Rozdział Piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Płakałam gorzko, choć nie potrafię określić, co jest tego powodem. Położyłam się na łóżku i skuliłam, oplatając ciasno ramionami. Łkając, kręcę głową, jak w amoku powtarzając: „dość, już dość". Nie mogę się uspokoić. Nie wiem, ile czasu to trwa. Pocieram ramiona dłońmi. Jestem świadoma bezsensowności mojego zachowania. Przejmuję inną taktykę uspokajania się. Otulam się – o ile to w ogóle możliwe – ściślej ramionami i mówię do siebie na głos: „już dobrze" na zmianę z „jestem przy Tobie" i „szsz...cichutko...".

Zabrzęczał telefon, a światło bijące od wyświetlacza rozcięło nieprzyjemnie ciemność, panującą w pomieszczeniu. Zaciskam opuchnięte, suche oczy i na oślep macam dłonią, w poszukiwaniu urządzenia. Dopiero po zmniejszeniu jasności ekranu, ośmielam się otworzyć oczy. To Annabeth. Gdy czytam częste, codziennie używane „Co tam?", znów płaczę. Tym razem przynajmniej nad sobą jako tako panuję. Mogłabym tyle napisać...Po co, jednak mam jej psuć humor? Wystarczy, że ja jestem zdołowana. Po moich policzkach łzy płyną nieprzerwanie, gdy pisze - „Okay". Dopisuję po chwili – „A u Ciebie?". 

Zbieram się w sobie i zapalam lampkę. Zasuwam rolety i w łazience ochlapuję twarz wodą, starając się zmyć ślady płaczu i opuchlizny. Odrabiając lekcje, trzęsę się jak osika, a mój oddech jest płytki i drżący. Co jakiś czas, obejmuję się znów i pocieszam. Najgorszy jest jednak moment, gdy rozglądam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu zajęcia. W niczym nie widzę sensu, więc wychodzę z psem. Na moje nieszczęście jest niemiłosiernie zimno, przez co muszę ograniczyć się do spaceru wzdłuż bloku. Wracam do punktu wyjścia. Ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że nie wiem, która godzina. Szesnaście po dwudziestej. Wędruję więc do łazienki, uzbrojona w szorty i bieliznę. Myje się starannie, łącznie z włosami, umyślnie przeciągając każdą sekundę. Wodę można śmiało nazwać wrzątkiem. Rozkoszuję się pieczeniem skóry. Niemal czuję jak pustka wydostaje się z mojego ciała, razem z parą.

Ku mojej irytacji, minęło niecałe pół godziny. Koniec końców puściłam cicho „The Cure" i bazgroliłam po kartce. Ani się obejrzałam, a rodzice wrócili do domu. Przywitałam się, zrobiłam kanapki do szkoły (o kolacji „zapomniałam", ale przecież nie muszą wiedzieć o tymże szczególe) i poszłam do łóżka. Mama weszła. Pocałowała mnie w czoło i podeszła do biurka, zabrać jakąś zbłąkaną szklankę.

- Oh! To jakiś nowy kolega? – zagaduje, z figlarnym uśmiechem i nadzieją w oczach.

Marszczę czoło.

- O czym ty mówisz?

Mama unosi kartkę z moim niedawno wykonanymi bazgrołami. 

- Nie... - mruczę zdawkowo.

Moja rodzicielka wychodzi, mimo nieskrywanej konsternacji. Wyślizguję się szybko z pościeli i wracam do niej już z papierem w dłoni. Zamurowało mnie. Na kartce widnieje chłopak. Wysoki, ubrany w T-shirt i jeansy. Ma nieco za długie, zmierzwione włosy. Pełne wargi, ładny nos, a także nieco hipnotyzujące oczy.

Zasypiam z wizerunkiem chłopaka przed oczami...

***

Czwartkowy dzień w szkole, niczym nie różni się od środowego, pomijając fakt, że rozpłakałam się już w drodze do domu. Przez cały dzień, po głowie chodził mi chłopak o hipnotycznych oczach, przez co nie potrafiłam się skupić. Odbiło się to dość mocno, ponieważ dzięki mojemu szczęściu, każdy nauczyciel mnie dziś pytał.

Kładę grubą kartkę papieru na sztalugę, a obok leży rysunek chłopaka. Może w ten sposób pozbędę się go z mojej głowy. Swoją drogą, w jaki sposób go narysowałam? Jestem więcej niż pewna, iż nigdy nikogo takiego nie widziałam. Skąd więc w mojej głowie wziął się ten profil?

Odwzorowuję postać dodając więcej detali. Znów pozwalam sobie odpłynąć. Nie myślę nad tym co robię. Po dwóch godzinach, odkładam pędzelek i przyglądam się swym wypocinom. Chłopak ma stalowe tęczówki, malinowe wargi, śniadą cerę, a zmierzwione włosy mają nieco brudny, żółty odcień. Ciuchy są w ciemnych barwach, a na nadgarstku widnieje zegarek. Mężczyzna kuca na jednej nodze, drugą ma wyprostowaną, zaś ręce złączył na jednej z nóg. Patrzy uważnie bystrymi oczami z lekko przechyloną na bok głową. Na wargach błąka się uśmiech. Twarz ma łagodną. Jest piękny.

***

Postać chłopaka ze stalowymi oczami szybko przerodziła się w mała obsesję. Nie było zeszytu, w którym nie byłoby jego wizerunku. Zaczęłam nawet o nim fantazjować. Nadałam mu także imię – Tristan. Tristan ma osiemnaście lat. Umie wysłuchać, poradzić i przytulić. Szczerze mówiąc, ostatnio prawie każdą wolną chwilę poświęcam na malowanie jego osoby. A to siedzi na ławce w parku. A to rzuca kaczki na jeziorze. Poniekąd to dobrze, że tak się zawzięłam na malowanie. Odkąd zaczęłam „rozckliwianie się" nad nim, poczyniłam dość duże postępy w rysowaniu. Poza tym odkąd „poznałam" Tris'a, polepszyło mi się trochę.

Gdy maluję jeden z wielu wizerunków wyżej wymienionego, zadzwonił telefon.

- Hej, nie uwierzysz co się stało! – wykrzyknęła Beth.

- No hej. Nie, nie uwierzę.

- Byłam dziś po raz kolejny na randce z Brian'em...-przerwała.

Annabeth była bardzo zauroczona pewnym chłopakiem z przeciwległej klasy. Był średniego wzrostu, rude włosy i niebieskie oczy. Zawsze uważałam go za jednego z klasowych „ śmieszków i cwaniaczków". Dziewczyna rozgadała się szczegółami o randce. O tym jak rozmawiali, jak się całowali. Jej monolog trwał niemal godzinę, zanim rozłączyła się, gdyż musiała się pouczyć. Swoją drogą nieco opuściłam się ostatnio w szkole.

Siedziałam, zastanawiając się, dlaczego nagle czuję się źle. Spojrzałam na obraz i ścisnęło mnie w piersi. Boli. Skuliłam się i przycisnęłam ręce do klatki piersiowej. Mam siedemnaście lat i nadal nie potrafię nawiązać z kimkolwiek bliższej znajomości. Niedługo będę dorosła, a z niczym sobie nie radze. Żyję marzeniami. Stronię od realu. Gardzę, a wręcz nienawidzę rzeczywistości. Co będzie, gdy skończę szkołę?

Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się bujać w przód i tył. Z trudem łapałam powietrze z zaciśniętego gardła. Płuca nie chciały współpracować. Jestem u progu histerii. Zmusiłam się do ruchu. Podpierałam się ściany jedną ręka, gdyż podłoga nagle zamieniła się w karuzelę bez poręczy. Drugą dłonią oplotłam się w pasie. Trzęsącymi się dłońmi zaparzyłam melisę. Wypiłam duszkiem i choć napój parzył mi jamę ustną, dygotałam. Trwałam przy stole, dopóki herbata nie zaczęła działać. Hela przycisnęła łebek do mojej łydki...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro