chapter 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝Stressed Out❞ — Twenty One Pilots
━❍──────────────────
↻     ⊲  Ⅱ  ⊳     ↺

      Stres, a nawet panika, nigdy nie były obce Frankowi. Prawdę mówiąc, towarzyszyły mu przez większość życia; głównie ze względu na jego delikatną osobowość, którą niektórzy krytykowali, a niektórzy nazywali darem. Jednak jeszcze nigdy nie stresował się tak, jak w momencie, w którym Jason poprosił go o spotkanie kilka dni po tym, jak wrócił do domu.

Frank spodziewał się rozmowy, która miała go czekać, ale wolałby odwlec ją w nieskończoność. Gdy jeszcze odwiedzał przyjaciela w szpitalu - sam albo z drużyną - w ogóle nie rozmawiali o tym, co miało nadejść i po części każdy z nich był świadomy, że nadejdzie. Zhang nie był głupi - wiedział, co się święci zaraz po tym, jak Jason odmówił udzielenia im jakichkolwiek szczegółowych informacji o stanie jego zdrowia; a właściwie obrazy ich obecnej sytuacji przelatywały mu przez głowę już sekundę po wypadku.

Wciąż ciężko mu było o tym myśleć. Tamten dzień wydawał się zupełnie nierealny, a uparcie wbity w jego głowę wrzask Grace'a brzmiał bardziej jak wspomnienie koszmaru, niż rzeczywista sytuacja. Pamiętał, że tamtego dnia czuł się wyjątkowo dobrze i lekko, i że nawet trening udawał się niemal idealnie. Już wtedy w głowie Franka pojawiła się czerwona lampka, która kazała mu uważać, by nie rozproszyć się zbytnio pozytywami całej sytuacji. Niestety, Jason najwidoczniej nie podzielił tego myślenia.

Nawet nie do końca wiedzieli, co się stało, bo wszystko przebiegło zbyt szybko, by choć zarejestrowali wyraźnie moment upadku chłopaka na lód. Po prostu w którymś momencie kapitan leżał bez ruchu i tylko krzyczał, krzyczał tak okropnie, że Frank był pewien, że umiera. A kiedy po całych godzinach spędzonych w szpitalu w końcu usłyszeli diagnozę (choć prędzej nazwałby to wyrokiem), uciekł jak ostatni tchórz, którym chyba od zawsze był.

Zerwanie mięśnia brzuchatego łydki ze ścięgnem Achillesa. Trzeci stopień, konieczna operacja.

Frank wiedział. W tamtym momencie był już pewien, że to koniec. I choć powinien wspierać Jasona, razem z drużyną pójść do niego i powiedzieć, że w niego wierzy, to nie dał rady. Bo od zawsze był słaby. Nigdy nie czuł się tak źle jak tamtego wieczora, gdy na białych płytkach śmierdzącej moczem szpitalnej toalety przeżywał samotny atak paniki.

Kiedy w końcu odważył się do niego pójść, było już po operacji. Udała się, jednak Jason nie wyglądał na szczęśliwego - był blady i miał czerwone oczy, a Frank nie czuł się wcale lepiej niż on. Nawet nie potrafiłby go w tamtym momencie pocieszyć.

Grace był cichy jak nigdy. Wszystkie informacje przekazał mu jego chłopak, Leo, którego Frank znał bardziej z widzenia, jednak w jakiś sposób połączył ich zmęczony wzrok, który posłali sobie wtedy na szpitalnym korytarzu.

— Wiesz, lekarze przewidują co najmniej osiem miesięcy rehabilitacji.

Frankowi zadrżały usta, ale dzielnie powstrzymał łzy.

— Ominie go sezon — wydusił.

Leo kiwnął głową i sięgnął do kieszeni, by jednak zaraz wyjąć z niej rękę. Odchrząknął.

— Przyzwyczajenie. Kiedyś paliłem jak smok, ale rzuciłem dla Jasona. I dobrze, chociaż teraz przydałby mi się papieros.

Frank skrzywił się tylko. Jego babcia zawsze dużo paliła, a dzieciństwo kojarzyło mu się tylko z zapachem dymu, niezmiennie utrzymującym się w ich maleńkim mieszkaniu. Kiedy mama wracała ze służby - raz, może dwa razy w roku, na święta lub ferie - pierwsze co robiła, to wietrzyła wszystkie pomieszczenia. Frank chodził po mieszkaniu w kurtce, ale nie przejmował się tym. Bardziej liczył się dla niego ten skrawek domu, który pojawiał się, gdy Emily Zhang przyjeżdżała do syna.

— Będzie się obwiniał — wydusił w końcu Frank, przerywając przytłaczającą ciszę. Napotkawszy skonfundowany wzrok Leo, kontynuował: — Jason. Będzie obwiniał się za to, co się stało, a jeśli przegramy sezon... — wzdrygnął się. Szczerze wątpił w to, że bez Jasona drużyna w ogóle będzie trzymała się kupy. — Nie pozwól mu na to, dobra? On nie zrobił nic złego, a teraz powinien skupić się tylko na leczeniu...

— Nie pozwolę — westchnął Leo, uśmiechając się do niego słabo. — Wiesz, jesteś naprawdę dobrym człowiekiem, Zhang — oznajmił, a następnie klepnął go w ramię i znikł wewnątrz szpitala.

Frank przetarł twarz dłońmi i przekręcił kluczyk w stacyjce. Z radia polała się kolejna nudna piosenka, której tekst, gdyby w ogóle zwrócił na niego uwagę, mówiłby zapewne o miłości, ewentualnie opisywał życie twórcy i jego problemy egzystencjalne.

Jesteś naprawdę dobrym człowiekiem.

Może i tak, ale nie miało to znaczenia, skoro wiedział, że jeżeli Jason poprosi dzisiaj o to, czego Frank się spodziewał, i tak odmówi? Nie potrafiłby tego zrobić. Nie był nigdy na tyle silny i pewny siebie, by przejąć pałeczkę.

Drzwi apartamentu otworzył mu Leo. Był już trochę bardziej wypełniony życiem, choć pod jego oczami wciąż odznaczały się wyraźne cienie.

— Wchodź, Zhang — usłyszał wraz z szerokim, choć trochę wymuszonym uśmiechem.

Jason półleżał na kanapie i czytał książkę. Kiedy Frank przekroczył próg, odłożył lekturę i zwrócił na niego swój wzrok, uśmiechając się lekko.

— Hej, dzięki, że przyszedłeś.

Frank naprawdę bardzo starał się nie zwracać uwagi ani na bladą twarz przyjaciela, ani na jego słaby głos, a już szczególnie na usztywnioną elastycznym bandażem nogę i oparte o kanapę kule.

— Nie ma za co. O czym chciałeś porozmawiać?

Z wzroku Jasona odczytał, że chłopak ma świadomość domysłów Zhanga. Ba, to jedno spojrzenie niemal udowodniło mu ich prawdziwość.

— Właściwie miałbym do ciebie prośbę.

Frank przełknął ślinę.

— Tak?

— Sezon zaczyna się za dwa miesiące, więc na pewno nie zagram. Chciałbym, żebyś został nowym kapitanem. Rozmawiałem już z trenerem, jak dla niego to w porządku, ale potrzebuję twojej zgody. Jak będzie?

Zacisnął zęby. Wiedział. Wiedział, że tak będzie, od samego początku był pewien! Jason zawsze darzył go jakąś szczególną sympatią, powtarzał, że widzi w nim ogromny potencjał. Frank starał się to ignorować, nie wychylać spomiędzy tłumu, ale Jason i tak zawsze go zauważał. I teraz już przynajmniej rozumiał dlaczego.

— Myślisz, że dam radę? — wymamrotał, ciągnąc za dół rękawa fioletowego swetra. Zawsze tak robił, gdy się stresował.

Jason machnął ręką.

— Ja tak nie myślę, Frank, ja to wiem.

Nie chciał. Naprawdę nie chciał tego robić. A jednak...

— Dobra. Dobra, okej, zgadzam się.

W tamtym momencie podpisał na siebie wyrok.

A/N

HEJHEJHEJ mamy pierwszy rozdział AND I'M SO EXCITED OMG

Serio, to będzie najlepsze co pisałem, tak się jaram tą książką (i mam nadzieję że wy też!!)

Na razie nie ma frazel, ale w kolejnym rozdziale już zacznie się akcja, także czekajcie cierpliwie (już zacząłem pisać)

DAJCIE ZNAC CO MYSLICIE!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro