Rozdział 15 - ostatni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Postanowiłam, że nie będę opisywać samej walki z gigantami, bo wyglądała ona bardzo podobnie jak w książce. Od razu przeskoczę do końca, do spotkanie z bogami po przebudzeniu Gai. Wiele rzeczy też skrócę, streszczę, bo nie chcę przepisywać książki XD

Kalipso

Zdążyła zapomnieć, jak bardzo nienawidziła wojen. Była cała w sadzy, czuła się słaba. Użyła zbyt wiele magii jak na swoje śmiertelne ciało. Opierała się o Leona, który przytrzymywał ją, równie zmęczony i ubrudzony. Nawet magiczne ubrania nie pomogły. Przez całą bitwę była razem z Leonem i Hefajstosem na statku, skąd rzucała zaklęcia i pomagała tej dwójce.

A teraz się bała. Bała się gniewu Olimpijczyków. Czuła na sobie ich zagniewany wzrok. Najchętniej schowałaby się za Leonem i nigdy już się nie pokazywała. Ale nie mogła. Bo to jeszcze nie koniec. Wciąż była mu potrzebna. Musieli dokończyć sprawę.

– Ty.... – syknął Zeus, ciskając na nią gromy, na razie, tylko z oczu. – Co ty tutaj robisz?!

Skuliła się od jego wrzasku. Wiedziała, że nie powinna okazywać słabości, ale wciąż pamiętała ból i upokorzenie, jakich doznała za pierwszym razem, gdy ją ukarali.

– Ojcze... – zaczął Jason, robiąc krok do przodu. – Posłuchaj...

– Kto wypuścił tę tytankę?! – krzyknął, puszczając mimo uszu słowa swojego syna.

Zaległa cisza. Artemis i Apollo stali na uboczu, Ares obejmował ramieniem zakłopotanego Franka, Hermes wydawał się być bardzo zdenerwowany, Afrodyta położyła dłoń na ramieniu Piper; właśnie skończyła szeptać jej coś na ucho. Reszta bogów zamarła. Tak samo herosi.

Leo zamierzał już walczyć, cały się spiął, patrząc bez strachu w twarz króla bogów. Kalipso mocno ściskała jego dłoń; cała zbladła.

– Ja – powiedział, zaskakując wszystkich, Percy, stając przed Leonem i Kalipso.

Posejdon wyglądał tak, jakby nie wiedział, czy udusić syna, czy pochwalić go za lojalność. Na razie rozsądnie zachował milczenie.

Zeus zdębiał.

– Co...? Ty masz czelność... Jak śmiesz... – zaczął, jednak nie był w stanie skończyć zdania.

– On ma rację, panie – rzekła jak zwykle opanowana Atena. – Kilka lat temu przysięgliśmy, a właściwie ty przysiągłeś, że uwolnisz tę dziewczynę i innych dobrych tytanów.

– Ale... – Zeus zasępił się. – Może tak było, jednak...

– Proszę, ojcze. Zostawmy to teraz. Gaja się przebudziła, pamiętasz? – rzekł Hermes, wstawiając się za Kalipso, której posłał słaby uśmiech.

Dziewczynie, której serce zamarło, zrobiło się odrobinę raźniej. Może nie odeślą jej na wyspę?

– Zresztą jest teraz śmiertelniczką. Nasze sprawy nie powinny jej dotyczyć – zaznaczyła Atena, mrużąc powieki.

Kalipso cieszyła się, że miała Leona u boku, inaczej dawno zrobiłaby już jakąś awanturę albo padła ze strachu.

Rozmowa toczyła się dalej, głównie mówił Jason – o swoich planach związanych z oddawaniem czci bogom – także Apollo został odesłany z zapewnieniem, że Zeus go ukarze; bogowie, dowiedziawszy się o Alli, powiedzieli, że na jakiś czas mogą się nią zaopiekować – zostanie z nimi na Olimpie, gdzie po wszystkim będą mogli ją odebrać. Percy wściekał się na swój krwotok z nosa i kłócił, że to wcale nie jego wina, że Gaja się przebudziła, choć... tak odrobinę to jednak była jego wina. Na końcu ustalili, że Zesus da im klapsa.

Kalipso cały czas czuła wielkie zdenerwowanie i zmęczenie. Ledwo stała na nogach, ale przytaknęła, gdy Leo powiedział, że Argo II to wytrzyma. Bo wytrzyma. Była tego pewna.

Ruszyli do statku.

– Masz wszystko? – spytał Leo, gdy stanęli obok siebie w kabinie. Zaczęli razem pracować przy konsoli i kuli Archimedesa.

– Lekarstwo lekarza, jest. Ognioodporny strój, jest. – Naciągnęła na głowę maskę. Pod ubraniem miała wyjątkowy kostium, który uszyła specjalnie na tę okazję. Zrobiony z czarnego, mocnego materiału idealnie przylegał do jej ciała. Niedługo miało zrobić się gorąco, a ona musiała jakoś to wytrzymać. Wpadła na ten pomysł wtedy, w kajucie Annabeth. Cała była szczelnie chroniona.

– To dobrze, dobrze.

Wiedziała, że się martwił. Pocałowała go po raz ostatni, a później przypięli się do deski rozdzielczej.

Pozostali półbogowie także zostali zabezpieczeni; przymocowani do masztu.

Rozpoczęło się. Dostali klapsa od Zeusa.

Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiej prędkości. Miała wrażenie, że zaraz zostanie rozszarpana. Niebo pociemniało. Wraz z Leonem próbowała utrzymać statek na odpowiednim kursie.

­– Jason! Szybko! – krzyknął Leo.

Żagle zaczęły płonąć, statek dosłownie rozlatywał się na części. Nie mieli za wiele czasu.

Nigdy nie widziała tak poważnego Leona. Ale też zdecydowanego.

Popędzał swoich przyjaciół. Stolik Buford pojawił się i także zaczął krzyczeć, by się ruszyli, co sprawiło, że ich towarzysze zaczęli działać.

Frank zmienił się w wielkiego, szarego smoka. Chwycił Percy'ego i Annabeth, a Hazel wspięła się na jego grzbiet i odleciał.

Jason i Piper ociągali się, patrząc na nich ze strachem w oczach.

– Leo! Kalipso! To nie ma sensu! – krzyknął Jason.

– Nie! Uciekajcie! – Leo był pewien swego, a Kalipso nie zamierzała go zostawić.

– Ludzie, serio, błagam was... – próbowała Piper z prawdziwą rozpaczą w głosie.

– Pipes...

– Piper, zaufaj nam. Mamy plan. A teraz lećcie! – ucięła zdecydowanie, ponaglając ich spojrzeniem.

Jason w końcu odleciał, oglądając się na nich. Ale oni byli pewni swego. Tego, że przeżyją.

Zaczęli szybko działać. Nie mogli pozwolić sobie na błąd. Wiele razy dyskutowali o tym, jak to wszystko się potoczy. Ale nie wyobrażali sobie, że to będzie taki koszmar.

Kalipso odpięła ich, czując coraz większe ciepło. Statek dosłownie płonął.

Leo chwycił ją za dłoń, wciskając przycisk na desce kontrolnej, który sprawił, że przestrzeń wokół Festusa zaczęła się rozpadać. Puścili się biegiem.

Gdyby nie jej kostium, już dawno doznałaby poważnych uszkodzeń, poparzeń. Nie miała pojęcia, jakim cudem Leo to wytrzymuje. Ale trzymał się. Byli razem.

Rzucili się do Festusa, który unosił się w powietrzu. Porzucili Argo II, które poleciało dalej, rozbijając się w końcu o drzewa, a później o ziemię.

– O raju – sapnął Leo, wygodniej usadawiając się na smoku.

Kalipso objęła go ramionami, znajdując się tuż za nim.

To był dopiero początek piekła. Ostatecznej bitwy z Gają. Śmierci i bólu. Straty...

~~*~~*~~*~~

Nie zrobiła za wiele. Nawet nie wiedziała, czy była pomocna. Leo, Jason i Piper zajęli się większością. Mogła jedynie resztkami swojej mocy wspierać magiczny głos Pipes. Wciąż znajdowała się za Leonem; gdyby nie ognioodporny strój, już dawno by spłonęła.

W końcu Piper wykrzyknęła:

– ... SPAĆ!

Co spowodowało, że Gaja znieruchomiała. Jason ledwo przytrzymywał Piper, wyglądał, jakby miał zaraz zasnąć. Kalipso także czuła się senna, ale próbowała się trzymać. Nie mieli za wiele czasu.

Czuła się dziwnie otępiała. Wiedziała, że nie powinna być przy Leonie, kiedy Gaja zostanie zniszczona, ale... nie chciała go puścić. Bała się, że coś pójdzie nie tak. Lekarstwo mogło nie zadziałać. Miała wrażenie, że znajduje się w oceanie, głęboko pod taflą wody. Dźwięki dochodziły przytłumione – Leo krzyczał coś do swoich przyjaciół – obraz rozmazywał się przed oczami.

Rozbudziła się na moment, kiedy Jason i Piper zaczęli spadać. To był ułamek sekundy. Zdążyła mrugnąć powiekami, a ich już nie było.

– Teraz twoja kolej, Sunshine! – krzyknął Leo. Cały skąpany był w ogniu, ale łagodny, pełen miłości uśmiech nie opuszczał ani jego wargi, ani oczu.

Chciała coś mu powiedzieć. Pragnęła pożegnać się, zapewnić, że nic mu się nie stanie. Ale nie mogła. Nie potrafiła dłużej utrzymać otwartych oczu. Zasypiała.

– Kocham cię! – krzyknął i popchnął ją.

Zaczęła spadać i w tym momencie w Festusa uderzyła kula ognia. Fala wybuchu zdmuchnęła ją na bok. Od razu się rozbudziła. Poczuła niewyobrażalne gorąco, jej ognioodporny kostium zaczął się rozpadać, widziała tylko czerwone mroczki przed oczami. Niewiele myśląc, spróbowała przybrać swoją boską postać, co nie należało do najlepszych pomysłów, biorąc pod uwagę jej śmiertelne ciało. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała przed tym, jak straciła przytomność, był ból, który roztapiał ją od wewnątrz. A i tak mogła pomyśleć: Leo...

~~*~~*~~*~~

Leo

Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Gaja została zniszczona, Festus zaaplikował mu lekarstwo lekarza i poleciał z powrotem do obozu. Piekielnie bolało, wyglądał jak ofiara pożaru, ale żył i to było naprawdę cudowne uczucie. Jednak okazało się, że nie wszystko do końca się udało...

– Gdzie jest Kalipso?! – wykrzyknął, wpadając do infirmerii.

Will posłał mu przekrwione spojrzenie, kończąc wiązanie opatrunku na głowie jakiegoś chłopaka. Po pomieszczeniu krzątały się dzieci Apolla, zajmując się rannymi.

– Jest nieprzytomna – odpowiedział i skinął na niego, by ruszył za nim.

Leo nie zdążył się nawet przebrać, ponieważ od razu zaczął szukać Kalipso i dowiedział się, że z dziewczyną nie było najlepiej. Odetchnął teraz z ulgą, słysząc, że nie umarła. Jednak... wyrzuty sumienia paliły go od środka. Czemu zgodził się, by mu towarzyszyła? Przecież poradziliby sobie sami, a teraz ona... Nie mógł o tym myśleć. To go zabijało.

Will zaprowadził go na koniec pomieszczenia, gdzie znajdował się biały parawan. Leo spodziewał się ujrzeć kolejne łóżko, dlatego niesamowicie się zdziwił, spostrzegając sporej wielkości szklaną wanienkę, w której zanurzona była dziewczyna. Kalipso miała na sobie białe spodenki i podkoszulkę, które przylegały do jej ciała. Leżała w niebieskim płynie, na twarzy miała maskę, dzięki której mogła oddychać. Włosy leniwie unosiły się wokół głowy.

Nie wyglądała źle. Odrobinę przerażająco, ale przygotował się na gorszy widok. Jak syrena, która zapragnęła uciąć sobie drzemkę.

– Najgorsze już za nami. Tkanka skórna zaczęła się goić, poparzenia powoli znikają. Wciąż pozostaje nieprzytomna i nie mogę obiecać, że prędko się obudzi – poinformował Will, sprawdzając aparaturę podłączoną do ciała dziewczyny.

– Co to jest? Co się stało? – Leo opadł na krzesło, które, bardzo dla niego wygodnie, znajdowało się w pobliżu. – Skąd masz taki sprzęt?

– Prezent od taty. Po ostatniej bitwie zaopatrzył nas w naprawdę niesamowite rzeczy. – Will uśmiechnął się smutno i zamyślił się na chwilę. Jednak szybko wrócił do siebie i kontynuował. – Nie jestem pewien, co się stało. Percy i Annabeth ją znaleźli. W wielu miejscach miała na ciele oparzenia trzeciego stopnia, ledwo oddychała i bił od niej biały blask, który jednak szybko się wypalił. Włożyłem ją do wanienki i zanurzyłem w płynie, który zawiera nektar, sproszkowany róg jednorożca oraz sporo elektrolitów. Bałem się, że wystąpi reakcja alergiczna, jednak jej ciało dość dobrze to znosi. Powinno być z nią w porządku.

Leo powoli pokiwał głową, nie odrywając spojrzenia od nieprzytomnej dziewczyny. To był jego wina. Wiedział to. Wpatrzył się w dziewczynę i czuł się, jakby coś w nim powili się kruszyło, odpadając z trzaskiem.

Zapomniał o Willu, kiedy ten przypomniał mu o sobie, chrząkając. Leo spojrzał na niego pytająco.

– Ekhem... Chciałem się spytać... – Blondyn wyglądał na dziwnie zakłopotanego; na jego twarzy wystąpił delikatny rumieniec. – ... rozmawiałeś może z Nico?

Valdez zmarszczył brwi. Nie spodziewał się tego pytania.

– Tylko przez moment. Powiedział mi, że naprawdę byłem martwy. – Wzruszył ramionami.

– A może... mówił coś o mnie? – spytał, nie patrząc na niego, tylko bawiąc się stetoskopem, który miał przewieszony przez szyję.

Wtedy zrozumiał. Uśmiechnął się przebiegle i pochylił do chłopaka, próbując złapać jego wzrok.

– Nie. A powinien? Chciałbyś, by o tobie mówił? – Wyszczerzył się do niego.

Will zarumienił się jeszcze mocniej i wymamrotał coś o byciu idiotą. Później uciekł szybko, nic mu nie odpowiadając. Leo pożegnał go śmiechem, który zamarł mu na wargach, gdy spojrzał na nieprzytomną Kalipso. I na co to wszystko było?

Nie wiedział jeszcze, że dziewczyna, którą kochał, poniesie wielką cenę za bycie przy nim podczas walki z Gają. A wszystkiemu winien był tylko on... Leo Valdez...

jp

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro