszcze sporo rzeczy do zrobienia. Chodźcie.

Wspięła się po drabince, nie oglądając się na nich.

– Hm... Nie tak ją sobie wyobrażałem – powiedział cicho Jason, unosząc brwi i patrząc na pozostałych. – To ma być ta wielka uwodzicielka?

Piper kiwnęła głową.

– Jest piękna, ale wydaje się też taka... normalna.

Annabeth wolała zachować milczenie. Jeszcze nie wiedziała, co myśleć o tej dziewczynie. Musiała to sobie na spokojnie przemyśleć.

– Chodźmy spotkać się z Leonem. Chyba na to tyle czekaliśmy, prawda?

Kalipso

Nie spodziewała się, że spotkanie z przyjaciółmi Leona będzie dla niej tak ciężkie. Na początku zamierzała po prostu uciąć głowę Percy'emu i zwymyślać pozostałych za to, że są takimi idiotami, niewartymi towarzystwa Valdeza. Ale gdy ich spotkała... Przez bardzo długi czas nie miała kontaktu z większą liczbą osób, z nastolatkami, w ogóle z innymi dziewczynami. Annabeth wydawała się przerażająca, choć Kalipso nie zamierzała jej ulec – chociaż chciałaby mieć z nią względnie normalne stosunki – Piper miała zniewalającą urodę, a Hazel sprawiała wrażenie słodkiej, ale twardej. Chłopaków obrzuciła zaledwie spojrzeniem, skupiając się na Percy'm i tym, jak się czuła. Zresztą dla niej istniał teraz tylko Leo i tego się trzymała.

Valdez naprawdę się wściekł, widząc, w jakim stanie znajdował się statek. To mogło zniszczyć ich plany. Potrzebowali Argo II. Na szczęście mieli całe trzy dni – teraz już dwa – i noce na naprawdę statku. Dadzą sobie radę. Na pewno.

Gdy weszła na pokład, zapomniała o półbogach, rzucając się w wir pracy. Alli także starała się być pomocna. Bawiła się lalką, którą zrobił dla niej Leo, krzycząc różne miłe i słodkie rzeczy po grecku, a także powtarzając angielskie słowa, których ją nauczyli. Nie chciała tego, ale zaczęła się przywiązywać do tej małej dziewczynki.

Była już naprawdę późna pora, na niebie lśniły gwiazdy. Wiał dość chłodny wiatr, a owady zbierały się chmarami wokół zapalonych lamp.

– Jak sytuacja? – spytała, zaglądając do kabiny.

Leo – podobnie brudy i ubrany jak ona – uniósł głowę znad konsoli i wyszczerzył się do niej.

Sunshine! Nie zabiłaś ich? – spytał się i roześmiał się, gdy wywróciła oczami. – Udało mi się naprawić panel kontrolny. U Festusa, na szczęście, było to tylko krótkie zwarcie, także szybko się tym zająłem i teraz funkcjonuje już normalnie. Jednak wiosła są w naprawdę kiepskim stanie, silnik także nie brzmi najlepiej.

– Okej – mruknęła, stając koło niego i oglądając kulę Archimedesa. – Zajmiemy się tym.

– Musimy jeszcze pogadać z Nike i przedstawić jej nasz plan... – Zamilkł, gdy zobaczył z kabiny zbliżających się przyjaciół. – Ale o tym później.

Od razu odgadła jego zdenerwowanie – po napiętych mięśniach, nerwowych ruchach, nieszczerym uśmiechu. Położyła dłoń na jego plecach, lekko pchając go do przodu, ale także starając się dodać mu otuchy.

– Spokojnie – szepnęła mu do ucha i poczuła, jak odrobinę się rozluźnia.

Wyszli na spotkanie jego przyjaciołom.

Kalipso nie mogła ukryć chichotu, który wydobył się z niej na widok Alli, która uczepiła się nogi bardzo zdezorientowanego i wystraszonego Franka – tak nazywał się ten duży chłopak? Dziewczynka, jak to ona, szczebiotała coś słodko po grecku, przytulając się do umięśnionej nogi.

– O proszę, polubiła cię – powiedziała, uśmiechając się.

Zostawiła Leona, mając nadzieję, że nie będzie miał jej tego za złe. Podeszła do Alli i wzięła ją na ręce.

– Chodź, księżniczko. Pora spać – powiedziała po grecku.

Dziewczynka ziewnęła i wtuliła się w nią.

– Muszę, Kala? – spytała marudnie, używając przezwiska, które dla niej wymyśliła.

– Obawiam się, że tak, słońce. – Naprawdę nie mogła sobie wyobrazić, że wcześniej nie lubiła tego dziecka. Było takie słodkie i tak bardzo przypominało jej własną małą...

– Dorobiliście się dziecka? – spytał Percy, uśmiechając się zadziornie. Od razu oberwał w brzuch od Annabeth.

– Percy! – syknęła.

– Co? To chyba dobre pytanie. Ona przecież jest boginią i-

– Byłam – przerwała mu szybko. Przyjaciele Leona wytrzeszczyli na nią oczy. – Byłam. Już nie jestem.

Wycofała się w głąb pokładu, pozostawiając ich samych. Musieli wiele między sobą wyjaśnić. Spostrzegła tylko, jak Piper rzuciła się Leonowi na szyję i ze łzami w oczach zaczęła go przepraszać. Później pozostali przyłączyli się do niej.

Kalipso uśmiechnęła się pod nosem. To dobrze. Bardzo dobrze. Potrzebowali siebie nawzajem. Na tym polegała przecież przyjaźń. Zatęskniła za swoimi dawnymi przyjaciółmi – zwłaszcza za Hermesem. Może jeszcze kiedyś odnowi z nim kontakt? Może uda jej się zdobyć nowe znajomości? Na razie była dumna z siebie, że nie zamordowała Percy'ego, nie poryczała się, ani nie odstawiła żadnej sceny na widok Annabeth, dla której została porzucona i że ogólnie zachowała się bardzo przyzwoicie. Nawet nie czuła zazdrości do żadnej z dziewczyn. Była niesamowicie zmęczona, a wiedziała, że czekają ją ciężkie dni. Nie miała czasu na sen. Leo na nią liczył.

Położyła Alli spać do kajuty, która kiedyś należała do trenera Hedge'a i którą wcześniej porządnie wysprzątała. Sama, jeśli już miała udać się na spoczynek, wybierze zapewne miejsce u boku Leona.

Usiadła na brzegu łóżka, kładąc małą i przykrywając ją szczelnie kocem. Zaczęła śpiewać jej starogreckie pieśni, w języku, który przecież tak bardzo je teraz łączył, o czasach, gdy Kalipso wydawało się, że należała do szczęśliwych wybrańców... Ale dopiero teraz odkrywała, czym naprawdę było prawdziwe szczęście.

"Timzz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro