chapter 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝Delicate❞ - Taylor Swift
━❍──────────────────
↻ ⊲ Ⅱ ⊳ ↺

      Przed dwudziestą Frank razem z Leo i Jasonem wepchnęli się do pokoju w wypasionym hotelu, który na czas zawodów zamieszkiwała Hazel. Czekali na nią już od kilkunastu minut.

— Haz, błagam — Leo zapukał w drzwi do łazienki już piąty raz. — Ile można się stroić do restauracji?

— I ty mówisz, że ja się długo szykuję — parsknął Jason, rzucając w swojego chłopaka poduszką zabraną z ogromnego łóżka, na którym leżał.

— Bo tak jest! — Leo złapał poduszkę w locie. — Hazel po prostu pobija wszystkie rekor...

Nie dokończył, bo drzwi do łazienki się otworzyły. Frank widział Hazel na zdjęciu i lodowisku, ale nigdy z bliska i musiał stwierdzić, że na żywo była jeszcze ładniejsza. Miała ciemnobrązową skórę i mocno kręcone włosy - podczas zawodów były splecione w ciasnego koka, ale teraz falowały wokół głowy w wirze nieokiełznanych sprężynek. Dziewczyna ubrała się w zamszową, ciemnozieloną sukienkę do kolan, a jej twarz zdobił staranny makijaż. Musiał przyznać, że wyglądała niesamowicie.

Hazel podeszła do Franka jako pierwszego, prezentując w szerokim uśmiechu swoje równiutkie, białe zęby. Wyciągnęła w jego stronę dłoń, a on delikatnie ją uścisnął, choć gdzieś w głębi serca miał ochotę ją ucałować, zupełnie jak w mężczyźni w starych filmach, które zawsze oglądał z babcią.

— Hej, ty musisz być Frank! W końcu mogę cię poznać, Jason dużo o tobie mówił — powiedziała. Brzmiało to niemal jak gotowa formułka, ale Hazel wypowiadała się z taką lekkością, że nie dało się nie wierzyć w szczerość jej słów.

— Też miło mi cię poznać — odparł Frank, wymuszając na twarzy uśmiech. Poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku. Zawsze miał problemy z nawiązywaniem nowych znajomości. Ludzie go stresowali. — Twój występ był niesamowity, przynajmniej na tyle, na ile mogę to ocenić, nie znając się absolutnie na łyżwiarstwie figurowym.

— Dziękuję — Hazel znów się uśmiechnęła, a Frankowi serce podskoczyło do gardła. — Osobiście uważam, że mogło być lepiej...

— Osobiście się nie znasz — wtrącił Leo, mierzwiąc jej gęste włosy. — Wylądowałaś potrójnego Axla, do jasnej cholery, co mogło być lepiej? Masz wygraną w małym palcu!

Hazel przewróciła oczami, po czym odwróciła się w stronę Jasona, który zdążył już zwlec się z łóżka. Przytuliła go mocno.

— Dlaczego ty nigdy na siebie nie uważasz? — westchnęła, patrząc na jego nogę. Wokół jej oczu pojawiły się zmarszczki niezadowolenia.

Jason jęknął.

— Więc po to się spotkaliśmy, tak? Taki był twój plan, spryciulo? Wypominanie mi moich błędów?

Hazel parsknęła śmiechem i uderzyła Jasona w ramię.

— Głupi jesteś.

— Powtarzasz mi to ciągle od wypadku.

— Haz, droczysz się z moim chłopakiem bardziej niż ja, mam być zazdrosny? — zaśmiał się Leo, otwierając drzwi do pokoju. — Idziemy, czy czekamy, aż zamkną nam restaurację?

Frank wyszedł na korytarz, to samo zrobił Jason. Hazel włożyła szpilki i wzięła z małego stolika torebkę, zgasiła światło, po czym w końcu wszyscy opuścili hotel.

Restauracja była utrzymana w jasnych barwach, głównie beżu i brązie. Pomiędzy stolikami przetaczały się razem z kelnerami w biało-czarnych uniformach dźwięki Delicate. Frank nie był wielkim fanem właściwie żadnej muzyki, ale Taylor Swift akurat rozpoznawał - Jason swego czasu miał gigantyczną obsesję na jej punkcie, a ponieważ w liceum codziennie jeździli razem do i ze szkoły samochodem Grace'a, Zhang siłą rzeczy został zmuszony do przesłuchania jej piosenek.

Jego wzrok co chwilę mimowolnie uciekał w stronę Hazel. Studiowała powoli menu, okręcając na palcu lok. Frank zwykle czuł się onieśmielony, a czasem niemal przerażony poznawaniem nowych ludzi i przez długi czas po prostu cicho im się przyglądał, niezdolny do rozpoczęcia rozmowy.

Teraz do jego głowy uderzyło wspomnienie pierwszego dnia w drużynie hokeja. Jason zaprowadził go na trening i zapoznał ze swoimi znajomymi. Już wtedy był idealnym liderem i nawet jeśli nie każdy go lubił, to z pewnością każdy chociaż respektował. Frank, jako wyjątkowo aspołeczny siedemnastolatek, czuł się całkowicie przytłoczony tymi wszystkimi ludźmi. Ledwo spamiętał ich imiona, a już wiedział, że każdy z nich ma o nim jakieś zdanie i opinię - wystarczyły ich pierwsze spojrzenia. Mieli w sobie coś w rodzaju aury, silnej i niezłomnej, jakby byli ze skały. I może właśnie tak się czują, pomyślał wtedy Frank. Zazdrościł im. On nigdy nie czuł się niczym poza zakompleksionym dzieciakiem urodzonym tylko w ciele, które sprawia pozory jakiejkolwiek mocy.

Bardzo chciał, żeby z Hazel było inaczej, ale jej aura przytłaczała go możliwie jeszcze bardziej. Levesque pałała jakąś taką... perfekcyjnością, co było niedorzeczne, bo przecież Frank wyraźnie widział, jak upada podczas treningu przed zawodami. A jednak, nawet mimo tego, Hazel wydawała mu się całkowicie pozbawiona wad - śliczna, utalentowana, spokojna, z reputacją i gronem fanów drących się do niej na trybunach. Frank był o nią bezsensownie zazdrosny i straszliwie zły, że jest tym wszystkim, czym on nie potrafi być.

Podszedł kelner, wyrywając Franka z zamyślenia. Kiedy już złożyli zamówienia, Hazel w końcu odłożyła menu na stolik, a potem uśmiechnęła się prosto do Zhanga. Cholera, zdążył pomyśleć, nim z jej ust wydobyło się pytanie zadane z taką lekkością, na jaką on nigdy by sobie nie pozwolił w towarzystwie ledwo poznanej osoby.

— Frank, robisz coś poza hokejem?

To nie było trudne pytanie, a przynajmniej nie z rodzaju tych wymagających większego zastanowienia. Gorzej byłoby, gdyby Hazel zapytała go o opinię na dany temat - chcąc wiedzieć takie rzeczy, ludzie zwykle sprawdzali, na jakim stoją gruncie i oceniali drugą stronę po tych kilku wygłoszonych poglądach. Na szczęście Hazel najwidoczniej nastawiła się początkowo na poznawanie Franka od tej bardziej zewnętrznej strony, która właściwie mówi o nim niewiele faktycznie mających znaczenie rzeczy. Co prawda mogło to też znaczyć, że po prostu próbuje podtrzymać rozmowę i nie ma absolutnie intencji poznawania go głębiej, ale przecież nie mógłby od niej tego wymagać, choć i tak na myśl o takim obrocie spraw pojawiło się w nim jakieś dziwne uczucie uwierające jak pozostałość po odciętej metce - niby jej nie ma, bo przecież się jej pozbyłeś, a jednak jakaś część wciąż niezmiennie przypomina ci o istnieniu tej cholernej metki, nawet jeśli jest ono już przeszłością.

— W zeszłym roku pracowałem w administracji — zaczął. Hazel albo była zainteresowana tym, co mówił, albo bardzo dobrze udawała. W tamtym momencie uświadomił sobie, że zupełnie nie potrafi jej rozgryźć. - Ale potem musiałem się skupić na treningach, mieliśmy zresztą dobry sezon, więc trochę zarobiłem, plus media i współprace reklamowe zawsze trochę dają, a i tak to robię, nawet trochę mimochodem, bo wiesz, jesteśmy wszyscy całkiem znani.

— Ta — wtrącił się Leo, przewracając oczami. — Sławni ludzie.

— Spieprzaj — Jason, który jeszcze niedawno podbijał media społecznościowe swoim wizerunkiem, uderzył Valdeza w ramię. — Sam chciałeś pracować.

— Bo miałem swoją firmę, zanim zszedłem się z idiotą, który jeździ po lodowisku z kijem i zarabia za to kupę hajsu — westchnął Leo, po czym upił wina ze swojego kieliszka. — Myślisz, że poprowadzisz drużynę tak dobrze, jak Jason? — zwrócił się tym razem do Franka, a Zhang poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, bo choć ton Leo był neutralny, to samo brzmienie tego pytania było dość nachalne. — Znaczy, wiesz, bez urazy, po prostu zastanawiam się, czy ludzie tak ci zaufają, poza tym widownia przyzwyczaiła się do Jasona. Fani są na pewno strasznie zawiedzeni — dodał prześmiewczo, zapewne mając w głowie miliony komentarzy spłakanych nastolatek, które ślubowały miłość i wierność Grace'owi, odkąd tylko wszedł w świat sławy. Boże. Frank nie lubił wchodzić w świat, który miał o każdym zdanie i opinię, a właśnie takim światem był internet. I bardzo mierziła go świadomość, że gdzieś tam, nawet jeśli nie zwraca na to uwagi, ludzie piszą o nim tweety i komentarze, że robią z nim edity albo rozmawiają o nim na prywatnych konwersacjach, choć on wcale ich nie zna.

— Nie wiem, Leo — Frank poczuł, że grunt powoli usuwa mu się spod nóg. Czuł na sobie wzrok całej trójki, gdzieś wokół rozmawiali ludzie, przełączyła się piosenka, a jemu szumiało w uszach. Za dużo bodźców, za długo już tu byli.

Od spanikowania i ucieknięcia do łazienki uratowała go Hazel.

— Ach, to ty jesteś teraz kapitanem? — spytała.

Pokiwał głową.

— No, tak. Jason bardzo napierał, wiesz, jak jest — naprawdę próbował zachowywać się normalnie.

— Nie wiedziałaś? Jestem pewien, że ci mówiłem — zdziwił się Jason.

Hazel wzruszyła ramionami.

— Musiałam zapomnieć — odparła i wtedy Frank coś sobie uświadomił.

Hazel nie zadała tego pytania z ciekawości. Po raz pierwszy nie słyszał w jej głosie zwyczajowej naturalności, coś w nim drżało i Frank zrozumiał, że ona rzeczywiście chciała przerwać rozmowę. Zauważyła, że zaczyna panikować i celowo wtrąciła się, by zmienić temat.

Napotkał jej wzrok nad stołem. Znów była spokojna, opanowana i tylko zmartwienie schowane głęboko w jej oczach pozostawiło ślad po tym, co przed chwilą zrobiła.

A/N

Stary wrocil z mlekiem

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro