Rozdział 6✅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Sophie * 15 kwietnia 2020

Dzień ślubu.
Zrobiłabym furorę, spóźniając się na własny ślub. Jednakże pokonałam ochotę niepodnoszenia obolałego ciała z łóżka i zrobiłam to. Cholernie bolało mnie.. Wszystko. Właściwie to wszystko.

Zabrałam z szafy koszulkę i szorty i poszłam wziąć gorący prysznic, który jako jedyny, mógł, chociaż odrobinę uśmierzyć ból po wybuchu.
Starałam się o nim nie myśleć, ale to by było ignorowanie zagrożenia. A w moim zawodzie to oznacza śmierć. Więc z każdą kaskadą wody, zastanawiałam się kto miałby jakieś korzyści ze śmierci zarówno mojej jak i Ryan'a.

Zmuszona byłam wyjść spod wody, kiedy ciało po prostu zaczęło mnie boleć od jej ciśnienia. Wytarłam się więc ręcznikiem i owijając go wokół ciała, wyszłam z łazienki. Stanęłam przed szafą, nad którą wisiała moja biała, 'ślubna' sukienka i wpatrzyłam się w nią groźnie.

–Co ci zrobiła, że zabijasz ją wzrokiem?

Gwałtownie odwróciłam się na dźwięk głosu, znajdującego się w moim pokoju. Ryan stał w środku, przed zamkniętymi drzwiami ubrany w dres. Ile już tak stał? Ile ja tak stałam?

–Nie rozpruła się–zadrwiłam.– Miałam nadzieję, że podczas prysznica sukienkę rozerwie kot albo porwą ją wiewiórki przez okno.

–Nie macie kota–zauważył.

–Sherlock Holmes.

Przyznam szczerze, że odkąd ten chłopak spędza ze mną każdy dzień, sarkazm i chamstwo to mój drugi język.

–Chyba zapominasz, kto uratował cię wczoraj od rychłej śmierci w tym gównianym budynku.

–Chyba sobie żartujesz, że będziesz mi to wypominał!–warknęłam wściekle. Zacisnęłam mocniej dłonie na ręczniku, żeby choć odrobinę dać upust złości.

–Tylko mówię, Soph.

–Trzeba mnie było tam zostawić. Byś miał, chociaż z głowy ten kretyński ślub–prychnęłam nie obdarzając go już uśmiechem. – I ja też.

–I miałbym zepsuć cały nasz sojusz? Sophie, zbyt długo nad tym pracowałem– Ryan zaśmiał się w głos, więc żeby nie widzieć jego obrzydliwie zadowolonej twarzy, odwróciłam się do niego tyłem, przedrzeźniając go dorośle.– Co to jest? –usłyszałam po chwili.

–Co?

–To, Soph–szarpnął moim obolałym ciałem tak, bym stała naprzeciw lustra, w którym doskonale mogłam zobaczyć powód mojego cholernego bólu pleców. Nawet z piątką z matematyki nie byłabym w stanie zliczyć, ile śladów wczorajszego wydarzenia nosiłam na plecach. –Nie boli cię to?

–Ała–warknęłam, kiedy Ryan specjalnie dotknął rozcięcia na łopatce. –Uważaj do cholery.

–Zawołam Kol'a albo twojego ojca. Ktoś to musi opatrzeć, bo nadal masz drzazgi w skórze. Nie czujesz?

–Nie!– krzyknęłam reagując na pierwszą część jego zdania. –Nie wołaj ich, dostaną paranoi, zamkną mnie w pokoju, obiją poduszkami i wyłączą z biznesu na dwa miesiące. Proszę Ryan.

Proszę? Ja go proszę? Oto dowód mojego stanu desperacji.

–Przecież to trzeba odkazić. I wyjąć te drzazgi po pierwsze–westchnął.

–Dam sobie radę. Idź ogarnij coś, do ślubu zostało parę godzin.

Ruszyłam z powrotem w stronę łazienki, żeby pomyśleć, jak wyciągnąć te wszystkie drzazgi z mojej skóry.

–Siadaj–usłyszałam to zamiast rozwiązania. Ryan wskazał na wysoki stołek, który wyciągnął z kąta.– No usiądź Soph, Boże drogi czemu musisz być taka uparta?

–Bo wiem, że prędzej wbiłbyś mi w plecy nogę od tego stołka, niż pomógł
–zadrwiłam. Jednak nie było mi już tak wesoło, gdy obolałymi plecami boleśnie spotkałam się z lodowatą ścianą.

–Posłuchaj mnie uważnie. Uratowałem Ci wczoraj życie, a mogłem zostawić cię tam, żebyś zdechła –jego twarz wskazywała że szydził teraz ze mnie.
–Więc albo trzymasz się tego, że mi podziękowałaś i dajesz sobie pomóc albo przygotuj się, że ból, jaki przeżyłaś w tamtym budynku, będzie jedynie zalążkiem, tego co ci zgotuje.

Ryan odsunął się ode mnie gwałtownie, popychając lekko tak, że kujące zadry znowu dały o sobie znać. Zacisnęłam zęby, puszczając jego wiązankę mimo uszu, ale opuściłam ręcznik, żeby odsłonić plecy. Spojrzałam w lusterko, Ryan wpatrzył się w tę część ciała, która potrzebowała pomocy.

–Pęseta jest w szafce po lewej– szepnęłam.

Jak mogłam spać, mając w swoich plecach trzydzieści drzazg?!
Ryan wyrzucił je do kosza na śmieci i wytarł krew z ran.

–Gotowe–powiedział. –Pójdę się ogarnąć.

–Zaczekaj!–zawołałam za nim, kiedy on jeszcze nie ruszył się z miejsca. – Dziękuję–przełknęłam ślinę. Wiecie jak ciężkie jest mówienie tego komuś, kto jeszcze niedawno słyszał z waszych ust tylko kpiny i wyzwiska?– Naprawdę.

–Drobiazg.

–Tylko..

–Spokojnie– przerwał mi. –Nie powiem twojemu ojcu.

Miałam mu powiedzieć 'dziękuję' ale dwukrotne użycie tego słowa w jego kierunku przyprawiłoby mnie o wymioty więc tylko skinęłam głową.
Ryan wyszedł, przygotować się do 'naszego' momentu. Ja sama wskoczyłam znów pod prysznic, żeby zmyć krew, która lała się po moich plecach, od dziur po zadrach. Dobrze, że nie były bardzo głęboko..

Po prysznicu ubrałam na siebie czystą bieliznę. Wysuszyłam włosy, które postanowiłam zapleść w luźnego kłosa od czubka głowy i zrobiłam makijaż mocniejszy niż planowałam.
Wiecie jak wyglądałam? Jak kłamca. Jak kłamca, który zaraz będzie udawał pannę młodą na udawanym ślubie. Tak, zdecydowanie czuje się jak oszust.

–Mogę wejść? –usłyszałam. Odwróciłam więc gwałtownie głowę w stronę drzwi, co przyniosło mi koszmarny ból szyi, który powracał co jakiś czas od momentu wybuchu.

–Tata–zawołałam łapiąc się za kark.– Wejdź, jasne.

–Jak się czujesz? –zapytał stając obok mnie. –Bo wyglądasz przepięknie. Boże, jesteś taka podobna do matki.

–Tatoo, to nie czas...–szepnęłam, czując jak szarpie mną ukłucie. Tak bardzo chciałabym, żeby tu była.. Żeby w ogóle była.

–Jasne, przepraszam. Jak się czujesz? Jesteś gotowa? Ksiądz mówił że jeszcze siedem minut, więc teraz zostało już jakieś pięć–tato posłał mi pokrzepiający uśmiech, który chyba miał pokrzepić bardziej jego niż mnie.

–Mam wrażenie, że denerwujesz się bardziej niż ja–prychnęłam.

–To jest początek czegoś dużego. Czegoś naprawdę dużego, Soph– przybliżył się do mnie zniżając swój głos do szeptu. –Dajesz Wężom możliwość rozwoju i dalszej wspinaczki po górze biznesu. Jesteś wielka, Sophie i chcę żebyś czuła się dobrze, robiąc to.

–To miłe, tato–uśmiechnęłam się szczerze, czując jak serce zabiło mi mocniej. –Wiesz, że dla biznesu jestem w stanie zrobić prawie tyle, co dla ciebie.

–Kocham Cię, Soph. Jesteś moim darem.

Tato przytulił mnie mocno, miałam ochotę wtulić się w jego ramiona ale obawiałam się że mój makijaż zostanie na jego materiale. Więc tylko lekko ścisnęłam go ramionami.

–Powinniśmy już iść–szepnęłam. –To co, tato? Zaprowadzisz mnie do ołtarza?

Kiedyś moje życie wyglądało zwyczajnie. Chodziłam do przedszkola, wracałam do domu, jadłam z rodzicami obiad, podczas którego mówiłam im jak wymęczyło mnie rysowanie w przedszkolu . I pewnego dnia, ten czas po prostu minął. Czternaście lat temu, kiedy miałam zaledwie siedem  lat, świat odebrał mi coś, co dla małej dziewczynki było najważniejsze. Zabrał mi mamę. Nie tylko zabrał mi tym rodzicielkę ale przede wszystkim nauczycielkę. Wszystkiego uczył mnie tata, nie miałam kobiecej ręki, która pokazałaby jak upiec smaczny tort, ubrać się w sukienkę i szpilki czy pomalować paznokcie. Za to wychowałam się z ojcem, który nauczył mnie jak przetrwać w życiu, które stawia mi pod nogami kłody, dziury, kamienie i morza. I właśnie dzięki niemu, moje życie przestało wyglądać jak pusta dziura po mamie. I będę mu za to dziękować dozgonnie.

Grały organy, marsza weselnego zna każdy człowiek na tej planecie. Wszystkie głowy ludzi, których połowy nawet nie znam, zwróciły się w moja stronę. Niektóre kobiety wzdychały, a mężczyźni kładli im ręce na ramionach. Zastanawiałam się kim byli.

Potem zdałam sobie sprawę, że wcale mnie to nie interesowało. Odganiałam swoje myśli od tej jednej, wewnatrz mojej głowy, przy której świecił się czerwony wykrzyknik.

'Spójrz na niego❗'

Nie chciałam na niego spoglądać. Bałam się ,że zamiast zmierzać teraz do ślubu z nim, rzucę się na niego z pięściami, wykrzykując, że zmusił mnie do tego gówna. Że jeszcze tego pożałuje, gdy z ojcem wdrożymy nasz plan w życie. Więc nie spojrzałam na niego nawet wtedy, kiedy ojciec przekazał mu moją dłoń.

–Zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć dwie zbłąkane dusze, które odnajdując siebie na swojej drodze, odnalazły długo poszukiwany spokój... –miałam wrażenie że ksiądz zamiast mówić tekstu, który powinien, mówił po prostu co o nas myśli. Po kilku przyrzeczeniach, że wyrzekamy się szatana, zadał nam te kluczowe pytania.

–Tak, chcę–odpowiedział Ryan, patrząc na mnie. Chłopak umiał grać. Nie gorzej niż ja.

–A ty, Sophie..

–Tak, chcę–przerwałam księdzu. Widok śmiejącego się Ryan'a, który bierze ze mną ślub, to coś czego nie spodziewałam się zobaczyć nigdy! Dosłownie NIGDY!

–W takim razie ogłaszam was mężem i żoną!

Rozległy się oklaski a ja tylko miałam ochotę wrzasnąć 'Z czego się kurwa cieszycie?!' albo coś takiego. Ryan nachylił się w moja stronę gdy ja stałam jak wmurowana.

–Teraz czas na pocałunek– wyszeptał uśmiechając się cwaniacko i mocniej ściskając moje ręce, które trzymał. Chciał pocałunku? Podniosłam welon ręką którą wyswobodziłam z jego i zbliżyłam się do niego mocniej, kiedy miałam już pewność, że publiczność nas nie widzi.

–W twoich snach– odszepnęłam opuszczając szybko welon.

Wesele nie było niczym innym, jak po prostu spotkaniem dwóch gangów, które za krótki czas staną się jednym. Grupa Snakes'ów trzymała się razem, blisko, za to Ryan i kilkoro ludzi z którymi pracuje, trzymali się po drugiej stronie. Cóż, wesele pary młodej jak się patrzy.

Zdążyłam pomyśleć zaledwie o tym, że wszystko odbywa się zbyt spokojnie jak na coś, w czym biorą udział dwa gangi, kiedy rozległy się odgłosy tłuczonego szkła.

–Uważaj–usłyszeliśmy. Odkleiłam się od kanapy i pobiegłam w stronę zamieszania.–Ta koszula była droższa niż twój samochód, śmieciu. Może to ty zacząłbyś uważać–warknął Kol. Rozpoznałabym ten wściekły ton nawet z końca świata.

–Nic nie zdziała koszula jeśli Twoja morda będzie zmiażdżona.

–Hej!–warknęłam w kierunku zamieszania. Stanęłam blisko Kol'a mierząc wzrokiem chłopaka naprzeciwko. –Ktoś ty?

–Kto pyta? –prychnął.

–Ktoś kto złamie ci rękę jeśli nie odpowiesz–warknęłam podchodząc do chłopaka. Musiałam wyglądać śmiesznie grożąc mężczyźnie ubrana w suknie ślubną.

–Jakiś problem?!–usłyszeliśmy krzyk. Nie trzeba było odwracać głowy żeby wiedzieć, że Ryan już się do nas zbliża. –Soph? Jakiś problem?

–Twój przyjaciel wylał na Kol'a jakiś napój. Grzecznie go upomniałam.

–Jake. Przeproś go. I naucz się chodzić jak człowiek! –warknął w jego stronę.

–Chyba jesteś śmieszny jeśli uważasz, że będę słuchał jakiejś laski–prychnął odchylając głowę do tyłu. –To, że tobie zrobiła pranie mózgu, nie znaczy, że będzie rządzić jeszcze mną.

–Zdajesz sobie sprawę, że mogę zrobić ci krzywdę jednym ruchem ręki? – zapytałam całkiem poważnie.

–Soph..

–Nie, Ryan! Wzięliśmy ślub, żeby pomiędzy Krukami i Wężami w końcu zapanowało przymierze!–
krzyknęłam upewniając się, że każdy z członków gangów mnie usłyszy. – Jeśli jest ktoś, kto tego nie rozumie, z chęcią wyjaśnię mu to dobitnie!

–Sophie, nie trzeba–dodał Kol.–To twój dzień, nie denerwuj się. Mamy inne dni na skopanie im tyłków.

–Tyłek, to co najwyżej mogę sklepać tej pannie jak będę ją rżnął!

Śmiech rozbrzmiał na parterze, ale słychać było jeden głos. Tylko ten nie mądry, za którym obejrzała się reszta głów.

A wiecie co ja wam powiem? Że właśnie czekałam na taki moment tego dnia, kiedy pozwolę naturze wyjść na światło.

–O mnie mówisz?–zapytałam z uśmiechem, odwracając się do niego.

–Jake! Dosyć!– przed ruszeniem w jego stronę powstrzymał mnie jedynie krzyk Ryan'a. –Zachowujesz się jak dzieciak wywołując bitwę pośrodku rozejmu! Co chcesz tym pokazać?! Bo na pewno nie klasę ani moc!

–A ty!?– odkrzyknął w jego stronę. Oczy wszystkich na weselu spoczęły na moim mężu. –Co ty chcesz pokazać, hajtając się z laską, której szczerze nienawidzisz?! Pamiętasz, jeszcze miesiąc temu omawiałeś sposoby na ucięcie jej pustego łba!– Jake machał rękoma jak oszalały, jednocześnie marszcząc swój garnitur. –Zmusiłeś nas, żebyśmy przyszli na ten fałszywy ślub, tylko dlatego, żebyś miał z tego korzyść!

Ryan podszedł do swojego rzekomego przyjaciela. Z pozoru wyglądał neutralnie, ale kiedy złapał Jake'a za poły jego marynarki i szarpnął mocno, już tak nie wyglądał.

–Każdy ma korzyść z tego ślubu, fiucie
–warknął szarpiąc go jeszcze mocniej.–Zacznij się odzywać z szacunkiem albo utnę ci język. Rządzę wami od lat! Czy kiedyś moja decyzja wam zagroziła?! Jestem dobrym szefem! Jeśli uważasz inaczej może chcesz zająć moje miejsce?! –żyła na szyi Ryan'a pulsowała coraz mocniej przez kilka upływających sekund.– Chcesz!? – wrzasnął ponownie po czym odrzucił chłopaka na bok. –Czy jest ktoś, ktokolwiek, kto chce zająć moją pozycję!? Kto uważa, że źle rządzę! Jeśli nie to wierzę, że uwierzycie w dobre intencje naszego ślubu i razem z nami dopełnicie pokoju, pomiędzy tymi, którzy tego potrzebują!

Rozejrzałam się po swoich ludziach, spojrzałam nawet na ojca, który uśmiechał się dumnie pod nosem, że jego plan powodzi się nawet od strony Ryan'a. A potem po prostu zaczęła grać muzyka, Ryan pociągnął mnie w stronę stołu i nalał do dwóch kieliszków szampana. Podał mi jednego, którego ochoczo wzięłam. Na trzeźwo mogę tego nie zdzierżyć.

–Wznieśmy toast. Za nowy początek– powiedział unosząc kieliszek wysoko.
–Za długo wyczekiwany pokój pomiędzy Krukami i Wężami! Zdrowie!

–Zdrowie!– krzyknęli wszyscy. Wszyscy prócz mnie, zmieszanej zaciekłą walką Ryan'a. I prócz Jake'a, który stał z boku nie udzielając się do końca ceremonii.

Pytanie brzmiało : Czy tylko mi wydaje się, że Ryan zbyt ochoczo zachowuje się jak na ślub z laską, której nienawidzi? Oh i nasuwa się od razu kolejne pytanie: Jaki ma w tym cel?
Bo musicie wiedzieć, że w naszym świecie , wszystko, co robimy ma ukryty cel. Gorszy albo lepszy. W tym wypadku obawiałam się najgorszego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro