Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam za opóźnienie terminy gonią 🙈 Miłego wieczoru!

****

Siedzę naprzeciwko staruszka i ze zdenerwowania zaciskam dłonie w pięści. Marszczę gniewnie brwi, jakbym sama chciała się przekonać o braku zainteresowania. Senior uśmiecha się w miły sposób. Zupełnie nie przypomina osób z przestępczego świata mojej rodziny. Może to nierozważne z mojej strony, ale wiem że on ma coś z tym wspólnego. Pojawia się nagle w moim życiu i dopytuje o mamę, która nie żyje od kilku dobrych lat.

- Dlaczego pyta pan o moją matkę? – staram się, aby mój głos brzmiał pewnie.

Mężczyzna uśmiecha się. Nic nie wskazuje na fałszywość jego gestu.

- Może najpierw wyjaśnię ci kim jestem. – Przeczesuje dłonią swoje rzadkie włosy na głowie.

- Nie rozumiem – coraz bardziej się denerwuję.

- Jestem twoim dziadkiem – mówi staruszek, a mi dosłownie opada szczęka.

W pomieszczeniu robi się niesamowicie cicho, albo to jakieś moje urojenia. Nie słyszę nawet muzyki grającej zwykle w tle. Uważnie śledzę mimikę twarzy osoby przede mną. Jakimś cudem nie porusza żadnym mięśniem twarzy. Jest poważny.

- Moi dziadkowie nie żyją. Ojciec mojego taty zmarł jeszcze przed moimi narodzinami, a tego od strony mamy nawet nie poznałam...

- Zacząłem od złej strony – wzdycha i pociera dłonią swoje czoło. – Może usiądziemy? To historia na dłużej – wskazuje na stołek za moim biurkiem. Z grzeczności przesuwam go ku niemu, a sama przynoszę krzesło z zaplecza. – To co mam ci do powiedzenia nie będzie miłe, ale z pewnością rozświetli ci spojrzenie na parę spraw.

- Jeśli, to co mówisz jest prawdą.... Dlaczego dopiero teraz?

- Dowiesz się wszystkiego z historii. Oliver nie byłby zadowolony z naszego spotkania i jak na razie nie może się o nim dowiedzieć. Nie wie, że ostatnio kręciłem się koło ciebie. Zrobił się nieostrożny. – Kręci głową. – Dokładnie wiem kiedy jego ludzie przyjeżdżają patrolować ten teren, oraz gdzie znajdują się kamery w okolicy. Nie musisz się martwić, że wpadnie w szał jak to ma w zwyczaju.

- Nie tylko on...

- No tak, twoi bracia. Ryan całkowicie wdał się w ojca. Colin jest połączeniem Olivera i Emmy.

- A ja? W kogo się wdałam? – mężczyzna porusza ustami w dziwny sposób.

- W moją córkę Isabel.

Nastaje głucha cisza. Serce łomocze mi w piersi. Bije tak szybko, że mam wrażenie jakby miało wyskoczyć mi z piersi. Na policzki wstępuje gorąco. Pot oblewa całe moje ciało.

- Moją matką jest Emma Hale, która zmarła jak byłam nastolatką.

- Nie – natychmiast zaprzecza. – Ryan był już wtedy na świecie, a Oliver musiał wyjechać na drugi koniec stanów. Tam spotkał Isabel. Mieli chwilowy romans. Nic sobie nie obiecywali, on wrócił do Emmy, a dziewięć miesięcy później pojawiłaś się ty. Nie miałem pojęcia, że mam wnuczkę. Isabel nic mi nie powiedziała. Nie mogła zająć się tobą po twoich narodzinach, więc znalazła Olivera. On i kobieta, którą uważasz za matkę przyjęli cię bez cienia protestu. Od razu skradłaś ich serce, a Emma wybaczyła zdradę. Później urodził się Colin. Ciebie i twoje rodzeństwo łączy tylko wspólny ojciec. Matki macie inne.

- Skąd mam wiedzieć, że to co mówisz jest prawdą? – mój głos drży.

Właśnie zawaliło się całe moje życie. Rzeczy, w które wierzyłam nie są prawdziwe. To fikcja stworzona przez mojego ojca. Czuję, że staruszek mówi prawdę, ale nie mogę podjąć żadnej decyzji bez potwierdzenia tych informacji.

Mężczyzna właśnie ma odpowiedzieć na zadane pytanie, lecz głośne piknięcie mu przerywa. Wyciąga telefon z kieszeni popielatej marynarki i marszczy brwi. Wstaje i wzdycha mamrotając pod nosem jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa.

- Przykro mi, ale mój czas dobiegł końca – marszczy czoło. – Wiem, że masz wiele pytań, dlatego jak będziesz gotowa zadzwoń pod ten numer. – Podaje mi złotą wizytówkę. – Wystarczy, że wyślesz jeden sygnał, a ja przybędę i zabiorę cię do matki. Ona nie może się doczekać, aby cię zobaczyć.

Kobieta, która najprawdopodobniej mnie urodziła chce mnie poznać, po tym jak zostawiła mnie u ojca...

- Dlaczego sama nie mogła się ze mną spotkać? – pytam, a on kręci głową i poprawia kapelusz.

- Muszę już iść. Zadzwoń, gdy będziesz gotowa – odpowiada i wychodzi ze sklepu.

Zostaję sama. Jestem w rozsypce. Jeśli ten mężczyzna mówi prawdę i mam inną matkę, to moje całe dotychczasowe życie jest kłamstwem. Fundamenty kłamstwa zbudował mój ojciec i osoba, którą uważałam za matkę. Nie powinnam jak na razie wychodzić na przód z przemyśleniami. Emma nie może się bronić. Dodatkowo nie ma pewności, czy staruszek mówi prawdę. Skrycie marzę, aby jego słowa okazały się kłamstwem. Emma mnie nie odrzuciła, lecz traktowała jak prawdziwą córkę. Takie uczucie nie mogło być fałszywe. To nierealne.

Spoglądam na wizytówkę zostawioną przez mężczyznę uznającego się za mojego dziadka. Jest złota z jakimś kunsztownym wzorem. Karteczka w mojej dłoni ma zadziwiającą teksturę. Jest w pewnym sensie chropowata, lecz gładka w dziwny sposób. Nie potrafię tego opisać. Odwracam ją na drugą stronę. Widnieje tam numer telefonu, o którym była mowa, a także imię i nazwisko. To drugie rzuca się w oczy. Mężczyzna, który mnie odwiedził nazywa się Edward Richardson. Z wizytówki nie wynika nic więcej. Przybliżam ją do światła i uważnie w nią wpatruję.

Z oględzin wybija mnie dzwoneczek i wejście mojego brata do sklepu. Ryan spogląda na mnie i na karteczkę w mojej dłoni.

- Co tam masz? – pyta zaciekawiony i niebezpiecznie przybliża swoje ciało do mnie.

- Nic, wizytówka nowego dostawcy – mówię szybko.

- Jeśli zacznie się do ciebie dobierać tak jak ten gliniarz, to będzie musiał zmienić pracę – uśmiecha się w ten swój przerażający sposób.

- Spokojnie. Na pewno nie zaryzykuje kulki w głowę – każde słowo wypowiadam przez zaciśnięte zęby. – Co cię tu sprowadza? – sprawnie omijam temat wizytówki.

- Mówiłem, że wpadnę. – Drapie się po głowie i siada na wcześniejszym miejscu staruszka. – Ojciec chce cię zobaczyć. Mówi, żebyś wpadła do domu na kolację.

Unoszę do góry brew. Jestem zdziwiona tą propozycją, tym bardziej, że od przeprowadzki nie byłam w domu rodzinnym.

- Sam mógłby się pofatygować i mi o tym powiedzieć. – Zakładam ręce na klatkę piersiową. – Ma telefon i może zadzwonić. – Ryan wzrusza ramionami.

- Wiesz jaki jest. – Mierzę go ostrym spojrzeniem. – No co?

- Czy ta kolacja nie ma związku z Axelem? – pytam podejrzliwie. – Jeśli tak, to niech zapomni. Nie spotkam się z tym dupkiem.

Mój brat unosi ręce w górę.

- Tego nie wiem.

Łże. Na pewno wie co się święci. Jako zastępca ojca, zawsze jest o wszystkim najlepiej poinformowany. Gdyby na jego miejscu był Colin, to mógłby nie wiedzieć, ale nie Ryan. On miał swoje sposoby na zdobycie informacji. Niektóre niekoniecznie bezbolesne, ale skuteczne.

- Wiesz, ale nie chcesz powiedzieć. To różnica... - naszą małą wymianę zdań przerywa telefon Ryana.

- Nie dadzą mi spokoju – mówi do siebie, a jego wyraz twarzy diametralnie się zmienia. Po zobaczeniu telefonu i numeru dzwoniącego, wykrzywia się w grymasie.

Mój brat wstaje, odbiera telefon ale na odchodne rzuca w moją stronę:

- Kolacja w piątek o dziewiętnastej. Pamiętaj. – Wychodzi ze sklepu.

Zostaję sama. Biorę jeden stołek i kładę go na zapleczu, drugi zostawiam za moim biurkiem. Sięgam po miotłę i zaczynam sprzątać. Zamiatam i ścieram kurze. Zajmuje mi to dość dłuższą chwilę. Sklep musi być utrzymany w czystości. Brud odstraszyłby już i tak nielicznych klientów. Przystaję na chwilę i ścieram pot z czoła.

W domu na spokojnie pomyślę o wizytówce i sprawie mojej matki.

Trzask rączki wiaderka budzi mnie z letargu. Patrzę na powód hałasu i widzę Georga z wiadrem pełnym wody i mopem. Czuję jak kwiatowy zapach detergentu do czyszczenia roznosi się po pomieszczeniu. Przypomina lawendę i jest miły dla nosa.

- Pomogę ci – wypala George zanim ja zdążę się odezwać.

- Nie musiałeś...

- Chcę ci pomóc. Nie rezygnuj z pomocy, jeśli ktoś ją oferuje. – Bierze mnie za rękę i lekko spycha na stołek. Siadam posłusznie, a on zabiera się do pracy. W miejscu styku naszych dłoni, czuję mrowienie.

Siedzę i obserwuję jego poczynania. Robi to w ekspresowym tempie. Umycie tej powierzchni zajęłoby mi dobre dziesięć minut. Natomiast mój współlokator uporał się z tym w niecałe pięć i wcale nie zrobił tego gorzej ode mnie.

- Masz dar do sprzątania – zagajam go.

Mężczyzna nic nie mówi, lecz uśmiecha się lekko. Uśmiech u niego to rzadkość. To co widzę teraz jest szczytem jego możliwości. Uważam to za sukces. Przeważnie jest poważny, z minimalnym dystansem, który w ostatnim czasie zaczął zanikać. Robimy postępy. Cieszę się z tego mojego małego sukcesu. Nie dogadywaliśmy się na początku. Mogło to być spowodowane humorkami Georga z powodu długiej rekonwalescencji i sprawy z zanikiem pamięci. Wiem, że powoli przyzwyczaja się do nowej sytuacji. Nie jest tak zdezorientowany, jak na początku. Pozostaje jeszcze kwestia jego bezpośredniości. Staje się to bardziej znośne, bo zaczął się hamować. To jest na plus. Do współlokatora marzeń jeszcze dużo mu brakuje, ale jest progres.

- Obiecałem, że ci pomogę. Będę się starał. - Podchodzi do mnie i stawia obok wiadro z brudną wodą. – Nie działa ci klimatyzacja? – Wskazuje na urządzenie w rogu sklepu.

Wzdycham i zmuszam się do wstania.

- To stary gruchot. Psuje się za każdym razem, gdy akurat jest potrzebny. Odkładam pieniądze na naprawę, ale w takim tempie, naprawię go za sto lat – śmieję się niezręcznie.

- Mogę na niego zerknąć? – zaczyna wpatrywać się we mnie tymi wielkimi czarnymi oczami, aż mięknę. Kiwam głową na zgodę i idę za nim w kierunku urządzenia.

- Wiesz jak to naprawić? – pytam gdy widzę jak ogląda urządzenie z każdej strony i prosi o śrubokręt.

- Chyba tak – miesza się. – Czuję jakbym już kiedyś to robił. Musiałem być dobry w naprawach – wzrusza ramionami.

Nie odzywam się na jego stwierdzenie. Podaję mu narzędzie i w ciszy obserwuję jego pracę.

Ma przebłyski wspomnień. Może lada dzień przypomni sobie rzeczy, o których zapomniał. Być może gdzieś ma rodzinę, która martwi się o niego. Nie wiem tego, ale nawet taki mięśniak jak on może mieć kogoś bliskiego. Nie oceniam nikogo.

- Grzałka się spaliła – wyrywa mnie z rozmyślań. – Musisz kupić nową, wtedy powinna zadziałać. Sprzęt ma swoje lata. – Klepie urządzenie. – ale jeszcze trochę pociągnie. Ten staruszek ma przed sobą jeszcze rok lub nawet dwa.

Gdy nawiązuje do wieku urządzenia, przypominam sobie o wizytówce w tylnej kieszeni spodni. Jakoś tak nagle zaczęła mnie ona parzyć.

- A więc mam w domu złotą rączkę – uśmiecham się, zamykam drzwi sklepu i przekręcam plakietkę.

- Chyba mam do tego smykałkę – jego wzrok ucieka przed moim.

- W każdym razie dziękuję za pomoc – biorę wiadro z wodą, idę na zaplecze i wylewam wszystko do zlewu. – W podzięce za pomoc zrobię moją autorską zapiekankę. - Odwracam się i nosem natrafiam na umięśnioną klatę. Palę buraka. Brakłoby mi palców, gdybym miała zliczyć wszystkie razy, w których wpadłam na jego mięśnie.

Wstyd mi z tego powodu.

- Uważaj – mówi dziwnym tonem. Głos ma lekko schrypnięty, przez co moja łechtaczka zostaje pobudzona.

W żaden sposób nie komentuję zaistniałej sytuacji. Jest niezręcznie, gdy oboje przesuwamy się w prawo, później w lewo, a następnie znowu w prawo. Mamrotam ciche przepraszam i w końcu przechodzę obok niego.

- Jocelyn... - zatrzymuje mnie jego głos.

- Słucham?

- Nie mogę się doczekać tej zapiekanki...

Moje serce właśnie zrobiło fikołka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro