chapter 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝Silence❞ — Marshmello, Khalid
━❍──────────────────
↻     ⊲  Ⅱ  ⊳     ↺

      Minęło kilka długich tygodni. Frank starał się - naprawdę się starał, pomimo całej tej niepewności - utrzymywać drużynę w pozytywnych nastrojach. Ale było ciężko. Już pierwszego dnia jego bycia kapitanem było ciężko, bo uświadomił sobie, że nie potrafi tak po prostu ganić ludzi za ich błędy, jednocześnie motywując do poprawy. Z każdym krzykiem czuł się coraz gorszym człowiekiem i choć nigdy nie przejmował się krytyką Jasona, nawet, jeśli tamten używał różnych obraźliwych zwrotów (po prostu wiedział, że nie ma ich w rzeczywistości na myśli), z jego ust brzmiało to co najmniej niecodziennie.

Zauważył też, że atmosfera w klubie bardzo się rozluźniła - i bynajmniej nie w pozytywnym sensie. Jason wprowadzał coś, co możnaby nazwać swego rodzaju reżimem, ale Frank nie miał pojęcia o stawianiu granic. Jeżeli ktoś omijał trening, nie potrafił go zmusić do przyjścia; podobnie w przypadku, gdy ktoś mniej się starał. A teraz zdawało mu się, że cała drużyna mniej się stara.

Jeśli wolą Jasona było wezwanie go do roli kapitana, Frank nie mógł się z tego wymigać. Chyba, że...

— Frank pieprzony Zhang, możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zadzwonił do mnie trener, rozpaczając, że odchodzisz z drużyny? Co do jasnej cholery, życie ci niemiłe? Za miesiąc zaczynamy sezon, a tobie się zachciało zacząć odpierdalać manianę?

Frank zacisnął usta, odsuwając od ucha telefon. Rozmowy z wkurzonym Jasonem nie należały do jego ulubionych momentów życia.

— Słuchaj...

— No, bardzo chciałbym posłuchać twojego tłumaczenia!

Wziął głęboki oddech, opierając tył głowy o oparcie kanapy. Boże, naprawdę nie chciał tego robić.

— Jason, ja nie potrafię być tobą. Mówiłem ci to, ale chciałeś, żebym został kapitanem, a odmawianie ci, kiedy... Nieważne. Nie daję sobie z tym rady, rozumiesz?

— Nie, nie rozumiem — coś w słuchawce zaszeleściło, po czym dźwięk się wyostrzył. — Czemu po prostu nie poprosiłeś o pomoc? Nie jeżdżę, ale mógłbym pogadać z tymi leniwymi idiotami, którym się nie chce przychodzić na treningi...

Frank spiął się, zaciskając mocniej palce na obudowie telefonu. Dlaczego Jason był czasem takim ignorantem? Naprawdę nie potrafił pojąć tego, że teraz jego priorytetem powinno być leczenie, by w następnym sezonie mógł już zagrać z nimi?

— Ty masz się teraz leczyć, a nie przejmować drużyną — wycedził.

Po drugiej stronie nastała chwilowa cisza. Gdy Jason się w końcu odezwał, był możliwie jeszcze bardziej zdenerwowany niż kilka minut temu, gdy zadzwonił do Franka, przerywając mu drzemkę.

— Czy ty myślisz, że ja mam pieprzone pięć lat, Frank? Nie mówmy Jasonowi o niczym, co jest związane z hokejem, bo biedny jeszcze się popłacze, że sam nie może grać! Zacznij się zachowywać, jakbyś miał rzeczywiście te dwadzieścia dwa lata, bo mam wrażenie, że nie zmieniłeś się od czasów podstawówki!

Miał naprawdę wielką ochotę coś uderzyć, ale stłumił w sobie ten nagły napad złości. Nie chciał się teraz unosić i ulegać tak gwałtownym emocjom - bał się, że to prowadziłoby do kolejnego ataku paniki. Ostatnio był wyjątkowo niestabilny psychicznie, ale miał szczerą nadzieję, że to minie.

— Przepraszam — wymamrotał. — Ale ja naprawdę nie dam rady.

Rozłączył się, nim Jason zdążył coś powiedzieć. Wiedział, że ma przewalone, ale mało go to teraz obchodziło. Hokej ostatnio i tak nie sprawiał mu przyjemności, a Frank z każdym treningiem coraz bardziej tęsknił do czasów, w których mógł po prostu sunąć po lodzie i nie przejmować się niczym innym.

Leo Valdez wyglądał na bardziej zmęczonego życiem niż kiedykolwiek, a Frank nawet mu się nie dziwił. Otworzył tylko szerzej drzwi, wpuszczając chłopaka do mieszkania.

— Naprawdę nie mam ochoty rozwiązywać waszych sportowych problemów, wiesz, Zhang? — westchnął, jak gdyby nigdy nic opadłszy na jego kanapę. — W ogóle żadnych problemów, mam już i tak po uszy wszystkiego, i pracy, i rehabilitacji... — jęknął i schował twarz w dłoniach, by po chwili znów na niego spojrzeć. — Słuchaj, prosta sprawa. Potrzebujesz trochę życia, odpoczynku od tego całego stresu i wszystkiego. Jason nigdy tego nie pokazywał, ale zawsze był cholernie spięty przed sezonem. Wtedy po prostu starałem się robić z nim jak najwięcej rzeczy niezwiązanych z hokejem, żeby przestał myśleć chociaż na moment. Tobie też się to przyda, więc... — chwilę grzebał w torbie, by wyszarpnąć z niej telefon, kliknąć coś i podsunąć mu pod nos. — Proszę. Wyjeżdżamy pojutrze, wracamy w niedzielę. Odmowy nie przyjmuję, bo załatwiłem ci darmowy bilet, więc...

Frank zmarszczył brwi, nie do końca pewien tego, na co patrzy.

— Zawody w łyżwiarstwie figurowym?

Leo wyszczerzył się.

— Dokładnie. Moja najlepsza przyjaciółka tam występuje, i tak byśmy z Jasonem jechali, jeździmy co roku, więc pomyślałem...

— Nie, nie, czekaj, stop — Frank uniósł rękę na znak, że Leo ma się uciszyć. — Popaprało was? Za miesiąc mam zawody, nie mogę...

— Ominąć kilku treningów? — parsknął Leo. — Serio? Z tego, co Jason mi mówił, i tak jesteś dwa kroki naprzód ze wszystkim, co robicie. Zhang — tutaj złapał go za ramiona i zmusił do spojrzenia mu w twarz. Frank aż się wzdrygnął na nieprzejednany wzrok utkwionych w sobie czekoladowych oczu. — Zasługujesz na odpoczynek.

Frankowi zadrżała dolna warga. Coś w sile słów Leo uderzyło jego rozsypaną psychikę. Dawno już nie płakał - dojrzał od czasów liceum, kiedy to siedział samotny na korytarzu i marzył o tym, by ktoś choćby się z nim przywitał - dlatego zaskoczyło go znajome pieczenie oczu i ucisk w gardle. Zamrugał, próbując pozbyć się łez. Zdążył już zapomnieć, jak obezwładniające jest to uczucie pustki i bezsilności, gdy człowiek zgromadzi w sobie zbyt wiele niewypowiedzianych uczuć.

Leo nic nie powiedział. Po prostu patrzył na niego uważnie, jakby już wiedział, że Frank się zgodzi.

— Dobra.

Ośrodek sportowy, w którym odbywały się zawody, był ogromny. Frank czuł się przytłoczony białymi ścianami i wysokimi sufitami, z których zwieszały się ogromne szklane lampy, oświetlające zatłoczone hole białym światłem. On i Jason przeciskali się przez tłum, starając się dotrzeć na trybuny, choć nie do końca wiedzieli, gdzie one się właściwie znajdują; założyli jednak, że wszyscy zgromadzeni tutaj ludzie idą właśnie w tym kierunku. Leo opuścił ich tuż przy wejściu, oznajmiwszy, że przed zawodami idzie spotkać się ze swoją przyjaciółką i pozostawił Franka jako głównego opiekuna poruszającego się o kulach Jasona (dobrze, że nie powiedział tego na głos, bo Grace dostałby szału - naprawdę nienawidził, kiedy traktowali go inaczej przez jego kontuzję).

W końcu, po długiej i mozolnej - według Franka ciągnącej się całe wieki - drodze, dotarli na swoje miejsca docelowe. Hala była ogromna. W samym jej centrum mieściło się sporych rozmiarów lodowisko, z tego co zauważył mniej więcej tej samej wielkości, co te do hokeja. Wokół niego rozciągały się wielorzędowe trybuny złożone z czerwonych krzesełek. Frank musiał przyznać, że Leo załatwił im świetne miejsca. Siedzieli dość nisko i wyraźnie mogli obserwować lodowisko, na którym właśnie trwała rozgrzewka jednej z zawodniczek.

Sięgnął po broszurkę, którą udało mu się  dostać z recepcji.

— Wiesz cokolwiek o łyżwiarstwie figurowym? — zwrócił się w stronę Jasona.

Blondyn uśmiechnął się.

— Prędzej Leo, ale tak, coś tam wiem. W końcu jeżdżę tu co roku, bez sensu byłoby nie mieć pojęcia, jak to działa, nie? Ale spoko, nawet jeśli nikomu nie kibicujesz, to jest trochę jak oglądanie baletu. Hazel, wiesz, nasza przyjaciółka, robi z tego prawdziwą sztukę. Jest niesamowita.

Hazel. Frank poszukał wzrokiem tego imienia na stronie ulotki, która przedstawiała występujących zawodników, by znaleźć je na jednym z pierwszych miejsc. Hazel Levesque, dwadzieścia dwa lata. Zaraz obok umieszczone było zdjęcie uśmiechniętej młodej kobiety o skórze koloru ziaren kawy, brązowych oczach i ciemnych, kręconych włosach związanych w kok. Frankowi na sekundę podskoczyło serce - była prześliczna. Zwrócił wzrok ku jej krótkiej charakterystyce zamieszczonej poniżej, a z każdym kolejnym zdaniem jego usta coraz bardziej się rozszerzały.

— Cholera, Jason — wymamrotał, kiedy już odłożył broszurkę, patrząc w lekkim szoku na przyjaciela. — Czemu nie mówiłeś, że znasz się z kimś takim? Ona jest... jest...

Grace roześmiał się.

— Nie mówiłem właśnie po to, żebyś nie gadał takich rzeczy. Hazel nie lubi, żeby ją traktować jak celebrytkę. Mówi, że jest dobra i tyle.

Frank zastygł. Dobra i tyle? Nie mógł uwierzyć w to, że ktoś z taką sławą i osiągnięciami mógł być tak skromny. Trzykrotnie była najlepsza w Stanach Zjednoczonych, jeszcze w zawodach juniorskich. W wieku szesnastu lat przeszła do konkurencji dla dorosłych, w wieku ledwie siedemnastu ustanowiła rekord świata, a potem jeszcze kolejny, rok temu, który wciąż nie został pobity.

— Martwię się o Haz — usłyszeli z boku. Leo opadł na swoje miejsce. Z twarzy znikł mu uśmiech.

— Coś się dzieje? — Jason posłał swojemu chłopakowi niepewne spojrzenie.

— Sam nie wiem — Valdez ukrył twarz w dłoniach. — Jest okropnie zestresowana i rozbita. Ta idiotka, jej trenerka... Jak jej było? Afrodyta?

— Tak — potwierdził Jason. — Ale przecież chyba była okej? Lepsza niż ta poprzednia, tak przynajmniej Hazel mówiła...

Leo westchnął.

— Była okej trenerką, ale przez zawodami zaczęła ją strasznie truć... Wyobrażasz sobie, że kazała jej omijać posiłki, żeby schudnąć? I straszy ją, że jak nie będzie wprowadzać nowych skoków, to ludzie przestaną się nią interesować i będzie musiała skończyć karierę.

Frank i Jason posłali mężczyźnie bliźniacze spojrzenia pełne szoku.

— Co za suka — syknął Grace, zaciskając pięści. — Przecież Hazel jest genialna, ludzie ją uwielbiają!

Leo otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie jego wzrok padł na lodowisko, na które właśnie wjeżdżała Levesque, by wykonać swoją ostatnią rozgrzewkę. Cała trójka skupiła wzrok na kobiecie, której łyżwy zaczęły sunąć po lodzie. Frank patrzył na nią jak oczarowany. Miała miękkie, spokojne ruchy; niemal czuł, że swoją choreografią układa melodię. Nie znał się na łyżwiarstwie figurowym ani trochę, ale mógł przysiąc, że jej ruchy są idealne. Aż do momentu, w którym wykonała skok.

Cała chwila wydawała się dosłownie mignąć mu przed oczami. Miał świetny widok na to, co dzieje się na lodowisku, więc dokładnie ujrzał, jak kobieta zaczyna przyspieszać, jednak nie był gotowy na to, że po kilku sekundach jazdy przodem wzbije się w górę. Jej obroty w powietrzu wyglądały zjawiskowo, jednak nim się spostrzegł, leżała na lodzie.

Nie do końca pojął, jak właściwie to się stało. Wydawało mu się, że musiał mrugnąć akurat w momencie, w którym upadała. Serce zabiło mu szybciej, myśli przyspieszyły w cichej panice. Wiedział doskonale, jak mogą kończyć się upadki, a jeśli to był jeden z nich...

— Nic jej nie będzie? — rzucił drżącym głosem w stronę przyjaciół.

Jason posłał mu uspokajające spojrzenie.

— Raczej tak, to się zdarza, zwłaszcza przy tak trudnych skokach. Hazel już nie raz upadała.

Frank pokiwał głową. Jason wydawał się opanowany, jednak Leo zaciskał mocno usta, obserwując, jak jakby przygaszona Levesque powoli się podnosi i schodzi z lodowiska.

— Cholera jasna — wymamrotał pod nosem, tak, że chyba tylko Frank, siedzący zaraz obok niego, zdołał to usłyszeć. — Nie jest dobrze.

A/N

Ja wiem, że długo czekaliście, ALE WY SOBIE NIE ZDAJECIE SPRAWY Z TEGO, JAK POPIEPRZONYM SPORTEM JEST ŁYŻWIARSTWO FIGUROWE, SERIO, ROBIENIE TEGO RESEARCHU TO JEST PIEKŁO

Mam nadzieję, że się podobało!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro