Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział miałam wstawić w niedzielę, ale zleciało jak zwykle. Do tygodnia wstawię następny. Powoli zbliżmy się do końca. Miłego dnia!

****

Minął miesiąc od wypadku w podziemiach. Gorian nadal leżał nieprzytomny. Mimo to nie odstępowałam go na krok. Do domu jeździłam, tylko żeby się wyspać i umyć. Któregoś dnia wspólnie z Colinem i obstawą wzięłam moje rzeczy z mieszkania nad sklepem z płytami. Wtedy spędziłam tam pół dnia, na zmianę pakując ubrania i płacząc, wspominając wspólne chwile z Rosjaninem. Oliwy do ognia dodała niespodziewana wizyta Abby, która pytała, kiedy wznawiam biznes. Nie wiedziałam, co mogłabym jej odpowiedzieć. Czułam się rozbita. W głębi serca zdawałam sobie sprawę, że powrót do dawnego życia będzie złym pomysłem. Sklep z płytami stracił dla mnie znaczenie. On był marzeniem mojego dziadka, lecz już mnie nie pociągało prowadzenie tej działalności. Powinnam teraz skupić się na sobie i swoich aspiracjach. Zawsze wiedziałam, że będę prowadzić sklep po dziadku, lecz teraz, gdy nie czuję już tego polotu, nie wiem, jaką obrać ścieżkę.


Spojrzałam na swoją twarz w szpitalnianej łazience i zagryzłam wargę. Pod oczami zrobiły się cienie, a skóra poszarzała z braku dobrego nasłonecznienia. Brakowało mi witaminy D3 w organizmie. Nachyliłam się, odkręciłam wodę i opłukałam twarz. Wytarłam ją ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Zrobiłam obolałą minę na widok Goriana i usiadłam na krześle obok jego łóżka, jak to robiłam od miesiąca. Wzięłam do ręki jego dłoń i zaczęłam bawić się palcami.


Strażnicy ojca cały czas stali pod drzwiami i pilnowali nas przed złymi osobami. Od Ryana dowiedziałam się, że ojciec Axela próbował go uwolnić, lecz bezskutecznie. Środki ostrożności Olivera były przeze mnie mile widziane. Dziadek nadal próbował się ze mną skontaktować. Bałam się, że w końcu ulegnę i odbędziemy spotkanie. Z pewnością nie chciałam być wtedy sama. Musiałam mieć wsparcie w postaci któregoś z braci bądź ojca. Najstarszy brat przechodził rehabilitację. Trudno mu było chodzić i powoli stawiał kroki, co według fizjoterapeutów było niezwykłym wyczynem.


Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że podskoczyłam na krześle. Całkowicie mnie to zdezorientowało. Przeważnie ludzie pilnujący pomieszczenia, mówili o wchodzących lekarzach, czy pielęgniarkach. Odwróciłam się i spojrzałam na intruza, a raczej intruzów. W drzwiach stali moi bracia. Ryan podtrzymywał się na kulach, a Colin go asekurował.


- Za niedługo przyrośniesz do tego krzesła i zapuścisz korzenie w tej sali – powiedział niby ze śmiechem najmłodszy brat, lecz w jego tonie dostrzegłam ostrzeżenie.


- Daj jej spokój Colin – pouczył go Ryan. – Dopóki nie pakuje się w kłopoty i nikt jej nie porywa, jest w porządku – zignorowałam jego przytyk i wywróciłam oczami.


- Czego chcecie? Jeśli zamierzanie tylko mnie denerwować, to tam są drzwi. – Wskazałam przestrzeń za nimi.


- Wyciągamy cię na późny lunch. Nie możesz siedzieć tu cały czas sama – zaczęłam otwierać usta w proteście, lecz najstarszy brat postanowił mi przerwać, kontynuując swą wypowiedź. – Zaprzeczenie nic nie da. Martwimy się jako twoi bracia. Mamy też do pogadania – kątem oka spojrzał na Colina, który mu przytaknął.


Głośno westchnęłam i niechętnie wstałam z krzesła. Nie było sensu się z nimi sprzeczać. Potrzebowałam coś zjeść. Byłam bez śniadania. Moi bliscy martwili się o mnie, co było zrozumiałe. Nie chciałam dokładać im zmartwień związanych z moim odżywianiem.


- Rozsądny wybór. Dziwi mnie twoja racjonalność droga siostro – Colin uniósł brwi i zabawnie nimi poruszył.


- Lepiej chodźcie, zanim się rozmyślę.


Spojrzałam na Goriana, ostrożnie pochyliłam się nad jego ciałem i złożyłam na czole delikatny pocałunek. Posłałam mu lekki, pełen czułości uśmiech i opuściłam salę w towarzystwie braci Hale. Jak przystało na moją rodzinę, wokół zgromadzili się ochroniarze. Niektórych kojarzyłam jeszcze z czasów mieszkania razem z braćmi i ojcem. Skierowaliśmy się do windy, która zawiozła nas prosto na podziemny parking. Stamtąd była prosta droga do wielkiego czarnego samochodu. Miałam to szczęście, że moja rodzina dysponowała pokaźnym kapitałem. W innym wypadku Gorian musiałby leżeć pośród zwykłych obywateli, a jego losem nikt specjalnie by się nie przejmował. Plusem posiadania pieniędzy była wysoce wykwalifikowana kadra lekarska, która była na każde nasze skinienie.


Jechaliśmy około piętnastu minut, aż w końcu pojazd zatrzymał się przed pokaźną kawiarenką. Poczekaliśmy chwilę, aż pomieszczenie i ulica zostaną sprawdzone, a następnie weszliśmy do środka. Dostaliśmy stolik najbardziej oddalony od pozostałych i wejścia głównego.


Ryan klapnął z łoskotem na krzesło i rozpostarł ostrożnie kończyny. Nie miałam mu tego za złe, lecz Colin usiadł w bardziej cywilizowany sposób. Po chwili zjawił się kelner i podał menu. Żadne z nas nie odezwało się słowem. Wszyscy czytaliśmy kartę, a gdy wrócił kelner, zamówiliśmy to, co najbardziej odpowiadało. Przez ułamek sekundy poczułam niezręczną atmosferę. Wrażenie minęło dosyć szybko z uwagi na przerwanie ciszy. Ryan głośno chrząknął i oparł ramiona o stolik, przy okazji krzyżując dłonie.


- Nie jesteśmy tu bez powodu – zaczął Colin, na co najstarszy brat posłał mu wymowne spojrzenie.


Zmarszczyłam brwi i pozwoliłam im na rozwinięcie tej myśli.


- Zawiedliśmy jako twoi bracia. Szczególnie ja. Jako najstarszy z naszej trójki pociągnąłem za sobą Colina. To było niewłaściwe z mojej strony. Powinienem cię chronić.


- Powinniśmy – wtrącił Colin. – Nie zmusiłeś mnie do swojego zdania. Sam poszedłem tą drogą.


- O czym wy mówicie? – zdziwiłam się na niedorzeczność ich słów.


Oboje spojrzeli na mnie z posępnymi minami i opuścili wzrok w zawstydzeniu.


- O Axelu. Za wszelką cenę chcieliśmy, abyś za niego wyszła. Na naszą obronę powiem tylko, że kierowała nami chęć twojej ochrony. Uważaliśmy, że wychodząc za niego, będziesz bezpieczna. Myliliśmy się, a Axel okazał się chorym skurwysynem – powiedział Ryan i spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich skruchę i chęć ponownego zespolenia naszych siostrzano-braterskich relacji.


- Wybacz nam Jo, byliśmy zaślepieni, przez co nie zauważyliśmy, jakim on jest człowiekiem. Zgodnie uważamy, że nigdy nie zadośćuczynimy ci za nasz występek, ale jeśli jest jakaś szansa na naprawienie naszych więzi, to nam powiedz – dodał mój drugi brat.


Przez chwilę patrzyłam na jednego i drugiego, aż w końcu wybuchłam śmiechem. Śmiałam się tak bardzo, że poleciały mi łzy. Od czasu mojego porwania i postrzelania Goriana, uważałam tę czynność niemal za wymarłą.


- Głupki z was – zaczęłam, przy okazji wycierając z policzków ciurkiem lecące łzy. – Już dawno wam wybaczyłam, podobnie jak ojcu, a przecież wiecie, że on też nie jest święty – posłałam im wymowne spojrzenie. – Jesteśmy tylko ludźmi. Popełniamy błędy na okrągło. Nie nam oceniać zachowanie innych, to nie nasza rola.


- Niektórych rzeczy nie da się wybaczyć – posępnie odpowiedział Colin, a ja bezwiednie złapałam za rękę każdego z nich.


- To prawda. Wybaczenie jest sztuką trudną do opanowania, tym bardziej doświadczając krzywdy od innych ludzi. – Ścisnęłam ich dłonie i uśmiechnęłam się nieśmiało. – Isabel nie mogę wybaczyć. Wiedziała, jak ważny jest dla mnie Gorian. Chciała nas wszystkich wykorzystać w celu zdobycia władzy. Wiem, że to moja matka, ale zmuszanie mnie do małżeństwa, jest niczym w porównaniu z tym, co zrobiła. Naopowiadała mi bzdur o tym, jak bardzo jej na mnie zależało, ale to była nieprawda. Zastanawiam się, czy cokolwiek z tego, co mówiła, ta skrucha na jej twarzy, było autentyczne.


Szuranie krzesła wybiło mnie z monologu. Obaj bracia wysunęli dłonie z moich rąk i przytulili mnie do siebie. W moich oczach pojawiły się łzy, tym razem wzruszenia. Czułam na sobie wzrok innych klientów lokalu, lecz nikt nie mógł mi odebrać tej chwili.


Jeszcze przed chwilę trwaliśmy w uścisku, lecz to musiało się skończyć. Z powrotem usiedliśmy na krzesłach, tym razem każde w wyśmienitym humorze. Śmialiśmy się i dokazywaliśmy, zanim kelner zjawił się z naszymi daniami. Wszystko było wyśmienite i nie żałowałam, że zostałam wyciągnięta z przygnębiającej białej sali. Wiem, że Gorian nie miałby mi tego za złe, a wręcz by mnie wygonił. Gdybym nie jadła porządnych posiłków, a on by się o tym dowiedział, byłoby kiepsko. Rosjanin momentami bywał upierdliwy i w większości czasu stawiał na swoim.


- On się obudzi – głos Ryana wyrwał mnie z rozmyślań. – Walczył o ciebie jak lew. Ojciec może tego nie powie, lecz on jest dla ciebie odpowiedni. Zauważyliśmy to w momencie, w którym niemal podstawił się, aby wytłumaczyć nam, że jesteś w niebezpieczeństwie. Jako twój brat – głośne chrząknięcie Colina sprawiło, że się poprawił. – Jako twoim bracia, dajemy wam swoje błogosławieństwo – uśmiechnął się szczerze, a w moje serce zabiło szybciej z radości.


W jednej chwili byliśmy szczęśliwi i beztroscy, a w następnej rozpoczął się koszmar. Ktoś otworzył ogień i wszystkie szyby w kawiarni zaczęły pękać. Ludzie krzyczeli i panikowali. Niektórzy opadli na podłogę, inni zostali trafieni gradem kul.


Uśmiech mojego brata był ostatnim, co rzuciło mi się w oczy, zanim padł, trafiony w głowę.


Otworzyłam usta i krzyknęłam, zanosząc się płaczem. Przed chwilą rozmawiałam z Ryanem, a teraz on leżał nieżywy.


- Jocelyn! – nie potrafiłam odwrócić głowy w kierunku nawoływania. – Jo! Musimy uciekać! – zostałam chwycona za ramiona i siłą zaciągnięta do tylnych drzwi lokalu.


Szamotałam się, drapałam i płakałam.


- To nasz brat. Tam został Ryan!


- Uspokój się! – powiedział twardym głosem Colin. – Wrócimy po niego, aż wszystko się uspokoi!


Nie docierały do mnie słowa brata. Nadal wyrywałam się z jego uścisku. Moje ciało było ciągnięte do wyjścia. Świeże powietrze na moment ostudziło moją histerię, lecz w środku samochodu ponownie zaczęłam szaleć. Nikt nie potrafił mnie uspokoić. Nie wiem, jakim cudem dotarliśmy cało do pojazdu. W głowie przez cały czas miałam Ryana i jego uśmiech, który gasł z każdą sekundą po wystrzale.


- Co z nią?


- Jest w szoku. Trzeba zadzwonić do Olivera.


- Wrócimy po ciało, aż wszystko się uspokoi.


- Kurwa! Tam zginął mój brat! Nie daruję nikomu, kto brał w tym udział!


Przysłuchiwałam się rozmowie, dalej nie kontaktując. Byłam w szoku. Chciałam, aby ten horror się skończył. Nie wiem, ile jeszcze będę w stanie znieść. Najpierw Gorian, teraz Ryan. Moje życie rozsypywało się w zastraszającym tempie i nic nie mogłam na to poradzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro