Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Piper

Na gacie Hefajstosa...

To była pierwsza myśl Piper po przebudzeniu. Nie wiedziała nawet, dlaczego te słowa pojawiły się w jej głowie. Może dlatego, że Leo tak często mówił?

Ostrożnie uchyliła jedną powiekę, czując niesamowity ból... wszystkiego. Ciała, głowy, brzucha... Z zaskoczeniem stwierdziła, że leży na podłodze w messie, a koło niej spokojnie chrapie Jason.

Dziewczynie udało się usiąść, choć nie było to łatwe. Piekielnie chciało się jej pić. Rozejrzała się wokół.

W pomieszczeniu panował wielki bałagan. Wszędzie walało się potłuczone zielone szkło. Jej przyjaciele leżeli nieopodal niej; każdy z nich wyglądał koszmarnie. Brakowało tylko Leona.

Co się tutaj stało?

Zaczęła się zastanawiać, czy może ktoś ich zaatakował, ale w takim razie, dlaczego jeszcze żyli? Ostatnie, co pamiętała, to słowa Percy'ego, który powiedział, że znalazł skrzynkę z winem od Dionizosa. Postanowili wypić po jednym kieliszku, ale gdy już zaczęli... nie mogli przestać. To przestroga, by nie pić alkoholu produkowanego przez jednego z bogów.

Walcząc ze swoim ciałem, udało jej się w końcu wstać. Zaczęła sprzątać, próbując przypomnieć sobie więcej. Czuła, że coś ważnego jej umyka... coś związanego z Leonem?

Szturchnęła nogą Jasona, który wydał z siebie głośny jęk. Otworzył zapuchnięte powieki i mruknął:

– Pipes...? Co się...? Gdzie my...?

– Jeszcze tego nie wiem – przyznała ze zrezygnowaniem.

Jako kolejna przemówiła Annabeth:

– Czy my... upiliśmy się? – Córka Ateny była w wielkim szoku. – Ale... to niemożliwe! Nie jesteśmy aż tak głupi.

– A jednak. – Piper podeszła do lodówki i podała przyjaciółce butelkę wody, dla pozostałych także wyjmując po jednej. – Wydaje mi się, że to przez to wino.

Reszta zaczęła powoli się budzić. Wstawali, jęczeli, marudzili na kaca, a Piper wciąż czuła wielki niepokój. Dziewczynie wydawało się, że przeoczyła coś istotnego... Słowa Percy'ego przywróciły jej wspomnienia.

– Leo! – wykrzyknął czarnowłosy chłopak, siadając przy stole. – On... on tutaj był. A my... my powiedzieliśmy mu okropne rzeczy. – Syn Posejdona schował głowę w dłoniach, próbując przypomnieć sobie więcej.

– O bogowie... – Hazel zakryła usta ręką; była oszołomiona. – Jak w ogóle mogliśmy...? Ja wcale tak nie myślę!

– Ja też nie! – Jason wydawał się być przerażony; tak jakby perspektywa, że obraził swojego najlepszego przyjaciela, przerastała go.

– Ani ja – potwierdził Frank.

– Nikt z nas tak o nim nie myśli. Po prostu się na nim wyładowaliśmy. Musimy go znaleźć i przeprosić. – Annabeth posłała im stanowcze spojrzenie.

– Och, Leo. – Piper westchnęła, czując zalewającą ją falę wyrzutów sumienia. – Martwił się o nas. Chciał nam tylko pomóc, a my... – Zacisnęła mocno powieki, powstrzymując napływające do oczu łzy. – Marni z nas przyjaciele – powiedziała gorzko. – On nam tego nie wybaczy.

– Wybaczy. Znasz go. Nie potrafi się długo gniewać. To nie w jego naturze. – Jason pogłaskał ją po ramieniu. Piper bardzo chciała wierzyć w jego słowa, ale czuła, że tym razem było inaczej.

Szukali go przez dwie godziny. Nie znaleźli go ani w maszynowni, ani w sterowni, ani w jego kajucie, ani w żadnym pomieszczeniu na statku.

Piper próbowała nie panikować, ale nie było to łatwe. Co jeśli ktoś go porwał? Przecież był jednym z najgroźniejszych wrogów Gai. A co jeśli...? Ta myśl ją przerażała, ale znała dobrze Leona. Podzieliła się swoimi przemyśleniami z przyjaciółmi.

Uciekł? Co masz na myśli, mówiąc, że uciekł? – Annabeth rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie zza panelu kontrolnego w sterowni. Próbowała odkryć, jak zmusić statek, by się ruszył. Festus nie był zbytnio pomocny, a po przebudzeniu odkryli, że nie płynęli; ktoś – zapewne Leo – zarzucił kotwicę, skutecznie zatrzymując ich w jednym miejscu. – Jest nam potrzebny! Nie poradzimy sobie z kierowaniem Argo II bez niego! Nie mam pojęcia, do czego służy połowa tych przycisków!

– Leo ma kilka sposobów na radzenie sobie z problemami. – Jason się skrzywił. Bardzo trudno było mu zdradzać sekrety przyjaciela, ale wiedział, że reszta musi się o tym dowiedzieć. By móc zrozumieć. – Pierwszy to śmiech. Poczuciem humoru próbuje zamaskować ból, poradzić sobie z trudnymi sytuacjami, podnieść innych, ale także siebie na duchu. I zazwyczaj to działa. Drugim jest praca. Musi zająć czymś ręce, żeby odgonić złe myśli, musi wciąż być w ruchu. Kolejnym jest ucieczka, choć on... – Nie potrafił dokończyć zdania. Jeśli Leo uciekł... to by znaczyło, że Jason zawiódł go jako przyjaciel.

– ... obiecał nam, że od nas nigdy nie ucieknie. – Piper nie mogła powstrzymać cisnących się do oczu łez. – Ale my za to obiecaliśmy, że będziemy jego przyjaciółmi i go nie zranimy...

– Patrzcie, co znalazłem!

Cała piątka – dalej skupiona na kontrolerze Annabeth, wyjątkowo milczący i nachmurzony Percy, zapłakane Hazel i Piper, ponury Jason – unieśli wzrok na Franka, który podbiegł do nich, ściskając coś w dłoni. Podał, jak się okazało, zwitek papieru Hazel, która po przeczytaniu go, gwałtownie zbladła. Przełknęła ślinę i rwącym głosem odczytała:

,,Dzięki za szczerość. Do zobaczenia w Atenach. L."

W końcu udało im się wydobyć prawdę z Festusa.

Nie było to łatwe ani przyjemne. Smok widocznie obraził się na nich, ale kiedy Piper powiedziała mu, że chodzi o dobro Leona, zaczął mówić, a raczej stukać. Annabeth słuchała słów przekazywanych w alfabecie Morsa i przekładała je reszcie.

– Mówi, że Leo zatrzymał statek o szóstej. Miał ze sobą tylko plecak. Wyszedł na brzeg i odszedł.

– Niezbyt to pomocne – mruknęła Hazel, bawiąc się swoimi włosami.

– Rozmawiał także z Festusem, ale nie zdradzi nam o czym. – Annabeth posłała smokowi zabójcze spojrzenie. – Serio?! – wydarła się.

Piper byłaby przerażona na miejscu Festusa. Córka Ateny potrafiła być straszna, gdy tego chciała, ale na metalowym smoku nie zrobiło to wrażenia.

– Pomoże nam jednak w kierowaniu statkiem. – Blondynka przekazała im ostatnie słowa maszyny.

– To co teraz robimy? – Frank zagryzł dolną wargę, patrząc smutno na wiszący przy jego boku, biały woreczek. Czuł wielkie wyrzuty sumienia. Powiedział Leonowi okrutne rzeczy, a przecież zawdzięczał mu życie. – Idziemy go szukać?

Annabeth, Percy i Jason wymienili się spojrzeniami. Piper czasami śmiała się, że w takich momentach prowadzili przywódczą dyskusję, zastrzeżoną dla zwykłych żołnierzy takich jak ona.

– Musimy płynąć dalej – powiedział w końcu niechętnie jej chłopak. Jasonowi wcale nie uśmiechało się porzucenie przyjaciela, ale misja była ważniejsza. – Leo widocznie nie chce zostać znaleziony.

Piper chciała się kłócić, ale wiedziała, że Jason się nie mylił. Biedny Leo... Miała być dla niego jak siostra, a tak bardzo nawaliła. Nie mogła znieść myśli, że po raz kolejny będzie musiał samotnie tułać się po świecie. Powinna być przy nim, wspierać go. Ale jedyne, co jej zostało, to mieć nadzieje, że to nie ostatni raz, kiedy widziała swojego najlepszego przyjaciela...

– Kurs na Itakę – mruknął Percy, a potem dodał coś o tym, że ma ochotę na niebieskie ciastko.

Piper prawie się uśmiechnęła, gdy oberwał ręką w głowę od Annabeth. Prawie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro