Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłej nocy!

***

Przez kilka następnych dni, na zmianę odwiedzały mnie Rai i Audrey. Po Ravilu, nie było śladu, ale nie miałam nic przeciwko jego nieobecności. Nastrój chłopaka zmieniał się niczym wiatr, a ja nie rozumiałam, czy jest to kwestia rozdrażnienia, czy może usposobienie. Mimo to czułam, że jeszcze wieloma rzeczami mnie zaskoczy. Powód nieobecności stał pod pytajnikiem, a kobiet nie pytałam. Mogłyby to źle zrozumieć, a nie chciałam dawać im powodów do insynuacji. Widziałam go raptem dwa razy, z czego obydwu nie wspominam najlepiej. Gdyby to ode mnie zależało, zmieniłabym moją niańkę na Audrey, lub Rai, ale wolałam się nie łudzić, że Nicolai pozwoliłby na tę zmianę. To zrozumiałe, dlaczego chciał postawić przy mnie swego męskiego potomka. Nie chodziło o kwestię zaufania, a siły i gardy. Kobiety z rodu Aristow zbytnio się obnażały, ale dotąd nie zaniechały swych wizyt, a nikt nie zwrócił im uwagi.

Dostawałam regularne posiłki, ale brakowało mi minimalnej swobody. Byłam czymś w rodzaju więźnia, ale chciałam posiadać jakieś podstawowe prawa, które pozwoliłyby mi, chociaż na wyjście na zewnątrz w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza i zorientowania się, jak wyglądała posiadłość poza murami. Gdy kilka dni temu zjawiłam się przed drzwiami bramy, nie przyglądałam się wystrojowi, byłam zbyt zajęta walką o życie i przekonaniem mieszkańców domu o swoich racjach. Dodatkowo było ciemno, więc nie mogłam zobaczyć niczego konkretnego.

Przesiadywanie non stop w sali, było nużące. Do rozrywek mogłam zaliczyć wpatrywanie się w pomalowaną na ciepły brzoskwiniowy kolor ścianę oraz przechadzanie się po pokoju i spoglądanie z utęsknieniem na ogród za oknem. Izolacja nie wpływała na mnie pozytywnie i wprawiała mnie w otępiały nastrój. Sama wpakowałam się w tę sytuację, ale nie miałam innego wyboru, a raczej miałam, jednak śmierć z rąk porywaczy ojca i ludzi, którzy mnie ścigali, nie była wyjściem. Pragnęłam żyć i zawsze kurczowo trzymałam się istnienia, jakiekolwiek by było. Przebywanie w uwięzi nie należało do szczytu moich marzeń, ale lepsze to niż nic. Takie miałam zdanie.

– Jak się miewa moja pacjentka? – męski głos dotarł do moich uszu i sprawił, że się wzdrygnęłam. Myśli tak bardzo mnie pochłonęły, że nie zauważyłam wchodzącego faceta w kitlu.

Spojrzałam na intruza, który posłał mi swój standardowy uśmiech. Lekarz musiał być dobrze po pięćdziesiątce, gdyż skronie miał obficie przyprószone siwizną, a twarz znacznie pomarszczoną. Od dziecka nie pałałam sympatią do służby zdrowia, ale nie narzekałam. W tym wypadku przetrwanie stanowiło priorytet.

– Rana mniej boli, ale nadal jest odczuwalna, natomiast siniaki znikają i otarcia również – odpowiedziałam szczerze i całkowicie skupiłam na nim uwagę.

– Maści, które przypisałem, przyspieszają gojenie ran. – Pokiwał głową. – Teraz sprawdzę, jak miewa się największe obrażenie, jakiego doznałaś..

Posłusznie odwróciłam się i uniosłam bluzkę. Mężczyzna starannie odwinął bandaż i rozpoczął standardową procedurę, której byłam świadkiem wielokrotnie od kilkunastu dni.

– Ładnie się goi. – Sprawdził obszar wokół rany, a następnie zdezynfekował i wtarł maść. – W takim tempie szybko dojdziesz do siebie i normalne funkcjonowanie będzie możliwe. Wcześniejsze zalecenia, o których mówiłem, są nadal aktualne, więc oszczędzaj się – powiedział, kończąc owijać mój bok bandażem.

Pokiwałam głową w zrozumieniu i posłałam mężczyźnie uśmiech. Właśnie w tym momencie wpadło mi do głowy pytanie, które od dawna chciałam zadać.

– Co z wychodzeniem na świeże powietrze?

– Wiem, do czego zmierzasz, ale nawet moje zalecenia nic tu nie pomogą. Wszystko zależy od dobrej woli pana tego domu. To jego musisz zapytać.

Westchnęłam rozżalona i odwróciłam się w stronę okna, z którego wpadały ciepłe promienie słońca. Czułam je na skórze i pragnęłam zanurzyć w nich swe ciało i roztopić pod ich rozkoszną gorącą siłą. Minął prawie tydzień, odkąd zjawiłam się w tej rezydencji, a nadal nie dostałam żadnych wieści odnośnie taty. Wierzyłam, że Nicolai działał w tej sprawie, a jednocześnie sama byłam rozdrażniona własną niemocą i niedyspozycją.

– Czy... – zawahałam się. – widziałeś ostatnio Ravila?

– Panicz ma dużo na głowie, w tym studia oraz życie prywatne. Jeśli nie miał dla ciebie czasu, musiał to być bardzo ważny powód. Pozwól, że zostawię cię samą. – Zakończył czym prędzej naszą konwersację i czmychnął z pokoju.

Byłam więźniem własnych myśli. Niektóre były tak mocne, jakby przeszywały mnie sztylety. Nękały mnie, a podsyłane obrazy, źle wpływały na ogólne samopoczucie.

Ostrożnie zeszłam z łóżka. Ból nie dokuczał mi w takim stopniu, że nie mogłam chodzić, więc powolnym krokiem podeszłam do okna. Niezmienny, znajomy widok ogrodu szydził ze mnie i powodował ucisk w klatce piersiowej. Lekki wiaterek poruszał gałęziami drzew oraz krzewów sprawiając, że na twarzy rozpostarł się minimalny uśmiech.

Odwróciłam się gwałtownie na dźwięk otwieranych drzwi. Coraz mocniej docierało do mnie, że osoby przebywające w budynku za nic miały prywatność, a przynajmniej jeśli chodziło o osoby w podobnym położeniu do mojego. Nie, żebym podejrzewała, że ktokolwiek znajdował się w identycznej sytuacji.

Wytrzeszczyłam oczy na widok Nicolaia, którego nie spodziewałam się zobaczyć kilka dni po naszej rozmowie. Narządy w środku wywróciły się i zrobiły pełny obrót.

Nie przyszedł na pogawędkę.

– Witaj Riley – zaczął nonszalancko i usiadł na często okupowanym przez jego żonę krześle. Jego byki posłusznie wyszły przed salę, zostawiając nas samych. – Usiądź, proszę, czeka nas dłuższa rozmowa, a jeszcze nie wróciłaś do zdrowia.

Posłusznie pokuśtykałam z powrotem do mebla i usiadłam w niewielkiej odległości od niego.

Pod jego spojrzeniem przeszły mnie ciarki, a uczucie niepewności się pogłębiło.

– Ma pan informacje o Raymondzie? – zaczęłam ostrożnie, nie chcąc go rozgniewać.

– Owszem. Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy i pragnę je z tobą omówić i się nimi podzielić. Po pierwsze, rozpocząłem śledztwo w pobliżu waszego domu, a raczej tego, co z niego zostało. Twój ojciec, zanim wrócił do domu, był widziany z niejakim Lincolnem Balakinem – zmarszczyłam brwi na dźwięk tego nazwiska. – Po twojej minie śmiem twierdzić, iż znasz tego człowieka. – Pokiwałam głową na potwierdzenie jego tezy. – Balakin to rosyjskie nazwisko, ale żaden człowiek w naszym półświatku go nie nosi, więc Lincoln musiał działać głównie w twoim kraju... Z informacji, jakie udało mi się zdobyć, wynika, że Raymond nie spędził w jego towarzystwie dłużej, niż pół godziny. Wrócił do domu, a następnie tam doszło do porwania, które przebiegło dokładnie, jak opisywałaś. Porywacze ukradli najcenniejsze rzeczy i uciekli razem z twoim ojcem. Zastanawia mnie, jak twierdza, którą był twój dom, mogła zostać ot tak napadnięta i splądrowana? Raymond nigdy nie szczędził na ochronie, więc ten fakt jest bardzo intrygujący, nie sądzisz?

– Sugeruje pan, że moje wcześniejsze przypuszczenia, były trafne i tatę porwał ktoś z jego bliskiego otoczenia?

– Najprawdopodobniej – zgodził się. – W tej układance jest wiele niewiadomych, ale jestem niemal pewien, że White żyje i jest gdzieś przetrzymywany. Mogę to założyć z uwagi na to, iż dosyć szybko odbudował swoje bogactwo, a jako cwany lis, poukrywał wartościowsze papiery i przedmioty poza posiadłością. Ludzie odpowiedzialni za porwanie nie ryzykowaliby swoim życiem dla kilku dzieł sztuki i paru tysięcy gotówki.

– Czuję, że on żyje – powtórzyłam na głos słowa, które odtwarzałam w myślach raz za razem.

Aristow nie skomentował moich słów.

– Moi ludzi nadal pracują nad tą sprawą oraz nad kwestią pościgu za tobą. Mam pewne domysły, ale dopóki nie upewnię się, co do ich słuszności, nie zamierzam się nimi dzielić. – Przez chwilę wpatrywał się we mnie uważnie, aż zadał pytanie, którego się obawiałam. – Co wiesz o Balakinie?

Zacisnęłam szczękę i szybko przebiegłam wzrokiem po sali, chcąc ukryć swoje niezadowolenie.

Czekał na odpowiedź, ale on była trudna do przełknięcia, zupełnie jak żrący kwas.

– Ten człowiek często przebywał u nas, gdy byłam mała. Robił interesy z ojcem, który traktował go niczym przyjaciela i dobrego doradcę. Po moich czternastych urodzinach zaprzestał częstego odwiedzania naszego domu i to Raymond zaczął częściej opuszczać posiadłość.

Tyle miałam do powiedzenia na ten temat. Nie zamierzałam roztrząsać tego bardziej, niż konieczne i opowiadać o mrocznych sekretach mojej rodziny.

– Nie chcesz nic dodać? – zapytał zupełnie, jakby wiedział, że nie byłam z nim do końca szczera.

– To wszystko – spojrzałam pewnie w jego oczy.

Kilka sekund utrzymywał surowy i czujny wzrok na moim ciele, lecz na szczęście odpuścił.

– Dobrze więc, zobaczę, czego jeszcze zdołam się dowiedzieć i poinformuję cię w swoim czasie. Tymczasem, powiedz mi, jak radzi sobie Ravil w nowo zadanej mu funkcji. Masz wszystko, czego potrzebujesz? Wiem, że Audrey i Rai często cię odwiedzają, ale interesuje mnie, czy mój syn wywiązuje się z obowiązków.

Zdębiałam.

Nie spodziewałam się, że zada mi taki cios.

– Nie znam go i mu nie ufam, ale dobrze sobie radzi – wlepiłam w niego pewne spojrzenie. – Myślę, że co wizytę, będzie lepiej. – Brzmiałam pewnie, a małe kłamstwo odwróciłam na swoją korzyść. – Pański syn obiecał mi spacer po ogrodzie, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna.

– Spacer? – zmarszczył brwi. – Powinien zapytać mnie o zgodę...

Oczywiście, że powinien. Widziałam go raz, czy dwa, a gdyby nie Audrey, zdechłabym z głodu. Najwyraźniej kobieta nie powiedziała mężowi, o nieobecności ich syna i jego zaniedbaniu.

– Ładnie go poprosiłam – zatrzepotałam rzęsami. Na ten gest Nicolai parsknął śmiechem i przetarł oczy. Ja wytrzeszczyłam swoje w zdumieniu, które szybko zakamuflowałam i zapytałam niewinnym głosem: – Coś nie tak?

– Ten gówniarz nie był u ciebie od dłuższego czasu. Wiem o wszystkim, nie jestem głupi, a moi ludzie donoszą mi o każdym incydencie. Jesteś dobrym kłamcą Riley, co czyni z ciebie niebezpieczną kobietę. Ciekawi mnie, dlaczego zdecydowałaś się kryć mojego syna. – Uniósł brew, oczekując wyjaśnień.

Otworzyłam usta i przez dłuższą chwilę nie wydobył się z nich żaden normalny wyraz, a seria nieartykułowanych dźwięków.

Wpadłam na całego.

– Pan wybaczy, ale nie chciałam pana okłamać.

– Zrobiłaś to w pełni świadomie.

Argumenty wyparowały.

– Po prostu, wydaje mi się, że Ravil ma ważniejsze sprawy, niż zajmowanie się nieznajomą dziewczyną – palnęłam bez sensu.

– Doprawdy, godne podziwu jest twoje stanowisko w tej sprawie, lecz szczeniak nie spełnił mojego polecenia, a to on miał za ciebie odpowiadać, nie Audrey. Konsekwencje zostaną wyciągnięte, ale nie omieszkam mu wspomnieć, jak zażarcie go kryłaś – uśmiechnął się półgębkiem.

Pomijając jego słowa, Aristow w ciągu niespełna pół godziny zaśmiał się i uśmiechnął. Podejrzewam, że osoby niezwiązane z nim bezpośrednio i niebędące w gronie jego rodziny rzadko mogły tego doświadczyć. Najwyraźniej należałam do grona szczęśliwców.

– Wolałabym, aby to nie wyciekło – zaśmiałam się sztucznie. – Chciałam wymusić na nim wyjście z tego pokoju. Nie mam już cierpliwości do bezczynności.

Mężczyzna wstał, lecz jego usta nie zdobił uśmiech.

– Zaskakujesz mnie Riley White. Czas pokaże, czy pozytywne, czy negatywnie...

To były ostatnie słowa, jakie do mnie skierował, zanim wyszedł i ponownie zostałam sama z myślami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro