ʀʏᴄᴇʀᴢ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było już późno. Nawet bardzo, bo jeszcze trochę, a zegar miał wskazywać północ i zapewne gdyby nie fakt, że teraz nic nie mogło zepsuć dobrego humoru Mo, ten czułby swego rodzaju niepokój, idąc samotnie do domu ciemną, pustą drogą.

Pożegnał się z He Tianem — oficjalnie jego chłopakiem — jedną przecznicę wcześniej i choć ciężko mu było, to przed sobą przyznać tamten głupek potrafił go rozweselić, jak nikt inny. Wciąż czuł ekscytację i wręcz rozpierającą go energię. Szkoda tylko, że ten cały zapał miał być zaraz wystawiony na ciężką próbę, szkoda tylko, że Mo nie wiedział, że ktoś obserwował, jak razem z Tianem wyszedł ze swojego bloku za rękę i jak brunet skradł mu buziaka na ławce w parku. A ten ktoś dostawał wręcz białej gorączki, kiedy widział, że inni wiodą szczęśliwe, spokojne życie.

Mo był już tak właściwie niedaleko swojego domu. Przechodził między blokami, jak zawsze chcąc wybrać ścieżkę na skróty, jednak szybko pożałował tej swojej oszczędności czasu, kiedy poczuł, jak ktoś szarpie go za kaptur bluzy, a chwilę później jego plecy zderzyły się z murem, do którego został przyparty.

— Kogo moje oczy widzą! — zaśmiał się wyższy od Mo mężczyzna. Stał pod światło latarni, więc jego twarz była zaciemniona, ale rudzielec wszędzie poznałby ten głos. Ciarki przeszły mu po plecach.

— Hej, Li — mruknął i w głębi duszy przypuszczał, że mogą być to ostatnie słowa, jakie wypowie dzisiaj do oprawcy, bo gardło zaschło mu na wiór.

— Nasz mały Mo bardzo wydoroślał — rzekł spokojnym, niby rozbawionym głosem She Li, specjalnie intonując przezwisko, jakie wymyślił dla niego He Tian. — Dlaczego nie pochwaliłeś mi się, że masz chłopaka. Przecież przyjaźnimy się, czyż nie? — zapytał, tym razem podkreślając słowo "chłopaka". — Wiesz, czego nie znoszę najbardziej? Kłamców i pedałów — warknął mu tuż przy twarzy, dociskając z całej siły do ściany.

— A ja nadętych dupków, którzy wpychają nos tam, gdzie nie powinni — Mo usłyszał czyiś głos tuż za plecami She Li, dlatego nie widział osoby, która wypowiedziała te słowa, ale nie musiał, żeby wiedzieć, kto tam był. Ten sam głos potrafił wyprowadzić go z równowagi, jak i wywołać motylki w brzuchu, kiedy szeptał mu do ucha miłe, choć czasem zawstydzające rzeczy.

I mimo że z jednej strony Guan Shan powinien poczuć się trochę pewniej, to tak naprawdę jedynie narósł w nim niepokój.

— Proszę, proszę, cóż to za rycerz — prychnął pogardliwie Li, zerkając kątem oka na stojącego za nim, równie wysokiego co on sam chłopaka. Rudzielec przełknął ciężko ślinę, bojąc się tego, co zaraz nastąpi.

— Mam dzisiaj dobry humor. Zostaw moją księżniczkę, a może pozwolę ci po prostu odejść — odparł Tian, mając w głębokim poważaniu wcześniejszą zaczepkę o domniemanym rycerzu i nie omieszkał się tego pokazać. She Li zaśmiał się krnąbrnie.

— Ha! Ty mnie? — zapytał, a potem na powrót odwrócił się do Mo, w jego oczach migał już ten charakterystyczny dla niego diabelski błysk. — Słyszałeś swojego królewicza?

— Tian, nie... — zaczął Mo, ale nie dane było mu skończyć, bo She Li mocno przycisnął jego szyję do muru, wywołując u niego ostatnie zachłyśnięcie się powietrzem, zanim zabrakło mu tchu.

— Siedź cicho, albo po raz kolejny zabawię się w piercera i tym razem zajmiemy się twoim językiem — warknął, ale już sekundę później diabelski uśmiech zniknął z jego twarzy i zastąpił go grymas złości, kiedy Tian agresywnie pociągnął go za ramię, aby ten puścił Mo. Rudzielec upadł na kolana, łapczywie nabierając powietrza w płuca.

A Li zamachnął się pięścią, jednak Tian bez większego problemu zrobił unik.

— Ostatni raz ci to powiem, bo jak widać, jesteś głupi i nie docierają do ciebie proste słowa. Zostaw Mo w spokoju. Nie zaczepiaj go, nie dotykaj, nie mów, nawet na niego nie patrz — warknął równie zdenerwowany brunet. She Li parsknął pogardliwym śmiechem.

— Bo co? — zapytał.

— Bo cię zabiję — odparł Tian i Mo najbardziej przeraziło to, że nie wiedział, czy chłopak nie żartuje. Już całkiem rozeźlony Li rzucił się z pięściami na He Tiana i teraz oboje zaczęli się szarpać, raz po raz to popychając się, robiąc uniki i okładając pięściami.

— P-przestańcie! — krzyknął rudzielec, podnosząc się z kolan. Nie wiedział, co miał zrobić, wydawało mu się, że jego umysł spowiła gęsta mgła, spod której przebijała się tylko panika, że zaraz wydarzy się coś okropnego, że She Li użyje jakiejś nieczystej zagrywki, jak na przykład wyjęcie jakiegoś noża i ranieni przeciwnika. — He Tian! Przestań! She Li!

Brunet podciął She Li nogi tak, że ten upadł z ziemię, ale chwilę później pociągnął za sobą Tiana, jednak nie fortunnie dla niego obrócili się tak, że He był na górze. Teraz to on przycisnął gardło białowłosego, tak jak wcześniej tamten zrobił to z Mo.

Guan Shan chciał wykorzystać tę chwilę przewagi partnera, aby odciągnąć go od znokautowanego i zakończyć bójkę, ale właśnie wtedy She Li zdołał jeszcze uderzyć Tiana w twarz, zanim nie zaczął się dusić, kiedy zdenerwowany brunet nie zamierzał poluźnić uchwytu.

— Tian, proszę, przestań! — krzyknął Mo, dobiegając do ukochanego i łapiąc go za ramię, żeby sprowadzić go jakoś na ziemię, bo ten najwidoczniej się zapomniał.

I na szczęście właśnie w tamtym momencie okno nad nimi otworzyło się szeroko i wyjrzała zza niego jakaś starsza pani.

— Dzwonię po policję, chuligani! — wrzasnęła, groźnie wymachując pięścią i chwilę później zniknęła im z oczu. Ta sekunda, kiedy He Tian skupił się na czymś innym, wystarczyła, aby She Li uderzył go po raz kolejny, tym razem mocniej, a potem zrzucił go z siebie, splunął gdzieś na bok i uciekł, popychając Mo.

Guan Shan sam początkowo nie wiedział, co się tak właściwie stało, bo wszystko działo się tak szybko. Najpierw spojrzał w stronę, w którą pobiegł Li, ale tamten był już poza zasięgiem jego wzroku, staruszki również nie było, a Tian siedział na ziemi, ocierając ręką krew cieknącą leniwie z nosa. Widząc to ostatnie, szybko przywrócił się do porządku i kucnął przy swoim chłopaku.

— Nic ci nie jest, mały Mo? — zapytał troskliwie brunet, patrząc we wciąż zwężone ze strachu źrenice rudzielca.

— Martw się o siebie — odparł od razu Guan Shan, szukając chaotycznie po kieszeniach jakiejś paczki chusteczek, ale jak na złość nic takiego nie miał przy sobie. Delikatnie uniósł brodę bruneta do góry, aby spojrzeć i ocenić szkody. Krwawiący nos wydawał się najpoważniejszym problemem, reszta to same obtarcia, najwyżej będzie kilka siniaków. — Dlaczego jesteś taki nieostrożny? — zapytał, choć wcale nie liczył na odpowiedź, musiał po prostu jakoś dać upust swojej frustracji.

— Kocham cię, Mo. Cieszę się, że stanąłem w twojej obronie — odparł spokojnie Tian, a potem uśmiechnął się głupkowata (oraz trochę krzywo, bo bolała go twarz) i przytulił się do Mo tak, aby móc oprzeć swoje czoło na jego ramieniu. Poczuł ulgę, jak chłopak również go objął.

— Co ty tu w ogóle robiłeś? Rozeszliśmy się przecznicę temu — zapytał cicho Guan Shan, głaszcząc ostrożnie ciemne, proste jak druty włosy kochanka, doskonale wiedząc, że lubi tę formę pieszczot i mimo że niektórym mogłyby się wydawać, że to nie odpowiedni czas na nie, tak było wręcz przeciwnie. Spokój, jaki oboje teraz odczuwali po wcześniejszych skokach adrenaliny, ale wciąż podsycany nutką niepokoju domagał się bliskości.

— Pomyślałem, że dawno u ciebie nie nocowałem — odparł Tian, a potem wyprostował się, że spojrzeć Mo w oczy. Rudzielec westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią.

— Boże, jaki ty jesteś głupi — mruknął, podnosząc się z ziemi, a potem podał rękę brunetowi, którą ten przyjął bez zbędnego marudzenia. — Nie mogę uwierzyć, że zakochałem się w takim kretynie — dodał, celując palcem w pierś Tiana. Wyższy uśmiechnął się szeroko uradowany faktem (że Mo głośno mówi, o tym, że go kocha) jak małe dziecko z nową zabawką albo pies, który właśnie dostał ulubiony przysmak.

Skoro Guan Shan się nie gniewał, Tian uznał, że może sobie pozwolić na pewne roszczenia.

— Czy jako dzielny rycerz zasłużyłem na buziaka od małego Mo? — zapytał niewinnym tonem, a następnie schylił się trochę, żeby Mo nie musiał stawać na palcach. Przez chwilę rudzielec patrzył się mu wyzywająco w roześmiane oczy i twardo stał bez ruchu, ale kiedy Tian przechylił lekko głowę, poddał się i ostrożnie pocałował jego wargi, jednak kiedy już miał się odsunąć, brunet przytrzymał go przy sobie silnymi ramionami.

— O nie! Zostaw mnie! Więcej nie ma! Smakujesz krwią! — szarpał się Mo, podczas kiedy Tian nie mógł powstrzymać swojego śmiechu. Po chwili oboje usłyszeli, szczęk otwieranego nad nimi okna.

— Policja już jedzie, chuligani! — zaskrzeczała starsza pani, a potem trzasnęła okiennicą tak, że Guan Shan był zdziwiony, że nie obsypał się na nich deszcz rozbitego szkła.

— Oho, musimy się zmywać — zaśmiał się Tian. Wypuścił rudzielca ze swoich objęć, ale nie omieszkał się złapać go za rękę, po czym szybko ulotnili się z miejsca zdarzenia. Policja, która miała przyjechać chwilę później, nie zastała nikogo więcej prócz rozeźlonej staruszki.
_________________________________________

W przeciwieństwie do poprzedniego one shota z tego shipu, ten jest znacznie krótszy. Czyli dla każdego coś się znadzie ;)

Zachęcam do polubienia, dla naszych cudownych bohaterów <3

Do usłyszenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro