3. Eva

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Serio, znowu powtórka?

Nie miałam pojęcia co tu się właściwie wyczynia, ale przynajmniej byłam pewna, że nie umarłam. Przynajmniej otoczenie wokół mnie się zmieniło i mój mózg nie wariował z powodu deprywacji bodźców, nie zmieniało to jednak faktu, że bolały mnie mięśnie i głowa.

Moje przeciwbóle, dajcie mi je.

Dla odmiany wystrój pomieszczenia był ciemny zamiast szpitalnej bieli. Pod ścianami stały metalowe szafki, samo pomieszczenie było przedzielone mleczną szybą, która rozjaśniała to miejsce białym poblaskiem wydobywającym się bodajże z jakiegoś ekranu. A przede wszystkim – dla odmiany nie leżałam, tylko siedziałam na jakimś krześle.

I to by było na tyle jeśli chodzi o pozytywy, biorąc pod uwagę fakt, że moje nadgarstki były przywiązane do poręczy krzesła, podobnie zresztą jak kostki.

Czy ktoś może mi wyjaśnić co tu się do cholery dzieje? Już chyba wolałam pisać rozprawkę o miłości.

Anka, skup się, do racjonalnej oceny swojej sytuacji potrzebujesz mieć jak najwięcej danych o o tym, co się dzieje wokół ciebie.

Nie miałam zbyt dużego wachlarza narzędzi badawczych, zmuszona byłam polegać na swoim wzroku i słuchu. Jakby nie spojrzeć, lepsze to, niż nic. W dodatku przyjęcie postawy badacza względem otaczającej rzeczywistości pomagała mi nie pogrążyć się w strachu, spychając to uczucie w kąt świadomości. Poza tym, to pozwalało mieć nadzieję, że o ile ja wpadłam w kłopoty, o tyle wciąż mogę liczyć na pomoc Piotra. Może po prostu wybrałam niewłaściwą odnogę.

Mimo rwącego bólu szyi rozejrzałam się po pomieszczeniu...

O kurwa. Tego się nie spodziewałam. No to wpadliśmy obydwoje.

Kawałek dalej, na drugim krześle siedział Piotr, unieruchomiony w ten sam sposób, co ja. Co gorsza, wciąż był nieprzytomny.

Miałam cholerny mętlik w głowie, nie podobało mi się to. W jednej chwili poczułam, że z rąk wysuwają mi się resztki jakiegokolwiek poczucia kontroli nad sytuacją. Jak w najgorszym koszmarze.

Nie wiem ile czasu minęło, kiedy kątem oka zauważyłam, że Piotr się przebudza, jednocześnie pomieszczenie wypełnił lekko słodkawy, mdlący zapach. Czyjaś dłoń delikatnym gestem chwyciła moją wykręconą rękę, a po moim ciele falami rozchodziło się przyjemne, obezwładniające ciepło. Znów zachciało mi się spać, a każda fala ciepła przenosiła mnie coraz dalej poza granice świadomości. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje, ale z każdą chwilą obchodziło mnie to coraz mniej.

- O niczym już nie myśl, po prostu pozostań w tym cieple... - melodyjny, kobiecy szept wypełniał moje uszy. – Nic cię już nie obchodzi, Anno...

Na płatku ucha czułam ciepły, delikatny oddech mówiącej do mnie osoby. W głowie miałam mętlik, moje myśli nie tworzyły żadnej logicznej całości. Nie mogłam się skupić na niczym konkretnym, przez mój umysł przelatywały obrazy z ostatnich miesięcy.

- Musisz tylko oddać mi pełną kontrolę...

Co. Nie, nie ma nawet takiej opcji, nie. Tego jednego byłam absolutnie pewna, nie ma mowy.

- Jedyną osobą, która ma prawo do kontroli nad moim życiem jestem ja sama! - wykrzyczałam dokładnie te same słowa, które przed dwoma tygodniami powiedziałam matce podczas kłótni.

Ani żadni bogowie, ani żaden człowiek na ziemi, ani żadna inna siła, osobowa lub nie, nie mieli prawa mnie kontrolować, czy to się komukolwiek podoba, czy nie. Oddanie kontroli nad sobą i swoim życiem komukolwiek było moim zdaniem oznaką bycia słabym. Nie chciałam być słaba, umiem wziąć ster swojego życia we własne ręce.

Ręka, wcześniej delikatnie muskająca moją dłoń, zacisnęła się teraz na niej mocno. Zabolało, ale za to zaczęłam trzeźwiej postrzegać rzeczywistość, jakbym stłukła odgradzającą mnie od rzeczywistości szybę. Druga ręka ujęła i ścisnęła mój podbródek i policzki, zmuszając mnie do spojrzenia ich właścicielce w duże, rubinowe oczy.

Jakim cudem było możliwe, żeby mieć czerwone oczy nie będąc albinosem?*

Próbowałam przypomnieć sobie wszystko co wiem o albinizmie, aby tylko skupić myśli na czymś innym. Każdy moment powrotu do rzeczywistości, do wwiercających się w moją głowę czerwonych oczu powodował, że coraz bardziej odpływałam poza granice własnej świadomości. Nie chciałam, nie mogłam na to pozwolić, dlatego kurczowo trzymałam się mojej trudnej miłości do biochemii.

- Twarda jesteś - syknęła czerwonowłosa kobieta, kiedy ostatkiem sił broniłam kontroli nad własnymi myślami. - Ale nie istnieją mury nie dające się sforsować.

*Będzie wtręt tyflopedagogiczny, jako że zupełnie przypadkiem już po wyklarowaniu się pomysłu (Eva w wersji pisanej w 6 klasie też miała czerwone oczy) dostałam jako zaliczenie podstaw rehabilitacji wzroku do napisania 10 stron referatu o albinizmie.
Otóż, jest to jak najbardziej możliwe, jednak kolor oczu nie jest rubinowy w żadnym z przypadków - albinizm to w zasadzie grupa zaburzeń genetycznych, nie jedna konkretna jednostka chorobowa (podobnie jak schizofrenia, tak nawiasem mówiąc), których skutkiem jest uszkodzenie szlaku metabolicznego odpowiadającego za syntezę melaniny. Możemy mówić zarówno o albinizmie oczno-skórno-włosowym (który ma kilka różnych podtypów), jak i wyłącznie o ocznym.
W każdym z tych typów występuje brak barwnika w tęczówce a przez to prześwitywanie naczyniówki.
Tak na marginesie, wiedzieliście że gdyby wyjąć oko z oczodołu i pozbawić je twardówki (to co potocznie nazywa się białkiem oka), to oko by przypominało jagodę wypełnioną przeziernym płynem?

Krótki rozdział, bo kończy się ósmy dzień Zlotu Trzydziestolecia, już tylko niedziela i do domu. Wstajemy o świcie na Wartę Strażniczą, boli mnie gardło, padam na pysk, ale jestem szczęśliwa mogąc będąc tu gdzie jestem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro