Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga, będą wulgaryzmy. Dawno tak trudno nie pisało mi się żadnego rozdziału z powodu towarzyszących emocji. Miłej nocy!

****

~~Gorian~~

Nie zastanawialiśmy się. Zabraliśmy sprzęt i ludzi i ruszyliśmy na ratunek Jo. Akurat w kwestii nieufności, co do Isabel byliśmy zgodni. Jej zachowanie było podejrzane. To, co zrobiła, bardzo mnie wkurzyło. Słowem się nie odezwała i miała czelność z nas szydzić. Wiedziała, że liczy się czas, a każda sekunda jest na wagę złota. Jej zachowanie było nieprofesjonalne. Ważna była współpraca, a swoją niesubordynacją mogła wszystko rozwalić.

Załadowałem niezbędny sprzęt do pancernego samochodu i wskoczyłem za kierownicę. Wcześniej dokładnie przestudiowałem trasę i możliwe drogi ucieczki. Wolałem być ubezpieczonym, tym bardziej że nie wiadomo z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Spojrzałem na lusterko i zobaczyłem Colina wraz z Oliverem. Kiwnąłem im głową i szybko ruszyłem z miejsca. W środku miałem złe przeczucia, odnoście tej ekspedycji.

Jeśli wyjdziemy z tego cało, jestem ciekawy, co zrobi Jocelyn ze swoją rodziną. Sytuacja, jaka miała miejsce, ją załamała. Strzelający do niej brat był gwoździem do trumny. Niezależnie co wybierze, będę ją wspierał. Zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Przed wyjazdem Colin zapytał mnie, dlaczego jestem pewny, że jego siostra będzie mnie chciała. Jego pytanie nieco mnie zdziwiło, lecz mimo tego, odpowiedziałem bez zająknięcia. Powiedziałem mu wprost, że mamy głęboką więź i zbyt wiele przeszliśmy, aby nie być razem. Jo mnie odpychała, ale gdy ostatnim razem się widzieliśmy, widziałem, że się łamała. Kwestią czasu było wybaczenie. Zdawała sobie sprawę, że pasujemy do siebie i choć czasem bywało pomiędzy nami burzliwie, mogliśmy przetrwać wszystko.

Jechaliśmy bocznymi drogami, które znacznie przyspieszyły dotarcie do celu. Z każdą sekundą czułem ucisk w środku trzewi. Nie będę kłamać – bałem się. Nie o siebie, ale o Jo. Wiedziałem, że jest silna, ale takie wydarzenie mogło źle wpłynąć na jej psychikę. Widziałem, jak najbrutalniejsi zabójcy klękali pod naporem tortur psychologicznych, czy fizycznych. Nie trzeba było dużo, aby do tego doprowadzić.

Zacisnąłem pięści na kierownicy i dodałem gazu. Byłem prawie na miejscu. W oddali widziałem baraki, a uczucie niepokoju nasiliło się we mnie. Na miejscu zauważyłem samochody podobne do tych, którymi przyjechaliśmy. Zapewne należały do załogi Isabel. Wyskoczyłem z samochodu i wyposażyłem się w pistolety i noże. Wszystko przewiesiłem do kabur, a do ręki wziąłem pistolet maszynowy MP5. Był jedną z moich ulubionych broni, gdyż był stosunkowo szybki.

- Gorian, czekaj! – krzyknął Oliver, wyłoniwszy się z samochodu. – Nie wiemy, gdzie ona dokładnie się znajduje. Samochody są tutaj, ale nie wiadomo, czy Axel nie ustawił ich dla zmyłki.

- Nie – wtrącił się Colin, sprawdzając coś w telefonie. – Numery tablic rejestracyjnych się zgadzają. Nie ma mowy o pomyłce. To tutaj musi znajdować się Jocelyn – wskazał na budowlę przed nami.

Wokół nas skupili się ludzie Olivera i ojca Axela. Tego drugiego nie było z nami. Facet miał swoje lata, więc nie było to dla mnie zdziwieniem. Zresztą mnie odpowiadała ta sytuacja. Łatwiej zabiję tego sukinsyna. Nikt mi nie przeszkodzi, a już na pewno nie Oliver i Colin.

Spojrzałem uważnie na otoczenie, lecz nigdzie nie zauważyłem ludzi Isabel lub Axela. Miałem złe przeczucia. Ścisnąłem mocno broń w lewej ręce, drugą pokazałem wszystkim, gdzie mają się kierować. Z pewnością nie znajdowali się na powierzchni. W środku musiało być jakieś ukryte przejście do podziemi. Axel nie był głupi.

Powoli podchodziliśmy do budynku, okrążając go ze wszystkich stron. Razem z Colinem zbliżaliśmy się do głównego wejścia. Sięgnąłem do tylnej kieszeni bojówek i wyjąłem z nich bombę dymną z dodatkowym ulepszaczem oślepiającym. Nałożyliśmy specjalne okulary i pokazałem chłopakowi powoli 3 palce, gdy schowałem trzeci, wrzuciłem sprzęt do środka. Od razu wbiegliśmy do środka, unosząc broń do strzału. W środku zastaliśmy dwa ciała nieznanych mężczyzn. Jeden z ludzi Olivera podszedł do leżących i sprawdził puls. Pokręcił poziomo głową. Zostawiliśmy ciała i poszliśmy dalej. Przeczesując barak, natrafiliśmy na otwartą masywną klapę w podłodze. Była wykonana z grubego metalu, więc to tutaj musiało być wejście do podziemi. Spojrzeliśmy na siebie i zgodnie pokiwaliśmy głowami. Ręką wskazałem na siebie, że będę pierwszy. Nikt nie oponował. Zajrzałem do środka. Moim oczom ukazał się ciemny tunel z metalową drabinką przyspawaną do ściany. Całość nie wyglądała dobrze. Otwór nie był wielki, aczkolwiek dwie osoby powinny zmieścić się w nim bez problemu. Dzięki temu sprzęt pomieści się w całości. Głośno westchnąłem i wskoczyłem na metalowe pręty. Zanim zacząłem schodzić, poczułem na ramieniu dłoń. Odwróciłem się w kierunku osoby, która mnie zaczepiła, był nią stary Hale.

- Uważaj. Będziemy cię ubezpieczać, ale uważaj. – Ostrzegł mnie.

W odpowiedzi pokiwałem głową i posłałem mu zdeterminowane spojrzenie. Liczyła się Jocelyn.

Pokonywałem schody w zawrotnym tempie. Słyszałem, że ktoś wszedł za mną i również zmierzał na dół, lecz nie zwracałem na to uwagi. Wiem, że powinienem zastosować lepsze środki zabezpieczenia, ale emocje wzięły górę. Na dole mógł na mnie czekać ktoś ze spluwą i od razu mnie sprzątnąć. Sporo ryzykowałem, ale Jo była tego warta. Schodziłem w pośpiechu, ale miałem wrażenie, jakby to trwało długie godziny. Po jakimś czasie zauważyłem światło. Napiąłem mięśnie i skoczyłem na równe nogi. Od razu uniosłem spluwę i zacząłem z niej mierzyć. Zmarszczyłem brwi. Przede mną rozciągał się korytarz z dwoma drogami, jedną na lewo, drugą na prawo. Lampka przy schodach dawała nikłe światło i mrugała, zupełnie jakby chciała ostrzec przybyszów przed wejściem. Za sobą usłyszałem głośne tąpnięcie.

- Może się rozdzielimy? – zapytał Colin, który schodził zaraz za mną. – Weźmiemy kilkoro ludzi ze sobą do pomocy.

- Dobra, ale niech się pospieszą – odpowiedziałem zirytowany.

- To schody. Nie zejdą szybko, bo spadną – pokręcił głową. – Nie dziwi cię cisza? – zmienił temat.

- Tak. Coś tu nie gra. To dziwne, że u góry leżały dwa trupy, a tutaj jest pusto.

- Może już je sprzątnęli?

- Nie. Nawet nie wiemy po czyjej stronie stali. Isabel wysłała swoich ludzi, lecz jak na razie nie ma po nich śladu. Zbyt podejrzane... - Ostatnie słowa powiedziałem do siebie szeptem.

- Zamknęliby klapę – zauważył brat Jocelyn.

- Otóż to.

Po jakimś czasie obok nas pojawiło się sześcioro ludzi. Rozdzieliliśmy się i każdy poszedł w wyznaczoną stronę. Wybraliśmy strony, które odpowiadały naszym dominującym rękom, więc mi trafił się lewy korytarz.

Wszystkie włosy na moim ciele się zjeżyły. Nie było pewności, że Jocelyn się tu znajduje. Kierowałem się instynktem, który podpowiadał mi, że jestem coraz bliżej celu. Niepokoiły mnie trupy, które znaleźliśmy i ich brak tutaj na dole. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że właśnie weszliśmy do jaskini lwa. Oliwy do ognia dodawał brak jakichkolwiek strażników, choćby ze względu na włamanie ludzi Isabel. Nie wiedzieliśmy, czy Axel został schwytany, a Jo była bezpieczna.

Cała konstrukcja i te wszystkie tunele sprawiały, że człowiek mógł dostać klaustrofobii. Przemierzyliśmy kilkanaście metrów, a otaczały nas gołe betonowe ściany i ogromne rury. Niepokoiło mnie to, gdyż byliśmy łatwym celem. Ucieczka lub schowanie było niemożliwe. To pierwsze ze względu na cel, w jakim się tutaj udaliśmy, a drugie wynikało z faktu braku osłony, czy czegokolwiek, co mogłoby ją imitować.

Gdy wydawało się, że korytarz nie ma końca, zauważyłem jego koniec.

Kurwa.

Czyżby to była ślepa uliczka, a my biegliśmy tyle nadaremno?

- Sprawdźmy, co tam jest – zarządziłem.

Było mi obojętne, czy ludzie Olivera pójdą za mną. Stary Hale specjalnie wziął ze sobą zaufanych podwładnych. Ojciec Axela zgodził się pomóc, ale ryzyko było zbyt wielkie. Mógł nas zdradzić w każdej chwili. Był przyjacielem Olivera, ale porywacz Jocelyn w końcu po kimś miał geny.

Dotarliśmy do końca korytarza, który nie okazał się ślepą uliczką, jak sądziłem. Jak zwykle intuicja mnie nie zawiodła. Na lewo mieściło się ogromne pomieszczenie z kilkunastoma drzwiami. Spojrzałem na ludzi za mną i kiwnąłem głową. Każdy z nich uniósł broń do odpowiedniej pozycji i weszliśmy do środka. Miejsce było puste. Ani śladu żywej duszy. Uważnie przeskanowałem otoczenie i dostrzegłem malutkie kamery umocowane w strategicznych punktach.

Kurwa.

Wycelowałem i strzeliłem w każdą z nich. Wystarczyło po jednej kuli. Tłumik zrobił swoje.

- Rozdzielamy się. Dwóch idzie ze mną i wchodzimy po kolei do każdych drzwi, a jeden zostaje na straży – zadecydowałem.

Mężczyźni pokiwali głowami i ruszyliśmy w stronę pierwszych drzwi. Zakradłem się obok klamki i wskazałem na nią, aby jeden z moich towarzyszy za nią pociągnął i otworzył drzwi. Amerykanin uniósł dłoń i pokazał trzy palce. Powoli opuszczał każdy z nich, aż nie został żaden. Drugi żołnierz celował prosto w środek. Ścisnąłem broń w dłoniach i szturmem wdarliśmy się do środka.

Powitał nas krwawy widok, który ścisnął mi trzewia. W pomieszczeniu, które było czymś na kształt sterowni, jaskrawe światło monitorów ukazujących obrazy z kamer padało na ciała. Z wszystkich sączyła się krew. Jak w amoku zacząłem sprawdzać, czy aby nie było wśród nich Jo.

- Nie ma jej – szepnąłem do siebie i oblała mnie ulga.

- Tych dwóch tutaj... znałem. – Jeden z mężczyzn wskazał na ciała. – Byli ludźmi na rozkazach Isabel. – Dokończył, a ja mógłbym przysiąc, że usłyszałem u niego żal przeplatany ze złością. Zapewne nie był fanem tej kobiety.

- Idziemy dalej. Musimy się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – odpowiedziałem.

Wyszliśmy z pokoju i po raz kolejny zastosowaliśmy tę samą taktykę. W środku zastaliśmy kolejne trupy. Tym razem pomieszczenie pełniło funkcję jakiegoś magazynu z żywnością, bronią i lekami.

Byłem coraz bardziej zirytowany. Znajdowaliśmy coraz więcej trupów, a po Jocelyn nie było nawet śladu. Została jeszcze para drzwi. Jeśli za jednymi z nich jej nie będzie, nie wiem, co zrobię. Moje ciało było napięte do granic możliwości i emanowało furią. Adrenalina we mnie buzowała i nakręcała do działania.

Przed ostatnie drzwi powitały nas znajomym widokiem. Stos ciał, brak Jo. Wszedłem głębiej i doznałem szoku z powodu ogromu pomieszczenia, w którym byliśmy. To był wielki salon połączony z kuchnią. Nie czekając na towarzyszy, wchodziłem kolejno do pokoi, których wejścia znajdowały się w salonie. W żadnym nie było żywej duszy. Gdy został ostatni, poczekałem na towarzyszących mi mężczyzn. Coś mi mówiło, że powinienem zachować wszelkie środki ostrożności. Tak też zrobiłem. Drzwi się otworzyły i zostałem oślepiony jaskrawym światłem. Zmrużyłem oczy i ledwo je uchyliłem, a poczułem, że dostałem.

Kurwa. Kurwa. Kurwa.

Na szczęście miałem kamizelkę.

Światło ustało i zobaczyłem osobę, której najmniej się tutaj spodziewałem. Isabel stała pośrodku i uśmiechała się złowieszczo. Szybko przeanalizowałem sytuację, ale mój wzrok przykuła kobieta, którą kochałem, a która znajdowała się w łapskach jakiegoś nieznajomego. Miała łzy w oczach i szamotała się. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, ale zmusiłem się, gdy kątem oka dostrzegłem ruch obok niej. Axel, mężczyzna, który ją porwał, był związany i zakneblowany. Miał rozciętą głowę i krwawił z barku.

- Nie strzelajcie, inaczej ona zginie – odezwała się z jadem Richardson i wskazała na płaczącą Hale.

Uniosłem dłoń i powstrzymałem żołnierzy przed strzelaniem.

- Co ty odwalasz? – warknąłem w jej stronę. – Do diabła, to twoja córka!

- Owszem, ale muszę osiągnąć swój cel. Poddaj się, a nic jej się nie stanie.

- Dlaczego? Co chcesz tym osiągnąć?

- Przez ciebie zostałam zdetronizowana – warknęła, a w jej oczach błysnął szał. – Zabijając oszusta i złodzieja dostanę z powrotem władzę. Takie postawiono mi ultimatum. Myślałeś, że jesteś taki cwany, a tym razem to ciebie wykiwano – zaśmiała się szaleńczo. - Rzuć broń!

- Kosztem szczęścia własnej córki?! - krzyknąłem i zrobiłem co chciała.

- Z własnego doświadczenia wiem, że kobiety potrafią znieść więcej, niż mężczyźni. Jocelyn się pozbiera po twojej stracie i zrozumie, że byłeś tylko robalem na mojej drodze.

- Nie rób tego – ostrzegłem ją, lecz wcale nie byłem pewny, czy wrócę z tego żywy. W kącie słyszałem coraz głośniejszy szloch Jocelyn.

- Strzelajcie tak, żeby zabić. Najprawdopodobniej ma kamizelkę – rzuciła do stojących obok żołnierzy.

Nie czekali. Grad kul zaczął trzaskać moje ciało, dziurawiąc je jak sito. Ostatnie co zobaczyłem to zapłakana Jocelyn...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro