Spotkanie po latach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ubrana w czarny, poszarpany płaszcz postać powoli szła pustą ulicą, smagana gęstym deszczem, który zmieniał teren między budynkami w rwący potok. Mężczyzna nic sobie z tego jednak nie robił. Powoli zmierzał w kierunku jasno oświetlonej, dwupiętrowej karczmy. Popchnął drzwi które skrzypnęły przeciągle. Niska, szeroka izba, której dach podtrzymywały stojące w równych odstępach drewniane słupy, tonęła w półmroku. Przy stole w kącie sali trzech mężczyzn było tak pochłoniętych grą w karty, że nie zauważyli nawet wejścia mężczyzny. Za barem stał chudy, łysiejący staruszek, wycierający leniwie szklankę. Nowo przybyły podszedł do baru i nie patrząc na leżące na blacie menu wskazał na jedną z pozycji, kładąc obok odpowiednią ilość Lienów. Barman bez słowa pokiwał głową. Mężczyzna usiadł obok innego, również zakapturzonego klienta.

- Jak tam życie?

- Chyba mnie z kimś pomyliłeś.- Odpowiedział mężczyzna zachrypniętym, dawno nie używanym głosem.

- Cieszę się że przeżyłeś upadek Beacon.

Ręką mężczyzny przesunęła się lekko w kierunku opartej o bar laski.

- Tamtego dnia nie zdarzyło się nic, z czego można by się cieszyć! Moje przeżycie również się do tej kategorii nie zalicza! Nie wiem Kim jesteś, ale radzę ci się stąd zabierać. Chyba nie wiesz z Kim rozmawiasz!

- Spokojnie. Wiem, że nie jesteś byle łowcą, ale sam potrafię komuś nieźle przywalić.- Nowo przybyły rozsunął poły płaszcza, ukazując pochwę czarnego miecza.- Na razie mów mi Grabarz. Kilka godzin temu Adam Taurus, przywódca "Białego Kła" został pokonany w Haven.

- I co ja mam z tym wspólnego?

- Ty? Nic. Pokonała go niejaka Blake Belladonna.

- Kocica?

W cieniu kaptura Grabarza błysnął w uśmiechu rząd lśniących zębów.

- Przynajmniej nie ukrywasz, że ją znasz. Oprócz niej były tam również pozostałe członkinie jej drużyny.

- Nadal nie rozumiem po co mi to mówisz?!

- Taurus uciekł. Ale Cinder nie miała tyle szczęścia. Z tego co wiem, nie żyje.

Jeden z pokerzystów siedzących w kącie poderwał się z swojego miejsca, po czym rzucił kartami na stół.

- Hahaha! Strit panowie! Wygrywam!

Kiedy radość szczęśliwego zwycięzcy i złość jego kompanów nieco ucichła mężczyźni wrócili do przerwanej konwersacji.

- Jesteś pewien że jest po niej? I skąd o tym wiesz? Od upadku Beacon nie ma tu łączności.

- Nie wiem kto dokładnie ją zabił, ale moje źródło mówiło, że weszła do jakiejś krypty razem z przywódczynią grupy bandytów i tą blondyną z drużyny RWBY. Wyszła tylko blondi. A co do mojego źródła... jest pewne i ma swoje sposoby, żeby się że mną kontaktować. Tylko tyle mogę powiedzieć. Niestety podwładni Cinder uciekli. Mercury, Emerald i... jak mu było? Hazel? A "czerwony kapturek" i jej przyjaciółki pewnie niedługo wyruszą do kolejnej akademii.- Widząc że jego rozmówca znowu zamierza spytać się po co mu to mówi, Grabarz uniósł lekko rękę i kontynuował.- Cinder już nie ma, ale dzieciaki nadal mają przed sobą długą drogę. Chcę im pomóc, i chce żebyś ty pomógł mi.

- Niby dlaczego!?

- Bo masz powód by żyć.- Grabarz wstał z miejsca i ruszył do drzwi.- Jeżeli się zdecydujesz, będę czekać w statku, na północ od tej wioski.

Barman wychylił się lekko przez drzwi prowadzące do kuchni.

- Proszę Pana? A co z pańskim zamówieniem?

- Daj je jemu.- Nie odwracając się wskazał kciukiem na pozostałego przy barze mężczyznę, po czym wyszedł. Zakapturzony nachylił się nad kubkiem dawno już wystygłej kawy.

Po chwili barman postawił przed nim szklany pucharek, wypełniony trójkolorowymi lodami. Mężczyzna przez chwilę siedział w bezruchu, po czym jakby otrząsnął się z transu złapał wszystkie swoje rzeczy i wybiegł z budynku. Po deszczu pozostały tylko głębokie kałuże rozsiane w zagłębieniach w drodze. Skierował się na północ, tak jak powiedział nieznajomy, a w jego głowie rozbrzmiewało jedno słowo. Neo.

***

Mężczyzna ściągnął kaptur, przechodząc między drzewami w poszukiwaniu wspomnianego w karczmie statku. Wyraźnie zaniedbane, rude włosy co i rusz czepiały się gałęzi, jednak dla niego było to nic. Teraz liczyła się tylko nadzieja, której iskierkę rozpalił w nim nieznajomy. W końcu trafił na dużą polane na której stał Bullhead. Na pojazd składał się owalny kadłub z ogonem i para zakończonych silnikami skrzydeł. W bocznych drzwiach stał mężczyzna nazywający siebie Grabarzem.

- Jednak przyszedłeś Torchwick.

- Ona żyje?

Grabarz oparł się ręką o ścianę Bullheadu.

- Miałem nadzieję że jednak chodzi ci o ratowanie świata.- Nastała krótka cisza, przerywana jedynie przez wiatr, wiejący między gałęziami.- Ta dziewczyna naprawdę tyle dla ciebie znaczy?

Nie czekając na odpowiedź machnięciem ręki przywołał rudowłosego do siebie. Gdy Torchwick podszedł bliżej zobaczył drobną postać, leżącą pod ścianą po drugiej stronie statku. Miała na sobie czarne spodnie i kurtkę. Torchwick podniósł swoją laskę, kierując nią w skrytą pod kapturem twarz mężczyzny.

- Co jej zrobiłeś?!

- Nic.- Głos Grabarza nie wyrażał żadnych emocji.- No, nie do końca. Musiałem podać jej środek na uspokojenie, po tym jak się na mnie rzuciła.

Torchwick opuścił broń i podbiegł do Neo. Dziewczyna nie wyglądała źle, przynajmniej w porównaniu z jej byłym towarzyszem, którego wygląd był w tragicznym stanie. Brązowo-różowe włosy, z białymi pasemkami były lekko zaniedbane, ale nie zniszczone. Młoda kobieta oddychała miarowo, jej nieproporcjonalna do wzrostu klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm oddechów. Torchwick ostrożnie podniósł jej drobne ciałko i odwrócił się w stronę wyjścia. Grabarz, jakby nie zwracając na niego uwagi przeszedł do stojącej przy ścianie szafki, po czym wyjął z niej złamaną w pół parasolkę.

- Tylko tyle z niej zostało, proszę.- Wyciągnął owiniętą w czarny materiał rękę, podając parasolkę Torchwickowi.- Co masz zamiar teraz zrobić?

- To w czym jestem najlepszy. Będę kradł, kłamał, oszukiwał i przede wszystkim, przetrwam.- Rudowłosy wyszedł ze statku i skierował się przez las, w stronę wioski.

- Ehh. Poprzednio te słowa nie przyniosły ci szczęścia... Roman.

***

"Nie wiem jak udało mu się mnie znaleźć, nie wiem Kim on był, ale to wszystko nie ważne. Zniknę tak, że nikt już mnie nie znajdzie."

Torchwick przedzierał się przez las, mocno trzymając Neo w objęciach. Ponad lasem znowu zaczęły się zbierać ciężkie, niemal czarne chmury, przez co mężczyzna szedł praktycznie na oślep. Drzewa zaczęły się przerzedzać. Roman przyspieszył, chcąc jak najszybciej znaleźć się spowrotem pod ciepłym dachem gospody i... wybiegł na dużą, porośniętą trawą polanę.

"Cholera, zabłądziłem! W najgorszym wypadku będę musiał wrócić się do statku tamtego... No pięknie."

Spomiędzy drzew po drugiej stronie polany wyszły dwie czarne kreatury, z połyskującymi w mroku, czerwonymi oczami.

"Akurat miałem ochotę na mały sparing. Dziękuję losie! Sądząc po wzroście, to tylko Beowolfy, mogło być gorzej. Jeżeli nie rzucą się jak tylko ją odłoże to-"

Coś wystrzeliło z lasu, niczym wąż owijając się wokół jednego z Grimmów. Stwór stanął w płomieniach. Zaczął się rzucać, jednocześnie próbując wyswobodzić się z oplatającej go liny i zgasić ogień trawiący jego ciało. Po chwili Beowolf znieruchomiał. Drugi Grimm całkowicie stracił zainteresowanie Romanem, uważnie wpatrując się w miejsce z którego wcześniej wystrzeliła lina, w konsekwencji pozbawiając pierwszą bestie życia. Krótki, czarny przedmiot, prawie niewidoczny na tle nocnego, leśnego krajobrazu, przeciął powietrze, wbijając się głęboko w grzbiet drugiego Beowolfa. Nim stwór zdążył w jakiś sposób zareagować przedmiot zaczął się obracać, tnąc czarne ciało bestii.

"T-to niemożliwe!"- Pomyślał Roman, z wrażenia niemal zapominając o wciąż nieprzytomnej Neo, leżącej spokojnie w jego ramionach. Na polanę wyszedł mężczyzna w czarnym płaszczu.

"Grabarz. Nie sądziłem, ze doczekam dnia kiedy Roman Torchwick zostanie wyprowadzony w pole w taki sposób!"

Mężczyzna podszedł bliżej, poprawiając kaptur.

- Nic wam się nie stało? Chyba bezpieczniej byłoby zaczekac, aż twoja towarzyszka się obudzi. Rano wysadze was w wiosce.

Nie czekając na odpowiedź wykonał kilka kroków w stronę lini drzew.

- Jak?

Grabarz zatrzymał się niemal od razu.

- Masz na myśli jak was znalazłem? Cały czas szedłem za wami, chciałem się upewnić że nic wam się nie stanie. Nie po to znosiłem te dziewczynę tak długo, żeby teraz pozwolić wam zginąć.

Roman pokręcił głową, zwracając się twarzą w kierunku mężczyzny.

- Jak to możliwe że żyjesz, Grave?

Mężczyzna sięgnął do kaptura i ściągnął go, powolnym, ale stanowczym ruchem. W słabym świetle księżyca, które jakimś cudem przebiło się przez grubą zasłonę chmur zalśniły krzywo przycięte, srebrne włosy i broda. Największą uwagę zwracały oczy. Granatowe, podkrążone, oczy kogoś kto poznał strach i ból. Na jego twarz wpłynął lekki uśmiech.

- Jak mnie rozpoznałeś?

Torchwick spojrzał na wystającą zza płaszcza rękojeść miecza.

- To nie tego miecza użyłeś do zabicia tych Grimmów. Może i nie widzieliśmy się parę lat, ale nigdy nie zapomniałbym twojej broni. Spytam cię więc jeszcze raz, jak przeżyłeś?

Grave odetchnął głęboko spoglądając na klębiące się nad lasem chmury.

- To raczej długa historia. Co powiesz na lody z rumem?

Zarówno srebrnowłosy, jak i Roman uśmiechneli się na myśl o wspomnieniach jakie przywodził na myśl ten niepozorny deser.

***

Witajcie moi drodzy oto pierwszy rozdział mojego opowiadania o RWBY. Ten fandom nie jest na Wattpadzie zbyt bogaty, więc postanowiłem dorzucić do niego swoje trzy grosze. Byłbym szczęśliwy, mogąc usłyszeć wasze opinie o mojej pracy i mam nadzieję, że wraz z kolejnymi publikacjami będziecie tutaj wracać ^_^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro