Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Indygo powinno pojawić się maksymalnie do końca tygodnia. Przepraszam za zwłokę i życzę miłej nocy 😊

***

Usta mi drgały, ale nie z zimna. Przyciśnięta do muru nie zachowywałam się racjonalnie. Cały czas szamotałam się, mimo usilnych chęci uspokojenia mnie przez Ravila. Trzymał mnie mocno za ramiona, a to tylko wyostrzyło moją złość. Byłam rozszalała, a paliwa dodawało to, co właśnie robił Aristow. Czułam się oszukana. Obiecał mi kontakt i nie dotrzymał słowa. Spędzał czas z Aniką, doskonale o tym wiedziałam, ale myślałam, że rozdzieli go też na mnie. Tymczasem zupełnie o mnie zapomniał i oddał się fizycznym i psychicznym uciechom.

– Puść mnie albo nie ręczę za siebie – wysyczałam, patrząc na niego z ogniem w oczach. Gdybym miała moc pirokinezy, już stałby w ogniu. – Co ty w ogóle sobie wyobrażasz? To, co robisz, nawet nie jest cywilizowane. Jesteś jakimś jaskiniowcem? – paplałam, chcąc go wkurzyć i wywołać jakąś reakcję.

W tym momencie zrozumiałam. Nie chodziło tylko o brak czasu – ja się wkurzałam, bo założyłam, że będziemy spędzać go razem. W dodatku byłam wściekła, bo wkurzałam się o takie coś – jakkolwiek idiotycznie to brzmiało. Miałam ochotę zakryć twarz rękami, ale one były zaklinowane, a Ravil miał aktualnie całkowitą władzę.

– Mów! – krzyknął. Wyraźnie widziałam, że zaczął tracić cierpliwość. Po tym człowieku nie spodziewałam się aż takiego ataku, ale patrząc wstecz na przywitanie jego i Egora mogłam się mylić. – Riley, bo tracę cierpliwość, a jak ona zniknie, już nie będę miły. – Dodał spokojniej.

Naturalnie nie mogłam powiedzieć mu prawdy. Wyszłabym na odchyloną od rzeczywistości. Już teraz musiał mieć o mnie niezłe zdanie. W życiu nie mogłam mu przyznać, że jestem zła przez jego niespełnioną obietnicę. Więc jeśli powiedziałabym połowiczną prawdę, nie wyszłabym na kłamczuchę, prawda?

– Dobrze, ale mnie nie oceniaj, proszę... – Spojrzałam na niego pełna obaw, a on od razu zszedł z tonu. Zmarszczył brwi i mocniej pochwycił mnie w ramiona, jednocześnie usiłując być delikatnym. – Spędzasz tak mało czasu z rodzicami. – Zaczęłam i westchnęłam, unikając jego wzroku. Postanowiłam dodać trochę więcej pikanterii, niż zamierzałam. – Wiesz, ile ja dałabym za możliwość zobaczenia taty? Nie doceniasz tego, co masz, a ja po prostu nie mogę wyjść ze zdziwienia, jak możesz tak unikać swoich rodziców. Oni cię kochają i to okazują, a rzadko kiedy ja miałam tę sposobność. Raymond niespecjalnie obnosił się swoimi uczuciami. Doceniaj to, co masz Ravil, bo kiedyś może być za późno.

Zakończyłam wywód i z ciekawości zerknęłam na niego. Wargi rozedrgały mu się w sposób, jakiego nigdy u nikogo nie widziałam. Nie potrafiłam określić, czy był zdenerwowany, czy przejawiał jakieś inne uczucia. Zagadka, jaką był, sprawiała, że ciekawił mnie coraz bardziej. Chłopak w końcu otrząsnął się z dziwnego i nagłego otępienia. Po moich słowach był inny jakby zamyślony i zdystansowany.

– Jesteś pewna, że o to byłaś zła? – zapytał sceptycznie. Przejrzał mnie, ale nie mogłam pokazać, że miał rację. Wyszłabym na kłamczuchę i manipulantkę. – Nie wyglądasz na kogoś, kto przejmowałby się uczuciami innych, a już, szczególnie jeśli chodzi o mnie. Czas, który spędzam poza domem, jest bardzo produktywny, a tobie nic do tego. Brzmisz, jakbyś była moją matką, a przecież nią nie jesteś. Wyluzuj trochę, bo ciebie to nie dotyczy.

Prawie otworzyłam usta i uderzyły razem z zębami w podłogę. Znaczy... byłam pewna, że gdybym je lekko rozchyliła, właśnie musiałabym zbierać szczękę z posadzki.

– Czym sobie zasłużyłam na te słowa? – zapytałam trochę prześmiewczo, kryjąc w ten sposób rozległy i nagły ból. – Nie było cię zaledwie parę dni, a wracasz jako inna osoba. Co jest z tobą nie tak? Nie rozumiem cię Ravil.

– To nie ty masz mnie rozumieć. Nie masz do tego prawa i doskonale o tym wiesz. Na czym tak bardzo ci zależy, bo na pewno nie na mnie? Jaki masz w tym interes? – Dołożył pytanie, które całkowicie i bezsprzecznie mnie zmiotło. Cofnęłam się, a on bez sprzeciwu mnie puścił.

Szybkie kroki, które rozległy się zaraz obok nas, spowodowały jeszcze większy dystans. Zanim się obejrzałam, ktoś chwycił mnie w pasie jedną ręką, a drugą rozsunął zamek ubrania. Tuż przy uchu usłyszałam czyjś przyspieszony oddech.

– Przeszedłeś samego siebie Ravil. To dużo nawet jak na ciebie. – Teraz wiedziałam, kim była osoba, która mnie uwolniła, a zarazem zniewoliła swoimi ramionami. Egor ciaśniej owinął swoje ramię wokół mojej tali, jakby chciał jeszcze bardziej odgrodzić mnie od Aristowa.

– Nie wtrącaj się – syknął brat Rai i Rodiona. – W sumie nie dziwne, że pojawiłeś się teraz, lubisz wszystkim robić na złość. – Uniósł ręce, jakby chciał odepchnąć od siebie niewidzialnego wroga, po czym opuścił je z powrotem wzdłuż ciała. Był naprawdę wściekły, a pojawienie się osobnika, którego nie darzył sympatią, dodatkowo wszystko zaogniło.

– Niepotrzebnie się spinasz. Byłeś tyle dni z tą... z Aniką. – Egor wypowiedział imię dziewczyny Ravila, jakby chciał je wypluć. – Powinieneś wrócić zrelaksowany, druga strona jej łóżka na pewno nie była zimna – zaśmiał się z własnego żartu i zrzucił z moich ramion okrycie. Przez chwilę zastanawiał się, co z nim zrobić, ale ostatecznie cisnął nim we wkurzonego Aristowa. Chłopak bez słowa złapał ubranie i zrobił parę kroków w naszą stronę. Wyglądał, jakby chciał rzucić się z pięściami na mojego ochroniarza, ale dzięki Bogu nic takiego się nie stało. Egor szydził z jego dziewczyny, ale ten zachowywał zimną krew. Czułam, że to było tylko do czasu...

Nie myliłam się. Gdy tylko ręka Borisowa znalazła się na moim ramieniu, a jego ciało przyciągnęło mnie ku sobie, dodatkowo okraszając to wszystko słowami o „zimnej suce w łóżku", Ravil nie wytrzymał. Mógł przełknąć wiele, lecz takie jawne znieważenie jego dziewczyny nie wchodziło w grę. Rzucił się z pięściami na faceta, który miał za zadanie mnie chronić, a który błyskawicznie zdołał mnie odepchnąć, gdyż najprawdopodobniej jego rozjuszony przeciwnik trafiłby mnie którymś ze swoich ciosów. Ravil nie przejął się tym, że prawie od niego oberwałam. Nie widział nic poza swoim rywalem, kolegą z dzieciństwa, którego aktualnie chciał chyba zamordować.

Pierwszą zasadą, jaką wyniosłam z podwórka, gdy tylko zaczęłam uczestniczyć w bójkach, jednocześnie nie będąc w nie jawnie zaangażowaną, było to, żeby nigdy nie wchodzić pomiędzy dwie okładające się osoby, a już, szczególnie gdy była to dwójka mężczyzn. Tylko raz zdarzyło mi się powstrzymać taką bijatykę i niestety przypłaciłam to rozkruszonym zębem. Dentysta później powiedział mi, że miałam sporo szczęścia, że skończyło się to w ten sposób i nie straciłam całej „dwójki". Podczas takich przedsięwzięć kobiety zawsze miały najgorzej, ponieważ im obrywało się najwięcej. Aktualnie stałam i krzyczałam na tę dwójkę, aby przestali się wygłupiać i skończyli te idiotyzmy. Czy podziałało? – ani trochę.

Z przejęciem rozglądałam się za jakąkolwiek rzeczą, którą mogłabym wykorzystać do rozdzielenia Egora i Ravila, niestety na próżno. W niewielkiej odległości dyndała huśtawka. Nie była ciężka, więc chwyciłam ją i z całej siły rzuciłam w bijących się mężczyzn. Przedmiot trafił Ravila w bark, a jego przeciwnika w głowę. To wystarczyło, aby zdezorientować ich na tyle, żeby przestali walczyć. Zamierzony efekt został osiągnięty. Bez pardonu weszłam pomiędzy nich i zmierzyłam jednego i drugiego wściekłym spojrzeniem. Zlustrowałam ich i z niedowierzaniem stwierdziłam, że wyglądali, jakby tłukli się ze stadem goryli, a nie ze sobą. Egor miał zakrwawiony nos, zmierzwione włosy i podbite oko, które momentalnie robiło się bordowe. Natomiast z wargi Ravila sączyła się krew, podobnie jak z łuku brwiowego. Oprócz tych obrażeń mieli potargane ubrania, a niektóre z nich dorobiły się nawet dziur.

– Jesteście jak dzieci! – krzyknęłam. – Ile wy macie lat? Dziesięć? – Dolna warga mi drżała, bynajmniej od płaczu. Byłam wściekła i rozżalona tym, co właśnie miało miejsce.

– Za dużo sobie pozwala – wysyczał wkurwiony Aristow. – Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie stał spokojnie i przysłuchiwał się, jak ktoś oczernia jego kobietę.

Egor prychnął i potarł zakrwawiony nos, który od razu zabrudził jego koszulę i dłoń. Ravil musiał trafić go w jakąś żyłkę lub coś w tym stylu. Krew nie przestawała się lać pomimo prób jej zatamowania. Wyciągnęłam z kieszeni czystą chusteczkę i podałam ją mężczyźnie, który przyjął ją z uśmiechem ulgi.

– Jeszcze mu pomagasz? Oszalałaś? – Najwyraźniej mój były strażnik poczuł się urażony. Pomagałam jego wrogowi, a on został pozostawiony sam sobie. – Wcześniej jakoś niespecjalnie byłaś zachwycona tym, że będzie cię chronił.

– Owszem, ale to było zaraz po tym, jak zostawiłeś mnie na pastwę losu. Dalej mnie denerwuje, ale próbujemy się jakoś dogadać. – Odwróciłam się od Egora i wlepiłam zdenerwowane spojrzenie w Ravila. – Mam cię przepraszać, bo sobie radzę? – zakpiłam. – Nie zapędzaj się Aristow i wracaj do tego... – Poruszyłam rękami, mocno gestykulując. – cokolwiek robiłeś przed tym, zanim się tu pojawiłeś.

Ravil patrzył na mnie z niedowierzaniem. Wyglądał na zranionego, ale nie tylko on cierpiał. Okłamał mnie i zostawił. Myślałam, że się przyjaźniliśmy, ale chyba było to tylko moje urojenie. Wzięłam za ramię Egora i pociągnęłam w stronę domu. Nie zwróciłam uwagi na słowa, które mówił do mnie Ravil. Stracił swoją szansę na tłumaczenie. Wolał się bić, więc ja nie musiałam słuchać tego, co miał do powiedzenia.

– Wiesz, że właśnie uraziłaś jego ego? Zajęłaś się mną, a nie nim. – Towarzyszący mi mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko.

– Oh, lepiej się zamknij...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro