Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leo

Znowu znajdował się nad morzem.

Siedział na klifie, zanurzając palce w rzadkiej trawie, gwiżdżąc wesoło pod nosem i kopiąc dużym palcem u stopy dziury w piasku. Ubrany był w spodnie koloru khaki – tak nazywał się ten piaskowy kolor? – kończące się lekko nad kolanami i wesołą, błękitną koszulkę w białe paski. Ostatni raz nosił takie kolory, gdy był dzieckiem... Chociaż nie. Wtedy raczej preferował czerwień, a przynajmniej tak mu się wydawało. Niedaleko niego Kalipso, okryta białą suknią, zbierała barwne kwiatki. Uśmiechnęła się do niego, gdy zauważyła, że się jej przypatruje. Dziewczyny długie, karmelowe włosy powiewały na wietrze.

Przeszło mu przez myśl, że jest zbyt przyjemnie, by było to prawdziwe... I oczywiście miał rację.

Wystarczyła tylko jedna sekunda. Krótka, jak mrugnięcie powiek, a już znajdował się w innym miejscu. Na stadionie, walcząc o życie z wielkim lwem. Zastanawiał się, czy to taki specjalny sarkastyczny gest. Koleś, którego imię oznacza lwa, musi pokonać złą bestię. Z góry obserwowała go Nike, wciąż powtarzając: To ty zginiesz. Zginiesz na pewno. Nic cię nie ocali... Miał ochotę strzelić w nią ogniem – latała nad nim w tym swoim przeklętym rydwanie – ale był zbyt zajęty uciekaniem przed goniącym go zwierzęciem. W chwili, gdy lew miał odgryźć mu głowę, sceneria się zmieniła.

Gdy zauważył przed sobą Kalipso, pomyślał, że może znowu będzie przyjemnie. Powinien się już przyzwyczaić, że jego pragnienia nigdy się nie spełniały. Zanim rozpoznał pogrążone w półmroku pomieszczenie, było już za późno. Właśnie miał zawołać do dziewczyny, gdy drzwi przed nim się zatrzasnęły, odgradzając go od niej. I wtedy właśnie zrozumiał. Zalała go fala zimnego strachu. To nie może się ponownie wydarzyć! Już wiedział, gdzie się znajdował.

Dopadł do drzwi, przypominając sobie, jak jako mały chłopiec próbował je otworzyć, by dostać się do swojej mamy. Walił w nie, kopał, krzyczał imię Kalipso, ale... nie mógł nic zrobić. Tylko bardziej pogorszał sprawę. Jego ręce nagrzały się, grożąc, że w każdym momencie uwolnią uwięzione w nich płomienie. Chwycił leżący na ziemi śrubokręt, który niewiadoma skąd się pojawił. Może to tylko wymysł jego wyobraźni? Zaczął majstrować przy zawiasach, słysząc dobiegający zza siebie chichot Gai. Znalazła go. Wiedział, że tak będzie. Gdy poczuł na szyi jej oddech, miał ochotę się poddać; ale wciąż żywił nadzieję, że ją uwolni.

To na nic, mój mały bohaterze. Ona i tak kiedyś zginie od twoich płomieni.

– Zamknij się – mruknął przez zaciśnięte zęby. Jeszcze chwila i...

Oni wszyscy zginął – szepnęła mu do ucha, a wtedy świat wybuchł w czerwieni.

Usiadł na łóżku, głośno dysząc. Jęknął, chowając głowę w dłoniach i błagając swoje serce, by nie wyskoczyło mu z piersi, a emocje, by się uspokoiły.

– Leo?

Zaspany głos Kalipso delikatnie dotarł do jego uszu. Mógł tylko pokręcić głową. Nie powinna go widzieć w takim stanie.

Poczuł, jak jej szczupłe ramiona obejmują go od tyłu. Wtuliła policzek w jego plecy i czekała. Po kilku sekundach cicho spytała:

– Opowiesz mi o tym?

Zacisnął mocniej powieki, głośno wzdychając. Odpowiedział głosem stłumionym przez własne dłonie:

– To tylko zły sen.

Nawet w jego uszach brzmiało to nieszczerze, a Kalipso nie była głupia.

– Sny to zabawna rzecz. Będąc na wyspie, nigdy nie śniłam, wiesz? Przez trzy tysiące lat po zamknięciu oczu widziałam tylko pustkę – zaczęła opowiadać; wsłuchał się w jej słowa, próbując zapomnieć o koszmarze. – Słyszałam, że sny półbogów są bardzo realistyczne. Ale to wciąż nocne mary. Odkąd zostałam uwolniona, śnią mi się tylko twarze ludzi i kolory, wiesz? To zabawne, bo przypominam sobie o rzeczach, o których dawno temu obiecałam sobie, że zapomnę. Ale to nie jest takie złe. I jestem pewna, że cokolwiek ci się przyśniło... nie ma to znaczenia. Naprawdę.

Uniosła głowę, gdy poczuła, że zaczął się wyprostowywać. Odwrócił się do niej, patrząc jej prosto w oczy i powiedział:

– Zabiłem cię tak, jak zabiłem kiedyś moją matkę. W płomieniach – mówił urywanym głosem; w jego oczach lśniło cierpienie. – Czy to nie ma dla ciebie znaczenia?

– Och, Leo... Przecież to nigdy się nie wydarzyło i na pewno się nie wydarzy. – Położyła dłoń na jego rozgrzanym policzku, uśmiechając się smutno. Przeszło mu przez myśl, że nawet z podkrążonymi oczami i krótkimi, rozczochranymi włosami wygląda pięknie. – Nigdy byś mnie nie skrzywdził. Rozmawialiśmy już o tym.

– Specjalnie może i nie, ale przez przypadek-

Przerwała mu krótkim, ale stanowczym pocałunkiem.

– Nigdy, Firefly. Nigdy mnie nie skrzywdzisz – powiedziała, patrząc mu prostu w oczy. – A teraz przestań narzekać i po prostu przytul mnie.

Położyli się koło siebie na łóżku. Kalipso w jego ramionach szybko usnęła, ale on nie mógł sobie na to pozwolić. Nie był gotowy na kolejny sen.

Znajdowali się w niewielkim hoteliku. Anchiale w swojej dobroci na pożegnanie zaopatrzyła ich w niezły zapas gotówki. Szybko nie zapomną o bogini o smutnych oczach, która zostawiła ich w Olimpii, życząc im powodzenia.

Walka z Nike nie była wcale taka trudna. Razem z Kalipso stanowili doskonały zespół. Nie wiedział jakim cudem, ale zanim o czymś w ogóle pomyślał, ona już to robiła. I na odwrót. Nigdy w życiu nie przypuszczał, że spotka osobę, która będzie przedłużeniem jego rąk, końcem i początkiem myśli. Kochał ją za to jeszcze bardziej.

A jej umiejętności! Nie mówiła mu, że w asortymencie swoich czarodziejskich mocy posiada kilka zaklęć służących do skopania przeciwnikom tyłków. Była dość przerażająca, gdy jednej z Nikai udało się go zranić. Sama powaliła trzy z czterech, a wtedy on mógł zająć się boginią zwycięstwa.

Słowa Nike o jego śmierci brzęczały mu w uszach... Kalipso wpadła w mały szał – klnąc po grecku, powiedziała, że nigdy na to nie pozwoli. Ale... Leo nie mógł pozwolić, by Jasonowi stała się krzywda. Przepowiednia jasno mówiła: świat stanie się pasmem burz lub ognia. Leo – ogień, Jason – burza. Czy to nie oczywiste?

Westchnął, opierając policzek o czubek głowy Kalipso. Włosy dziewczyny pachniały, tak jak zwykle, cynamonem. Wsłuchał się w jej spokojny oddech, obserwując wpadającą przez okno szarość, zapowiadającą niedługi wschód słońca. Zostawili na noc uchylone okno, więc teraz firanki ospale kołysały się pod wpływem nieśmiałych muśnięć wiatru.

Wynajęli niewielki pokój z jednym dwuosobowym łóżkiem. Na początku Leo nieśmiało zaproponował, by wzięli pokój z dwoma, a najlepiej dwa osobne, ale Kalipso stanowczo zaprotestowała.

Chyba żartujesz, że zostawisz mnie samą w tym dziwnym miejscu?!, syknęła, patrząc z niepokojem na siedzącego za ladą, obleśnego kolesia, Nie potrafię nawet dobrze skorzystać z toalety! I... nie chcę być sama.

Tak właśnie wyszło, że wylądował w łóżku z naprawdę piękną dziewczyną. Na co wcale nie narzekał. Na początku było odrobinę niezręcznie – kiedy musiał pokazać jej, jak działa prysznic i gdy położyli się już do łóżka – ale szybko przełamał nieśmiałość, ciesząc się, że miał ją blisko siebie.

Oprócz łóżka, dwóch szafek nocnych, lampki, szafy, stolika, na którym stał telewizor i kilku krzeseł, nic więcej nie znajdowało się w pokoju. Kalipso obejrzała wszystko z jak największą uwagą. Najbardziej zaciekawiły ją, jak można było się domyślić, elektryczność i telewizor. Siedziała chyba przez dwie godziny, bawiąc się pilotem i oglądając urywki wielu programów. A Leo, znajdujący się tuż obok, służył jej do wyjaśniania... wszystkiego. Normalnie by narzekał na to, ale Kalipso tak się ekscytowała i zachwycała wszystkim, że nie mógł nie reagować na to z podobnym entuzjazmem.

Położyli się spać i dopiero jego koszmar przerwał tę sielankę.

Znajdowali się w miejscowości X. Niewielkiej mieścinie leżącej na ich trasie, wiodącej do Delos, gdzie musieli otrzymać przekleństwo delijskie. Leo trochę żałował, że wpadł na ten pomysł. Delos to wyspa. A tak się składało, że pewna para nie miała teraz do dyspozycji żadnego wolnego statku... Ale nie załamywali się – najpierw musieli dotrzeć do morza. Teraz to było istotniejszym problemem.

Poranek odrobinę go zaskoczył. Nim się zorientował, zegar wybijał już ósmą rano, a oni musieli zbierać się na autobus.

Zamówili do pokoju gofry z bitą śmietaną i wypili po szklance marchewkowego soku, który bardzo przypadł do gustu Kalipso. Ogólnie ujmując – ta dziewczyna lubiła jeść. Jadła tyle co on, a może i nawet więcej, a wciąż była niesamowicie szczupła. Chciała wszystkiego spróbować. Preferowała raczej zdrowe jedzenie, ale nie stroniła też od fast foodów; chipsy jej smakowały, choć nie mogła uwierzyć, że są zrobione z ziemniaków. Wciąż pytała się, jakim cudem ludzie na to wpadli. Ale jak na razie dziewczynie najbardziej posmakowały paluszki, czekolada i kawa.

Poprzedniego wieczoru przeprali swoje ubrania, by straciły trochę z morskiej sztywności i zapachu. Narzucili na siebie kurtki i pobiegli na autobus, na który zdążyli w ostatniej chwili.

Dysząc ciężko, siedli na jedyne wolne miejsca – gdzie ci wszyscy Grecy jechali o tak wczesnej porze? Kalipso położyła głowę na jego ramieniu, obserwując mijający za oknem krajobraz. Po kilku minutach jazdy, siedzące przed nimi dwie staruszki nie mogły się powstrzymać i odwróciły się, by przeprowadzić z nimi pogawędkę. Pytały się, czy są narzeczeństwem – Leo pospiesznie palnął, że jeszcze nie; Kalipso uśmiechnęła się pod nosem i szeptem spytała: jeszcze nie?, unosząc delikatnie brew i śmiejąc się z jego rumieńców – czy mają może ochotę na kanapki z jajkiem – grzecznie odmówili, choć dziewczyna pragnęła spróbować nowej rzeczy – i gdzie się wybierają. Po wielu próbach i wymówkach w końcu udało im się zakończyć rozmowę. Reszta podróży przebiegła im w zadziwiającym spokoju.

Wysiedli w Dimitsanie, gdzie musieli czekać na kolejny autobus. A tam... szczęście ich opuściło.

Tak właśnie Leo czuł, że to dość podejrzane, że jeszcze żaden potwór ich nie zaatakował... Takie szczęście herosa, że one zawsze w końcu znajdują człowieka.

ry ukrzxVd

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro